W starożytnym świecie jedna armia budziła największy respekt wśród wrogów. Oto jej oszałamiająca historia.


Sokół spartańskiCzasami bitwę rozstrzyga jeden cios…

Rok 401 p.n.e. Król perski Artakserkses rządzi imperium rozpościerającym się od Morza Egejskiego po północne Indie. Jego władza jest absolutna.

Kiedy Cyrus Młodszy, brat wielkiego króla, chce sięgnąć po koronę, u jego boku stają elitarne oddziały Spartan, których dziadowie i ojcowie polegli pod Termopilami i ginęli w wojnach peloponeskich.

Jednak bitwę można wygrać – lub przegrać – jednym ciosem. Książę Cyrus przegrywa. A kiedy opada kurz, grupa Spartan zostaje zdana na własny los w sercu wrogiego imperium. Daleko od domu, otoczeni przez nieprzyjaciół, powierzają swój los młodemu żołnierzowi, Ksenofontowi, uczniowi Sokratesa. Ich długa droga do domu przejdzie do historii jako „marsz dziesięciu tysięcy”.

Pisarstwo Conna Igguldena sprawia, że postaci z odległej przeszłości ożywają i stają się nam bliskie, a ich losy angażują nas tak, jakby rozgrywały się współcześnie, na naszych oczach. „Sokół spartański” to jedna z najlepszych historycznych epopei przygodowych, doskonale opisuje okrucieństwo dawnych czasów, bohaterstwo i dziką żądzę krwi.

***

Conn Iggulden stanowi klasę sam dla siebie, jeśli chodzi o epicką powieść historyczną.
„Daily Mirror”

Conn Iggulden
Sokół spartański
Przekład: Piotr Kuś
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 23 czerwca 2020
 
 

Sokół spartański


W 401 roku p.n.e. król perski władał imperium rozciągającym się od Morza Egejskiego po północne Indie. Jego poddanymi było ponad pięćdziesiąt milionów ludzi, a jego armie były przeogromne.
Współpracując na lądzie i na morzu, jedynie Sparta i Ateny zdołały im się przeciwstawić.

