Czy wiedza i doświadczenie zawodowe psycholożki wystarczą, by zmierzyć się z dramatycznymi wydarzeniami i narastającym poczuciem zagrożenia? To pytanie zada sobie każdy czytelnik thrillera napisanego przez Helene Flood. Jej powieść „Psychoterapeutka” pokazuje lęki i zmory, które kryją się pod powierzchnią pozornie uporządkowanego życia.


PsychoterapeutkaSara i Sigurd, małżeństwo, odziedziczyli wymagający remontu duży stary dom po dziadku Sigurda. Od tego momentu borykają się z remontem, który pochłania sporo pieniędzy i wolnego czasu. Sigurd, architekt i wspólnik w biurze założonym z dwoma kolegami, pracuje całe dnie a wieczory spędza przed komputerem, co prowadzi do spięć z żoną. Sara otworzyła przydomowy gabinet psychologiczny, gdzie prowadzi terapie dla młodych pacjentów, a w wolnym czasie czeka na powrót męża z pracy. Praktycznie nie wychodzi z domu, nie ma też przyjaciół.

Małżeństwo ma też inne problemy – wlokący się remont wywołuje frustrację Sary, para ma rozbieżne poglądy na kwestię posiadania dziecka, do tego dochodzą napięte relacje z rodzicami i teściami. Sara czuje narastający dyskomfort, dostrzega pod powierzchnią pozornie uporządkowanej egzystencji coś, co trudno jej ująć słowami.

Początek powieści nie zapowiada dalszych dramatycznych wydarzeń. Sara budzi się w piątkowy poranek i zaczyna dzień w remontowanym domu. W trakcie zwykłych codziennych czynności wspomina wcześniejsze przebudzenie, gdy Sigurd wyszedł z domu, odbiera telefon od męża, który daje znać, że wszystko w porządku i wkrótce dołączy do kolegów, w ciągu dnia odbywa trzy sesje terapeutyczne ze swoimi młodymi pacjentami. Autorka w tych fragmentach prowadzi niespieszną narrację, skupia się na pacjentach i reakcjach Sary na ich problemy. Wszystko zmienia się po południu – koledzy Sigurda zaniepokojeni informują Sarę, że ten nie dotarł na weekendowe spotkanie, telefon męża milczy. Sara mając nadzieję, że to nic poważnego – rozładowany smartfon, kłopoty z samochodem – szuka informacji u rodziców i teściów, niestety okazuje się, że nikt nie miał w piątek kontaktu z mężem. Wieczorem rodzina zawiadamia policję o zaginięciu Sigurda, a Sara usiłuje znaleźć przyczynę nietypowego zachowania męża.

Następnego dnia, po przypadkowym znalezieniu ciała zamordowanego Sigurda w miejscu, gdzie nie powinno go być, policja rozpoczyna dochodzenie, a Sara szybko trafia do kręgu podejrzanych. Gdy kobieta odkrywa fakty wskazujące, że mąż od miesięcy ją okłamywał, zadaje sobie pytanie: jakie tajemnice skrywał Sigurd? Sara czuje, że traci kontrolę nad swoim życiem, zaczyna odczuwać zagrożenie, czuje się osaczana przez policjantów, obawia się, że stopniowo popada w obłęd, gdy odkrywa, że wokół niej dzieją się dziwne rzeczy, przedmioty w domu zmieniają miejsce, pojawiają się i znikają, ktoś próbuje nocą sforsować drzwi wejściowe, kobieta czuje, że nie może już nikomu ufać. Policjanci wydają się nie wierzyć kobiecie, skupiają się raczej na jej nękaniu i znalezieniu dowodów jej winy. Czy Sarze ktoś jest w stanie pomóc i czy uda jej się nie zwariować?

Siła pisarstwa Flood tkwi w języku – szczegółowych opisach zdarzeń i emocji, których powolność paradoksalnie potęguje napięcie i podsyca atmosferę nerwowości i zwątpienia bohaterki we własne zdrowie psychiczne.

