Tajemnica Montefeltra to pasjonująca historia pełna zwrotów akcji, w której obok intryg i zdrad znalazło się też miejsce dla fresków z Kaplicy Sykstyńskiej – narzędzia ostatniej, bezlitosnej wendety Medyceuszy.


Medyceusze. Tajemnica MontefeltraIntrygi dworskie od spisku Pazzich do powstania Kaplicy Sykstyńskiej.

W tym doskonale udokumentowanym opracowaniu, które czyta się jak najlepszy thriller historyczny, autor rozwiązuje jedną z największych zagadek renesansu, wydobywając na światło dzienne prawdę ukrytą w pewnym zaszyfrowanym liście, którego adresatem był papież Sykstus IV.

26 kwietnia 1478 roku podczas mszy w katedrze florenckiej doszło do zamachu na życie Wawrzyńca i Juliana Medyceuszy, władców Florencji. Wawrzyńcowi udało się schronić w zakrystii, ale Julian zginął od kilkunastu ciosów sztyletem.

Od tego czasu minęło ponad pięćset lat, a o spisku Pazzich napisano już bardzo wiele. Ale prawda o tym, kto naprawdę stał za zamachem i włożył broń w dłonie Pazzich, wciąż czekała na odkrycie.

***

Doskonały zbiór niezwykle ważnych i mrożących krew w żyłach historii.
– Corriere della Sera

Napisana dynamicznie i wnikliwie Tajemnica Montefeltra z pewnością przyczyni się do lepszego poznania historii renesansowej Italii.
– The Times Literary Supplement

Marcello Simonetta – ur. 1968, ukończył studia w Rzymie i zdobył doktorat na uniwersytecie w Yale. Wykłada historię Europy i teorię polityczną w Paryżu. Był dokumentarzystą, kuratorem wystaw i konsultantem historycznym przy tworzeniu znanych gier komputerowych z serii Assassin’s Creed.

Marcello Simonetta
Medyceusze. Tajemnica Montefeltra
Przekład: Alicja Bruś
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 29 września 2020
 
 

