Ważny temat młodzieńczej depresji prowadzącej do prób samobójczych podjęła Yasmin Rahman w powieści “Czego ci nie mówię”. Jej bohaterkami są trzy nastolatki, które nie mogąc wybrnąć z tego, co przyniósł im los, postanawiają odebrać sobie życie. Pisarka snując o nich opowieść zastanawia się, co może sprawić, by taki plan nie doszedł do skutku.
Mehreen, dziewczyna z pochodzącej z Bangladeszu muzułmańskiej rodziny, cierpi na lęki i depresję. Cara w wypadku samochodowym straciła ojca i władzę w nogach, także ma depresję. Olivia mieszka z matką i jej nowym chłopakiem, z powodu stosunków panujących w domu jest wyjątkowo wrażliwa i niestabilna emocjonalnie. Zrządzeniem losu ta trójka dziewcząt poznaje się, gdy po założeniu kont w portalu MementoMori algorytm łączy ich w grupę wsparcia w celu wspólnego popełnienia samobójstwa.
Po kilku spotkaniach między dziewczętami zawiązują się przyjaźnie i tworzą silne więzi, prowadzące do uświadomienia sobie, że mimo problemów prawdopodobnie mają przed sobą długie życie i wiele możliwości. Czy to wystarczy, by uporać się z traumami? I jaki cel przyświeca tak naprawdę twórcom portalu dla osób udręczonych przez życie, któremu dziewczęta powierzyły informacje o sobie i swoich troskach?
Autorka opowiada historię naprzemiennie, z punktu widzenia każdej z trzech dziewczyn, różnicując sposób narracji, styl tekstu i przemyśleń bohaterek. Yasmin Rahman nie stroni od przedstawiania różnych punktów widzenia dotyczących problemów zdrowia psychicznego, niepełnosprawności i religii, prezentując różne poglądy z szacunkiem i bezstronnie.
Mehreen to dziewczyna, dla której islam i rodzina przestrzegająca muzułmańskiej tradycji jest nieodłączną i ważną częścią jej życia, a sposób przedstawienia tematu przez autorkę daje czytelnikowi ciekawą perspektywę i zachętę do własnych przemyśleń.
Równie interesujące okazują się rozdziały poświęcone Cari, zgłębiające, z perspektywy osoby uzależnionej od wózka inwalidzkiego, mniejsze i większe problemy codziennej egzystencji i wpływ ograniczeń własnej fizyczności na emocje i psychikę. Te rozdziały momentami są mroczne, aż kipią od emocji pozwalając czytelnikowi poczuć wściekłość i bezradność człowieka uwięzionego w uszkodzonym ciele.
Dla Olivii i jej historii Yasmin Rahman stosuje szczególny format narracji – bardziej graficzny niż tekstowy – rozsypane na stronie frazy, biały wiersz, pojedyncze wytłuszczone słowa, urwane zdania. To zabieg mający na celu ukazanie czytelnikowi stan rozedrganego umysłu Olivii, reagującej na świat zupełnie inaczej niż koleżanki. Te fragmenty książki są zdecydowanie najtrudniejsze w odbiorze, ze względu na nietypową formę, ale są ważne, poruszają bowiem trudny temat wykorzystywania seksualnego nastolatków, czyniąc to w sposób delikatny i wyważony.
Książka Yasmin Rahman to opowieść o rozwoju relacji i rozkwicie przyjaźni trójki bohaterek, o cennej umiejętności wnoszenia nadziei i radości do życia innej osoby.
Książka Yasmin Rahman to opowieść o rozwoju relacji i rozkwicie przyjaźni trójki bohaterek, o cennej umiejętności wnoszenia nadziei i radości do życia innej osoby. Trzy bohaterki i ich emocje – głębokie i złożone, oraz osobiste mroczne historie pokazane w przełomowym momencie, na tle zagrożenia generowanego przez tajemniczy portal internetowy, są ciekawą i unikalną koncepcją autorki pozwalającą w nowatorski sposób pokazać ważne problemy współczesnych nastolatków, które muszą zmierzyć się z licznymi wyzwaniami. Autorka zwraca uwagę czytelnika na jeszcze jedną ważną sprawę: pozory mylą, tak naprawdę nie wiesz, przez co przechodzi ktoś inny dopóki nie nawiążesz z nim szczerej, otwartej relacji, skupionej na odczuciu w jakim położeniu znajduje się taka osoba.