Helene Flood, z wykształcenia psycholożka, skupia uwagę czytelnika na Sarze i jej emocjach, znakomicie przedstawiając to, co dzieje się w jej głowie, stawiając przed czytelnikiem dylemat: czy bohaterce można w ogóle zaufać, czy to już obłęd i paranoja, czy raczej ktoś chciałby te stany wywołać swoimi działaniami? Doświadczenie zawodowe i wiedzę psychologiczną autorka wykorzystała również do nakreślenia emocji toczących związek Sary i Sigurda, przyjrzeniu się ich pozornie poprawnym relacjom, a także stworzenia przekonujących postaci przewijających się wokół Sary, zwłaszcza jej ojca i teściowej, młodych podopiecznych, przyjaciół Sigurda i ich męczących żon.

Siła pisarstwa Flood tkwi w języku – szczegółowych opisach zdarzeń i emocji, których powolność paradoksalnie potęguje napięcie i podsyca atmosferę nerwowości i zwątpienia bohaterki we własne zdrowie psychiczne. „Psychoterapeutka” jest też portretem samotnej kobiety, która coraz bardziej izoluje się i zamyka w świecie swoich wyobrażeń, ma problemy z otwarciem się na innych, popełnia także czyny, które wydają się podejrzane dla otoczenia.

Helene Flood udała się niełatwa sztuka ciekawego literacko przedstawienia psychologicznych aspektów zachowań i emocji osób, które muszą poradzić sobie z traumą utraty bliskiej osoby, patologicznymi relacjami rodzinnymi i samotną walką z dręczącymi koszmarami we własnej głowie. Robert Wiśniewski

Helene Flood, Psychoterapeutka, Przekład: Ewa M. Bilińska, Wydawnictwo Agora, Premiera: 29 lipca 2020
 
 

Psychoterapeutka

Helene Flood
Psychoterapeutka
Przekład: Ewa M. Bilińska
Wydawnictwo Agora
Premiera: 29 lipca 2020
 
 

Piątek, 6 marca: Wiadomość

Kiedy wychodził, było ciemno. Obudziłam się, czując,
jak pochyla się nade mną i całuje mnie w czoło.
Idę już, szepnął.
Odwróciłam się, ciągle w półśnie. Miał na sobie kurtkę.
Z ramienia zwisała mu torba.
Idź, wymamrotałam w odpowiedzi.
Śpij sobie spokojnie dalej, odparł.
Usłyszałam jego kroki na schodach, ale zanim drzwi się
za nim zamknęły, zapadłam ponownie w sen.