Medyceusze. Tajemnica Montefeltra

Wstęp

26 kwiet­nia 1478 roku mło­dzi przy­wódcy Flo­ren­cji z rodu Medy­ce­uszy, Waw­rzy­niec Medy­ce­usz i jego brat Julian, zostali zaata­ko­wani pod­czas nie­dziel­nej mszy we flo­renc­kiej kate­drze. Julian, dzie­więt­na­ście razy ugo­dzony szty­le­tem, zmarł na miej­scu, pod­czas gdy lekko ran­nemu Waw­rzyń­cowi udało się ujść z życiem. Wierni Medy­ce­uszom Flo­rent­czycy w odpo­wie­dzi na atak bru­tal­nie roz­pra­wili się ze wszyst­kimi napast­ni­kami, któ­rych udało im się dopaść.
Ten śmiały zamach, jedna z naj­bar­dziej osła­wio­nych i krwa­wych intryg wło­skiego rene­sansu, zapa­mię­tany został jako spi­sek Paz­zich. Choć zarys tych wyda­rzeń od zawsze jest znany histo­ry­kom, to zło­żo­ność oko­licz­no­ści, które do nich dopro­wa­dziły, wciąż jest owiana tajem­nicą. Jak suge­ruje nazwa, do tej pory uzna­wano je po pro­stu za rezul­tat walki dwóch rodów: potęż­nych Medy­ce­uszy i ich rywali, ban­kie­rów Paz­zich, któ­rzy dążyli do prze­ję­cia wła­dzy we Flo­ren­cji.
Niniej­szy tom opi­suje burz­liwe lata przed zawią­za­niem się spi­sku, jego kulisy, a także wpływ na wyda­rze­nia, które po nim nastą­piły. Histo­ria ta jest po czę­ści znana, po czę­ści nie, ale ni­gdy wcze­śniej nie była przed­sta­wiona tak kom­plek­sowo. Jest to histo­ria przy­jaźni i zdrady, wła­dzy reli­gij­nej i zepsu­cia moral­nego, walki poli­tycz­nej i arty­stycz­nej wen­dety.
W jej sercu znaj­dują się oczy­wi­ście Medy­ce­usze, rodzina ban­kie­rów, mece­na­sów sztuki, poetów, poli­ty­ków, ksią­żąt i papieży. Gdyby Waw­rzy­niec także nie prze­żył zama­chu, być może talent Michała Anioła ni­gdy nie ujrzałby świa­tła dzien­nego, część naj­cen­niej­szych obra­zów, rzeźb i budowli kul­tury Zachodu ni­gdy by nie powstała, a trzech człon­ków rodziny Waw­rzyńca nie zasia­dłoby na papie­skim tro­nie.
Nazwi­sko księ­cia Urbino, któ­rego słynny pro­fil uwiecz­nił na por­tre­cie Piero della Fran­ce­sca, znaj­duje się w tytule książki z powodu istot­nej roli, jaką ode­grał on w spi­sku Paz­zich. Choć por­tret uka­zuje nam go tylko z jed­nej strony, był on czło­wie­kiem o wielu twa­rzach, podob­nie zresztą jak inni „ludzie rene­sansu”, któ­rzy poja­wią się na kar­tach tej książki. Fry­de­ryk był zasłu­żo­nym kon­do­tie­rem, hoj­nym mece­na­sem, który z pasją odda­wał się stu­dio­wa­niu kla­sy­ków. Ale miał też swoją ciemną stronę, która ujrzała świa­tło dzienne wraz z odkry­ciem pew­nego zaszy­fro­wa­nego listu.
Można by sądzić, że tak odle­głe czasy nie kryją już przed nami żad­nych tajem­nic, a oto latem 2001 roku odna­la­złem i roz­szy­fro­wa­łem list zawie­ra­jący dotych­czas nie­znane, istotne infor­ma­cje doty­czące spi­sku Paz­zich. W skró­cie, ujaw­nia on, że Fry­de­ryk da Mon­te­fel­tro, książę Urbino, przez wieki przed­sta­wiany jako „Świa­tło Ita­lii”, huma­ni­sta i przy­ja­ciel Waw­rzyńca Medy­ce­usza, był jed­nym z pod­ju­dza­czy sto­ją­cych za spi­skiem mają­cym na celu pozby­cie się signora Flo­ren­cji i jego brata. Odkry­cie to może zmie­nić spo­sób postrze­ga­nia tego prze­ło­mo­wego momentu w histo­rii Ita­lii. List księ­cia Mon­te­fel­tro, napi­sany dwa mie­siące przed zama­chem, wyka­zuje, że spi­sek był zakro­jony na o wiele szer­szą skalę, niż przy­pusz­czano do tej pory.
„Trze­cim czło­wie­kiem”, bez któ­rego ta histo­ria by nie zaist­niała, jest osoba, dzięki któ­rej ją roz­szy­fro­wa­łem, a mia­no­wi­cie mój odle­gły przo­dek sprzed pię­ciu­set lat, Cicco Simo­netta, któ­rego losy zawsze mnie fascy­no­wały. Cicco przez pięć­dzie­siąt lat słu­żył potęż­nej rodzi­nie Sfo­rzów, naj­pierw jako doradca, póź­niej jako regent Księ­stwa Medio­lanu. Był zdol­nym kryp­to­gra­fem, a według zacnej opi­nii Machia­vel­lego „dzięki swo­jemu roz­sąd­kowi i doświad­cze­niu ucho­dził za jed­nego z naj­zna­mie­nit­szych mężów”1.