Prolog

W Babilonie szpaki rozdziawiały dzioby z gorąca, ukazując ciemne języki. Za rozległymi murami miasta słońce zadręczało tych, którzy pracowali na polach, przyginając im plecy mocno ku ziemi.
Skóra Wielkiego Króla, który szedł środkiem drogi, lśniła; jego syn nie potrafił odgadnąć, czy błyszczy od oliwy czy od potu. Błyszczała również czarna, kędzierzawa broda ojca, stanowiąca od zawsze jego integralną część, tak jak zapach róż albo długi, sztywny płaszcz.
W powietrzu, niczym groty włóczni na tle nieba, unosiła się woń rozgrzanych kamieni i cyprysów. Ulice w pobliżu były opustoszałe. Ani dziecko, ani staruszka, ani nawet kurczak nie miały prawa brukać ziemi, którą królewscy żołnierze oczyścili na okoliczność spaceru władcy. Cisza zaległa tak ciężką pokrywą, że chłopiec słyszał wyłącznie śpiew ptaków.
Ulicę Ningal wyłożono delikatnymi liśćmi drzew palmowych. Leżały na ziemi grubą warstwą i wciąż były zielone. Żaden niemiły zapach nie mógł zakłócić rozmowy ani myśli starszego mężczyzny w chwili, gdy będzie je przekazywał synowi. A chodziło mu o rzecz najważniejszą, o przetrwanie dynastii, słów króla nie mogły więc usłyszeć ani nałożnice, ani tym bardziej szpiedzy. Jego dowódcy uznali za królewski kaprys wysłanie ich na długo przed wschodem słońca, aby oczyścili dzielnice po obu stronach głównej drogi. Tymczasem dzisiejszych słów króla po prostu nikt nie miał prawa podsłuchać. Władca wiedział, że wielu ludzi na dworze chciałoby słyszeć każde wypowiedziane przez niego słowo. Wokół roiło się od małych satrapów, a jego sandały skruszyły korony zbyt wielu pomniejszych królestw. Dziewięćdziesięciu władców opłacało szpiegów, żeby go podsłuchiwali, a tysiąc dworzan w jego otoczeniu rozpychało się, aby uzyskać jak najlepszą pozycję. Prosta przyjemność samotnego spaceru z synem, dostępna każdemu pasterzowi, stała się dla niego luksusem równie wielkim jak rubiny, rzeczą równie cenną jak ciężkie złote monety z wizerunkiem króla Dariusza, zwane „łucznikami”, krążące po całym imperium.
Od początku spaceru chłopiec rzucał ukradkowe spojrzenia w kierunku ojca; uwielbiał go i ufał mu bezgranicznie. Młody Artakserkses starał się dopasować swoje tempo do tempa króla, chociaż oznaczało to, że aby za nim nadążyć, musi co jakiś czas stawiać dodatkowe pół kroku. Dariusz zdawał się tego nie widzieć, a przecież Artakserkses wiedział, że ojciec zwykle dostrzega wszystko, co dzieje się wokół niego. Sekret długiego panowania tkwił w jego mądrości. Gdyby chłopca zapytano o zdanie, powiedziałby, że jego ojciec nigdy dotąd w żadnej sprawie się nie pomylił.
Ferując wyroki, król decydował o losach najpotężniejszych panów w swoim królestwie, kształtował losy ludzi, których armie liczyły dziesiątki tysięcy żołnierzy i którzy władali krainami obfitującymi w nefryty oraz kość słoniową, rozpościerającymi się znacznie dalej, niż wynosi odległość do Księżyca. Dariusz słuchał i gładził dłonią brodę, a spojrzenia ludzi skupiały się na jego palcach. Tarł palcem wskazującym o kciuk albo wybierał winogrona ze złotej miski, którą trzymał niewolnik klęczący u jego stóp. I wkrótce dostrzegał sedno problemu, chociaż jego doradcy wciąż się wahali i kłócili. Artakserkses zazdrościł ojcu tej nadzwyczajnej przenikliwości, słuchał go więc i pilnie się uczył.
Miasto było tak spokojne, jakby dla zachowania tego spokoju tysiące żołnierzy trzymały noże przy gardłach wszystkich mieszkańców. Dowódcy króla wiedzieli, że właśnie na nich spadnie jego gniew, jeśli coś zakłóci absolutny spokój – a zatem ojciec i syn spacerowali, jakby byli jedynymi żywymi ludźmi na świecie. Na ziemię opadał kurz, obniżała się temperatura, a słońce powoli zbliżało się do linii horyzontu, wreszcie przynosząc ludziom ulgę po długim gorącym dniu.
– Babilon był kiedyś sercem imperium, wielkim sercem – powiedział Dariusz. Jego głos brzmiał łagodnie; był to bardziej głos nauczyciela niż wojownika.
