„Podziemia. W głąb czasu” to książka, która zabiera czytelników do odległych krain zlokalizowanych pod naszymi stopami. Podziemne miasta, laboratoria, składowiska odpadów w wulkanicznych korytarzach, miejsca kultu i pochówku sprzed wieków, kopalnie i wiele innych miejsc istniejących w ukryciu opisał Robert Macfarlane.


Podziemia. W głąb czasuPłaska perspektywa kartografii i geografii od stuleci kształtuje nasze horyzontalne spojrzenie na rzeczywistość. Zamiłowanie do pionowej perspektywy Robert Macfarlane ujawnił już w książce „Góry. Stan umysłu”. W swojej najnowszej publikacji „Podziemia. W głąb czasu” kontynuuje pionowe odkrywanie, tyle, że nie w kierunku szczytów. Ta jego książka to podróż do głębi i to nie tylko w dosłownym znaczeniu speleologicznych poczynań jaskiniowych.

Macfarlane tym razem postanowił przedstawić czytelnikom istny wszechświat istniejący pod ziemią, poza naszym wzrokiem i często także poza świadomością. „Spodziewałem się, że ze wszystkich moich książek ta będzie najbardziej oddalona od spraw ludzkich” – stwierdza autor. Tymczasem, w toku zbierania materiału do publikacji, okazało się, że jest dokładnie na odwrót.

Wszystkie poprzednie generacje były mocno związane z tym, co próbowały w ziemi ukryć lub przechować. My, żyjący współcześnie w świecie w istotny sposób zdegradowanym przez przodków, najczęściej nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak zasoby skryte w podziemnych otchłaniach mogą w najbliższym czasie wpłynąć na naszą codzienność. „Zagrożenie będzie istniało nie tylko po śmierci jego twórców, ale być może nawet gatunku, do którego należeli” – pisze Macfarlane w kontekście składowania radioaktywnych odpadów w tunelach wydrążonych ludzką ręką na dnie wygasłego wulkanu. Przywołuje w tekście także wiele innych przykładów ilustrujących to, jak wielki ślad, niemożliwe do usunięcia skażenie, pozostawiają ludzie w powłokach geologicznych Ziemi. Książka brytyjskiego pisarza to jednak nie tylko refleksja nad tym, co groźne i posępne, ale też nad tym, co mistyczne, związane z nadzieją na lepszy byt po śmierci i dbałością o to, co w przeszłości zawsze bywało ludziom drogie, co otaczali troską wymagającą nierzadko olbrzymiego wysiłku.

książka jest przede wszystkim ostrzeżeniem przed skutkami zbyt zachłannej ekspansji człowieka, jego ingerencji w strukturę planety

Książka Roberta Macfarlane’a jest jedną z tych, które pozwalają zajrzeć do miejsc dostępnych tylko dla bardzo wąskiej grupy osób. Jest pod tym względem wyjątkowa, bo wyłącznie renoma autora – tego konkretnego, docenianego za poprzednie książki człowieka, mogła zapewnić mu wstęp do takich miejsc, jak na przykład usytuowane w głębi ziemi laboratoria użytkowane przez współczesnych naukowców. Miejsca pilnie strzeżone, nieoznaczone na żadnej mapie. „Wyobraź sobie tylko miny tych wszystkich kapitanów! Nie mają pojęcia, że pędzimy gdzieś głęboko pod kilami ich statków” – mówi jeden z rozmówców Macfarlane’a, który zaprosił go na szaloną przejażdżkę samochodem w korytarzach wydrążonych pod morskim dnem. 600 mil tuneli transportowych, prawie cztery metry wysokości, osiem szerokości. To część podwodnego, podziemnego kompleksu, gdzie umieszczone są laboratoria naukowe, ale i odbywa się wydobycie surowców. Wszystko co ma tam miejsce jest ilustracją skali, jaką zdołał osiągnąć człowiek w przekształcaniu Ziemi. To spektakularne zmiany.

 

Bardziej swojskich, bardziej zwyczajnych też nie brakuje, bo jak zauważa Macfarlane prawie każde miasto ma swoje podziemne oblicze, będące z jednej strony odzwierciedleniem jego dawnych dziejów, z drugiej – infrastrukturą służącą obsłudze części naziemnej. Najsłynniejszy, ale nie jedyny, przykład to paryskie katakumby, do których autor zapuścił się w towarzystwie doświadczonych katafilów. Wertykalny wymiar miały miasta starożytnego Egiptu, tak jak wiele stuleci później zyskał je chociażby Londyn, a jeszcze później na przykład Las Vegas. Robert Macfarlane przygląda się z zaciekawieniem procesowi rozciągania się miast – w górę i w głąb ziemi, opisuje go sięgając do własnych obserwacji i dokonanych już wcześniej ustaleń badaczy miejskich przestrzeni. To rozważania na granicy urbanistyki i socjologii. O bogactwie, które lubi się wznosić i biedzie ciągnącej ludzi w dół, składających się na topografię stanu posiadania.

