Dlaczego Hiszpanie większość życia spędzają w barach? Co wspólnego z Krajem Basków ma „Gra o tron”? Czym jest tytułowa sobremesa? Mikołaj Buczak przedstawia różne oblicza mieszkańców Hiszpanii.


Sobremesa. Spotkajmy się w HiszpaniiAutor wyjaśnia, dlaczego tak często śmieją się z siebie samych i jak radzą sobie z historycznymi podziałami. Opowiada o bogatej historii hiszpańskiego feminizmu oraz przygląda się kwestiom masowej turystyki, z którymi mierzy się nie tylko Barcelona.

„W Hiszpanii, jeśli wracasz do domu przed trzecią w nocy, to nie byłeś na imprezie tylko na kolacji” – to popularny slogan jednej z hiszpańskich kampanii reklamowych.

Gdy Hiszpanie wychodzą na miasto, to często na całą noc, dlatego ich kraj kojarzy się nam z wakacjami, sjestą, mananą i „życiem jak w Madrycie”.

Z tej słonecznej opowieści dowiecie się, ile wspólnego z rzeczywistością mają te wyobrażenia. Autor przedstawia rożne oblicza mieszkańców Hiszpanii. Opowiada o bogatej historii hiszpańskiego feminizmu oraz przygląda się z bliska kwestiom masowej turystyki, z którymi mierzy się dziś nie tylko serce Katalonii – Barcelona.

***

Ta książka zabiera mnie do ukochanej Hiszpanii i odsłania jej wielowymiarowość.
Conrado Moreno

Mikołaj Buczak
Sobremesa. Spotkajmy się w Hiszpanii
Wydawnictwo Poznańskie
Premiera: 1 lipca 2020
 
 

