Po bestsellerowych powieściach “Katedra w Barcelonie” i “Dziedzice ziemi” Falcones znowu wraca do Barcelony. Nie sięga jednak do średniowiecza, lecz przenosi czytelnika do bliższej mu epoki – czasów Gaudiego i innych wielkich architektów.


Malarz duszRewolucja w sztuce i obyczajowości. Miłość, pasja i walka o ideały.

Barcelona, 1901 rok.

Przy zalanych światłem alejach powstają jedna po drugiej olśniewające budowle, podczas gdy biedota nadal gnieździ się w mrocznych, ciasnych zaułkach. Bogacze mogą sobie kupić wszystko… nawet słońce.

Młody malarz Dalmau Sala żyje na granicy tych dwóch światów. Po jednej stronie jest rodzina i ukochana, którzy walczą o sprawiedliwość społeczną; po drugiej – majętny pracodawca, kuszący obietnicą lepszego życia i szansą na wkroczenie w artystyczne kręgi Barcelony.

Choć Dalmau zdaje sobie sprawę z hipokryzji swego mentora, pozwala się omamić blichtrowi salonów i wstępuje do świata, w którym może stracić wszystko, co jest dla niego cenne: ukochaną kobietę i swój talent.

Ildefonso Falcones – hiszpański pisarz mieszkający w Barcelonie, z zawodu adwokat. Jego debiut literacki z 2006 r., epicka powieść “Katedra w Barcelonie”, ukazał się w 40 krajach. Książka przez 13 miesięcy nieprzerwanie zajmowała pierwsze miejsce na hiszpańskich listach bestsellerów, a jej łączny nakład osiągnął 4 miliony egzemplarzy. Powieść otrzymała m.in. Euskadi de Plata, Nagrodę Fundación José Manuel i prestiżową włoską Nagrodę Giovanniego Boccaccia. W 2009 r. ukazała się druga książka Falconesa, “Ręka Fatimy”, która również stała się bestsellerem, zarówno w Hiszpanii, jak i poza jej granicami. Trzecia powieść autora, “Bosonoga królowa”, ukazała się w Hiszpanii w 2013 r., a trzy lata później Falcones wydał swoją czwartą powieść, “Dziedzice ziemi”, w której wraca do czasów średniowiecznej Barcelony. Z kolei w piątej powieści, “Malarzu dusz”, zabiera swoich czytelników do Barcelony czasów Gaudiego.
Na podstawie głośnego debiutu Falconesa, “Katedry w Barcelonie”, powstał serial, który jest dostępny na platformie Netflix.

Ildefonso Falcones
Malarz dusz
Przekład: Joanna Ostrowska, Elżbieta Rzewuska
Wydawnictwo Albatros
Premiera: 17 czerwca 2020
 
 

