Francja wrze. Czy terror, przemoc oraz różne rozumienie miłości, nienawiści i prawdy prowadzą ją na skraj nowej rewolucji?


WrzenieCzy rodzice są odpowiedzialni za błędy swoich dzieci? – pyta Veronique, biała katoliczka, wcześniej obywatelka, a potem już tylko “matka terrorysty” sądzona za finansowanie organizacji terrorystycznej.

Czy żona poligamisty może stać się emancypantką? Jak obrzezane kobiety mogą odzyskać godność? Dlaczego imigranci zaczęli głosować na prawicę? Na czym polega francuski antysyjonizm? Jak współistnieć w różnorodności?

Poznajcie Ibrahima, z którym autorka prowadziła rozmowy przez cztery lata – radykalnego muzułmanina, ex-złodzieja i sprzedawcę narkotyków, który umie czytać z ludzi i ma dar jasnowidzenia.

Z jego losów oraz z losów innych bohaterów „Wrzenia” – kobiet i mężczyzn, imigrantów i rdzennych Francuzów, śniadych i białych, żydów i katolików, wykształconych i niepiśmiennych, biednych i bogatych – wyłania się obraz kraju w ciągłym napięciu i pełnego sprzeczności ale i poszukującego wewnętrznego porozumienia. Czy jest na nie szansa?

Brawurowy i zaskakujący zbiór reportaży Anny Pamuły – polskiej reporterki na stałe mieszkającej we Francji – rozmowy, rekonstrukcje sądowe, miniatury obyczajowe – uświadamia nam, że świat to naczynia połączone – czasem niewidoczne, ale które mogą zdecydować o życiu każdego z nas.

***

Francuska szkoła od co najmniej dwudziestu lat pogrąża się w chaosie. W 1981 roku stworzono kategorię ZEP (Strefa Edukacji Priorytetowej). Zerwano wtedy z zasadą równości dzieci. Dyrektorzy szkół ze słabymi wynikami dostali dofinansowanie, nauczyciele − więcej pieniędzy. Programy szkolne dostosowano do najgorszych uczniów. Aby wyrównać różnice społeczne, postanowiono uczyć mniej.
z reportażu Bezczelna gęba Francuza

Anna Pamuła
Wrzenie
Wydawnictwo Agora
Premiera: 16 września 2020
 
 

Wrzenie

SPIS ROZDZIAŁÓW

*
PYTANIA IBRAHIMA: Jakich pytań nie należy zadawać
REPORTAŻ: Bezczelna gęba Francuza
PYTANIA IBRAHIMA: Kim jestem
PRZYGODY IBRAHIMA: Życie to nie zabawa
REPORTAŻ: W imię matki i syna
PYTANIA IBRAHIMA: Skąd się bierze złość
PRZYGODY IBRAHIMA: Łatwo jest okraść dom, w którym się nie mieszka
REPORTAŻ: Znikające kasjerki
PYTANIA IBRAHIMA: Czy można kraść, kiedy jest się biednym
PRZYGODY IBRAHIMA: Nigdy nie dać się złapać
REPORTAŻ: Wolność, równość, poligamia
PYTANIA IBRAHIMA: Jak Bóg wymierza sprawiedliwość
PRZYGODY IBRAHIMA: Ukarać przyjaciela, którego się kocha jak brata
REPORTAŻ: Blizny
PYTANIA IBRAHIMA: Jaka jest moja taktyka
PRZYGODY IBRAHIMA: Lepiej mieć granat w kieszeni
REPORTAŻ: Arab, francuski nacjonalista
PYTANIA IBRAHIMA: Za co Allah nie wpuszcza do raju
PRZYGODY IBRAHIMA: Kumple to moja przepustka
REPORTAŻ: Francuska rodzina. Zbrodnia i kara
REPORTAŻ: CZĘŚĆ PIERWSZA. Zbrodnia
PYTANIA IBRAHIMA: Czy karać należy pośmiertnie
PRZYGODY IBRAHIMA: Bezpieczniej jest unikać terrorystów
REPORTAŻ: CZĘŚĆ DRUGA. Kara
PYTANIA IBRAHIMA: Co usprawiedliwia przemoc
PRZYGODY IBRAHIMA: Na pewne rzeczy jest już za późno
REPORTAŻ: Sztuka tracenia
PYTANIA IBRAHIMA: Czym jest przeznaczenie
REPORTAŻ: Porwać papieża
PYTANIA IBRAHIMA: Po co czekać na Mesjasza
REPORTAŻ: Księga Wyjścia
PRZYGODY IBRAHIMA: Życie będzie lepsze po drugiej stronie
PYTANIA IBRAHIMA: Jak to się wszystko kończy
PODZIĘKOWANIA
PRZYPISY