Sobremesa. Spotkajmy się w Hiszpanii

Wstęp

Nauczysz się hiszpańskiego, przeprowadzisz do Hiszpanii, a ja będę przyjeżdżać na wakacje” – powiedziała kobieta w średnim wieku do przerażonego dwunastoletniego chłopca, który niebawem miał rozpocząć naukę w klasie dwujęzycznej z językiem hiszpańskim. Kobietą była moja mama, a chłopcem ja.
„Już nigdy nie będę się uczyć hiszpańskiego” – zapowiedziałem jako buntowniczy nastolatek, robiący wszystko na przekór rodzicom.
„Na pewno nie będę studiować hiszpańskiego” – myślałem trzy miesiące przed rozpoczęciem filologii hiszpańskiej.
„W życiu nie zostanę nauczycielem hiszpańskiego” – obiecałem sobie, rezygnując ze specjalizacji pedagogicznej na studiach, a dwa miesiące później zacząłem szukać pracy jako lektor hiszpańskiego w szkołach językowych.
Do Hiszpanii się nie przeprowadziłem, więc – niestety – mama na wymarzone wakacje musi jeszcze poczekać. Wszystko potoczyło się zupełnie inaczej, niż to sobie zaplanowałem. I bardzo dobrze.
Jeśli spojrzymy na mapę Półwyspu Iberyjskiego, zobaczymy być może bardzo nieregularny kwadrat, a być może, tak jak grecki geograf Strabon w I wieku, widzianą z góry, rozłożoną „skórę byka” (piel de toro). I mimo że miał na myśli kształt całego półwyspu, to piel de toro zagościła w hiszpańskim słowniku jako synonim kraju Cervantesa.
Choć istnieje wiele hipotez, dlaczego Hiszpania nazywa się Hiszpanią, najbardziej popularna doszukuje się jej pochodzenia u Fenicjan. Gdy dotarli oni na Półwysep Iberyjski, pierwsze, co rzuciło im się w oczy, to duża liczba królików… I to właśnie fenickie Ispania ma oznaczać „wyspę królików”.
W rzeczywistości prawdopodobnie nie były to nawet króliki, tylko podobne do nich małe ssaki – góralki. Rzymianie wykorzystali zasłyszane fenickie słowo, dając początek Hispanii („ziemi bogatej w króliki”). Podczas wykopalisk archeologicznych odkryto nawet rzymskie monety, na których widnieją najważniejsze atrybuty ówczesnej Hiszpanii: gałązka oliwna oraz królik. Teorii jest jednak o wiele więcej. Jedna z nich, która staje się coraz popularniejsza, mówi, że Fenicjanom wcale nie chodziło o króliki, ale o… metale, w które bogaty był półwysep. Według tej hipotezy fenickie spy, którego rdzeniem jest span, ma oznaczać „kuć metal”, stąd też Ispania to tak naprawdę „ziemia, gdzie kuje się metale”[1]. Jeszcze inna teoria głosi, że cząstka spn oznaczała w fenickim „północ”, dlatego z punktu widzenia Fenicjan Hiszpania była „ziemią na północy”.
Skoro przebrnęliśmy już przez samą nazwę kraju, to warto by wspomnieć o kilku innych aspektach, które na pozór mogą wydawać się proste, ale jeśli się w nie zagłębimy, to okazuje się, że jest zupełnie inaczej. Sytuacja geograficzna Hiszpanii jest ciekawa z kilku względów. Chociażby kraje, z którymi graniczy Hiszpania. Szybki rzut oka na mapę i już moglibyśmy pomyśleć, że to tylko Portugalia i Francja. Nic bardziej mylnego! Oprócz dwóch wymienionych jest chociażby również leżąca w Pirenejach Andora. Żeby jeszcze trochę namieszać, to jej jedynym językiem urzędowym jest kataloński, a sam kraj dla Katalończyków był częstym celem wycieczek na zakupy. Na południu półwyspu znajduje się graniczący z Andaluzją Gibraltar, który jest terytorium zamorskim Wielkiej Brytanii. Żeby odkryć ostatniego sąsiada Hiszpanii, musimy nawet zmienić kontynent i udać się do Maroka. To właśnie tam znajdują się dwa hiszpańskie miasta autonomiczne – Ceuta i Melilla, które są jednocześnie granicą Unii Europejskiej. W 1912 roku, jako rezultat porozumienia z Francją, Hiszpania objęła protektoratem część Maroka. Gdy w 1956 roku kraj ten odzyskał niepodległość, Hiszpania zachowała oba miasta.
