Piąty tom głośnego „Cyklu Meteo” Marcina Ciszewskiego. Air Force One ląduje na Okęciu. Prezydent USA przybywa do Warszawy, by podpisać traktat zmieniający geostrategiczną sytuację Polski…


DeszczWszystko jest przygotowane do zawarcia umów. Rozpoczyna się jednak pewna nieprzewidywalna w skutkach aukcja…

W tym samym czasie obie Pierwsze Damy biorą udział w aukcji charytatywnej. Obrazy wybitnej malarki licytują przedstawiciele saudyjskiej rodziny królewskiej, ośmiu biznesmenów z pierwszej pięćdziesiątki najbogatszych ludzi świata oraz Ellaiah, amerykańska gwiazda muzyki pop.

Podinspektor Jakub Tyszkiewicz stoi na czele Biura Zwalczania Terroryzmu. Jego zadaniem jest zabezpieczenie galerii i ochrona gości.

W Pałacu Prezydenckim zapadają ostatnie ustalenia.
Wszystko jest przygotowane do podpisania umów.
Rozpoczyna się aukcja…

W „CYKLU METEO”:
1. Wiatr
2. Mróz
3. Upał
4. Mgła
5. Deszcz

Marcin Ciszewski
Deszcz
Wydawnictwo Ender/WarBook
„Cykl Meteo”, tom 5
Premiera: 20 maja 2020
 
 

Deszcz


Deszcz

Lało.

Lało bez­na­dziej­nie, bez koń­ca, bez umia­ru, jak tyl­ko może lać w War­sza­wie w paź­dzier­ni­ku. Deszcz prze­sią­kał przez ścia­ny i da­chy, obez­wład­niał, od­bie­rał chęć do ży­cia, in­fe­ko­wał umy­sły i cia­ła. Zie­mia za­mie­ni­ła się w na­wil­głą bre­ję, traw­ni­ki i par­ki w nie­prze­by­te ba­gna. Ka­łu­że wiel­ko­ści je­zior gro­ma­dzi­ły się wo­kół za­pcha­nych stu­dzie­nek ka­na­li­za­cyj­nych, jak­by na­śmie­wa­jąc się z nie­mra­wych ekip na­praw­czych.
Sto­li­ca eu­ro­pej­skie­go pań­stwa za­sty­gła w bez­ru­chu w ocze­ki­wa­niu ka­ta­kli­zmu.