Debiutancka powieść Yasmin Rahman jest mroczna, boleśnie szczera i ważna, bo koncentruje się na tematach, o których wielu nastolatków boi się z kimś porozmawiać w obawie przed byciem wyśmianym albo zlekceważonym. Ukazane w książce bohaterki i ich zmagania mogą stanowić dla wielu młodych czytelników lustro, w którym będą mogli się przejrzeć i ostrzeżenie przed ujawnianiem osobistych informacji w publicznie dostępnych portalach. Z obu tych powodów powinna trafić do każdej biblioteki ze zbiorami dla młodzieży. Będzie mogła tam pełnić naprawdę istotną funkcję. ■Wanda Pawlik
Magazyn Dobre Książki objął publikację patronatem medialnym
Czego ci nie mówię
Czego ci nie mówię
Przekład: Joanna Dziubińska
Wydawnictwo IUVI
Premiera: 27 maja 2020
Magazyn Dobre Książki objął publikację patronatem medialnym
Droga Czytelniczko, drogi Czytelniku,
kiedy wracam myślami do czasów, gdy byłam nastolatką, najwyraźniej pamiętam swoją depresję. To, jak nocami wypłakiwałam sobie oczy, póki nie zasnęłam, samookaleczanie, okresy całkowitego zobojętnienia. Wychowywałam się w bardzo tradycyjnej rodzinie bengalskich muzułmanów, podobnej do tej, z której pochodzi Mehreen. W naszej kulturze choroby psychiczne są w dużej mierze nierozumiane. Pamiętam, jak uznałam, że jestem nienormalna i że na świecie nie ma nikogo, kto mógłby mnie zrozumieć. Mniej więcej w tym samym okresie odkryłam literaturę young adult. Kompletnie oszalałam na punkcie książek poruszających temat zdrowia psychicznego i nie mogłam uwierzyć, że istnieje ktoś, kto pojmuje, co się ze mną dzieje, i czuje to, co ja (nawet jeśli była to postać fikcyjna).
Zauważyłam jednak, że wszyscy bohaterowie tych opowieści byli biali. Żaden z nich nie posiadał tej dodatkowej warstwy – poczucia, że jego kultura i religia przeczą jego chorobie psychicznej. Właśnie dlatego napisałam tę książkę. Chciałam, aby nastoletni muzułmanie i muzułmanki zmagający się z depresją i ze stanami lękowymi czuli się dostrzegani i rozumiani oraz by wiedzieli, że nie są sami. To książka, którą sama chciałabym mieć, gdy dorastałam.
To także hołd dla mojej najlepszej przyjaciółki. Emily i ja poznałyśmy się jako dwunastolatki, ale o swoich wzajemnych problemach psychicznych dowiedziałyśmy się dopiero po przekroczeniu dwudziestki. Emily to moja grupa wsparcia. Nie wiem, gdzie bym była bez niej, bez przeczytanych książek, bez obcych ludzi, z którymi nawiązałam więź przez internet i którzy zmagają się z takimi samymi problemami, co ja. Te dyskusje były moim wybawieniem i myślę, że im więcej rozmawiamy na temat zdrowia psychicznego, tym bardziej możemy pomóc osobom, które pomocy potrzebują.
Yasmin
W tej książce poruszane są delikatne kwestie, które mogą powodować skrajne reakcje emocjonalne. Jeśli któraś z nich dotyczy ciebie lub kogoś z twoich znajomych, na stronie 429 znajdziesz listę organizacji oferujących pomoc w zakresie opisanych problemów.
MEHREEN
4 kwietnia
Bismillah hir-Rahman nir-Rahim…
W imię Allaha miłościwego, litościwego…
Biorę głęboki wdech i staję na macie gotowa do porannej modlitwy. Gdy wypowiadam pod nosem wersety Koranu, zatracam się w ich rytmie i pozwalam, by język arabski płynął przeze mnie i oczyszczał mnie od stóp do głów. Mama klęczy na macie obok. Kiedy zwraca twarz w lewo, widzę delikatny uśmiech, wyraz spokoju, który ogarnia ją, kiedy się modli. Też pragnę takiego spokoju, gdy się modlę.