Ceuta i Melilla to jednak nie jedyne eksklawy kraju Cervantesa. Na południu Francji, tuż przy granicy, leży katalońska gmina Llívia, którą od Hiszpanii dzieli raptem kilka kilometrów. W XVII wieku Francja i Hiszpania podpisały traktat o ustaleniu granic, na mocy którego ta druga miała przekazać Francji 33 wsie, w tym Llívię[2]. Okazało się jednak, że Llívia ma prawa miejskie, i w ten sposób stała się eksklawą Hiszpanii. Aby ułatwić życie mieszkańcom, wybudowano drogę N-154 łączącą Llívię z przygranicznym hiszpańskim miastem – Puigcerdá. Mimo to nie obyło się bez konfliktów, a nawet wojny! „Wojny o znaki stop” (guerra de stops). Rząd francuski na początku lat 60. XX wieku postanowił wybudować dwie drogi, które przecinały N-154 i dawały pierwszeństwo samochodom poruszającym się po drodze francuskiej. Mieszkańcy Llívii zareagowali na tę niesprawiedliwość, sukcesywnie wyciągając znaki stopu. Konflikt definitywnie rozwiązano dopiero w 2001 roku poprzez wybudowanie ronda.
Również sytuacja językowa w Hiszpanii nie jest taka prosta. Oficjalnym językiem na terytorium Królestwa Hiszpanii jest kastylijski (castellano). Spór o to, czy powinno się mówić „kastylijski”, czy „hiszpański”, toczy się na wielu płaszczyznach, w tym politycznej. Część osób chce podkreślić, że w Hiszpanii jest więcej „hiszpańskich języków” niż tylko español. Z drugiej strony słownik Hiszpańskiej Akademii Królewskiej (Real Academia Española; RAE), instytucji zajmującej się regulowaniem wszelkich kwestii związanych z językiem hiszpańskim, choć podkreśla, że oba terminy oznaczają to samo, rekomenduje używanie terminu español[3]. Castellano powinno być zarezerwowane dla języka historycznego, gdy odnosimy się do współczesnego dialektu hiszpańskiego z regionu Kastylii lub gdy mówimy o nim w odniesieniu do innych języków współurzędowych (lenguas cooficiales). W praktyce jednak termin castellano jest popularny nie tylko wśród samych Hiszpanów, ale także w wielu krajach Ameryki Południowej, takich jak Argentyna, Wenezuela czy Paragwaj. Oprócz hiszpańskiego są również w Hiszpanii wspomniane już inne języki urzędowe w poszczególnych wspólnotach autonomicznych (Comunidades Autónomas)[4]: w Kraju Basków i części Nawarry baskijski, o którym przeczytacie w rozdziale czwartym, w regionie Galisji[5] w północno-zachodniej części kraju galisyjski, a na Balearach, we Wspólnocie Autonomicznej Walencji i w Katalonii kataloński i jego dialekty. W 2006 roku uznano za współurzędowy w Katalonii także język aranejski, używany w zamieszkanej przez nieco ponad dziesięć tysięcy osób Val d’Aran.
Chyba nie zaskoczę nikogo w takim razie, pisząc, że Hiszpania to mozaika. Prawdziwa mozaika regionów, kultur, języków i tradycji, którą od kilkunastu lat próbuję ułożyć w logiczną całość. Próbuję, mimo że wiem, iż tej wbrew pozorom bliskiej Hiszpanii ułożyć się nie da. Można ją stopniowo rozkładać na czynniki pierwsze, poznawać i odkrywać, wchodząc za każdym razem coraz głębiej i zyskując nowe spojrzenie, a i tak okaże się studnią bez dna. Ale może właśnie w tym jest cała frajda: przygoda z Hiszpanią nigdy się nie skończy. Zupełnie tak, jak często nie może się skończyć sobremesa – czas po posiłku na wspólną kawę, słodkie wino, likier i rozmowę o błahostkach (albo wręcz przeciwnie), którego w Polsce zawsze mi brakuje.
Nasze wyobrażenia i opinie na temat danego kraju są rezultatem doświadczeń, które zebraliśmy: przeczytanych książek, artykułów, przeanalizowanych danych, rozmów, a co najważniejsze: wyjazdów. To podróże, ujrzenie na własne oczy, jak to naprawdę jest, z minuty na minutę może nam zburzyć całkowicie obraz, o którym byliśmy przekonani, że jest prawdziwy. Może nas też oczywiście utwierdzić w tym, że mieliśmy rację (co chyba jednak zdarza się o wiele rzadziej). I to właśnie podróże i poznani podczas nich ludzie sprawili, że moja ciekawość kultury i języka, do którego nauki musiała namawiać mnie mama, stopniowo zamieniała się w fascynację i pasję. Hiszpania dla mnie idealna nigdy nie była i nie jest. Widzę jej wady, doceniam zalety i staram się ją zrozumieć. Chciałbym, abyście i Wy spróbowali.