Kiedy się budzę, jestem w łóżku sama. Pomiędzy roletą a framugą okna jest szpara, przez którą wpada słaby promień słońca, trafia mnie prosto w oko i budzi. Jest wpół do ósmej. To dobra chwila, żeby wstać.
Rozespana idę boso do łazienki, przechodzę przez płyty wiórowe ułożone na całej szerokości korytarza i stąpam po mokrych drewnianych paletach zakrywających goły beton w łazience. Nie mamy tu żadnej lampy sufitowej, ale Sigurd zainstalował sobie do zdejmowania płytek robocze światło i ta prowizoryczna lampa nadal tam stoi, niepokojąco niezmienna. Na szczęście w tej chwili jest dostatecznie jasno, żebym nie musiała jej zapalać. Jest skuteczna, jak to zazwyczaj bywa z oświetleniem do pracy, ale emituje ostre, białe światło, za sprawą którego mam uczucie, jakbym brała natrysk w bezlitośnie odartej z intymności szkolnej łazience. Odkręcam wodę pod prysznicem, żeby się rozgrzała, a ja w tym czasie się rozbieram. Bojler wymaga wymiany, ale Sigurd bierze zazwyczaj szybki prysznic, a ja nie zamierzam dziś myć włosów, więc powinno wystarczyć.
Kabina prysznicowa jest z plastiku. To też miało być tymczasowe. Sigurd zaprojektował dla nas natrysk, wymurowany kąt ze szklanymi drzwiami, wyłożony drobnymi kafelkami w biało-niebieskie wzory. Ze wszystkich niedokończonych pomieszczeń w tym domu przestój w pracach jest najbardziej widoczny w łazience. Stare kafle są już skute, a nowe nie zostały jeszcze położone. Nie mamy lamp, żadnej porządnej zasłonki, chodzimy po paletach, żeby nie uszkodzić podłogi, mamy dziurę w ścianie, z której wypływa woda, no i tę prowizoryczną kabinę, smutną pozostałość po dziadku Sigurda ze strony matki. Przez pewien czas po wkroczeniu na ten opuszczony plac budowy oczyma wyobraźni widziałam dom takim, jak miałby wyglądać w przyszłości: kafelki w błękitny wzór, gładkie ściany, wbudowane lampy, pod stopami ciepłe płytki ceramiczne, gorąca woda wypływająca w idealnie odmierzanej ilości z nowoczesnej armatury prysznicowej z wieloma opcjami regulacji. Teraz widzę jedynie czas, jaki jest na to wszystko potrzebny. Kiedy wkładam dłoń pod strumień wody i czuję, jak temperatura powoli wzrasta, łapię się na myśli, że w pewnym sensie przestałam już wierzyć, iż ten dom kiedykolwiek zostanie ukończony.
Strumień gorącej wody mnie rozbudza. Jest tu zimno, w sypialni bywa do wytrzymania, za to w łazience jest lodowato. Zima była długa i co rano stałam tu nago i przebierałam nogami, podstawiając rękę pod strumień wody. Teraz przynajmniej powoli zbliża się wiosna. Prysznic dobrze mi robi, woda biczuje moje chłodne, pokrytą gęsią skórką ciało, a ja zbieram ją w dłonie i zanurzam w niej twarz, czuję, jak wreszcie wyrywam się z objęć nocy i oddaję we władanie dnia.
Piątek. Trzech pacjentów, moja zwykła piątkowa ekipa. Najpierw Vera, potem Christoffer, a na końcu Trygve. Trochę niemądrze jest planować sesję z Trygvem jako ostatnią osobą w piątek, ale to co tydzień takie kuszące, ta ulga, kiedy jego godzina się kończy. Nabieram w ręce kolejną porcję wody, zanurzam twarz i przecieram policzki. Sigurd razem z kolegami zostanie w Norefjell do niedzieli. Jestem sama przez cały weekend.
Wracam do sypialni, żeby się ubrać, nie mam siły przebywać w tej lodowatej łazience ani sekundy dłużej, niż jest to konieczne. W łóżku leżą nasze pomięte kołdry. W pomieszczeniu unosi się ciężki zapach snu, na pewno mojego, a może również Sigurda. Nie spojrzałam na zegarek, kiedy on wychodził, ale chyba minęło już od tamtej chwili kilka godzin. Nie mamy szafy, ale Sigurd zamontował pomiędzy kominem a ścianą metalowy drążek, na którym wiszą moje sukienki oraz jego koszule i marynarki. Ubrania Sigurda wiszą bezładnie, moje w równych rządkach, posegregowane według kolorów. Przyglądam się jego części, nie wydaje mi się, żeby czegoś ubyło, ale w końcu miał jechać prosto w góry. Zniknęła torba stojąca wcześniej na podłodze i przypominam sobie, że kiedy wyjeżdżał, miał ją na ramieniu. Nakładam koszulę i spodnie, decyduję się w tym dniu na neutralną elegancję i wybierając jasnoniebieską, dopasowaną bluzkę, myślę sobie, że już za kilka godzin będę mogła tu wrócić, zabrać strój treningowy, jeśli zdecyduję się pojechać do klubu fitness, a jeśli nie, to ubrać się w spodnie od piżamy i luźny tiszert. Tylko najpierw przyjmę trzech pacjentów.
Trzech pacjentów to w sumie za mało. Powinnam mieć codziennie czterech, a w jeden lub dwa dni w tygodniu optymalnie pięciu. Tak sobie obliczyłam, zaczynając własną działalność. Przy prywatnej praktyce jest mniej roboty papierkowej, tak powiedziałam Sigurdowi, kiedy układaliśmy plany, siedząc w kuchni naszego dawnego mieszkania przy Torshovparken, i wpisywaliśmy kolejne pozycje naszego budżetu w arkusz Excela: mogę spokojnie przyjąć czterech pacjentów dziennie, a pewnie i pięciu. W większość dni pięciu. A przynajmniej raz w tygodniu, ale weź, przecież nie zaszkodzi nam trochę dodatkowych pieniędzy. Zaśmialiśmy się.