Syn skierował ku ojcu rozpromieniony wzrok.
– Myślałem, że Persja jest większa – powiedział.
Ojciec uśmiechnął się, usłyszawszy dumę w głosie Artakserksesa.
– Oczywiście! Pod każdym względem. Persja jest dziesięć razy większa niż ambicje starego Babilonu. Granic mojego imperium człowiek nie jest w stanie obejść za życia. Nie obszedłby ich nawet wtedy, gdyby miał dwa albo trzy życia. A przecież tego wszystkiego mi nie podarowano, synu. Kiedy mojego ojca zabito, korona przypadła mojemu bratu. Włożył ją na głowę, zanim łzy wyschły na jego twarzy, i panował zaledwie miesiąc, po czym on również został zamordowany.
– A ty się zemściłeś na jego mordercy – dodał Artakserkses, chcąc przypochlebić się ojcu.
Król przystanął i uniósł twarz ku słońcu. Zamknął oczy, żeby łatwiej zobaczyć wspomnienia.
– Tak zrobiłem. Tego dnia, kiedy wstało słońce, było nas trzech braci. Wieczorem byłem już tylko ja. Sam, cały zbryzgany krwią, ale byłem królem.
Dariusz nabrał powietrza w płuca, przez co szwy jego jedwabnego płaszcza niebezpiecznie zatrzeszczały. Syn wyprostował się i spróbował go naśladować. Artakserkses nie wiedział, dlaczego ojciec zabrał go dzisiaj na ten spacer, nie wiedział też, dlaczego w zasięgu wzroku nie ma żadnego z jego sławnych strażników, Nieśmiertelnych. Mówiono, że ojciec nie ufa nikomu, a tymczasem wybrał się na tę przechadzkę samotnie, wyłącznie w towarzystwie swojego najstarszego syna i następcy. Fakt ten napełnił czternastoletniego Artakserksesa dumą i szczęściem.
– Król musi mieć więcej niż jednego syna – kontynuował ojciec. – Śmierć przychodzi bardzo szybko, bez ostrzeżenia, jak pustynny wiatr. Może nadejść z potknięciem konia albo z przypadkowym ciosem sztyletu. Może ją przynieść trucizna albo zdrada, zepsute mięsiwo, gorączka albo dżiny unoszące się w powietrzu. W takim świecie król, który ma tylko jednego syna, jest łakomym kąskiem zarówno dla bogów, jak i dla wrogów.
Dariusz znów ruszył, trzymając dłonie splecione za plecami; chłopak ponownie z trudem za nim nadążał. Dotrzymał mu jednak kroku i ojciec kontynuował:
– Ale jeśli pierwszy syn, ten najbardziej ukochany, zdoła dotrwać do wieku męskiego, sytuacja staje się zgoła inna. Jeśli wówczas ma braci, co było tak istotne w latach wcześniejszych, to oni są jedynymi istotami na świecie, które mogą mu wszystko odebrać.
– Cyrus? – zapytał nagle Artakserkses. Pomimo wielkiej rozwagi i uwielbienia, jakie żywił dla ojca, myśl, że jego młodszy braciszek mógłby kiedykolwiek stać się mu wrogiem, wywołała prawdziwe zdumienie. – Ojcze, Cyrus przenigdy by mnie nie skrzywdził.
Ojciec zatrzymał się w pół kroku. Poły jego płaszcza uniosły się niczym pancerz żuka gotowego do lotu.
– Jesteś moim synem i następcą. Jeśli stracisz życie, królem będzie Cyrus. To jest jego… cel. – Król przykląkł na kolano i ujął dłonie chłopca w swoje ręce. – Włożysz moją koronę, to ci obiecuję. Ale Cyrus… on jest urodzonym wojownikiem. Ma zaledwie trzynaście lat, a jeździ konno równie dobrze jak moi najlepsi strażnicy. Widziałeś, jak go traktują? Nie dalej jak miesiąc temu nosili go na ramionach wokół pałacowego dziedzińca, gdy trafił strzałą z łuku ptaka w locie. – Król wziął głęboki oddech. Bardzo chciał, żeby Artakserkses go zrozumiał. – Synu, kocham was obu, ale kiedy zlegnę na łożu śmierci, kiedy imperium będzie wyciszone i w żałobie, tego ostatniego dnia zawołam Cyrusa do siebie, a ty będziesz musiał go zabić. Dlatego że jeśli pozostanie żywy po mojej śmierci, z pewnością zabije ciebie.
Artakserkses ujrzał łzy lśniące w oczach ojca. Po raz pierwszy w życiu dostrzegł, że królem targają głębokie emocje, i to nim wstrząsnęło.
– Myślę, że się mylisz, ojcze, ale zapamiętam, co powiedziałeś.
Król powstał, a jego płaszcz zaszeleścił. Twarz Dariusza zaczerwieniła się, jednak trudno było powiedzieć, czy z gniewu, czy też z powodu jakiejś innej emocji.