Jego książka jest jednak przede wszystkim ostrzeżeniem przed skutkami zbyt zachłannej ekspansji człowieka, jego ingerencji w strukturę planety. Skutkami, które już mają miejsce, a każdy kolejny miesiąc przynosi potwierdzenie, że będzie ich coraz więcej i coraz bardziej dotkliwych dla wszystkich mieszkańców globu. Agnieszka Kantaruk

Robert Macfarlane, Podziemia. W głąb czasu, Przekład: Jacek Konieczny, Wydawnictwo Poznańskie, Premiera: 3 czerwca 2020
 
 

Robert Macfarlane
Podziemia. W głąb czasu
Przekład: Jacek Konieczny
Wydawnictwo Poznańskie
Premiera: 3 czerwca 2020
 
 

PIERWSZA KOMORA

Droga do podziemi prowadzi przez rozszczepiony pień starego jesionu.
Upał typowy dla późnego lata, duchota. Pszczoły przelatują sennie nad łąką. Złocistość kolb kukurydzy, zieleń pasów świeżo skoszonej trawy, czerń gawronów na ścierniskach. Gdzieś dalej, poza zasięgiem wzroku, płonie ogień; wznosi się stamtąd słup dymu. Dziecko wrzuca kamyki do metalowego wiadra: brzdęk, brzdęk, brzdęk.
Trzeba przejść ścieżką przez pola. Na wschodzie wznosi się wzgórze z dziewięcioma okrągłymi kurhanami, które sterczą z jego grzbietu niczym kości kręgosłupa. Trzy konie otoczone połyskującą chmurą much stoją bez ruchu, jeśli nie liczyć okazjonalnych machnięć ogonem czy wzdrygnięć głową.
Dalej przełazem w wapiennym murze, wzdłuż strumyka do zarośniętej niecki, z której wyrasta prastary jesion. Korona wystrzeliwuje w niebo, zlewając się z błękitem. Długie, spodnie konary zwisają lekko ku dołowi. Korzenie rozchodzą się daleko pod ziemią.
Dymówki śmigają łukami, ich piórka błyskają w słońcu. Trochę wyżej powietrze rozcinają inne jaskółki — oknówki. Łabędź leci wysoko na południe na zmęczonych skrzydłach. Podniebny świat jest doprawdy piękny.
U podnóża jesionu powstała szczelina szeroka na tyle, że do wnętrza pnia może się wślizgnąć człowiek — następnie zejść w ciemną rozpadlinę, która rozwiera się poniżej. Jej brzegi zostały wygładzone przez tych, którzy szli tamtędy wcześniej, zstępując przez stary jesion do podziemi.
A pod jesionem zaczyna się labirynt.
Spomiędzy korzeni drzewa trafia się do kamiennego korytarza, który schodzi szybko w głąb ziemi. Z barw zostają tylko szarości, brązy, czerń. Czuć przepływające zimne powietrze.
Powyżej lita skała, materia w stanie czystym. Jej powierzchnia wydaje się niewyobrażalnie odległa.
Skręt w boczny korytarz; coraz głębiej w labirynt. Kolejne rozpadliny rozchodzą się na boki. Trudno wyczuć kierunek. Z przestrzenią dzieje się coś dziwnego — podobnie z czasem. W podziemiu płynie inaczej. Gęstnieje, zlewa się, przepływa, przyspiesza, zwalnia.
Korytarz zakręca, za chwilę ponownie, zwęża się, w końcu doprowadza w zaskakujące miejsce — do komory. Dźwięk niesie się pogłosem, naprawdę rozbrzmiewa. Początkowo ściany sali wydają się nagie, ale potem dzieje się coś niezwykłego. Na skale zaczynają się pojawiać sceny ze świata podziemnego, odległe od siebie w historii, ale współbrzmiące echem.
W grocie powstałej w skarpie krasowej postać nabiera pełne usta pyłu w kolorze czerwonej ochry, kładzie lewą dłoń na ścianie jaskini — palce rozpostarte, kciuk odciągnięty, skóra czuje chłód skały — po czym wydmuchuje na nią ochrę. Wzbija tuman pyłu, a kiedy cofa dłoń, na skale zostaje widmowy odcisk; do jej powierzchni przywarła glinkowa czerwień. Dłoń zostaje przyłożona w inne miejsce, postać rozdmuchuje kolejną porcję pyłu, powstaje kolejny obrys. Odciski pokryje później powłoka z kalcytu. Przetrwają ponad trzydzieści pięć tysięcy lat. Jako przejaw czego? Radości? Groźby? Sztuki? Życia w ciemności?