– Tylko nie zapracuj się aby na śmierć – rzekł Sigurd.
– Co ty powiesz – odpowiedziałam.
On rozpoczął własną działalność w tym samym czasie, robił swoje obliczenia, które wpisywał we wspólny arkusz w Excelu. Co najmniej ośmiu klientów jednocześnie, a najlepiej dziesięciu. Pomoc pozostałym partnerom biznesowym w razie potrzeby, liczy się każda godzina pracy.
– Trochę będziemy robić w nadgodzinach – mówiliśmy sobie – ale pieniądze pójdą do wspólnej kasy.
Teraz przez większość dni tygodnia mam trzech pacjentów i tylko wyjątkowo pięciu jednego dnia. Dlaczego tak się stało? Znalezienie klientów jest trudniejsze, niż myślałam, a młodzież często odwołuje sesje, jednak to tylko część przyczyn. Zapinam ostatnie guziki koszuli, jestem teraz uosobieniem skromności. Siedząc wtedy w kuchni w Torshov, przy starej biurkowej lampie Sigurda, oświetlającej nam komputer i rozłożone papiery, na których robiliśmy notatki, zapomniałam w swoich obliczeniach o jednej ważnej rzeczy. O czynniku ludzkim. Nawet ja, tak świetnie radząca sobie samodzielnie, potrzebuję innych ludzi. Jednym ruchem wyrzuciłam z życia moich kolegów z pracy i nigdy nie przypuszczałam, że mogę się poczuć osamotniona. Że popadnę z tego powodu w apatię. Gdyby ktoś powiedział mi rok temu, jakim ciężarem będzie dla mnie reklamowanie się w celu pozyskania nowych pacjentów, jak bardzo nie będę lubiła tego robić, to na pewno bym mu nie uwierzyła.