Najbardziej niezwykłe chwile podczas czytania zdarzają się nie wtedy, gdy napotykam coś nieznanego, ale kiedy wpadam na samego siebie, kiedy czytam zdanie, które doskonale opisuje coś, co znałem lub czułem przez cały czas. Przypomina mi się wtedy, że tak naprawdę nie różnię się od pozostałych ludzi.
HISHAM MATAR

Po pierwsze, człowiek.
DEWIZA NEGOCJATORÓW POLICYJNYCH


Zmyśliłam imię głównego bohatera mojej książki. Jego obydwie żony nie zgodziły się, by występował pod prawdziwym imieniem, chociaż on nie miał nic przeciwko. Rozmawialiśmy przez cztery lata. Nie było łatwo za nim nadążyć, bo często znikał. Nie przychodził na spotkania albo spóźniał się trzy godziny. Potem pisał do mnie z nieznanych numerów, że siedzi na dołku, albo dzwonił, że jest w Barcelonie i nie wie, kiedy wróci. Mówił zawsze bardzo szybko, zmieniał wątki, nie kończył zdań ani opowieści. Często wydawało mu się, że jesteśmy na podsłuchu, że podstawiła mnie policja albo że jestem agentką (− Ibrahim, ale dla kogo? − Może dla Mosadu, skąd mam wiedzieć?). Był nieprzewidywalny, co tłumaczył ADHD, które u siebie zdiagnozował przez internet. Wyczytał mi z listy swoje symptomy: problemy z koncentracją, nadpobudliwość, niecierpliwość, nieumiejętność panowania nad emocjami, wahania nastrojów. Ja z czasem dodałam: intuicja, empatia. Bezbłędnie wyczuwał innych ludzi, mówiąc o nich zaledwie kilka słów, jakby stawiał hasztagi pod zdjęciem na Instagramie. Patrzył wtedy na mnie z zakłopotaniem, jakby te myśli nie należały do niego.
− Umiem czytać z ludzi, nie wiem, co to jest.
− I co czytasz?
− Kim są. Czuję, czego pragną.
− A wyczuwasz złych i dobrych ludzi?
− Tak mi się wydaje.
− A jak ktoś jest pusty w środku, to nic nie czujesz?
− Nie ma pustych ludzi. Tylko zagubieni.
Ibrahim rzadko przeklinał, ciągle tylko „przyrzekał na Koran” albo na „głowę swojej matki”. Ale jego język był zadziorny, głównie ze względu na jego melodię, szarpany szyk zdania i niedbałą artykulację. Często wypluwał z siebie opowieści, jakby strzelał z karabinu. Dodałam więc do jego opowieści pewne słowa, w tym wulgarne, wyobrażając sobie, że pewnie by ich używał, gdyby mówił po polsku.
Wybrałam mu imię Ibrahim, czyli Abraham, bo to prorok dla żydów, chrześcijan i muzułmanów. Prorok to ktoś nieustannie zadający pytania, sobie i innym. Ktoś, kto zawsze musi coś namieszać, strzegąc nas przed stężeniem przekonań o innych ludziach (definicję zaczerpnęłam od Marca-Alaina Ouaknina z książki „Tora dla dzieci”).

PYTANIA IBRAHIMA

Jakich pytań nie należy zadawać
Gdyby przed nim toczyła się wojna, taka jak na obrazie Wolność wiodąca lud na barykady Delacroix, nie mógłby przestać patrzeć. Lubi konflikty, kłótnie, bałagan. Lubi, kiedy ktoś mu odmawia, nie zgadza się, sprzecza.
Jest wysoki, ma prawie dwa metry, ale się garbi, przez co wydaje się dużo niższy. Robi to, bo nie chce, by inni czuli się przy nim mali. Ramiona skulone, napięta szyja, głowa opuszczona. Zwykle chodzi w dresie. Białe skarpetki, kradzione adidasy, skórzana kurtka. Krótkie czarne włosy, niesymetryczny uśmiech i brwi, jedna uniesiona w zdziwieniu, druga sroga. Czarne oczy, często patrzące z zakłopotaniem. Ruchy nerwowe, pośpieszne. Ciało berberskiego wojownika w kolorze ochry. Pustynnych kamieni. Skóra, system nerwowy i kości. Ani grama tłuszczu.