Niedziela

Tysz­kie­wicz stał przed lu­strem i bez po­wo­dze­nia pró­bo­wał za­wią­zać kra­wat.
– Wy­glą­dam jak idio­ta – po­wie­dział.
Wyj­ścio­wy mun­dur nie le­żał do­brze. Ja­kub od­ku­rzył go i wy­pra­so­wał – na­dal nie le­żał do­brze. Wy­po­le­ro­wał też buty, co w ża­den spo­sób nie po­pra­wi­ło mu sa­mo­po­czu­cia. Nie pa­mię­tał, kie­dy ostat­nio cho­dził w mun­du­rze, o wer­sji wyj­ścio­wej nie wspo­mi­na­jąc. Ju­tro bę­dzie mu­siał go użyć, co oczy­wi­ście ni­cze­go nie zmie­ni, a sa­mo­po­czu­cie po­gor­szy jesz­cze bar­dziej.
Po­czuł na ra­mio­nach dło­nie He­le­ny. Na kar­ku czuł jej uśmiech. Wczo­raj­szy wie­czór, noc i dzi­siej­szy po­ra­nek były peł­ne ma­gii. Mo­gły­by trwać w nie­skoń­czo­ność. I dziw­nie kon­tra­sto­wa­ły z jego na­stro­jem.
– Mun­du­rek po pro­stu nu­mer za mały, to wszyst­ko – po­wie­dzia­ła.
– Albo wła­ści­ciel o nu­mer za duży.
– Chcia­łam być uprzej­ma.
Ja­kub przyj­rzał się fa­ce­to­wi w lu­strze. No­co­wa­nie w domu i od­cię­cie się od wie­ści ze świa­ta po­słu­ży­ło mu. Spał osiem go­dzin i nic mu się nie śni­ło. Dwu­krot­nie upra­wiał seks, po któ­rym nie mógł zła­pać tchu. Wor­ki pod ocza­mi zbla­dły, zmarszcz­ki sta­ły się mniej wi­docz­ne, nie­mal znik­nę­ła cho­ro­bli­wa bla­dość po­licz­ków. Ręce prze­sta­ły drżeć. Na­wet si­wi­zna na skro­niach i czo­ło wyż­sze niż jesz­cze rok temu prze­sta­ły go draż­nić. Być może ju­tro nie bę­dzie wy­glą­dał jak pa­cjent OIOM-u.
Być może.
– We­zmę się za sie­bie – obie­cał. – Wkrót­ce będę miał nad­miar wol­ne­go cza­su. Za­cznę cho­dzić na si­łow­nię, bie­gać, może po­jeż­dżę na ro­we­rze. Tu czy w Por­tu­ga­lii, gdzie­kol­wiek.
Dło­nie He­le­ny za­ci­snę­ły się lek­ko.
– Nie rób tego – po­wie­dzia­ła.
– Cze­go? Nie jeź­dzić na ro­we­rze?
– Nie da­waj im sa­tys­fak­cji.
Zer­k­nął na nie­my te­le­wi­zyj­ny ob­raz. Eks­per­ci dys­ku­to­wa­li o ju­trzej­szym za­przy­się­że­niu no­we­go rzą­du. Ran­ne gło­so­wa­nie w sej­mie zaj­mie kwa­drans. Za­przy­się­że­nie u pre­zy­den­ta pół go­dzi­ny. Na­zwi­ska no­wych mi­ni­strów od daw­na nie były ta­jem­ni­cą. Za­rów­no we­wnętrz­na, jak i ze­wnętrz­na po­li­ty­ka mia­ły zy­skać nowy wy­miar. Fala ro­sła. I na­bie­ra­ła pędu.
– To nie ma sen­su – za­pro­te­sto­wał sła­bo. Spał do­brze, przez cały wie­czór roz­ma­wiał z He­le­ną i ba­wił się z dzieć­mi, ale my­śleć nie prze­stał.
– Niech oni cię wy­rzu­cą. Niech zro­bią pierw­szy krok. Ty nie mu­sisz ni­cze­go udo­wad­niać.
Deszcz za oknem był nie­mal nie­sły­szal­ny, nie­wi­docz­ny, nie­ma­te­rial­ny, a jed­nak był, nie dało się od nie­go uciec.