Moja religia zawsze dużo dla mnie znaczyła. Ludzie śmieją się z tego, jak bardzo kieruje moim życiem, ale jak na razie to jedyna rzecz, która popycha mnie do przodu. Czasem, kiedy Chaos w mojej głowie jest naprawdę głośny i myślę, że zaraz pęknie mi czaszka, udaje mi się znaleźć pocieszenie w modlitwie. Nie żebym była radosna jak promyczek, ale… pomaga mi znaleźć ukojenie i zagłuszyć niemilknące we mnie głosy – a przynajmniej na chwilę. Właściwie nie umiem tego wytłumaczyć.
Chyba po prostu jestem wierzącą, która nie zadaje pytań.
Wierzę w Boga, wierzę w niebo, wierzę, że powinniśmy się przygotowywać na życie po śmierci i że dopiero w nim zaznamy prawdziwego spokoju.
Mama kończy modlitwę i wychodzi z pokoju, ale ja dalej klęczę na macie. Mówi się, że wschód słońca to najlepsza pora na prośby, więc rozpoczynam krótką, osobistą modlitwę.
Allahu,
czuję się tak, jakby coś było ze mną nie w porządku: coś, co jest kompletnie nie do naprawienia. Po prostu nie chcę żyć w ciągłym poczuciu przytłoczenia. Jak gdyby ktoś nagle przyłożył mi w brzuch, przez co nie mogę oddychać, myśleć, widzieć – kiedy moja głowa jest tak przepełniona zmartwieniem, że nie potrafię skupić się na tym, co robię, z kim przebywam, a nawet czy oddycham. Mam dość bycia nieustannie dręczoną przez coś, co nazywam „Chaosem”. Chcę, żeby mój mózg zwolnił, żeby po prostu… był normalny. Potrzebuję mieć dla czego żyć, Allahu, bo teraz trzymasz mnie tu tylko Ty. A zaczynam czuć, że to za mało.
Jak zwykle zaczynają mi płynąć łzy i muszę przerwać modlitwę. Zwijam się w kłębek na macie i zaciskam powieki, spinając wszystkie mięśnie i próbując odepchnąć ciemność.
− Mehreen! Chodź zjeść! – Ton głosu mamy oznacza, że woła mnie nie pierwszy raz. Moje ciało jest sztywne, gdy wstaję, a do środka przez firanki wpada słońce. Wycieram twarz i opanowuję się, zanim zejdę na dół.
W kuchni mama na swoim stanowisku przy zlewie zaciekle zoruje rondel i opowiada o jakimś rodzinnym dramacie, który przydarzył się jej bliskim w Bangladeszu, gdy tymczasem tata siedzi u szczytu stołu i stuka w telefon, zupełnie nie zwracając na nią uwagi. Dookoła niesie się ciche pobrzękiwanie melodyjki z Angry Birds. Imran stoi przy tosterze oparty o blat kuchenny i też gapi się w komórkę. Po cichu zakradam się do środka, nasypuję sobie płatków do miseczki i siadam po drugiej stronie stołu.
Nikt nie podnosi głowy.
Nikt nic nie mówi.
Nawet nie zauważają, kiedy się pojawiasz.
JEST IM LEPIEJ BEZ CIEBIE.
Nic ich nie obchodzisz.
Wkładam do ust łyżkę zbożowych płatków, czując, jak ich ostre krawędzie kłują i drapią moje policzki i dziąsła. Gryzę je mocno, próbując zagłuszyć Chaos, który zaczyna dochodzić do głosu. Melodyjka z Angry Birds zmienia się w melodię straconego życia, tata stęka z niezadowoleniem i z hukiem odkłada telefon na stół. Imran chichocze, smarując grzankę masłem.
Z drugiego końca kuchni przyglądam się, jak mama wyciera ręce i gładzi plecy Imrana, gdy przeciska się za nim do szafki. Wyciąga talerz i cicho mu go podaje. Imran wzdycha i odkłada na niego grzankę, po czym siada obok taty, który znów sięgnął po telefon.
− Chcesz, żebym zrobił to za ciebie? – mówi z pełnymi ustami.
− Prawie mi się udało – mruczy tata. Kilka sekund później znów słychać melodyjkę straconego życia. – Cholera!