Ibrahim przychodzi na świat w połowie lat osiemdziesiątych we francuskim szpitalu na wschodnim przedmieściu Paryża. Jest szóstym dzieckiem Miriam. Rok wcześniej pochowała kilkumiesięcznego Zakarię. Imienia zmarłego syna nie będzie można nigdy wypowiedzieć na głos. Azar i Miriam przyjechali do Francji z Maroka dziesięć lat przed urodzinami Ibrahima. On pracuje w fabryce metalurgii, ona dorywczo jako sprzątaczka. Mieszkają w departamencie „93”, uznawanym – zaraz po Gujanie – za najbardziej niebezpieczny region Francji. Gdy nad placem Republiki świeci słońce, między blokami w „93” zbiera się smog, bo kominy paryskich fabryk zostały zaprojektowane tak, by cały dym osiadał w gettach. Dostają mieszkanie socjalne w szarym, dziesięciopiętrowym bloku z wielkiej płyty 8 kilometrów od Paryża, w północnej części miasta liczącego 50 tysięcy mieszkańców. Dzielnica południowa to merostwo, sklepy z eleganckimi witrynami i pachnące piekarnie. Północna to bloki i centra pomocy społecznej.
Ibrahim dzieli pokój z bratem i czterema siostrami. Jako pięciolatek wszędzie chodzi ze śrubokrętem i patrzy, co gdzie ukraść. Ciągle zbiera grosze. Lubi ogień, więc często coś podpala, na przykład śmietniki, i patrzy, jak się palą. Lubi czuć, że nie ma już wyjścia, ognia nie da się ugasić, i dopiero wtedy bierze nogi za pas. Większość czasu spędza z kolegami pod blokiem, mama i tata nigdy nie wołają go na kolację. W zerówce zaprzyjaźnia się z Taharem, stają się nierozłączni. Mały Ibrahim ma dobrą gadkę, jest wysoki i dojrzały jak na swój wiek, więc garnie się do starszych. Szuka u nich ochrony, bo nie ma starszego brata. Nie jest zbyt silny, a codziennie z kimś zadziera, bo zawsze mówi o kilka słów za dużo. Jakby same uciekają mu z buzi. Jest zawadiacki i bezczelny, ale tylko wobec kolegów. Nigdy nie odważyłby się na arogancję wobec osoby starszej, co wpajają mu rodzice. W podstawówce nie uczy się pilnie, ale ma doskonałą pamięć. Szybko liczy, jest pierwszy w klasie z matematyki i fizyki. Wprawia w zakłopotanie nauczycieli, bo nie wiedzą, co z nim zrobić. Nie potrafi usiedzieć w ławce, brakuje mu koncentracji, szybko wpada w złość i wznieca bójki, ale jest bystry. Starszym kolegom wydaje się dziwnym dzieckiem: gęba łobuza, ale jak coś mówi, to mądrze, jakby przeżył kawał życia. Dzieciak ze starą duszą, mówią. Przyjmują go pod swoje skrzydła. Jak wracają z nocnych operacji, to pozwalają mu rozpakowywać towar, dostaje za to bluzę lub buty. Może je sprzedać albo podarować rodzeństwu. Cieszy się z każdych zarobionych pieniędzy, które chowa do portfela mamie, kiedy ona śpi.