Prze­mknę­ło mu przez gło­wę, żeby jej po­wie­dzieć wszyst­ko, bez upięk­sza­nia, po­sta­wić ją oko w oko z wy­mo­wą su­ro­wych fak­tów. Zwol­nie­nie z pra­cy, na­wet w try­bie dys­cy­pli­nar­nym bę­dzie do­pie­ro po­cząt­kiem kło­po­tów, opła­ce­nie do­bre­go ad­wo­ka­ta po­chło­nie for­tu­nę; wię­zie­nia uda się unik­nąć tyl­ko przy szczę­śli­wym splo­cie oko­licz­no­ści. Nie­daw­na wi­zy­ta pro­ku­ra­to­ra Kal­ca oraz pod­in­spek­to­ra Ber­dy­cha, fa­ce­ta z wy­dzia­łu we­wnętrz­ne­go była pierw­szym, bar­dzo kon­kret­nym sy­gna­łem, co nowa wła­dza dla nie­go szy­ku­je. Za­gro­że­nie trak­to­wał po­waż­nie, choć nie przy­go­to­wał jesz­cze pre­cy­zyj­nej li­nii obro­ny. Prze­ko­na­nie o słusz­no­ści po­dej­mo­wa­nych dzia­łań było ar­gu­men­tem za­słu­gu­ją­cym tyl­ko na wzru­sze­nie ra­mion, ni­g­dy nie miał złu­dzeń. Tak, po­py­ta o cwa­ne­go me­ce­na­sa, po­ukła­da­ne­go z no­wym re­żi­mem.
Po­wi­nien był to po­wie­dzieć He­le­nie, ale nie po­wie­dział ni­cze­go.
Do­cią­gnął wę­zeł kra­wa­ta, jesz­cze raz spoj­rzał w lu­stro i od­wró­cił się. He­le­na trzy­ma­ła w ręku szklan­kę soku po­ma­rań­czo­we­go. Na ku­chen­nym bla­cie stał lap­top. Ja­kub wska­zał bro­dą ekran, na któ­rym nie­du­ży, par­te­ro­wy dom ze zgrab­nym gan­kiem i ja­sną ele­wa­cją pła­wił się w bla­sku po­łu­dnio­we­go słoń­ca. Po­bli­skie mo­rze lśni­ło czy­stym szma­rag­dem. Ofer­ta przy­szła wczo­raj. Mie­li się szyb­ko zde­cy­do­wać.
– Za­dzwo­nisz do agen­ta? – za­py­tał.
– Już dzwo­ni­łam. Je­stem z nim umó­wio­na ju­tro w po­łu­dnie.
– Le­cisz do Por­tu­ga­lii? – zdzi­wił się.
– Wró­cę póź­nym wie­czo­rem. Opie­kun­ka zaj­mie się dzieć­mi.
– Masz tę cho­ler­ną au­kcję.
– W śro­dę. Le­ster wy­trzy­ma beze mnie dwa­na­ście go­dzin.
– Służ­by się wściek­ną.
– Prze­ży­ję.
Ja­kub po­now­nie zer­k­nął na ekran. Po­czuł przy­pływ spo­ko­ju i sil­ne pra­gnie­nie, by zna­leźć się na wy­brze­żu oce­anu już te­raz. Żona, dzie­ci, woda, słoń­ce, może łód­ka. W su­mie, dla­cze­go nie? He­le­na ni­g­dy nie mia­ła pro­ble­mu z wy­da­wa­niem pie­nię­dzy. Przy­zwo­ity uży­wa­ny jacht mor­ski moż­na ku­pić za osiem­dzie­siąt ty­się­cy euro. Pod­czas ubie­gło­ty­go­dnio­wej au­kcji jego żona za­ro­bi­ła trzy razy tyle. Znik­nię­cie na ja­kimś atlan­tyc­kim za­du­piu jego spra­wie nie za­szko­dzi, a moż­li­we, że nie­któ­rym naj­bar­dziej za­ja­dłym po­mo­że za­po­mnieć o jego ist­nie­niu. Tak, bę­dzie pły­wał i uczył Lol­ka pod­staw że­glar­stwa.
Na­iw­ne. Ale był w ta­kim na­stro­ju, że chwy­tał się rów­nież na­iw­no­ści.
Po­ca­ło­wał ją.
– Nie mu­szę się zwal­niać, sami mnie wy­wa­lą. Wi­zy­ta u no­we­go mi­ni­stra po­trwa pięć mi­nut – po­wie­dział. – Od­bęb­nisz au­kcję i wy­nie­sie­my się na do­bre. Po­je­dzie­my sa­mo­cho­dem, przez całą Eu­ro­pę. I nie bę­dzie nam się ni­g­dzie spie­szy­ło.
– Na zdję­ciach wszyst­ko za­wsze ład­nie wy­glą­da – za­śmia­ła się. – Po­ja­dę, obej­rzę, za­dzwo­nię do cie­bie. Bę­dzie do­brze, ku­pię ten dom. Wte­dy po­je­dzie­my.
Po­ca­ło­wał ją po­now­nie, tym ra­zem dłu­żej. Od­wza­jem­ni­ła po­ca­łu­nek.
Za­ło­żył ga­bar­dy­no­wy płaszcz, ści­snął się w ta­lii pa­sem. He­le­na przyj­rza­ła mu się.
– Ra­so­wy pies w stro­ju ga­lo­wym – orze­kła. – Trosz­kę przy­ty­ty, ale uj­dzie.
– No, no – mruk­nął, po czym za­czął roz­pi­nać gu­zi­ki.