Mniej więcej sześć tysięcy lat temu na płytkiej, piaszczystej glebie północnej Europy ciało młodej kobiety — zmarłej w czasie porodu — zostaje ostrożnie opuszczone do grobu. Obok niej spoczywa białe skrzydło łabędzia. Chwilę później na skrzydle ułożone zostaje ciało jej synka. Dziecko ma zostać podwójnie utulone w śmierci — w piórach ptaka i ramionach matki. Usypana z ziemi okrągła mogiła wskazywać będzie miejsce, gdzie pochowano kobietę, dziecko i białe skrzydło łabędzia.
Na trzysta lat przed powstaniem Cesarstwa Rzymskiego na jednej z wysp Morza Śródziemnego specjalista od obróbki metalu kończy pracę nad srebrną monetą. Widnieje na niej rysunek kwadratowego labiryntu z pojedynczym wejściem w górnym rogu i skomplikowaną drogą prowadzącą do środka. Ściany labiryntu, podobnie jak krawędź monety, są nieco wybrzuszone i wypolerowane na połysk. Pośrodku umieszczony zostaje wizerunek potwora z głową byka i nogami człowieka: Minotaura, czekającego w ciemności na kolejne osoby, które wejdą do labiryntu.
Sześćset lat później młoda kobieta pozuje malarzowi w Egipcie. Założyła na tę okazję niezwykle elegancki strój. Ma wyraźnie zarysowane, ciemne brwi i wyraziste, niemal czarne oczy. Włosy upięła z tyłu metalową opaską ozdobioną złotym koralikiem. Złotą chustę przytrzymuje brosza. Malarz używa rozgrzanego pszczelego wosku, płatków złota i kolorowych pigmentów, nakładając je po kolei na deskę. Tworzy pośmiertny wizerunek. Kiedy kobieta umrze, deska podczas balsamowania zostanie przymocowana pasami materiału do ciała na wysokości twarzy. Nawet kiedy zmumifikowane ciało zniszczeje wewnątrz powłoki z materiału, portret zachowa młodzieńczy wygląd. Warto przygotować go wcześniej, kiedy skóra człowieka promienieje jeszcze młodością. Ciało kobiety zostanie złożone w nekropolii — mieście zmarłych zbudowanym u wejścia do pustynnej niecki. Wyłożony wapieniem grobowiec pokryją płyty z kwarcytu mające odstraszać rabusiów. Nieopodal znajdują się komory skrywające zmumifikowane ciała ponad miliona ibisów.
Pod koniec XIX wieku pod płaskowyżem w południowej Afryce górnicy pełzną mila za milą przez wąskie tunele — drążone tam wtedy głębiej niż gdziekolwiek indziej na Ziemi — wynosząc rudę z trudno dostępnej żyły złota. Niektórzy z tych mężczyzn, tysiącami przybywający w tamtą okolicę w poszukiwaniu pracy, zginą niedługo potem w wypadkach albo przysypani lawinami kamieni. Wielu będzie umierać powoli na pylicę, której nabawią się, wdychając latami skalny pył w morderczych ciemnościach. Z punktu widzenia korporacyjnych właścicieli kopalni i rynków szlachetnych kruszców ludzkie ciało jest prostym narzędziem służącym do wydobywania cennej substancji, które można łatwo zastąpić nowym, kiedy się zepsuje albo zużyje. Ruda wynoszona na powierzchnię przez mężczyzn zostaje później rozkruszona i przetopiona, a uzyskane w ten sposób pieniądze wypchają kieszenie udziałowców w odległych krajach.
W jaskini u podnóża Himalajów, niedługo po rozdziale Indii i Pakistanu w 1947 roku, młoda kobieta medytuje szesnaście godzin na dobę przez siedemdziesiąt pięć dni. Siedzi całkowicie nieruchomo, porusza tylko ustami, które szepczą mantry. Na zewnątrz wychodzi głównie nocą; w bezchmurną pogodę nad szczytami gór rozlewa się Droga Mleczna. Kobieta żyje o wodzie, którą nabiera dłonią ze świętej rzeki, i żywiąc się zebranymi nieopodal jagodami oraz innymi owocami. Mantry, osamotnienie i ciemność pozwalają jej dostrzegać nowe rzeczy; jej ogląd świata ulega całkowitemu przeobrażeniu. Po zakończeniu tych rekolekcji czuje się bezkresna jak niebo, stara jak góry, bezkształtna jak światło gwiazd.