Malarz dusz


CZĘŚĆ PIERWSZA

1
Barcelona, maj 1901

ULICZKI NAJSTARSZEJ CZĘŚCI MIASTA wypełniły się okrzykami. „Strajk!”, „Zamykać drzwi!”, „Zatrzymać maszyny!”, „Opuścić żaluzje!”. Wiele kobiet przyszło na pikietę razem z dziećmi; ściskały je za rączki albo niosły, pilnując, by nie dołączyły do biegających samopas starszych kolegów. Przemierzały ulice, namawiając do przerwania pracy robotników i handlarzy z nadal otwartych warsztatów, fabryk i sklepów. Większość przekonały dzierżone przez nie kije i żelazne drągi, dochodziło też jednak do przepychanek i wybijania szyb wystawowych.
– To przecież kobiety! – krzyknął jakiś staruszek z balkonu na pierwszym piętrze, tuż nad głową rozwścieczonego sklepikarza, który postawił się dwóm pikietującym.
– Anselmo, ja… – Kupiec podniósł wzrok.
Jego słowa zostały zagłuszone przez wyzwiska i gwizdy gapiów, którzy obserwowali zajście z balkonów starych kamienic zamieszkanych przez robotników i biedotę. Domy z popękanymi, odrapanymi fasadami z widocznymi plamami wilgoci stały ściśnięte jeden przy drugim. Mężczyzna zagryzł usta, pokręcił głową i zamknął sklep. Kilku małych obdartusów zaczęło świętować zwycięstwo, nabijając się z właściciela. Niektórzy gapie z uśmiechem przyglądali się swawolom smarkaczy – kupiec, który wyrabiał i sprzedawał espadryle, nie cieszył się sympatią okolicznych mieszkańców. Był nieufny. Nie uśmiechał się i nie odpowiadał na „Dzień dobry”.
Dzieciarnia przestała dokazywać, dopiero kiedy przed sklepem pojawili się gwardziści podążający za pikietującymi kobietami.
Puściła się biegiem za tłumem, który sunął krętymi, ciemnymi uliczkami średniowiecznej Barcelony. Z powodu gęstej zabudowy majowe słońce docierało tylko do mieszkań na najwyższych piętrach. Wyglądający z balkonów gapie umilkli na widok gwardzistów, z których część jechała konno z przytroczonymi do pasów szablami. Na ich ściągniętych twarzach malowało się napięcie, widoczne także w rytmicznych ruchach. Wszyscy zdawali sobie sprawę z wewnętrznej walki, jaką toczą ze sobą ci mężczyźni: musieli powstrzymać nielegalne pikiety, a nie uśmiechało im się atakowanie kobiet i dzieci.
Historia rozruchów robotniczych w Barcelonie była bowiem historią właśnie kobiet i dzieci. Nie pierwszy raz namówiły mężczyzn, żeby powstrzymali się od udziału w zamieszkach. „Nas nie odważą się zaatakować, a przecież poradzimy sobie z łamistrajkami”, przekonywały. Tak było też w maju 1901 roku, kiedy robotnicy wyszli na ulice po tym, jak pod koniec kwietnia Spółka Tramwajowa zwolniła strajkujących pracowników i zatrudniła na ich miejsce łamistrajków.
Wciąż jednak było daleko do strajku generalnego, do którego w ramach solidarności z tramwajarzami chciały doprowadzić związki robotnicze; chociaż doszło do kilku brutalnych zajść, wydawało się, że Gwardia Obywatelska panuje nad sytuacją w mieście.
Z setek gardeł dobyły się wrzaski, kiedy wśród kobiet zaczęła krążyć pogłoska, że Ramblą jeździ tramwaj. Padły wyzwiska i pogróżki: „Łamistrajki!”, „Skurwysyny!”, „Idziemy po nich!”.
Żwawym krokiem podążyły ulicą Portaferrissa; niektóre prawie biegły. Dotarły do Rambla de les Flors, na wysokości Mercat de la Boqueria. W odróżnieniu od pozostałych barcelońskich bazarów – jak Sant Antoni, Born czy Concepció – targowisko nie zostało przez nikogo zaprojektowane. Powstało spontanicznie; sprzedawcy zaczęli stawiać kramy w podcieniach wokół placu Sant Josep. Ostatecznie kupcy dopięli swego: plac wypełniły markizy i prowizoryczne daszki, a fasady otaczających go domów stały się poniekąd ścianami nowej hali targowej. Szare żeliwne budki z kwiatami, stojące w szeregu po obu stronach alei, były wprawdzie pozamykane, ale kwiaciarki trwały na stanowiskach, trzymając się pod boki, gotowe bronić swoich sklepików. W całej Barcelonie sprzedawano kwiaty tylko na tym odcinku Rambli. Przed targowiskiem, kilka kroków od torów tramwajowych, stały jeden przy drugim kryte wozy. Konie zareagowały nerwowo na krzyki nadciągających kobiet. Te nie zwracały jednak uwagi na wierzgające zwierzęta i biegających w popłochu kramarzy, bo właśnie nadjeżdżał tramwaj kursujący między centrum Barcelony i dzielnicą Gràcia, który zaczynał trasę przy porcie, na Rambla de Santa Mònica.
Dalmau Sala był w grupie mężczyzn, którzy szli w milczeniu za gwardzistami eskortującymi kobiety. Szeroka Rambla zapewniała mu lepszy widok niż wąskie uliczki starówki. Wokół panował kompletny chaos: konie, wozy, sprzedawcy, przechodnie, gwardziści ustawieni w zwartym szeregu przed grupą kobiet z dziećmi, które utworzyły żywą zaporę, by bronić towarzyszek blokujących tory tramwajowe.