***

Spo­tka­nie za­pla­no­wa­ne zo­sta­ło na trzy­na­stą.
Ja­ni­na Bo­guc­ka przyj­rza­ła się zgro­ma­dzo­nym. Wszy­scy przy­by­li punk­tu­al­nie. Sze­ściu męż­czyzn i jed­na ko­bie­ta. Sze­ściu po­li­ty­ków i oso­ba, któ­ra w żad­nej mie­rze nie uwa­ża­ła się za po­li­ty­ka. Kosz­tow­ne, prze­waż­nie szy­te na mia­rę gar­ni­tu­ry kon­tra­sto­wa­ły z czar­ną gar­son­ką z ta­nie­go ma­te­ria­łu i zno­szo­ny­mi czó­łen­ka­mi, któ­rych nie za­mie­ni­ła­by na nic in­ne­go. Bo­guc­ka mia­ła sie­dem­dzie­siąt­kę na kar­ku, jed­nak czu­ła się młod­sza niż więk­szość go­ści.
– Jesz­cze wczo­raj póź­nym wie­czo­rem od­by­łam kil­ka roz­mów te­le­fo­nicz­nych – oświad­czy­ła. Za­wsze od razu prze­cho­dzi­ła do rze­czy. Nie zno­si­ła pu­sto­sło­wia. – Nie mu­szę chy­ba tłu­ma­czyć, że były bar­dzo nie­przy­jem­ne. Wy­wiad tego po­li­cjan­ta na­ro­bił dużo złe­go. Nasi ro­syj­scy przy­ja­cie­le od­wo­ła­li swo­je­go am­ba­sa­do­ra i wszyst­kich kon­su­lów. Chcą re­le­go­wać pol­ski per­so­nel z Mo­skwy. Za­po­wia­da­ją dal­sze re­stryk­cje. Mają do nas pre­ten­sje. Słusz­ne.
Paw­łow­ski, szef naj­więk­szej par­tii zwy­cię­skiej ko­ali­cji, czło­wiek ma­ją­cy w naj­bliż­szej przy­szło­ści ob­jąć tekę pre­mie­ra, po­ru­szył się. Wy­glą­dał na zmar­z­nię­te­go, choć ogrze­wa­nie w urzą­dzo­nym z wy­twor­ną dys­kre­cją sa­lo­nie dzia­ła­ło wię­cej niż po­praw­nie. Resz­ta go­ści sie­dzia­ła nie­ru­cho­mo. Na po­cząt­ku spo­tka­nia po­ja­wił się kel­ner: przy­jął za­mó­wie­nia, by po­tem znik­nąć bez­sze­lest­nie.
– Ju­tro zmie­ni się rząd – po­wie­dział Paw­łow­ski. Był zmę­czo­ny cią­gną­cy­mi się od wy­bo­rów wie­lo­go­dzin­ny­mi na­ra­da­mi do­ty­czą­cy­mi po­wy­bor­czej ukła­dan­ki per­so­nal­nej. Dzia­ła­cze zgła­sza­li żą­da­nia sto­ją­ce w ro­sną­cej pro­por­cji do ich za­ostrzo­nych wie­lo­let­nim ocze­ki­wa­niem ape­ty­tów. A on nie mógł każ­de­mu z osob­na tłu­ma­czyć, że więk­szo­ści de­cy­zji nie jest wład­ny po­dej­mo­wać sa­mo­dziel­nie. – Pod­wa­ży­my bzdu­ry ujaw­nio­ne przez Tysz­kie­wi­cza, uka­rze­my win­nych, jego sa­me­go w pierw­szej ko­lej­no­ści. Po­zwo­li­my im na parę lu­kra­tyw­nych prze­jęć. Wy­mie­ni­my am­ba­sa­do­ra na bar­dziej przy­ja­zne­go.