Rozdział 1

Życie jak w Madrycie

Trzej wędrowcy, z których jeden przebędzie Półwysep Iberyjski wzdłuż wybrzeża północnego, drugi – przemierzy go na wskroś, a trzeci zdecyduje się na podróż brzegiem Morza Śródziemnego, nie znajdą wspólnego języka na temat Hiszpanii. Pierwszy stwierdzi, że jest to kraj dżdżu i mgieł, w którym słońce rzadko dokucza soczystej zieleni. Drugi wprost przeciwnie, będzie mówił o »hiszpańskim słońcu« przemożnie panującym nad szarym, półpustynnym krajobrazem, nad popękaną jałową ziemią. Trzeci opowie o Hiszpanii mlekiem i miodem płynącej, gdzie żyzna gleba, dostatek wody, wspaniałe słońce i zapobiegliwość ludzi współistnieją w harmonii doskonałej. I każdy będzie miał rację…”[6]
Mimo że od napisania tych słów przez Romana Dobrzyńskiego minęło już prawie pół wieku, nie straciły ani trochę na aktualności. W przeciwieństwie do wielu jeszcze niezaanektowanych aż tak bardzo przez turystów zakątków Europy Hiszpania wydaje się krajem mało egzotycznym. Od lat jeździmy tam na urlop, a o samej Hiszpanii napisano już wiele. Wiadomo: wakacje, plaża, słońce i byki. Życie jak w Madrycie! Chociaż może lepiej nie, bo z Madrytu do plaży trochę daleko.
Według danych Ministerstwa Przemysłu, Handlu i Turystyki (Ministerio de Industria, Comercio y Turismo) w 2018 roku Hiszpanię odwiedziło ponad 82,6 miliona turystów, co dało jej drugie miejsce na świecie, między Francją (87 milionów) a Stanami Zjednoczonymi (76 milionów)[7]. Jednak gdyby sprawdzić, dokąd dokładnie jeżdżą, okazałoby się, że ponad połowa turystów odwiedza stosunkowo niewielki obszar Królestwa Hiszpanii: Katalonię, Baleary, Wyspy Kanaryjskie lub Andaluzję[8]. Każdy z tych regionów jest popularnym miejscem wypoczynkowym. Wystarczy przejrzeć oferty biur podróży, aby natknąć się na powtarzające się destynacje: Costa Brava (Katalonia), Costa del Sol (Andaluzja), Fuerteventura (Wyspy Kanaryjskie) czy Majorka (Baleary). I choć Hiszpanie chcieliby, aby turyści przyjeżdżali poznawać kulturę, zwiedzać muzea i odwiedzać zabytki UNESCO, to jednak większość przyciągają słońce i plaża. Koncept sol y playa, który Hiszpania sama wykreowała, przez wiele lat reklamując się (między innymi w Polsce) hasłami typu: „Słońce. Plaża. Uśmiechnij się! Jesteś w Hiszpanii”, nie do końca spełnił oczekiwania kogokolwiek. Po wielu latach okazało się, że to nie jest droga, którą Hiszpanie chcą dalej podążać, a wręcz żałują, że w ogóle na nią wstąpili.