Dalmau poczuł dreszcz, widząc, że niektóre kobiety podnoszą niemowlaki i pokazują je gwardzistom. Starsze dzieci czepiały się wystraszone matczynych spódnic, patrzyły na wszystko szeroko otwartymi oczami, daremnie szukając wyjaśnień. Rozochoceni panującą atmosferą nastolatkowie otwarcie prowokowali gwardzistów.
Kilka lat wcześniej – cztery, może pięć – Dalmau też stał na wprost Gwardii Obywatelskiej, podczas gdy matka krzyczała za jego plecami, domagając się sprawiedliwości i poprawy warunków pracy. Wiele kobiet wykorzystywało dzieci do walki o sprawy, które stawiały wyżej niż ich bezpieczeństwo.
Krzyki sprawiły, że na moment ogarnęło go upojenie, podobne do tego, jakie czuł, kiedy sam ścierał się z gwardzistami. Wydawało im się wtedy, że są bogami. Walczyli o prawa robotników! Zdarzało się, że Gwardia Obywatelska czy wojsko rozpędzały protestujących. Ale nie dzisiaj, pomyślał, spoglądając na stojące na torach kobiety. Nie. Tego dnia służby porządkowe nie zaatakują; czuł to, wiedział.
Szybko je zlokalizował. Stały w pierwszym rzędzie, na czele grupy, patrząc wyzywająco na nadjeżdżający tramwaj, jakby mogły zatrzymać go wzrokiem. Uśmiechnął się. Czegóż nie wymusiłyby tym spojrzeniem? Montserrat i Emma, jego młodsza siostra i narzeczona. Nierozłączne, zjednoczone w niedoli, w walce o prawa robotnicze. Tramwaj dzwonił, był coraz bliżej. Koła i inne metalowe części błyszczały w promieniach słońca, które przeciskały się przez korony rosnących wzdłuż Rambli drzew. Niektóre kobiety – nieliczne, bardzo nieliczne – zeszły z torów. Dalmau wyciągnął szyję. Nie bał się o nie, wiedział, że pojazd się zatrzyma. Ucichły krzyki matek i gwardzistów, gapie wstrzymali oddechy. Kobiety stojące na torach jakby urosły: stanowcze, zawzięte, gotowe na śmierć pod kołami.
Tramwaj się zatrzymał.
Tłum zaczął wiwatować. W górnej, odkrytej, części wagonu siedzieli nieliczni pasażerowie, którzy tego dnia odważyli się skorzystać z komunikacji miejskiej. Niezdarnie złazili na dół, by pójść w ślady motorniczego i konduktorów, którzy wyskoczyli z tramwaju, jeszcze zanim zdążył stanąć.
Dalmau patrzył, jak Emma i Montserrat świętują zwycięstwo ze swoimi towarzyszkami, pełne euforii, uśmiechnięte, ze wzniesionymi ku niebu pięściami. Niespełna minutę później kobiety otoczyły tramwaj. „Dalej!”, „Powalić go!”. Gwardziści próbowali interweniować, ale zatrzymała ich zapora utworzona z dzieci. Na boku wagonu pojawiło się morze rąk. Kobiety, które nie dopchały się do tramwaju, podtrzymywały plecy stojących z przodu koleżanek.
– Pchajcie! – zabrzmiało jednocześnie kilka głosów.
– Mocniej!
Tramwaj zachwiał się na żelaznych kołach.
– Jeszcze! Jeszcze, jeszcze…
I raz, i dwa… Wagon kołysał się coraz mocniej, w rytm okrzyków, którymi dopingowały się nawzajem kobiety. Z setek gardeł wydobył się ryk – tramwaj runął na bok. Wrzawa zlała się z trzaskiem drewna i zgrzytem metalu. Wszystko spowiła chmura kurzu.
Na moment zapanowała względna cisza, lecz niespodziewanie przerwały ją okrzyki:
– Wiwat rewolucja!
– Niech żyje anarchia!
– Strajk powszechny!
– Śmierć klechom!
Więcej miejsc pracy i wyższe dniówki. Krótszy czas pracy. Zakaz zatrudniania dzieci. Koniec z władzą Kościoła. Bezpieczeństwo. Przyzwoite warunki mieszkaniowe. Wyrzucenie duchownych. Służba zdrowia. Świeckie szkoły. Żywność dostępna dla każdego… Na Rambla de les Flors rozbrzmiały tysiące postulatów, powtarzanych przez biedotę, która coraz liczniej gromadziła się w alei i z zapałem oklaskiwała robotnice.
Emma i Montserrat wspięły się na bok wagonu, spocone, z brudnymi twarzami pociemniałymi od kurzu, który wzbił się po przewróceniu tramwaju. Skakały podekscytowane i z uniesionymi pięściami dopingowały towarzyszki.
Dalmauowi zjeżyły się włosy, kiedy na nie patrzył. Waleczne! Zaangażowane! Ileż to już razy jego siostra i narzeczona wychodziły na ulice z matkami i żonami robotników, by bronić jakiejś sprawy? Był od nich starszy prawie o dwa lata, a mimo to te dwie dziewczyny przewyższały go odwagą; krzyczały, wyzywały, a nawet prowokowały gwardzistów, jakby zmuszał je do tego sam fakt, że są kobietami. A teraz stały na tramwaju, który same powaliły. Dalmau zadrżał, po czym uniósł pięść i podekscytowany, przyłączył się do protestujących.