– Do wy­na­gro­dze­nia im strat za­raz przej­dzie­my. – Bo­guc­ka skrzy­wi­ła się. Paw­łow­ski nie grze­szył ani in­te­li­gen­cją, ani do­brą orien­ta­cją w spra­wach mię­dzy­na­ro­do­wych. Dla­te­go zo­sta­nie pre­mie­rem. Zgo­dzi­ła się na jego kan­dy­da­tu­rę, to­le­ro­wa­ła go, ale cza­sem trud­no jej było ukryć, jak bar­dzo ją iry­to­wał. – Nie w tym rzecz. Uwa­ża­ją, że nie pa­nu­je­my nad sy­tu­acją. I mają ra­cję.
– No, jed­nak nie my rzą­dzi­li­śmy – wtrą­cił To­kar­ski. Jego par­tia prze­ko­nu­ją­co wy­gra­ła wy­bo­ry, a on sam już wkrót­ce zo­sta­nie mi­ni­strem spraw we­wnętrz­nych, czło­wie­kiem ob­da­rzo­nym naj­więk­szą wła­dzą w kra­ju. Nie po­tra­fił jed­nak wy­krze­sać z sie­bie en­tu­zja­zmu. Dzi­siej­szy po­ra­nek był na­wet gor­szy od po­przed­nich. Czas oczy­wi­ście ro­bił swo­je, po­wo­li, nie­po­strze­że­nie głos, śmiech, na­wet wy­bu­chy zło­ści cór­ki sta­wa­ły się co­raz bar­dziej od­le­głe, ma­to­we, tra­ci­ły wy­ra­zi­stość. Mi­ja­ją­ce lata za­cie­ra­ły szcze­gó­ły, ale nie po­tra­fi­ły stę­pić bólu. W ta­kie po­ran­ki jak dzi­siej­szy Olga sta­ła mu przed ocza­mi jak żywa. Nie umiał my­śleć o ni­czym in­nym. Mu­siał użyć ca­łej siły woli, by sku­pić się na te­ma­cie roz­mo­wy. – Oni mie­li jed­nak znacz­nie więk­sze moż­li­wo­ści, choć­by z ra­cji zwierzch­nic­twa nad służ­ba­mi.
– Olku, zwierzch­nic­two for­mal­ne to jed­no, fak­tycz­na wła­dza po­zo­sta­je nie­zmien­na – za­opo­no­wa­ła Bo­guc­ka. – Przy­naj­mniej po­win­na po­zo­sta­wać. My tym­cza­sem nie za­pa­no­wa­li­śmy nad prze­bie­giem śledz­twa w spra­wie ka­ta­stro­fy sa­mo­lo­tu. Po­zwo­li­li­śmy na aresz­to­wa­nie bra­ci Pie­niąż­ków. Dmi­trij Tom­kin mu­siał po­rzu­cić in­te­re­sy i wy­jeż­dżać w po­śpie­chu. Bar­dzo wie­le osób po­czu­ło się za­gro­żo­nych. O to wła­śnie nasi przy­ja­cie­le mają pre­ten­sje. O nie­do­trzy­my­wa­nie zo­bo­wią­zań i utra­tę kon­tro­li.
To­kar­ski przy­tak­nął. Znał Bo­guc­ką bar­dzo dłu­go. Nie uzna­wał jej za po­li­tycz­ną men­tor­kę, nie­mniej dużo się od niej na­uczył.
Spo­koj­ny prag­ma­tyzm i umie­jęt­ność do­strze­że­nia, gdzie leżą praw­dzi­we in­te­re­sy. Ostroż­ność po­łą­czo­na z bru­tal­no­ścią. Zdol­ność ukry­wa­nia praw­dzi­wych za­mia­rów i ce­lów. Ano­ni­mo­wość. Sku­tecz­ność.
Po­my­ślał, że stą­pa po cien­kim lo­dzie. Jego obec­ni pro­tek­to­rzy mo­gli z po­wo­dze­niem uzna­wać się za naj­po­tęż­niej­szych na świe­cie. Ale prze­cież za­wsze coś mo­gło pójść źle. I on, pio­nek na wiel­kiej sza­chow­ni­cy, zo­sta­nie po­świę­co­ny bez chwi­li wa­ha­nia. Po raz ko­lej­ny za­sta­na­wiał się, po co to wszyst­ko robi. Nie miał wiel­kich po­trzeb ma­te­rial­nych. Był zresz­tą nie­za­leż­ny fi­nan­so­wo – i sa­mot­ny. Mógł do koń­ca ży­cia po­świę­cić się le­ni­stwu. Ale zże­ra­ją­cy du­szę rak pchał go do dzia­ła­nia – na­wet je­śli mo­ty­wy nie były do koń­ca ja­sne.