Trzydzieści lat temu chłopiec i jego ojciec za pomocą młotka ciesielskiego podnoszą deskę podłogową w domu, który mają niedługo potem opuścić. Przygotowali kapsułę czasu w słoiku po dżemie. Chłopiec włożył do niego różne przedmioty i wiadomości. Odlany z metalu model bombowca. Obrys lewej dłoni wykonany czerwonym tuszem na kartce papieru. Swoją charakterystykę przeznaczoną dla osoby, która znajdzie słój — „Dość wysoki jak na swój wiek, włosy bardzo jasne, niemal białe. Największy lęk: wojna nuklearna” — spisaną ołówkiem na kartce wyrwanej z notesu. Zegarek z zatrzymanymi fosforyzującymi wskazówkami i tarczą, którą często chował w dłoniach, żeby zobaczyć lśnienie cyferek. Do słoika wsypuje garść ryżu, który ma pochłaniać wilgoć, zakręca mocno pokrywkę, wkłada słoik do kryjówki i przybija z powrotem deskę.
Głęboko w wygasłym wulkanie wydrążono sieć tuneli nad uskokiem tektonicznym zwanym Ghost Dance, Tańcem Duchów. Chodniki schodzą przez leżące ukośnie warstwy, a w strefie magazynowania dzielą się na korytarze ze składami. W korytarzach mają zostać umieszczone niebezpieczne odpady: radioaktywne pastylki uranu zamknięte w pojemnikach z żelaza wsadzonych do pojemników z miedzi. Zostaną pogrzebane nad uskokiem Ghost Dance, gdzie będą mogły pulsować przez kolejne miliony lat połowicznego rozpadu. Skala czasowa zagrożenia jest tak wielka, że ludzie odpowiedzialni za tę operację muszą znaleźć sposób, jak zakomunikować związaną z nimi groźbę tak, by mogła zostać odczytana nawet w odległej przyszłości. Zagrożenie będzie istniało nie tylko po śmierci jego twórców, ale być może nawet gatunku, do którego należeli. Jak oznakować takie stanowisko? Jak powiedzieć istotom, które trafią kiedyś do tego opuszczonego miejsca, że zawartość kamiennego sarkofagu jest straszliwie niebezpieczna, że nie przedstawia żadnej wartości, że pod żadnym pozorem nie wolno go naruszyć?
Na błotnistej półce, dwie i pół mili od wyjścia z jaskini, w której zostali uwięzieni przez wezbrane wody, dwunastu chłopców i ich trener piłkarski siedzą w całkowitych ciemnościach. Oszczędzają baterie w telefonach komórkowych i dzień za dniem obserwują poziom wody, zastanawiając się, czy będzie się dalej podnosił, czy opadnie — albo czy jakimś cudem ktoś przybędzie im na ratunek. Z godziny na godzinę w komorze zmniejsza się zasób potrzebnego do oddychania tlenu, a wzrasta stężenie dwutlenku węgla. Nad górą gromadzą się chmury monsunowe, z których w każdej chwili może lunąć jeszcze obfitszy deszcz. Przy wejściu do jaskini pracują tysiące ratowników z sześciu państw. Początkowo nie wiedzą, czy chłopcy żyją. Później znajdują błotniste odciski dłoni na ścianach sali dwie mile w głąb jaskini. Wzbiera nadzieja. Nurkowie zapuszczają się coraz dalej i dalej w zalane wodą korytarze. Dziewięć dni po wejściu do jaskini chłopcy słyszą odgłosy dobiegające z rzeki przepływającej pod występem skalnym. Niedługo potem dostrzegają połyskujące pod wodą światła. Powierzchnia zaczyna kipieć od bąbelków powietrza. Światła się wznoszą. Na powierzchnię wypływa człowiek. Jeden z chłopców unosi rękę na powitanie. Nurek odpowiada tym samym gestem i pyta: „Ilu was jest?”. „Trzynastu”, odpowiada ktoś. „Niedługo pojawi się tu wiele osób”, mówi nurek.
Takie właśnie sceny rozgrywają się w ścianach tej niemożliwej komory, głęboko w labiryncie pod rozszczepionym jesionem. Trzy identyczne zadania pojawiają się w różnych kulturach i epokach: chronić to, co cenne, dostarczać to, co wartościowe, ukrywać to, co szkodliwe.
Chronić (wspomnienia, cenne rzeczy, wiadomości, zagrożone życia).
Dostarczać (informacji, bogactw, metafor, minerałów, wizji).
Ukrywać (odpady, traumy, trucizny, sekrety).
Pod ziemią umieszczaliśmy zawsze to, czego się obawiamy i z czym wolelibyśmy się rozstać, ale także to, co kochamy i chcielibyśmy ocalić.

 
Wesprzyj nas