Siedmioletni Ibrahim nie mówi nikomu o swoich zmartwieniach, nawet Taharowi. Zwykle nie może zasnąć. Przekręca się z boku na bok, rozkopuje się z kołdry, jakby chciał wytrząsnąć myśli z głowy, ale nic to nie daje. Kiedy wreszcie zapada w sen, to na długo, marząc, by jak najszybciej minął kolejny, smutny dzień. Ma dziwne sny. To jakby urywki rzeczywistości: dźwięki, cienie, twarze jak z fotografii, pojedyncze słowa. Męczą go przez wiele lat i dopiero z czasem zaczyna rozumieć, że te déjà vu mają mu służyć jako sygnał do odwrotu. Uruchamiają intuicję, niczym iskra elektryczna w silniku. Dzięki nim na jawie umie się wycofać w odpowiednim momencie, na przykład pewnej nocy, kiedy z kolegami okrada pierwszy sklep.
Nie mówi nikomu, że rodzice go biją. Tahar domyśla się tego po jego siniakach oraz zadrapaniach na głowie, rękach i nogach, ale nie komentuje.
Nie mówi też, że obserwuje z łóżka księżyc. W oknach nie ma zasłon, więc wyobraża sobie, że jego pokój to coś jakby obserwatorium kosmosu, o którym słyszał w szkole. Lubi księżyc, ale trochę go przeraża. Nieraz wydaje mu się, że zbliża się, zaraz uderzy w blok i będzie koniec. Często widuje spadające gwiazdy, ale nie wierzy do końca w wyjaśnienia nauczycielki. Bardziej podoba mu się to, co mówi mama, cytując Koran − że spadające gwiazdy to pociski rzucane w demony, które chciałyby podsłuchać, co aniołowie mówią w raju. To ma dla niego większy sens. Jak to możliwe, żeby coś tak pięknego, w co ludzie wpatrują się od tysięcy lat, wypowiadając życzenia, było tylko drobiną pyłu, która wskutek tarcia o ziemską atmosferę rozgrzewa się i ulega spaleniu?
Ibrahim nigdy nie dopytuje kolegów o ich zmartwienia (jeśli będą w potrzebie, to wiedzą, że zawsze mogą na niego liczyć) ani nie donosi na innych. To koronna zasada. Razem z Taharem chcą być hardzi i honorowi. Już jako siedmiolatek Ibrahim uważa, że człowiek powinien być za siebie odpowiedzialny. Kiedy wiele lat później idzie do więzienia i śledczy zadają mu tysiące pytań, obiecując zmniejszenie kary, podaje tylko swoje imię i nazwisko.

BEZCZELNA GĘBA FRANCUZA

Nie zdradzę od razu, kim jestem.
Powiem tylko, że mam paskudny charakter. I siedmiu starszych braci: trzech jest bardzo religijnych, dwóch głosuje na Front Narodowy. Uczę historii i geografii w gimnazjum na południu Francji od dwunastu lat. Często myślę, że gdybym miała dzieci, to byłyby w wieku moich uczniów, ale jestem bezpłodna. Próbowałam in vitro pięć razy. Może dlatego moi uczniowie nie są mi obojętni. Angażuję się w ich życie, często doradzam. Czasem to ze mną idą po raz pierwszy do muzeum, do kina. Ich rodzice nie mają takiego zwyczaju, a oni śmiałości, by zrobić coś nowego. Czekam więc na nich obok stacji metra i odprowadzam pod drzwi teatru, nawet w niedziele wieczorem. Lubię zadziornych uczniów, którzy zadają dużo pytań. Mathilde, Mohamed, nazywam ich bébés d’amour, moimi skarbeczkami.
Na początku uczniowie się mnie boją. Przez kilka pierwszych lekcji nie żartuję, nie uśmiecham się. Wsadzam do kąta za gadanie. Ale czują, że traktuję ich z szacunkiem. W toalecie szkolnej ktoś napisał na drzwiach, że fajna ze mnie nauczycielka. Na drzwiach kibla, gdzie zwykle rysuje się penisy! To był największy komplement.

Jestem surowa, ale jeszcze nigdy nie wyrzuciłam ucznia z klasy. To norma wśród francuskich nauczycieli, którzy wolą się pozbyć problemu, niż się z nim zmierzyć. We francuskiej szkole o pewnych rzeczach nie należy rozmawiać. A ja z dzieciakami ciągle gadam. Chcę, by mogły z siebie wszystko wyrzucić. Przynosi im to ulgę.
Jak stawiam ucznia do kąta, zawsze pytam, czy rozumie, dlaczego to robię.
− Myślisz, że jak mnie nie posłuchasz, to cię uderzę?
− Nie może pani.
− Masz rację. To dlaczego mnie słuchasz?
− Bo tak trzeba.
− A jak kazałabym ci ucałować moje stopy, to zrobiłbyś to?
− Nie! − klasa chichocze.
− Władza działa w dwie strony − tłumaczę im. − Ja wydaję polecenia, ale to wy je akceptujecie. To wasz wybór, że na moich lekcjach jesteście grzeczni. Skoro więc gdzie indziej używacie przemocy albo wyzywacie nauczycieli, to także jest wasz wybór. Nie jesteście ofiarami.