Jeśli o mnie chodzi, śniadanie jest najprzyjemniejszym posiłkiem dnia. Czytając gazetę, siedzę przy naszej kuchennej wyspie z kromką chleba i kawą. Najbardziej lubię jadać w samotności. Sigurd zawsze wychodzi wcześnie, na stojąco wlewa tylko w siebie parę łyków kawy. Ja lubię jeść powoli. Poczytać dyskusje polityczne w „Aftenposten”, recenzje filmów. Kontemplować dzień.
Odłożył swój kubek, który stoi na blacie kuchennym obok zlewu. Wystrój kuchni to jedna z niewielu rzeczy, które zostały w tym domu w miarę ukończone, a blat jest tak gładki, że nawet z tego miejsca mogę dostrzec zaciek z kawy pod jego kubkiem. Oczywiście być może między kobietami a mężczyznami występuje pod tym względem jakaś biologicznie uwarunkowana różnica, czego przykładem jest zdolność do zauważenia plamy po kawie, okruchów pod tosterem, kropli wody na blacie. Sigurd chce mieć ładnie, planuje każdy szczegół domu, tworzy staranne rysunki i imponujące prezentacje graficzne, ale potem zawodzi w detalach. To tylko drobiazgi, czemu o to tyle zrzędzę, po co się tym irytuję, ale z drugiej strony – dlaczego on nie może poświęcić tych trzech sekund, których te sprawy wymagają?
Zagłębiona w tych myślach dostrzegam haczyk na ścianie, na którym zawsze wisi tuba z dokumentami Sigurda. Używa jej do noszenia rysunków między pracą a domem, wygląda jak szara rura z twardego plastiku z czarnym paskiem na ramię przymocowanym po obu stronach i jeśli Sigurd ma ją w domu, wisi zawsze na tym samym haczyku. Przyglądam się pustemu wieszakowi i marszczę czoło. Czyż nie miał jechać bezpośrednio do Thomasa i stamtąd zabrać chłopaków? Czy nie powiedział tego wyraźnie? I czy tuba z dokumentami nie wisiała tutaj poprzedniego wieczoru?
Zawsze uważałam, że wyjątkowo trudno jest przejść do porządku dziennego nad niespójnościami. Obserwuję, jak ludzie to robią, i im zazdroszczę. Miał już nie zaglądać do pracy, no tak, ale może źle go zrozumiałam. Zamierzał pojechać wprost do Thomasa, tak mówił, no cóż, może czegoś nie dosłyszałam, może miał tylko najpierw coś na szybko załatwić w pracowni. Może zostawił tubę z dokumentami w biurze, a ja, uznawszy, że wisiała tutaj wczoraj wieczorem, tak naprawdę zapamiętałam przedwczorajszy wieczór. Tak musi być o wiele łatwiej. Ludzie z gorszą pamięcią wydają się znacznie mniej podejrzliwi w stosunku do otaczającego ich świata, mniej kłótliwi. Żeby wziąć za przykład obecną sytuację: pamiętam bez cienia wątpliwości, że rozmawialiśmy o tym wczoraj, kiedy wstałam z sofy w naszym prowizorycznie zaaranżowanym salonie i podeszłam tutaj, do aneksu kuchennego, żeby wylać resztki herbaty, wyrzucić do kubła zużytą torebkę i wstawić kubek do zmywarki, pamiętam, jak odwróciłam się, stojąc może metr od miejsca, w którym siedzę teraz, i zapytałam Sigurda, o której jutro wyjeżdżają. I pamiętam Sigurda tak dobrze, jakbym miała przed oczami jego zdjęcie, takie w bajecznej rozdzielczości, miliardy megapikseli, tak że każda niedoskonałość skóry widoczna jest w najdrobniejszym szczególe, pamiętam jego wymiętolony sweter i dziurawe spodnie, które często nakłada wieczorem, to, jak przesunął dłonią przez swoje zmierzwione loki, spojrzał na mnie zwężonymi ze zmęczenia oczami, jakbym go obudziła, i powiedział:
– Och. Ruszam wcześnie. Chciałbym być u Thomasa o wpół do siódmej.
A ja odpowiedziałam:
– Wpół do siódmej?
A on na to:
– Tak. Wtedy wyruszymy z rana i mamy cały dzień w górach.
Więc może po prostu się zapomniał i niechcący zabrał tubę z dokumentami. A może miał zamiar trochę popracować w górach. Albo zmienił zdanie i mimo wszystko zajechał do biura.
Moja pamięć jest zbyt szczegółowa. Zbyt dokładnie przypominam sobie, jak wyglądał w chwili, gdy o tym rozmawialiśmy, że miał na sobie ten beżowy sweter w kiepskim fasonie i z czarnym kołnierzykiem, sprawiający wrażenie, jakby kupiła mu go jeszcze matka, i dokładnie tak jest, to ona mu go kupiła, zanim mnie poznał, obiecał mi, że nie będzie go nosić, kiedy już odważyłam się powiedzieć, że na widok tego swetra jeży mi się włos na głowie. To całkiem nieistotny szczegół, nic, co potrzebowałabym zapamiętać. A na pewno nie jest warte pamiętania to, że odpowiedziałam OK, a kiedy wstawiłam kubek i odwróciłam się w stronę sofy, siedział tam już z laptopem na kolanach i ze zmrużonymi oczami wpatrywał się w monitor, brwi ściągnięte, usta półotwarte, i że powstrzymałam chęć powiedzenia zrób sobie lepsze światło, niszczysz wzrok, i zabierz tego laptopa z kolan, źle wpłynie na jakość twojego nasienia, a może się zdarzyć, że w którymś momencie zechcemy, żeby było najwyższej jakości, i nie siedź tak ze zgiętym karkiem, będą cię bolały plecy, i że wszystko, co powiedziałam, to było: „Idę się położyć. Dobranoc”.
To wszystko jest nieistotne. Człowiek powinien posiadać umiejętność odróżniania rzeczy ważnych od całej reszty. Gdybyśmy mieli wszystko pamiętać, trudniej byłoby odszukać kluczowe informacje, te, które naprawdę trzeba pamiętać.