PODNIECENIE I HAŁAS NADAL MU TOWARZYSZYŁY, kiedy rozedrgany i oszołomiony, szedł Passeig de Gràcia w stronę fabryki kafelków, w której pracował. Znajdowała się w dzielnicy Les Corts, na terenach rozpościerających się aż po parów Bargalló. Nie miał okazji porozmawiać z dziewczynami – po osiągnięciu celu pikietujące kobiety i dzieci zaczęły się rozchodzić, widząc rosnące podenerwowanie gwardzistów. Pomyślał, że łatwo je odnajdzie. Na pewno! Uśmiechnął się, kopiąc leżący na ziemi liść. Każdy je widział stojące na tramwaju. Ale szybko wmieszały się w tłum kobiet zalewający targowisko i Ramblę. Wszystkie były podobnie ubrane, w spódnice do kostek, fartuchy i rozpinane bluzki, wiele podwinęło rękawy. Starsze miały na głowach chustki, przeważnie czarne, młodsze wyszły na miasto bez kapeluszy, z włosami upiętymi w kok. Różniły się od bogatych, eleganckich dam, które codziennie widywał na Passeig de Gràcia.
Dalmau obserwował je w drodze do fabryki i do domu. Przechadzały się dumnie szeroką arterią przecinającą Barcelonę, otoczone dziećmi, piastunkami w białych uniformach, końmi i powozami. Piersi, talia i pośladki – podobno na podstawie tych trzech części ciała powinno się oceniać kobietę. Modernizm odcisnął piętno na damskiej modzie, podobnie jak na architekturze i innych dziedzinach sztuki. Sztywne, niemal średniowieczne suknie noszone w ostatniej dekadzie ubiegłego wieku zostały zastąpione przez ubiory, które dodawały kobietom życia, jak gorsety podkreślające ich naturalne, cudownie faliste kształty: z przodu piersi, niżej płaski, ściśnięty brzuch, a z tyłu wystające pośladki, jakby przy każdym kroku ruszały do natarcia. Kiedy miał czas, siadał na ławce i węglem przenosił te kształty na papier, ale zazwyczaj rozbierał te kobiety w wyobraźni. Nie chciał ograniczać się do tego, co sugerowały gorsety i suknie. Stopy, kostki – zwłaszcza kostki, delikatne i smukłe, z napiętymi jak postronki ścięgnami – łydki, uda, dłonie, ręce. I szyje! Dlaczego miałby zwracać uwagę tylko na te trzy kryteria: piersi, brzuch i pośladki? Lubił rysować kobiece akty; niestety, nie mógł pracować z nagimi modelkami, bo nie pozwalał mu na to jego mistrz, don Manuel Bello. Akty męskie – owszem; akty kobiece – nie. Skoro on sam ich nie maluje, Dalmau też nie będzie tego robił, mówił z oburzeniem mistrz. Chłopak uśmiechał się pod nosem: nic dziwnego, jeżeli popatrzeć na żonę don Manuela, reakcyjną, konserwatywną mieszczkę i zatwardziałą katoliczkę – do szpiku kości! – podobnie zresztą jak jej mąż. Obstawała przy noszeniu staroświeckich strojów, które już lata temu wyszły z mody, i nadal używała turniury – przytwierdzanego do pasa stelażu wypychającego tył spódnicy.
– Wygląda jak ślimak – żartował Dalmau, opowiadając o niej Montserrat i Emmie. – Z przodu nic, a na tyłku pancerz, który wszędzie ze sobą nosi. Nie uwierzycie, ale nie potrafię wyobrazić jej sobie nago.
Dziewczyny wybuchnęły śmiechem.
– Nigdy nie widziałeś ślimaka bez muszli? – zapytała go siostra. – Wystarczy, że zamienisz rogi na włosy, i będziesz miał swoją obślizgłą burżujkę.
– Przestańcie! To obrzydliwe! – poskarżyła się Emma, odpychając Montserrat. – Dlaczego musisz wyobrażać sobie nagie kobiety? – zwróciła się do Dalmaua. – Nie wystarczy ci ta, którą masz?
Ostatnie zdanie wypowiedziała, przeciągając słowa, słodkim, uwodzicielskim głosem. Chłopak objął ją w talii i pocałował w usta.
– Oczywiście, że mi wystarczy – szepnął.