Rene­san­sowa Ita­lia nie sta­no­wiła jesz­cze pań­stwa, ale była mozaiką miast-państw2. Każde z nich było pod mniej lub bar­dziej silną kon­trolą jed­nej z dyna­stii: Sfo­rzów w Medio­la­nie i więk­szo­ści Lom­bar­dii, Medy­ce­uszy we Flo­ren­cji i spo­rej czę­ści Toska­nii, Domu Ara­goń­skiego w Neapolu i na całym połu­dniu. Repu­blika Wenecka była oli­gar­chią pod rzą­dami boga­tych ary­sto­kra­tycz­nych kup­ców, a Rzym pod odwieczną i zmie­nia­jącą się jak w kalej­do­sko­pie egidą rodzin papie­skich. Spo­śród dyna­stii rzą­dzą­cych w mniej­szych pań­stwach wymie­nić można rody: Mon­te­fel­tro w Urbino, Mala­te­sta w Rimini, Este w Fer­ra­rze i Gon­za­gów w Man­tui. Władcy ostat­nich czte­rech, bio­rąc pod uwagę rela­tyw­nie skromne roz­miary ich tery­to­riów, z reguły byli zatrud­nieni przez moż­no­wład­ców jako dowódcy wojsk najem­nych, czyli kon­do­tie­rzy. Sys­tem ten pod­trzy­my­wał rów­no­wagę poli­tyczną, zapo­bie­ga­jąc temu, by nad­mierne ambi­cje dowód­ców prze­kształ­cały się w realne zagro­że­nia, oraz utrzy­mu­jąc na Pół­wy­spie Ape­niń­skim kru­chy pokój: sys­tem gwa­ran­to­wał, że żadne pań­stwo nie przej­mie kon­troli nad innym.
Jed­nak nie­spo­dzie­wane wyda­rze­nie z grud­nia 1476 roku zbu­rzyło rów­no­wagę wła­dzy. Zabój­stwo Gale­azza Marii Sfo­rzy, księ­cia Medio­lanu i naj­sil­niej­szego sojusz­nika Medy­ce­uszy, przy­go­to­wało grunt pod spi­ski poli­tyczne, pota­jemne kno­wa­nia i zmienne soju­sze, które w efek­cie dopro­wa­dziły do ataku na flo­renc­kich wład­ców.
Tajem­nica Mon­te­fel­tra poka­zuje rów­nież, jak w epoce rene­sansu wiel­kie dzieła sztuki i małost­kowe intrygi poli­tyczne były ze sobą ści­śle powią­zane. Ostatni roz­dział poświę­cony jest Kaplicy Syk­styń­skiej, być może naj­zna­mie­nit­szemu sym­bo­lowi rene­san­so­wej Ita­lii, wznie­sio­nej przez jed­nego z anty­bo­ha­te­rów tej histo­rii, papieża Syk­stusa IV. Prze­cha­dza­jąc się dziś po zatło­czo­nej kaplicy, nie można nie zachwy­cić się impo­nu­ją­cym skle­pie­niem przed­sta­wia­ją­cym sceny z Księgi Rodzaju czy wstrzą­sa­ją­cym Sądem Osta­tecz­nym na ścia­nie ołta­rzo­wej. Te dwa arcy­dzieła Michała Anioła pochła­niają prak­tycz­nie całą uwagę zwie­dza­ją­cych, któ­rzy dopiero na koniec rzu­cają okiem na pozo­stałe ściany pokryte fre­skami pięt­na­sto­wiecz­nych mistrzów, takich jak San­dro Bot­ti­celli, malarz flo­rencki par excel­lence. A co jeśli Bot­ti­celli doko­nał pota­jem­nej zemsty na papieżu współ­win­nym śmierci Juliana Medy­ce­usza?
Dla­czego dzi­siejsi czy­tel­nicy, zale­wani infor­ma­cjami, któ­rych nie­ustanny napływ czyni je tym bar­dziej nie­istot­nymi i prze­lot­nymi, mie­liby zain­te­re­so­wać się tym małym wycin­kiem histo­rii? Czyż życie w wieku infor­ma­cji nie jest wystar­cza­jąco zaj­mu­jące?
Rene­san­sowe spi­ski i wojny, w któ­rych jedy­nym spo­so­bem pozby­cia się wroga była stara dobra metoda zakła­da­jąca uży­cie szty­letu lub tru­ci­zny, bledną w porów­na­niu z tymi toczo­nymi dzi­siaj.
Jed­nak umysł ludzki od wie­ków działa tak samo. Dziś, podob­nie jak kie­dyś, można zabić na odle­głość: dać komuś do ręki nóż i uda­wać, że nic się o tym nie wie, albo zaprzy­jaź­nić się z wła­snymi ofia­rami, a potem prze­śli­zgi­wać się za ich ple­cami, by spraw­dzić, czy pod hafto­waną szatą nie noszą zbroi. Dante dosko­nale zda­wał sobie z tego sprawę i uwa­żał bru­tal­nych zdraj­ców za naj­gor­szy rodzaj grzesz­ni­ków, umiesz­cza­jąc ich na samym dnie swo­jego Pie­kła. Przo­dek Fry­de­ryka da Mon­te­fel­tro, Guido, coś wie­dział o „tyrań­skich rzą­dach”. Frag­ment mono­logu, który wło­żył mu w usta Dante, obnaża jego sto­su­nek do dwu­li­co­wo­ści i śmierci:

Gdym nosił ciało i kość wzięte z matki,
Prze­bie­głość głów­nym była moim rysem,
Z czy­nów mnie zwać by nie lwem, raczej lisem,
Wykrę­tów moich znaj­dziesz żywe świadki;
Mistrz w sztuce zdrady, zdra­dami mojemi
Sta­łem się gło­śnym aż do krań­ców ziemi3.

W cza­sach spi­sku Paz­zich Niccolò Machia­velli miał zale­d­wie dzie­więć lat. Był świad­kiem prze­mocy, która roz­lała się na uli­cach Flo­ren­cji, i praw­do­po­dob­nie miał ją przed oczami, gdy w Księ­ciu radził, by „umieć dobrze posłu­gi­wać się naturą zwie­rzę­cia i czło­wieka”4, być lwem i lisem oraz uży­wać siły i krę­tac­twa, cech nie­zbęd­nych pozba­wio­nemu skru­pu­łów poli­ty­kowi.
Pisząc tę książkę, dobrze pamię­ta­łem wersy Dan­tego i słowa Machia­vel­lego. Opo­wia­da­nie o spi­sku sprzed pię­ciu wie­ków jest dość para­dok­salne, bio­rąc pod uwagę, że głów­nym celem kon­spi­ra­to­rów było pozo­sta­nie w cie­niu i znisz­cze­nie dowo­dów w oba­wie przed nie­bez­pie­czeń­stwem gro­żą­cym za życia, jak i pośmiert­nym potę­pie­niem. Jed­nakże ta histo­ria i wyda­rze­nia, które do niej dopro­wa­dziły, są cał­ko­wi­cie praw­dziwe i nie­zwy­kle dobrze udo­ku­men­to­wane. A sława jej boha­te­rów wybrzmiewa na­dal i będzie „gło­śna aż do krań­ców ziemi”.

CZĘŚĆ PIERWSZA
Zima 1476 – wiosna 1478

1
Mor­der­stwo w Medio­la­nie

Gdym nosił ciało i kość wzięte z matki,
Prze­bie­głość głów­nym była moim rysem,
Z czy­nów mnie zwać by nie lwem, raczej lisem.