– Zapamiętaj więc także moje następne słowa – kontynuował ponurym głosem. – Jeżeli wspomnisz o naszej rozmowie Cyrusowi, jeśli powiesz mu, o czym rozmawialiśmy tylko we dwóch, w gruncie rzeczy poderżniesz sobie gardło. Nie nastąpi to oczywiście ani dzisiaj, ani w tym roku. Wciąż będziecie się razem śmiać i bawić. Cyrus obieca ci lojalność i nie wątpię, że będzie to obietnica płynąca ze szczerego serca. Ale w końcu nadejdzie dzień, gdy się pokłócicie lub kiedy Cyrus pojmie, że nigdy nie zyska władzy, jakiej pragnie, i że jego rolą jest pozostanie aż do śmierci zwyczajnym księciem. Tego dnia przyjdzie do ciebie i zabierze należny ci tron. A jeśli tego dnia ja wciąż będę wśród żywych, jeśli później Cyrus przyjdzie do mnie, nawet jeśli będzie miał twoją krew na rękach… nawet wówczas, nie mając innego syna, uściskam go serdecznie. Rozumiesz, Artakserksesie?
– Tak – odparł królewski syn, jednak wzbierała w nim złość. – Skoro jednak tak go podziwiasz, ojcze, dlaczego po prostu nie zabijesz mnie tutaj, na tej ulicy, i nie pozwolisz Cyrusowi zasiąść na tronie? – Zanim ojciec zdążył odpowiedzieć, Artakserkses kontynuował: – Ponieważ nie masz już więcej synów i na niebezpieczeństwo wystawiłbyś sukcesję. Naprawdę jesteś aż tak zimnym człowiekiem? Nie ma dla ciebie znaczenia, który z nas zostanie królem?
– Gdyby to nie miało dla mnie znaczenia, nie opróżniłbym połowy miasta, żeby z tobą pospacerować i odbyć rozmowę w cztery oczy. Czy mógłbym ją przeprowadzić z Cyrusem? To ty byłeś najbardziej oczekiwanym dzieckiem, dzielny chłopaku. Nie mam wątpliwości, że jesteś inteligentny i mądry, Artakserksesie. W twoich żyłach płynie moja krew i będziesz wielkim królem. – Dariusz dotknął dłonią policzka syna. – Widziałem rozpacz mojego ojca, kiedy wrócił do domu z Grecji. Król Kserkses pobił Spartan pod Termopilami, lecz jego armie zostały otoczone pod Platejami. Zostały rozbite, podobnie jak wojska jego ojca pod Maratonem dziesięć lat wcześniej. Nigdy więcej! Przysiągłem to sobie, kiedy zostałem królem. Zostawiliśmy już w Grecji dosyć krwi, wystarczy na tysiąc lat. Zamiast wojny szukałem w czasie moich rządów pokoju, chciałem, abyśmy żyli wśród pięknych ogrodów, raczyli się winem, mieli mnóstwo złota i rozwijali wiedzę. Dzisiaj uważamy za zwyczajne rzeczy, które jeszcze niedawno określano by mianem czarnej magii. Z tobą na czele zajdziemy jeszcze dalej: powstanie największe imperium, jakie widział świat. Jeśli to ty będziesz królem. Bo jeśli bogowie dadzą tron Cyrusowi, mój młodszy syn znów wywoła wojnę, nie mam żadnych wątpliwości. Cyrus jest zbyt podobny do mojego ojca i zbyt podobny do swojego ojca.
– Przecież i ja potrafię walczyć, doskonale to wiesz – powiedział urażony Artakserkses. – Wiem, że nie uważasz mnie za wojownika, ale ja naprawdę nim jestem.
Król roześmiał się i poklepał syna po plecach. Zanadto go kochał, żeby go teraz dotknąć zaprzeczeniem.
– Oczywiście. Przecież walczyć potrafi strażnik każdego lichwiarza. Jesteś księciem, Artakserksesie! Będziesz królem. Potrzebujesz zatem czegoś więcej niż szybkiego uśmiechu i jeszcze szybszego miecza. Potrzebujesz siły innego rodzaju. Zacznij ją dzisiaj zdobywać. Już nie jesteś na to za młody. – Król omiótł wzrokiem pustą ulicę. W żadnym oknie nie było widać twarzy. – Pamiętaj. W dniu, w którym zostaniesz królem, będziesz musiał to wszystko przerwać. Do tego czasu chłoń wiedzę, jaką ci przekazują nauczyciele, ujeżdżaj konie, ciesz się rozkoszami, jakie dają kobiety, chłopcy i czerwone wino. Nikomu nie wspominaj o dzisiejszej rozmowie. Rozumiesz mnie?
– Rozumiem, ojcze – odparł Artakserkses.
Poważny wyraz jego twarzy wywołał uśmiech króla. Dariusz w jednej chwili się zmienił, wyciągnął rękę i zmierzwił synowi włosy.
– To wielkie szczęście, że bogowie dali mi właśnie ciebie.