Poza modelkami z erotycznych zdjęć, które służyły mu do studiowania kobiecego ciała w tajemnicy przed mistrzem, Emma była jedyną kobietą, która pozowała mu nago. Montserrat zaproponowała, że też będzie jego modelką.
– Mam malować nago własną siostrę?! – zaprotestował.
– To przecież sztuka – odparła, udając, że rozpina bluzkę, ale złapał ją za rękę. – Szkice z Emmą są cudowne! Jest taka… zmysłowa! Taka kobieca! Przypomina boginię! Nikt by nie powiedział, że to zwykła kucharka. Też chciałabym tak wyglądać, a nie jak robotnica z fabryki tkanin.
Dalmau zamknął oczy, widząc, że siostra szarpie spódnicę w kwiaty, jakby zamierzała ją zdjąć.
– Chciałabym, żebyś i mnie tak narysował – nalegała.
– Naszej matce też by się to podobało? – przerwał jej.
Montserrat wykrzywiła usta i zrezygnowana, pokręciła głową.
– Nie muszę malować cię nago, bez tego wiesz, że jesteś równie piękna jak Emma – próbował ją pocieszyć. – Przecież wszyscy się w tobie kochają! Szaleją za tobą, jedzą ci z ręki.
Tamtego dnia był już jednak spóźniony: nie miał czasu na obserwowanie mieszczek spacerujących Passeig de Gràcia i na wyobrażanie sobie ich nagich ciał. Nie miał też czasu na podziwianie modernistycznych budynków wyrastających jak grzyby po deszczu w nowej dzielnicy Eixample, powstałej na obszarze leżącym poza dawnymi murami miasta, na którym z powodu strategii obronnej przez stulecia nie wolno było niczego budować. Został włączony do Barcelony dopiero w XIX wieku, kiedy zburzono mury. Mistrz Bello odżegnywał się od tej nowoczesnej architektury, chociaż jego fabryka robiła świetne interesy, sprzedając budowniczym ceramikę.
„Interes to interes, synu”, wyjaśnił, kiedy Dalmau odważył się zwrócić mu uwagę na tę niekonsekwencję. Od czasu Wystawy Światowej w 1888 roku modernizm narzucił w Barcelonie istotne zmiany – nie tylko w damskiej modzie – trudne do zaakceptowania dla niektórych konserwatystów. W ostatnim dziesięcioleciu XIX wieku kobiety co prawda uwolniły się od turniury, która upodobniała je do ślimaków, ale nadal nosiły usztywniane suknie wzorowane na średniowieczu. Także architekci inspirowali się tą epoką, próbując dorównać splendorowi średniowiecznej Katalonii. Na przykład Lluís Domènech i Montaner wykorzystywał surową cegłę typową dla tego okresu. Zbudował na wystawę w 1888 roku imponujący zamek z orientalnymi motywami, w którym miała się mieścić restauracja. Na zewnętrznym fryzie umieścił jakieś pięćdziesiąt białych ceramicznych płyt reklamujących to, co można było spożyć w środku: przedstawiały marynarza pijącego gin, panienkę z lodami, kucharkę przyrządzającą czekoladę…
Kilka lat później Josep Puig i Cadafalch rozpoczął budowę Casa Amatller przy Passeig de Gràcia; choć wprowadził elementy charakterystyczne dla gotyku, zerwał z symetrią i klasycyzmem, dając Barcelonie pierwszą secesyjną elewację. Podobnie jak Domènech i Montaner, eksperymentował z dekoracjami: umieścił na fasadzie rzeźby zwierząt oddających się czynnościom odpowiadającym zainteresowaniom właściciela budynku. Pies, kot, lis, koza, ptak i jaszczurka pełnią funkcję strażników, żaby dmuchają szkło i wznoszą toast kieliszkami, świnie lepią amforę, osły czytają w okularach, lew robi zdjęcia, niedźwiedź siedzi z parasolem, królik wlewa do formy stopiony metal, podczas gdy drugi podaje mu wodę, a małpa uderza w kowadło.
Te dwa budynki, a także wiele innych zwiastujących zmianę w podejściu do architektury, były zdaniem mistrza prekursorami Casa Calvet przy ulicy Casp. Jej twórca, Antoni Gaudí, zaczął odchodzić od historyzmu, który cechował jego pierwsze projekty, wprowadzając elementy dające wrażenie ruchu. „Ruch i kamienie!”, wykrzykiwał z niedowierzaniem don Manuel Bello.