– To Holt jest wszyst­kie­mu wi­nien, na­le­ża­ło­by wy­rzu­cić go z po­sa­dy – po­wie­dział Paw­łow­ski. – Trze­ba po­ka­zać wszem i wo­bec, że sa­mo­dziel­ne ini­cja­ty­wy nie będą to­le­ro­wa­ne.
Ja­ni­na Bo­guc­ka pod­nio­sła do ust szklan­kę z her­ba­tą – wrzą­cą, moc­ną, słod­ką, w szklan­ce usa­do­wio­nej w sta­lo­wym, in­kru­sto­wa­nym ko­szycz­ku. Za­wsze taką piła. Od śmier­ci ojca ubie­ra­ła się na czar­no. To on uczy­nił ją tym, kim, mimo zmien­nych ko­niunk­tur, na­dal jesz­cze była. Choć nie żył od wie­lu lat, uwa­ża­ła, że nic nie zwal­nia jej z oka­zy­wa­nia mu sza­cun­ku.
– Po­stą­pił nie­roz­trop­nie – przy­zna­ła. Nie oglą­da­ła na żywo wy­wia­du z Tysz­kie­wi­czem, po­chło­nię­ta ra­czej ga­sze­niem po­ża­ru spo­wo­do­wa­ne­go aresz­to­wa­niem bra­ci Pie­niąż­ków. Po­tem głów­ne tezy wy­stą­pie­nia stre­ścił jej je­den ze współ­pra­cow­ni­ków. Na­dal bo­lał ją żo­łą­dek, ude­rzo­ny głu­chym cio­sem gnie­wu. – Ale nie bę­dzie­my go wy­rzu­cać. To w koń­cu for­mal­nie jego fir­ma, a on jest jed­nak lo­jal­nym part­ne­rem i wia­ry­god­nym biz­nes­me­nem.
– Niech przy­naj­mniej zwol­ni Sen­dec­ką – upie­rał się pre­mier in spe.
– Nie zro­bi tego – od­par­ła Bo­guc­ka cier­pli­wie. – Po­ka­zał­by, że nie sza­nu­je­my wol­no­ści sło­wa.
Paw­łow­ski skrzy­wił się z nie­sma­kiem. Bo­guc­ka spoj­rza­ła na nie­go ostro.
– Za­cho­wa­nie po­zo­rów jest waż­ne – stwier­dzi­ła. Jej głos brzmiał su­ro­wo. – Mamy do wy­gra­nia zbyt wie­le rze­czy, by za­nie­dby­wać szcze­gó­ły. A wi­dzo­wie ją lu­bią. Nie mó­wiąc o tym, że robi po­ło­wę oglą­dal­no­ści sta­cji. Czy mu­szę przy­po­mi­nać, że to nasz głów­ny ka­nał ko­mu­ni­ka­cji z elek­to­ra­tem?
To­kar­ski za­śmiał się w du­chu. Znał tę man­trę na pa­mięć; de­mo­kra­cja, eu­ro­pej­skie war­to­ści, to­le­ran­cja wo­bec cu­dzych po­glą­dów, wol­ność wy­po­wie­dzi. Wszyst­ko oczy­wi­ście w ści­śle okre­ślo­nych ra­mach no­wo­cze­sne­go ro­zu­mie­nia tych po­jęć.