Moje ulubione słowo po arabsku to beesif. Oznacza „zmuszać kogoś do czegoś”. Ostatnio ojciec mojego ucznia powiedział po zebraniu, że już nie wie, co z nim robić. Nie uczy się, wagaruje. Doradziłam, by przestał go bić, bo on i tak nie czuje już bata. − Proszę ostrzyc mu włosy − powiedziałam. Nessim to czternastolatek z kudłami po pas, jest z nich bardzo dumny. − Ściąć na łyso.

LEKCJA 1. GĘBA

− Ja stąd spadam. Chcę do Maroka − powiedział ostatnio jeden z moich uczniów. Łobuz, ale bardzo go lubię.
− OK, byle szybko − odpowiedziałam.
− Najpierw zbiorę pieniądze, a potem wyjadę, in sza Allah (arab. jeśli Bóg zechce).
− Powiedz mi, bezczelność zawdzięczasz Francji czy Algierii? − patrzy na mnie spode łba, nie rozumie. − Co by się stało, gdybyś w ten sposób rozmawiał z nauczycielem w Algierii?
Uczeń milczy, więc jego kolega podpowiada: „Dostałbyś po twarzy, stary!”.
− Właśnie. Twoja niewyparzona gęba jest gębą Francuza, mój drogi. Jesteś bezczelny, bo pozwala ci na to wolność słowa. Może nie czujesz się Francuzem, ale jesteś nim.

Moi uczniowie ciągle powtarzają: „nienawidzę Francji, nienawidzę Francuzów”. Mam wrażenie, że po rozmowach ze mną czują ulgę. To bardzo trudne nie wiedzieć, kim się jest. − Mówiąc, że Francja to nie jest wasz kraj, robicie przysługę rasistom − tłumaczę. − Francja to JEST wasz kraj. Nie przyjechaliście tutaj z wiosek w Algierii. Rodzice większości z was urodzili się we Francji, do której wasi dziadkowie emigrowali w latach siedemdziesiątych.

Cały dzień słyszę na przerwach: bled, bled, bled (arab. „kraj pochodzenia”, a także miasteczko lub wieś, z której wywodzą się rodzice lub dziadkowie). Nie umieją powiedzieć jednego zdania po francusku, nie wtrącając arabskich słów. W zeszytach nieustannie rysują flagi Maroka i Algierii. To rodzice robią z nich imigrantów. Co roku zabierają ich na wakacje do Algierii czy Maroka i mówią: „to jest twój kraj”. Tworzą konflikt lojalności, dziecko musi zająć stronę: Francja czy kraj rodziców? Bled stał się dla nich mityczny. Kiedyś musiałam tłumaczyć uczennicy, że w zimie w Algierii jest chłodno. Bo dla niej Algieria oznacza wakacje, nikt nie pracuje, jest luz. Nie bierze pod uwagę, że rodzice mogą sobie pozwolić na wiele tygodni wolnego, bo zarabiają w euro. Dzieciaki myślą, że to tam toczy się prawdziwe życie. A to we Francji jest tymczasowe.
Narzekają, że Francuzi są wobec nich rasistowscy. Pytam wtedy, co myślą o Romach. Odpowiadają, że to brudasy, że żebrzą z dziećmi na ulicach, są obrzydliwi. − To samo niektórzy Francuzi myślą o was. Nawet wasz rasizm świadczy o tym, że wspaniale się integrujecie. Jesteście prawdziwymi Francuzami, brawo! − to terapia szokowa, ale działa. Zaczynają myśleć.

Czy to, co mówię, oznacza, że nie lubię Arabów? Ostatnio zarzucili mi to członkowie partii komunistycznej.

LEKCJA 2. EDUKACJA PRIORYTETOWA

Jesienią kilkunastu uczniów w kominiarkach zaatakowało liceum w Trembley-en-France, na przedmieściach Paryża. Rzucili dwa koktajle Mołotowa w budynek szkoły, ranili dyrektorkę. W całym kraju trwała dyskusja. „To wina ich złego wychowania, islamu, pobłażliwego systemu edukacji” − mówili konserwatyści. Lewicowcy bronili: „Są wściekli, bo są biedni. Odgrywają się na społeczeństwie i szkole, przez którą są źle traktowani”.