CZĘŚĆ PIERWSZA

1

Góra wznosiła się wysoko nad miastem niczym matka trzymająca dziecko na kolanach. Przed wejściem na stopnie, które wiodły na wielki płaskowyż, Cyrus postanowił poprowadzić całą swoją osobistą straż nad rzekę. Spartanie pozostawili zbroje i broń na brzegu i wbiegli do wody, radośnie zmywając z siebie kurz i pot czterystumilowego marszu.
Z wysokości swojego wierzchowca książę uśmiechał się, patrząc, jak jego ludzie wesoło pluskają się w wodzie, jak rozczesują palcami zlepione włosy i brody. Marsz na wschód sprawił, że żołnierze wychudli jak psy myśliwskie, że pociemniały ich ciała, a twarde mięśnie jeszcze wyraźniej niż dotąd prężyły się pod skórą. Nie stracili ducha, nie zawiedli, chociaż część z nich okupiła tę podróż krwią.
– Panie, nie zmienisz już swojej decyzji? – zapytał cichym głosem Tissafernes.
Cyrus zerknął z ukosa na starego przyjaciela i nauczyciela. Kasztanowy wałach Tissafernesa parskał i potrząsał głową. Był to wierzchowiec o rodowodzie niemającym sobie równych w Persji. Książę skierował wzrok na Spartan. Nagle spoważniał.
– Uważasz, że sam powinienem ruszyć po tych stopniach? – rzucił w odpowiedzi. – Mam wrócić do domu jak żebrak? Kim jestem, jeśli nie synem swojego ojca i księciem? Ci ludzie to moja straż i są najlepsi.
Tissafernes skrzywił się, jakby bolał go ząb. Książę Cyrus skończył niedawno dwadzieścia lat i nie był już młody i głupiutki. Nauczyciel dobitnie przedstawiał mu swoje zastrzeżenia, a przecież w końcu dotarli na brzeg rzeki Pulwar i teraz Spartanie pławili się w jej wodach jak konie, rozbryzgując dookoła wielkie krople. Książę przyprowadził starego wroga niemal do centrum Persji. Tissafernes marszczył czoło na tę myśl. Widywał greckie mapy świata, których autorzy niewiele wiedzieli o wielkim imperium rozpościerającym się na wschodzie. Nie miał ochoty pomagać Spartanom w odkryciu, gdzie znajduje się Persepolis, a tym bardziej groby królewskie, umiejscowione wzdłuż rzeki zaledwie pół dnia marszu stąd.
– Ktoś mógłby odebrać jako zniewagę, Wasza Wysokość, przyprowadzenie tutaj ludzi, którzy zmagali się z twoimi przodkami i odparli ich na lądzie i na morzu. Spartanie! Tutaj, w sercu świata! Gdyby twój ojciec był młodszy i miał się dobrze…
– Toby mi pogratulował, Tissafernesie – burknął Cyrus zmęczonym głosem. – Ci ludzie trwali przy moim boku. Nie zawodzili ani nie prosili o odpoczynek. Są wobec mnie lojalni.
– Są lojalni wobec złota i srebra – mruknął Tissafernes niemal bezgłośnie.
Cyrus zacisnął szczęki tak mocno, że na jego twarzy wystąpiły twarde mięśnie.
– Oni niczego nie mają. Nawet broń, którą się posługują, trafiła do nich z rąk ich ojców i stryjów albo otrzymali ją w uznaniu za dzielność. Dość tego. Nie chcę już nic słyszeć, stary lwie.
Tissafernes przyjął naganę i skłonił głowę.
Grecy szybko się wypluskali i wyszli na brzeg, aby schnąć w wieczornym słońcu. Miejscowe praczki zaczęły popiskiwać i podśmiewać się na widok tak wielu nagich mężczyzn. Kilku wojowników uśmiechnęło się do nich, inni jednak zaczęli rozgrzewać się ćwiczeniami gimnastycznymi. Nie byli to mężczyźni stworzeni do wesołego śmiechu, zabawy i swobodnych rozmów.
Zirytowany towarzystwem Tissafernesa Cyrus nagle zeskoczył z wierzchowca, po czym bardzo oszczędnymi ruchami zdjął hełm, tunikę, sandały, spodnie, pelerynę i zbroję. Nie krępowała go nagość i wbiegł do wody, skinąwszy jedynie dowódcy Spartan, Anaksisowi, który stał na brzegu i obserwował okolicę.
Praczki zamilkły na widok młodego człowieka, który nosił brodę ufryzowaną jak u Persa, a na brzegu pozostawił hełm ze złotymi piórami. Chociaż nie znały jego nazwiska, nie ośmielały się go nawoływać. Cyrus powoli się obmył, jakby odbywał jakiś rytuał, jakby jego kąpiel miała na celu coś więcej niż tylko pozbycie się potu i zapachu konia. Spartanie na brzegu milczeli, okazując mu szacunek. W końcu książę wrócił do domu, żeby opłakiwać ojca.