– Holt za­cho­wał się nie­od­po­wie­dzial­nie, Sen­dec­ka jest zwy­kłą pi­ra­nią łasą na słup­ki oglą­dal­no­ści, czy­li na kasę – po­wie­dział. – Co nie zmie­nia fak­tu, że mamy, co mamy. Mu­si­my za­re­ago­wać na wer­sję przed­sta­wio­ną przez tego… – za­wa­hał się przy­wo­ła­ny do po­rząd­ku spoj­rze­niem Bo­guc­kiej. Znał ją wy­star­cza­ją­co dłu­go, by wie­dzieć, że nie to­le­ru­je wul­ga­ry­zmów i pro­stac­kich sfor­mu­ło­wań. Z par­tyj­ne­go ze­bra­nia wy­szła­by po mi­nu­cie, o ile w ogó­le by się na nim zna­la­zła. – Przez Tysz­kie­wi­cza.
– Weź na sie­bie po­li­cjan­ta. – Na­dal pa­trzy­ła na nie­go uważ­nie. – My zneu­tra­li­zu­je­my jego wer­sję wy­da­rzeń.
Kiw­nął gło­wą. Słu­chał na żywo tego nie­szczę­sne­go wy­wia­du, prze­szedł do po­rząd­ku dzien­ne­go nad zło­żo­ny­mi pu­blicz­nie prze­pro­si­na­mi, po re­we­la­cjach o so­bo­wtó­rze za­ci­skał pię­ści i ma­rzył o mo­men­cie, gdy bę­dzie mógł w koń­cu ru­szyć do ak­cji. Choć przez ostat­nie lata na­uczył się cier­pli­wo­ści, ża­ło­wał, że na skut­ki przyj­dzie jesz­cze po­cze­kać.
– Tysz­kie­wicz zo­sta­nie wy­eli­mi­no­wa­ny – obie­cał. – Na do­bre. Wy ma­cie trud­niej­sze za­da­nie.
Bo­guc­ka wie­dzia­ła o tym le­piej od nie­go. Cyrk za­czął się jesz­cze wczo­raj wie­czo­rem, pół go­dzi­ny po tym nie­szczę­snym wy­wia­dzie. Ro­sja­nie za­re­ago­wa­li wście­kłym obu­rze­niem na su­ge­stię udzia­łu w za­ma­chu, głos w te­le­wi­zji za­brał oso­bi­ście pre­zy­dent Fe­de­ra­cji Ro­syj­skiej. Sta­now­czo od­rzu­cił tezę, że w sa­mo­lo­cie był so­bo­wtór mi­ni­stra, i za­gro­ził Pol­sce da­le­ko idą­cy­mi kon­se­kwen­cja­mi. Mimo póź­nej pory spra­wa od­bi­ła się sze­ro­kim echem w kon­ser­wa­tyw­nych me­diach na ca­łym świe­cie. Me­dia li­be­ral­ne za­rzu­ci­ły obec­ne­mu jesz­cze rzą­do­wi sto­so­wa­nie brud­nych me­tod wo­bec prze­ciw­ni­ków po­li­tycz­nych, co da­wa­ło pew­ną osło­nę, ale fak­tów nie zmie­nia­ło. Gdy nowy rząd obej­mie wła­dzę, przyj­dzie po­pra­co­wać nad ukry­ciem czę­ści z nich, a wy­eks­po­no­wa­niem in­nych. Nie­mniej bra­cia Pie­nią­żek zo­sta­li aresz­to­wa­ni, a zgro­ma­dzo­ny prze­ciw nim ma­te­riał do­wo­do­wy wy­glą­dał na nie­moż­li­wy do pod­wa­że­nia. Za­ufa­ny ad­wo­kat prze­ka­zał, że obaj przy­się­gli za­cho­wać mil­cze­nie, ale ta­kich rze­czy czło­wiek ni­g­dy nie jest pew­ny. Rze­czą naj­pil­niej­szej wagi bę­dzie przy­dzie­le­nie do spra­wy pro­ku­ra­to­ra po­dzie­la­ją­ce­go po­czu­cie od­po­wie­dzial­no­ści no­wej wła­dzy za kraj.
– Po wi­zy­cie ame­ry­kań­skie­go pre­zy­den­ta – od­par­ła Bo­guc­ka.

 
Wesprzyj nas