Zanim w 1450 roku Medio­lan stał się signo­rią Sfo­rzów, znaj­do­wał się on we wła­dzy Viscon­tich, naj­bar­dziej zaja­dłych wro­gów Flo­ren­cji. Na początku XV wieku w toskań­skim mie­ście krą­żyły pod­że­ga­jące pam­flety, w któ­rych ataki na Flo­ren­cję nazy­wano ata­kami na wol­ność, a ród Viscon­tich zgod­nie z prawdą przed­sta­wiano jako okrut­nych tyra­nów5. Lecz gdy księ­ciem Medio­lanu nie­spo­dzie­wa­nie został kon­do­tier Fran­ci­szek Sfo­rza, a w 1454 roku pod­pi­sano pokój w Lodi6, roz­po­częła się złota epoka rene­sansu. W zamian za pomoc finan­sową Fran­ci­szek zaofe­ro­wał swo­jemu sta­remu przy­ja­cie­lowi Kosmie Medy­ce­uszowi Star­szemu wspar­cie woj­skowe. Solidny sojusz na osi Medio­lan–Flo­ren­cja zapew­nił względną sta­bi­li­za­cję na nie­spo­koj­nym Pół­wy­spie Ape­niń­skim oraz sprzy­jał roz­wo­jowi sztuki i lite­ra­tury, pozwa­la­jąc na pełny roz­kwit twór­czo­ści arty­stycz­nej oraz kul­tury huma­ni­stycz­nej.
Pod rzą­dami Sfo­rzów Medio­lan utrzy­mał swoją silną pozy­cję, a dodat­kowo zyskał powa­ża­nie. Jed­nak syn Fran­ciszka, Gale­azzo Maria, odzie­dzi­czył kapry­śność Viscon­tich po matce, a nie mądrość Sfo­rzów po ojcu. Nadworny poeta Anto­nio Cor­naz­zano napi­sał o nim traf­nie w swoim Del modo di regere e di regnare7 („O sztuce rzą­dze­nia i pano­wa­nia”):

Jak wiele razy dobry książę Fran­ci­szek
robił wyrzuty synowi, któ­rego już nie ma,
za jego okru­cień­stwo i poryw­czość.
„Odzie­dzi­czy­łeś duszę księ­cia Jana8
masz ją w swo­ich trze­wiach”,
krzy­czał, a jego prze­po­wied­nia się speł­niła.
O czy­nach księ­cia Jana sły­sza­łem histo­rie:
kar­mił psy żywymi ludźmi,
inne roz­rywki go tak nie bawiły.
Koniec spo­tkał w San Got­tardo, w świą­tyni,
jego naj­bar­dziej zaufani wydali mu takie święto,
bo tak koń­czy każdy okrut­nik.