Wiadomość dotarła do Cyrusa przed czternastoma dniami i książę zmusił Spartan do niemal nadludzkiego wysiłku, aby dotrzeć tutaj na czas. Książę zmieniał konie w królewskich zajazdach przy wspaniałej Drodze Królewskiej lub przemierzał kraj, przecinając pola uprawne, na których rosły pszenica i jęczmień, a oni dotrzymywali mu kroku, trwając przy nim dzień po dniu, jakby nie wymagało to od nich żadnego wysiłku. Byli nadzwyczajni, a on był dumny z ich czerwonych płaszczy i z reakcji mijanych ludzi, gdy odkrywali, kim są konni. Ich zasłużona reputacja znów szerzyła się w całym kraju.
W tym miejscu, w przyjemny chłodny wieczór ponury dotąd Cyrus odzyskał wigor. Persepolis wydawało się przygaszone, nie było jednak widać publicznych oznak żałoby. Ulic nie wypełniali żołnierze, nie udekorowano ich żałobnym suknem, w wielu miejscach w donicach płonęło drewno sandałowe. Jednak dopóki nie przejechał przez bramę wiodącą z płaskowyżu do miasta, nie mógł być pewien, że jego ojciec wciąż żyje. Myśląc o nim, spojrzał na górę, której kształt nadawali jego ojciec i dziadek, i przesunął wzrok aż ku imperialnej równinie, z dużej odległości wydającej się zaledwie linią szarości i zieleni. Nad jego głową w ciepłym powietrzu krążyły dzikie sokoły wypatrujące tłustych gołębi i drzew owocowych. Ten królewski taras zabudowany był pałacami, koszarami i bibliotekami. Pawilon ojca stał w środku bujnego ogrodu, który nazywano „rajem” i który w istocie był tajnym zielonym sercem imperium.
Brzegów rzeki kurczowo trzymały się niskie krzewy, a ich korzenie mocno wgryzały się w miękką ziemię. Winorośl przeplatały białe kwiaty jaśminu, wypełniając powietrze miłym zapachem. Książę głęboko odetchnął, stojąc po pas w wodzie z zamkniętymi oczyma. Był w domu.
Spartanie szybko wyschli, włożyli czerwone płaszcze i jeszcze tylko rozczesywali palcami włosy, wciąż wilgotne, chociaż padały na nie promienie słońca. Książę odświeżył się i starannie, bez pośpiechu się ubrał. Na tunikę włożył zbroję i płaszcz, ale do nóg przymocował także brązowe spartańskie nagolenice, idealnie dopasowane, dzięki czemu jego mięśnie i rzepki kolanowe poruszały się swobodnie pod lśniącym metalem. Nagolenice bardziej przydawały się żołnierzom stającym przed przeciwnikiem z tarczami niż jeźdźcom, jednak nosząc je, Cyrus po prostu oddawał honory swoim ludziom. Tissafernes uważał takie zachowanie za obcą sobie afektację i, oczywiście, ani myślał go naśladować.
Gdyby młody książę nie wracał do domu, by stanąć przy łożu śmierci ojca, zapewne byłby zaskoczony, widząc, w jaki sposób mieszkańcy miasta spoglądają na obcych. Handlarze z rynku owocowego odchodzili od swoich straganów, a opłacani przez nich ochroniarze rzucali w kierunku przyjezdnych gniewne spojrzenia. Grecy w czerwonych płaszczach byli sławni nawet tutaj, mimo że pomiędzy Persepolis a doliną Eurotasu rozciągały się obszary zamieszkane przez różne ludy i szerokie otwarte morze – była to odległość trzech miesięcy marszu i całego świata. Oprócz legendarnych płaszczy Spartanie nosili także brązowe nagolenice okrywające ich nogi od kostek po kolana. Byli gotowi do wojny, nawet eskortując księcia do domu.
Zanim wbiegli do wody, złożyli tarcze w uporządkowane, ale niestrzeżone sterty, jakby nie potrafili sobie wyobrazić, że ktokolwiek mógłby ich okraść. Na wewnętrznej stronie każdej tarczy wypisane było imię właściciela, a pojedyncza litera wskazywała wrogowi położenie Sparty w Grecji – była to lambda, pierwsza litera nazwy regionu, Lakedajmon. Każda tarcza była starannie wypolerowana, a właściciele dbali o nie jak o ukochane kobiety.

 
Wesprzyj nas