Imran się śmieje, bierze od niego telefon i zaczyna grać.
Obserwując ich troje, mam wrażenie, że przyglądam się interakcji zupełnie normalnej rodziny. Nie robią niczego ważnego, ale to właśnie drobiazgi czynią z nich prawdziwą rodzinę.
Popatrz, jacy są szczęśliwi, gdy są sami.
LEPIEJ LEPIEJ IM BEZ CIEBIE.
Nikt by nawet nie zauważył, gdybyś umarła.
Mama kroi warzywa na blacie. Odstawiam miseczkę do zlewu, podwijam rękawy i biorę myjkę.
− Co to za ślady? – pyta, zwracając się ku mnie i zatrzymując nóż w połowie krojenia. Jej oczy wpatrują się w mój nadgarstek.
Czuję w piersi nagły przypływ paniki. Serce, którego, jak sądziłam, nic nie poruszy, znów zaczyna bić. Podchodzi mi pod samo gardło.
W końcu nadszedł.
Moment, którego jednocześnie się obawiałam i na który czekałam.
Potrząsam ręką, żeby rękaw opadł i zakrył blizny, ale osuwa się tylko odrobinę. Serce łomocze mi tak mocno, że czuję, jak obija mi się o bluzkę. Patrzę na mamę w skupieniu, mając nadzieję, że w końcu mnie dostrzeże, że to napięcie nareszcie się skończy. Kiedy byłam mała, mama umiała zaradzić wszystkiemu za pomocą kilku słów i buziaka. Potajemnie pragnę, by tak samo rozprawiła się z tym, co teraz dzieje się w mojej głowie. Ale kiedy w końcu spogląda mi w oczy, nic się nie wydarza. W jej twarzy nie widać miłości ani troski. Brwi ma ściągnięte, ramiona sztywne.
− To od bransoletek? – pyta, tylko przez chwilę wpatrując się w moją twarz, zanim powróci do swojego zajęcia. – Mówiłam ci, żebyś przestała nosić tanią biżuterię.
Oczywiście, że tego nie zauważa. Nie zdaje sobie sprawy, bo takie rzeczy dla niej nie istnieją. W jej świecie są tylko promienie słońca i motylki. Nikt nigdy nie cierpi. Nikt nie czuje potrzeby, by przestać istnieć. Wszystko jest idealne.
− To nie była bransoletka – szepczę, strzepując nadmiar wody z miski, zanim odstawię ją na suszarkę. Spuszczam rękawy.
− Bransoletka, łańcuszek, opaska, wszystko jedno – mówi, siekając warzywa, jak gdyby nadawała coś alfabetem Morse’a. – Może zamiast tyle siedzieć w swoim pokoju, poświęcisz ten czas na szukanie pracy? Wtedy stać by cię było na rzeczy, które nie poranią ci ciała.
Wpatruję się w nóż, który porusza się w górę i w dół pomiędzy jej palcami, próbując sprawić, żeby się ześlizgnął i żeby znalazła się pod nim moja skóra.
− A kto by chciał ją zatrudnić? – Imran śmieje się przy stole, wciąż wpatrzony w telefon taty. – Przecież ona na niczym się nie zna. Może z wyjątkiem tego, jak być przegrywem.
On ma rację, jesteś strasznym przegrywem.
Nikt nigdy cię nie pokocha.
PRZEGRYW. PRZEGRYW. PRZEGRYW. PRZEGRYW.
Lepiej im bez ciebie.
Moje ciało przeszywa nagła, znajoma potrzeba, czuję mocny ucisk w piersi i zaczynają mnie swędzieć nadgarstki. W mojej głowie zdążył się już pojawić ślad czerwieni, uczucie ulgi, jakie osiągnę. Owijam palcami nadgarstek i zaciskam. Zaczyna grać wesoła melodyjka i tata pokrzykuje, klepiąc Imrana po ramieniu, gdy bierze od niego telefon, żeby zacząć kolejny poziom. Imran z zadowoloną miną rozsiada się na krześle. Przenosi na mnie wzrok, ale zanim zdąży znów mnie obrazić, wychodzę z kuchni, idę na górę i trzaskam drzwiami swojego pokoju.
Nikogo nie obchodzisz.
CIACH. CIACH. CIACH. CIACH.
POCZUJESZ SIĘ LEPIEJ.