*

Pracując jako lektor hiszpańskiego, zapytałem kiedyś moich uczniów, jakie jest ich pierwsze skojarzenie, gdy myślą o Hiszpanii. Większość odpowiedzi zgadzała się z tym, co napisałem powyżej: słońce i plaża. Bardzo często wspominano także o bykach, białych miasteczkach, przepysznym jedzeniu, sjeście i beztroskim mañana (jutro). Mimo że skojarzenia te są całkiem pozytywne i sprawiają, że od razu czujemy specyficzny klimat południa, to Hiszpanie nie do końca są zadowoleni z tego, jak postrzega ich świat. A wiadomo, jak to Hiszpanie: głośni, sympatyczni i bardzo szybko mówią.
W 2013 roku Campofrío – hiszpańska firma produkująca różnego rodzaju produkty mięsne – zaczęła emitować w telewizji reklamę pt.: „Zostań obcokrajowcem” (Hazte extranjero). Kryzys, który wciąż pożerał hiszpańską gospodarkę, redukcja miejsc pracy, bezrobocie, drastyczne obniżenie poziomu życia, czasami do absolutnego minimum, a nawet i poniżej, i emigracja do innych krajów zachodnich sprawiły, że duch narodu podupadł. Campofrío postanowiła chociaż na chwilę temu zaradzić. Główna bohaterka spotu, nieżyjąca już aktorka Chus Lampreave, znana głównie z filmów Pedra Almodóvara, wybiera się na targ, na którym można otrzymać dyplom potwierdzający dowolną wybraną przez siebie narodowość. Chus, która ma na sobie charakterystyczne owalne okulary z grubymi szkłami, postanawia zostać Szwedką. Ma jednak pewne obawy, dlatego najpierw chce przeanalizować całą sytuację. Przechadzając się pomiędzy „straganami”, spotyka znajomego, który dumnie kroczy z dyplomem Niemca, zadowolony, że w końcu będzie wiedział, „jak to jest, gdy cały świat wisi ci pieniądze, a nie na odwrót”. Chus obserwuje także obejmujące się i krzyczące siostry bliźniaczki, które przy stoisku norweskim dowiadują się, że zgodnie ze skandynawskim charakterem muszą zachować odpowiedni dystans.
Bohaterka spotu, nadal nieprzekonana o słuszności swojej decyzji, zastanawia się, czy zmiana narodowości będzie miała wpływ na jej charakter i co będzie z cechami typowymi dla ducha Hiszpanów. W spocie wymienionych jest kilka z nich, które według mnie bardzo dobrze go oddają: ciągłe przytulanie i dotykanie innych, mówienie do siebie, jakby wszyscy byli głusi, poczucie humoru, zapraszanie do knajpy, nawet jak się nie ma ani grosza, i walka o swoje, mimo że nie ma się już siły. Chus, coraz bardziej niezdecydowana, postanawia zapytać tych, którzy mają już swoje dyplomy, co zamierzają zrobić. Wszyscy chcieli świętować to, że są już innej narodowości, ale niestety wyrzucono ich z baru, ponieważ już dawno powinni spać. Chus ma jednak iście hiszpański pomysł: każe wszystkim przynieść coś do jedzenia i zorganizować fiestę. Nie zapominajmy jednak, że jest to reklama, dlatego oczywiście wszyscy nagle wyciągają z kieszeni i spod czapek wędliny.
Spot Campofrío odniósł sukces między innymi dzięki ukartowanej i przemyślanej intrydze, do której został zatrudniony hiszpański koszykarz NBA Pau Gasol. Kilka dni przed wyemitowaniem reklamy udostępnił na swoim koncie na Twitterze wpis, w którym informował fanów, że dostał propozycję otrzymania obywatelstwa Stanów Zjednoczonych. Nieświadomi niczego internauci rozpętali burzę w mediach społecznościowych, jednak po wyemitowaniu spotu okazało się, że koszykarz jest jego częścią. Pod koniec reklamy Chus zapewnia: „Niektórzy nazywają to charakterem albo tym, jacy jesteśmy, ale nie wszyscy to mają. O, nie, nie, nie. To ten nasz sposób bycia i odczuwania, którego się nie pozbędziesz, bo zawsze jest z tobą”, a Gasol dopowiada z ekranu komputera: „…bez względu na to, skąd jesteś i gdzie jesteś”.
Akcja reklamowa Campofrío przypomniała wszystkim o hiszpańskim charakterze, który wbrew pozorom nie jest taki oczywisty dla reszty Europy; wielu nie może się nadziwić, że na powitanie nowo poznanych osób można od razu kogoś objąć, poklepać po plecach czy dać dos besos (dwa pocałunki): w lewy, a następnie prawy policzek. A to wszystko zwieńczone przytrzymaniem michelines. Wiecie, jak wygląda maskotka słynnej francuskiej marki opon samochodowych? Hiszpanie postanowili właśnie na jej cześć nazywać boczki lub, jeśli ktoś woli, fałdki albo oponki.
Sympatię można także wyrazić głosem. Dlatego też, w zależności od sytuacji, im głośniej kogoś pozdrowimy, tym bardziej się cieszymy na jego widok. Hiszpanie są najgłośniejszym narodem w Europie. Według raportu z 2015 roku najbardziej narażonymi na hałas miastami są oczywiście te największe: Madryt, Barcelona, Sewilla i Walencja[9]. Mimo że ruch uliczny jest główną przyczyną hałasu, to znajduje się dopiero na trzecim miejscu powodów, przez które Hiszpanie nie mogą zmrużyć oka (28%). Pierwsze zajmują remonty (58,8%), a drugie imprezy organizowane przez sąsiadów (28,7%).
Stereotyp krzyczących ludzi w barach i na ulicach nie jest aż tak bardzo oderwany od rzeczywistości. Aby to sprawdzić, wystarczy wejść do którejkolwiek knajpy w centrum dowolnego większego miasta. Zastanawiając się nad tym fenomenem, doszedłem do wniosku, że początki głośnej komunikacji zauważyć można już w dzieciństwie. Często obserwowałem sytuacje, gdy np. na placu zabaw rodzice, zamiast podejść do dzieci i im coś powiedzieć, krzyczeli, dalej siedząc na ławce. Sytuacja powtarza się w szkole, w restauracji, w autobusie itd. Jednak jeśli chodzi o poziom hałasu w środkach komunikacji miejskiej, to sami Hiszpanie zdają sobie sprawę, że coś jest nie tak. Na krótką metę może to mieć oczywiście swój urok, gdy wchodzi się do pełnego gwaru tramwaju, autobusu czy metra, jednak po pewnym czasie staje się uciążliwe. Wpływ na to ma na pewno komunikator WhatsApp. Aplikacja, która daje możliwość przesyłania zarówno wiadomości tekstowych, jak i głosowych, bije rekordy popularności w Hiszpanii. Nierzadko okazuje się, że połowa współpasażerów tak naprawdę nie rozmawia ze sobą nawzajem, ale właśnie nagrywa lub odsłuchuje wiadomości. A często nie są one krótkie; można spędzić dziesięć minut, dowiadując się wszystkich nowinek z życia znajomych i rodziny osoby siedzącej obok.
Z drugiej strony to właśnie w komunikacji miejskiej nawiązałem wiele nowych, krótkotrwałych znajomości i usłyszałem ciekawe historie i anegdoty. Hiszpanie chętnie zagadują na wszelkie tematy albo po prostu wtrącają się do rozmów. Jak jeszcze się okaże, że współpasażer jest obcokrajowcem, do którego można mówić w ojczystym języku, wtedy nic nie stoi na przeszkodzie, aby wypytać go o całe jego życie, sytuację gospodarczą w kraju jego pochodzenia, średnie zarobki, poziom życia, jedzenie i atrakcje turystyczne. Raz nawet mi się zdarzyło, że pewien starszy pan zadzwonił do swojej wnuczki, która była na Erasmusie w Krakowie, żebym sobie z nią pogadał.
Zawsze gdy jestem w Hiszpanii, korzystam z jakichś darmowych wycieczek po hiszpańsku, po których daje się napiwek przewodnikowi. Najczęściej jednak kończy się tym, że reszta turystów w połowie zwiedzania zaczyna bardziej interesować się mną, chce porozmawiać na przykład o tym, skąd znam hiszpański, i prosi, żebym im poopowiadał o naszym kraju. Przewodnik najczęściej na początku bardzo cierpliwie wszystko znosi, następnie zwraca delikatnie uwagę, ale i tak prawie zawsze koniec końców włącza się do rozmowy, a wycieczka zmienia się w przyspieszony kurs wiedzy o Polsce.

 
Wesprzyj nas