Zimne prze­bu­dze­nie. Medio­lan, 26 grud­nia 1476
W dzień swo­jej śmierci9 Gale­azzo Maria Sfo­rza miał wziąć udział we mszy świę­tej upa­mięt­nia­ją­cej Świę­tego Szcze­pana. Księ­ciu Medio­lanu zale­żało na uczcze­niu dnia pierw­szego chrze­ści­jań­skiego męczen­nika z nale­żytą świet­no­ścią. Przy­mie­rzył bry­gan­tynę, ale uznaw­szy, że wygląda w niej zbyt grubo, zde­cy­do­wał się na ele­gancką szatę z kar­ma­zy­no­wego atłasu obszytą sobo­lo­wym futrem. Na lewą nogę wło­żył ciem­no­czer­woną poń­czo­chę, na prawą białą – barwy Sfo­rzów. Odzie­wał swoje atle­tyczne, gład­kie ciało (lubił się golić na wzór sta­ro­żyt­nych Rzy­mian) w sypialni w samym sercu potęż­nego Zamku Sfo­rzów, a w kominku strze­lał ogień tra­wiący tra­dy­cyjny bożo­na­ro­dze­niowy pie­niek1.
Dzięki Ber­nar­di­nowi Coriowi – kamer­dy­ne­rowi, świad­kowi i kro­ni­ka­rzowi tam­tych wyda­rzeń – wiemy, że od czasu tajem­ni­czego pożaru na początku grud­nia, w któ­rym spło­nęła część jego sypialni, książę stał się prze­sądny. Prze­czu­wał10, że nie powi­nien wra­cać do Medio­lanu, i wolał spę­dzać czas z dala od mia­sta, w jed­nej ze swo­ich wiej­skich posia­dło­ści lub na polo­wa­niach. Obawy te nasi­liły się jesz­cze z powodu pew­nego zaj­ścia, do któ­rego doszło nie­długo po poża­rze. Pew­nego dnia, jadąc konno w oko­li­cach Abbia­te­grasso, dostrzegł trzy kruki krą­żące powoli nad jego głową. Uznał to za złą wróżbę, więc wystrze­lił do nich kil­ku­krot­nie z kuszy, lecz ani jed­nego nie tra­fił. Oparł dłoń na łęku sio­dła i poprzy­siągł, że już ni­gdy nie powróci do mia­sta.
Jed­nak nie­stały książę szybko zmie­nił zda­nie. Gale­azzo uwiel­biał swój chór i nie mógł się docze­kać nad­cho­dzą­cych uro­czy­sto­ści, kiedy będzie mógł posłu­chać muzyki w wyko­na­niu trzy­dzie­stu bur­gundz­kich i nie­miec­kich kan­to­rów sowi­cie opła­ca­nych za swoje usługi. W Medio­la­nie powi­tały go chłodne spoj­rze­nia feu­da­łów i dwo­rzan, któ­rzy przy­byli mu się pokło­nić z nie­skry­waną nie­chę­cią po tym, jak nie obda­ro­wał ich tra­dy­cyj­nymi nagro­dami i poda­run­kami świą­tecz­nymi.
Książę udał się pro­sto na zamek. Pod szkar­łat­nym skle­pie­niem Camera delle Colom­bine wygło­sił impro­wi­zo­wany mono­log o pomyśl­nych losach Sfo­rzów. Zade­kla­ro­wał, że choć nie jest signo­rem, będzie umiał wieść wspa­niałe życie. Trzy­dzie­sto­dwu­letni książę wyra­ził także żal, że Fran­ci­szek, jego ojciec, nie może już zoba­czyć, jak on i jego bra­cia dosko­nale spraw­dzają się w swo­ich rolach, oraz obwie­ścił, że ród Sfo­rzów, bogaty w męskich potom­ków, będzie rzą­dził przez wieki. Pochwa­lił także swoje nie­ślubne córki, spo­śród któ­rych już dwie wydano za wysoko posta­wio­nych kawa­le­rów.
W epoce rene­sansu posia­da­nie licz­nego potom­stwa było jedną z metod umac­nia­nia wła­dzy. Mówiło się, że ojciec Gale­azza, Fran­ci­szek Sfo­rza, miał nie mniej niż trzy­dzie­ścioro pię­cioro dzieci, z czego zale­d­wie dzie­siątka była z pra­wego łoża. „Cno­tliwy książę” Fran­ci­szek, jak nazwał go Machia­velli w Księ­ciu, zaczął od cięż­kiego życia najem­nego kon­do­tiera i sam doszedł do wła­da­nia naj­bo­gat­szym księ­stwem Ita­lii. Gdy zmarł w 1466 roku, jego pier­wo­rodny syn Gale­azzo odzie­dzi­czył po nim wła­dzę, którą on musiał z tru­dem zdo­by­wać. Jed­nak poto­mek nie wyka­zy­wał spe­cjal­nej chęci ani do spra­wo­wa­nia wła­dzy, ani do wyka­zy­wa­nia się cnotą. Z powodu licz­nych wad nowy książę był znie­na­wi­dzony przez więk­szość pod­da­nych. Nie potra­fił okieł­znać swo­jego roz­bu­cha­nego popędu sek­su­al­nego i bez­u­stan­nie gonił za naj­pięk­niej­szymi kobie­tami w księ­stwie, nie miał żad­nych skru­pu­łów, potra­fił nawet wtar­gnąć nocą do zako­nów, gdzie ter­ro­ry­zo­wał, a cza­sem gwał­cił mniszki.
Opie­wa­jąc szczę­ście swo­jej rodziny, Gale­azzo nie wspo­mniał jed­nak o dwóch młod­szych bra­ciach, awan­tur­ni­kach Sfo­rzy Marii i Ludwiku, któ­rzy żyli na wygna­niu we Fran­cji, po tym jak w czerwcu 1476 roku byli zamie­szani w nie­udaną próbę pozby­cia się księ­cia. Ale nie tylko człon­ko­wie rodziny Gale­azza byli nie­za­do­wo­leni z jego ego­cen­trycz­nego i roz­pust­nego stylu rzą­dze­nia.