Bzdura! Przemoc to jest ich wybór. Podkreślając ich inność − „źli i biedni” − wykluczamy ich ze społeczeństwa. A kto traci najwięcej? Ich koledzy ze szkoły, równie biedni jak oni, którzy nie mieli lekcji, bo szkoła w Trembley została na tydzień zamknięta.

Francuska szkoła od co najmniej dwudziestu lat pogrąża się w chaosie. W 1981 roku stworzono kategorię ZEP (Strefa Edukacji Priorytetowej). Zerwano wtedy z zasadą równości dzieci. Dyrektorzy szkół ze słabymi wynikami dostali dofinansowanie, nauczyciele − więcej pieniędzy. Programy szkolne dostosowano do najgorszych uczniów. Aby wyrównać różnice społeczne, postanowiono uczyć mniej. W podstawówce uczy się odmiany czasowników, ale tylko w dwóch osobach (on/ona i oni/one) zamiast w sześciu. Ograniczono też naukę nowych słów.
Do gimnazjum trafiają dzieci, które słabo mówią po francusku. Zamiast czytać, wciąż składają zdania. Piszą fonetycznie. To wina lewicowych ideologów, którzy tworząc nowy program, uznali, że „kompetencje społeczne” (np. organizacja debat, praca w grupach, większa swoboda w nauczaniu à la Montessori) są ważniejsze od nauki języka. Zapomnieli, że rodzice dzieci z ZEP-ów nie czytają z nimi książek. Szkoła to dla nich wszystko. Umiejętność czytania i pisania jest dla nich najważniejsza, bo daje im wolność. Co z tego, że rozwiążą łatwe testy gimnazjalne, zdadzą maturę − dzięki nowemu systemowi udaje się to 90 procent dzieci. Na egzaminach wstępnych na studia dostaną obuchem w łeb, bo nikt nie będzie traktował ich „priorytetowo”.

LEKCJA 3. GETTO

Całe życie uczyłam w ZEP-ach. Pierwsze sześć lat w Marsylii. Rano w gimnazjum na blokowisku, gdzie na pięciuset uczniów było dwudziestu białych. Po południu dziesięciu Arabów − w bogatym miasteczku pod Marsylią. W Tuluzie przez ostatnie kilka lat straciliśmy dużo białych dzieci, a także uczniów z „dobrych” rodzin. Przenieśli się do szkół prywatnych. W niektórych klasach jest po dwóch białych uczniów, w innych dziesięciu. W gimnazjum obok na trzystu jest jeden biały. Według raportu UNESCO z września 2016 roku, który wstrząsnął Francją, szkół gett jest w kraju około stu (na osiem tysięcy szkół). 95 procent ich uczniów to biedni muzułmanie. System edukacji, oparty niby na zasadzie równości, tylko pogłębia różnice społeczne. W ZEP-ach dzieci tracą statystycznie siedem i pół tygodnia w ciągu roku, bo są odsyłane ze szkoły za karę. W najgorszych szkołach dzieci mają nawet trzech nauczycieli matematyki w ciągu roku. Dodatkowo kilka tygodni nieobecności nauczycieli, bo są strajki. Ale znam takich nauczycieli, którzy są zadowoleni. W ZEP-ach nie muszą się wysilać, a dostają około stu euro więcej.
Kulturowa różnorodność, aby funkcjonować, musi być kontrolowana. Należałoby dowozić autobusem dzieci z jednej dzielnicy do różnych szkół (obecnie obowiązuje rejonizacja). Badania Susan Eaton z Uniwersytetu Harvarda pokazują, że integracja jest najistotniejszym czynnikiem wpływającym pozytywnie na wyniki nauczania. Dzieci trzeba wyciągnąć z ich dzielnic.

Znam uczniów w Marsylii, którzy nigdy nie byli na plaży ani w centrum miasta. Po szkole przesiadują na szarych chodnikach. Ich rodzice stoją w kolejce do CAF-u (Kasa Opieki Rodzinnej) albo po zasiłek do Pôle Emploie (Urząd Pracy). Na osiedlu są szkoła i biura rządowe, ale nie ma ani jednej fabryki. Nie ma biblioteki ani muzeum. Ludzie zostali uwięzieni na blokowiskach. We Francji przestaliśmy się mieszać.

 
Wesprzyj nas