„Kobiety i budynki – wyznał kiedyś Dalmauowi – z czasem tracą klasę, elegancję, dostojność, historię i zaczynają się prostytuować. Kobiety zamieniają się w faliste żmije, budynki – w niespójną materię”. Odwrócił się od chłopaka, wymachując rękami, jakby zbliżał się koniec świata. Dalmau nie przyznał się, że pociągają go te faliste kształty i że podziwia tych, którzy próbują wprawić w ruch żelazo, kamień i ceramikę. Tylko czarownik, magik, wybitny artysta może zaprezentować publiczności materię przekształconą w ciecz!
Obok Dalmaua przetoczył się powoli długi wóz z gliną, ciągniony przez cztery potężne perszerony o włochatych grubych nogach i masywnych łbach, szyjach i zadach. To wyrwało go z rozmyślań. Podniósł głowę i powiódł wzrokiem za wyładowanym pojazdem odcinającym się na tle dwóch wysokich kominów. Manuel Bello García. Fabryka kafelków, głosił napis wymalowany na niebiesko na białych ceramicznych płytkach zdobiących wejście. W środku znajdowały się przestronna hala z kadziami i suszarkami, magazyny, pomieszczenia biurowe i piece. Średniej wielkości fabryka zajmowała się produkcją seryjną, ale wykonywała też specjalne zamówienia dla architektów i majstrów budowlanych oraz dla wszelkiego rodzaju przybytków – sklepów, aptek, hoteli, restauracji – które chętnie wykorzystywały ceramikę jako element dekoracyjny.
Praca Dalmaua polegała na rysowaniu. Projektował płytki do seryjnej produkcji, które trafiały do katalogu fabryki, wprowadzał w życie pomysły majstrów budowlanych i realizował drobiazgowo opracowane projekty sławnych modernistycznych architektów.
Wszedł do pracowni mistrza mieszczącej się obok biur, na pierwszym piętrze jednego z budynków wchodzących w skład fabryki.
– Proszę mi wybaczyć, don Manuelu… W starej części miasta panuje kompletny chaos. Manifestacje, interwencje Gwardii Obywatelskiej – powiedział, nieco przesadzając. – Nie mogłem tam nie pójść, przez wzgląd na matkę i siostrę.
– Musimy chronić swoje kobiety, synu – przytaknął don Manuel. Siedział przy mahoniowym stole, w skromnym, czarnym garniturze. Pod szyją miał ciemnozielony krawat zawiązany w duży węzeł. Szerokie, gęste baki łączyły się z bujnymi wąsami, tworząc jedną linię, szyja i broda były pozbawione zarostu. – Potrzebują nas. Dobrze robisz. Ci wszyscy anarchiści i liberałowie zrujnują nasz kraj! Mam nadzieję, że Gwardia Obywatelska ostro się za nich wzięła. Twarda ręka! Tego potrzeba tym łajdakom! Nie przejmuj się, synu. Zajmij się pracą.
Pracownia Dalmaua sąsiadowała z gabinetem mistrza. Nie siedział jak inni we wspólnych salach. Własna przestrzeń pozwalała mu skupić się na pracy, którą w tych dniach było zaprojektowanie serii płytek z motywami orientalnymi: kwiatami lotosu, nenufarami, chryzantemami, łodygami bambusa, motylami, ważkami…
Opanowanie sztuki rysowania kwiatów zajęło mu kilka lat studiów w Llotja, barcelońskiej Szkole Malarstwa i Rysunku. Kwiaty naturalne, kwiaty widziane z boku, kwiaty w cieniu; szkice i obrazy olejne. Dalmau uczył się w akademii od dziesiątego roku życia; miał zajęcia z arytmetyki, geometrii, rysunku figuratywnego, rysunku technicznego, zdobnictwa, grafiki i malarstwa. Najważniejszym przedmiotem było jednak wzornictwo. Właśnie w tym celu powstała Llotja – by nauczyć robotników sztuki, którą później mieli wykorzystać w przemyśle.

 
Wesprzyj nas