Po wygło­sze­niu prze­mowy w Camera delle Colom­bine książę był nie­ty­powo jak na sie­bie spo­kojny, a w dzień Bożego Naro­dze­nia zre­zy­gno­wał nawet ze swo­ich ulu­bio­nych roz­ry­wek: gry w jeu de paume na zbu­do­wa­nym spe­cjal­nie dla niego zamknię­tym boisku oraz polo­wa­nia z soko­łami. Uni­kał także swo­jej żony, księż­nej Bony Sabaudz­kiej, która sypiała w osob­nej sypialni. W rze­czy­wi­sto­ści Gale­azzo już dawno prze­stał dzie­lić łoże ze swoją mał­żonką, która od czasu ich zaślu­bin przed ośmioma laty zbyt szybko nabie­rała krą­gło­ści, przez co w jego mnie­ma­niu sama popchnęła go do zaspo­ka­ja­nia swo­ich żądz gdzie indziej. Książę spę­dził dużą część swo­jego doro­słego życia, trak­tu­jąc je jako prze­dłu­że­nie lat nasto­let­nich: roz­bi­jał się po pół­noc­nej Ita­lii, bez­u­stan­nie polu­jąc na zwie­rzynę, kobiety, a nawet mło­dych chłop­ców; od czasu do czasu zaba­wiał się w żoł­nie­rza albo skła­dał wizyty sojusz­ni­kom, zwłasz­cza wpły­wo­wym Flo­rent­czy­kom.
Gale­azzo po raz pierw­szy odwie­dził Flo­ren­cję w 1459 roku. Pięt­na­sto­letni hra­bia Pawii, bo taki nosił wtedy tytuł, udał się tam na pole­ce­nie ojca, by zło­żyć hołd Kosmie Medy­ce­uszowi Star­szemu, bli­skiemu sojusz­ni­kowi Fran­ciszka. Książę Medio­lanu chciał w ten spo­sób wyra­zić wdzięcz­ność za wspar­cie finan­sowe, jakiego flo­rencki ban­kier udzie­lał mu w dro­dze do wła­dzy. „Cały papier i atra­ment Toska­nii” – jak pisał Gale­azzo do ojca, który z Medio­lanu śle­dził jego poczy­na­nia – nie wystar­czy­łyby, żeby oddać bogac­two ludzi, któ­rzy witali go na uli­cach, oraz har­mo­nię budyn­ków – wspa­niałą kate­drę i surowy Palazzo della Signo­ria, sie­dzibę rządu z góru­jącą nad nim groźną wieżą. „Flo­ren­cja jest rajem”, wykrzyk­nął zachwy­cony11.
Od tego momentu młody Sfo­rza zaczął kon­ku­ro­wać ze swo­imi sojusz­ni­kami w kwe­stiach dobrego smaku i mody, dzie­dzi­nach, w któ­rych Medy­ce­usze byli powszech­nie uzna­wani za mistrzów i arbi­trów. Gale­azzo powró­cił do Flo­ren­cji w 1471 roku pod pre­tek­stem zło­że­nia ślu­bów reli­gij­nych, a towa­rzy­szyła mu świta licząca dwa tysiące osób. Na wyprawę wydał dwie­ście tysięcy duka­tów, nie­mal cał­ko­wi­cie opróż­nia­jąc swoje skarbce. Jak pisał póź­niej Machia­velli, wizyta Gale­azza we Flo­ren­cji odbyła się w cza­sie Wiel­kiego Postu, a człon­ko­wie świty Sfo­rzy zwra­cali szcze­gólną uwagę, by jeść wyłącz­nie mięso12. Na por­tre­cie przed­sta­wia­ją­cym Gale­azza jako dan­dysa flo­rencki malarz Piero Pol­la­iu­olo13 dobrze oddaje atmos­ferę zepsu­cia, która towa­rzy­szyła jego przy­by­ciu do mia­sta: lubieżne spoj­rze­nie mło­dego księ­cia uchwy­cone en trois quarts, gdy ten od nie­chce­nia bawi się ręka­wiczką, jest bar­dzo wymowne. Waw­rzy­niec Wspa­niały powie­sił ten obraz w swo­jej sypialni, być może jako przy­po­mnie­nie, kim nie chce się stać.

 
Wesprzyj nas