Myję zęby w łazience, balansując na jednej z palet, które Sigurd przywiózł z któregoś ze swoich placów budowy i ułożył na naszej podłodze. Umywalka należała jeszcze do dziadka Torpa, podobnie jak kabina prysznicowa, co oznacza, że została zainstalowana przed 1970 rokiem i że już nigdy potem nie została poddana żadnej innej konserwacji poza tymi, które samodzielnie przeprowadzał Stary Torp. Bateria składa się z dwóch kurków, osobnego dla ciepłej i zimnej wody, i kiedy im się przyglądam, dosłownie widzę odkręcające je powyginane artretyzmem, zniekształcone dłonie Starego Torpa. Dziadek Sigurda nie wierzył w ziemskie dobra. Według niego wkroczenie komunistów do Norwegii było nieuniknione. Zapewne rozczarowało go, że trwa to tak długo, bo czekał na nich już od lat pięćdziesiątych. Kiedy w końcu wydał ostatnie tchnienie w swoim centrum dowodzenia na poddaszu, jego przekonania w niczym nie naruszył upadek Związku Radzieckiego, nie zmieniło go też wyjście Chin na prowadzenie w globalnej gospodarce, jednak ten szczwany lis na pewno musiał czuć zniechęcenie, kiedy jego zdrowie zaczęło się sypać, a kraje komunistyczne na całym świecie coraz bardziej ulegały kapitalistycznym ideom. Podczas zimnej wojny przeżył swój czas świetności i z niezwykłą dumą opowiadał każdemu, kto go odwiedzał, głównie matce Sigurda lub nam, że policyjny wywiad założył dla niego w latach siedemdziesiątych teczkę. Ale w zeszłym roku wszystko się skończyło i teraz pamiątki obecne w tym domu są wszystkim, co po nim pozostało, stare piece i krany, i centrum dowodzenia, które już od dawna stoi nietknięte, ze swoimi metrami półek pełnymi lektur, pisemkami dla członków partii komunistycznej i biuletynami marksistów-leninistów, mapami ściennymi, na których Stary Torp oznaczył pinezkami miejsca, które uważał za strategicznie ważne cele, a także starym, zardzewiałym rewolwerem, należącym prawdopodobnie do kogoś, kto walczył podczas rewolucji w Rosji, a który on nabył w latach siedemdziesiątych, żeby zapewnić sobie bezpieczeństwa lub dać tajnym służbom powód do interesowania się nim.
Śmierć Starego Torpa dała nam z Sigurdem możliwość spełnienia marzeń dotyczących mieszkania. W latach pięćdziesiątych Nordberg było dzielnicą jak każda inna, ale z upływem lat jej status wzrastał i w 2014 roku dla młodych, pełnych nadziei par takich jak my zgromadzenie dostatecznego kapitału, żeby tutaj zamieszkać, graniczyło już z niemożliwością. Po odwiedzeniu starego dziwaka mogliśmy sobie w drodze do metra powzdychać i powiedzieć, tylko spójrz na ten widok, i tak blisko stąd do lasu, szybki dojazd metrem do miasta, i do tego widać morze. Nie było po co więcej mówić. Nam przeznaczony był szeregowiec na przedmieściach, bez dobrego dojazdu gdziekolwiek lub widoku na cokolwiek. Ale dwa dni po tym, jak stary został znaleziony, stwierdzono jego zgon, a ciało odesłano do biura pogrzebowego do dalszych przygotowań, matka Sigurda zadzwoniła do nas i powiedziała:
– Posłuchajcie. Czy dom dziadka przy Kongleveien to nie byłoby coś idealnego dla was?
Margrethe jest jedynaczką i mieszka w nowoczesnej willi w Røa. Harald, brat Sigurda, osiadł w San Diego i nie potrzebuje domu w Oslo. Domek letniskowy w Krokskogen, należący wcześniej do nieżyjącego już ojca Sigurda, został przekazany Haraldowi, który obiecał nie sprzedawać go, dopóki matka nie będzie na tyle wiekowa, żeby nie móc już z niego korzystać; Harald weźmie też swój udział, gdy w swoim czasie zostanie sprzedany dom Margrethe. Dom Starego Torpa został oddany nam.

 
Wesprzyj nas