Oni cię tu nie chcą.
CIACH. CIACH. CIACH. CIACH. CIACH. CIACH. CIACH. CIACH. CIACH.
Chęć, by się ciąć, jest fizyczna. Moje nadgarstki pulsują, paznokcie wbijają się w dłonie, próbując stłumić rosnący we mnie gniew. Ale to nigdy nie wystarcza. Nie jestem na tyle silna, żeby się oprzeć. Słaba i żałosna – to właśnie ja. Za każdym razem gdy się temu poddaję, nienawidzę samej siebie – dosłownie nienawidzę – za to, że robię własnemu ciału coś takiego.
Ale kiedy ta myśl pojawi się już w mojej głowie, nie potrafię się jej pozbyć. Klękam więc na podłodze i wyciągam nóż introligatorski, który trzymam pod materacem, jak przegryw, którym przecież jestem.
Jesteś taka głupia. NIC NIEWARTA.
Nikt by się nawet nie zorientował, gdyby cię tu nie było.
PRZEGRYW. Ciach. Ciach. Ciach. Ciach. Ciach. Ciach. Ciach.
Po prostu z tym skończ.
Gdy jest już po wszystkim i posprzątałam, loguję się na swój laptop, czując wyczerpanie. Cięcie się zwykle na jakiś czas ucisza Chaos. To jeden z nielicznych momentów, w których mogę jasno myśleć.
Załadowuję stronę, której nie potrafi ę zapomnieć, odkąd natknęłam się na nią kilka tygodni temu. MementoMori.com – portal z prostym przekazem na stronie domowej.
Wypełnij kwestionariusz, aby przydzielono Ci partnera samobójcę, z którym zawrzesz dopasowany do Twoich potrzeb pakt samobójczy.
Coś jakby zaskoczyło w mojej głowie, gdy trafiłam na tę stronę. Jak gdyby to był znak. Ostatnio dużo myślałam o samobójstwie, ale zawsze czułam, że jest poza moim zasięgiem. Może i nie jestem wzorową muzułmanką, ale wiem, że samobójstwo jest grzechem i że w życiu po śmierci będę tego żałować. To, czego najbardziej pragnę, jest sprzeczne z moimi podstawowymi przekonaniami. I choć się staram, nie potrafię zmienić poglądów na ten temat. Kiedy jednak znalazłam Memento-Mori, zdałam sobie sprawę, że może istnieje jakieś wyjście. Potrzebuję kogoś, kto przejmie na siebie moją winę. Jeśli dołączę do MementoMori, przestanę być odpowiedzialna.
Od tamtej pory odwiedzam stronę codziennie. Ściągnęłam pakiet informacyjny i setki razy przeczytałam kwestionariusz. Spisałam swoje odpowiedzi i mam je gotowe do wysłania, żebym mogła rozpocząć cały ten proces i żeby nie było już odwrotu.
1. Imię i nazwisko
2. Wiek
3. Miejsce zamieszkania
4. Dlaczego chcesz umrzeć?
To się wydaje proste. Każdy powinien mieć powód, dla którego chce umrzeć – bo inaczej po co to robić? Ale nie jestem świeżo po rozwodzie ani nie umarło mi dziecko. Nie jestem prześladowana w szkole i zdecydowanie nie jestem w ciąży. Więc dlaczego? Dlaczego tak się czuję? Próbowałam odpowiedzieć na to pytanie wiele razy, ale nie umiem tego dobrze ująć. Moje słowa zawsze wydają się takie żałosne. Boję się, że osoby dobierające chętnych w pary przeczytają tę odpowiedź i postanowią, że powinnam przeczekać, aż moje życie się poprawi.
A nie ma na to szans. Wykasowuję więc opis tego, jak się czuję: że nigdzie nie mam swojego miejsca, że wydaje mi się, że jestem niewidzialna i się nie liczę. Z całej siły dźgam palcem klawisz „Backspace”, aż w końcu strona znów jest biała. Uznaję, że krótsza odpowiedź pewnie będzie lepsza, i uświadamiam sobie, że moje problemy da się podsumować jednym zdaniem:
Nie potrafię już dłużej poradzić sobie z bólem życia.
Znów pulsuje mi nadgarstek, a wzrok rozmywa się od łez. Słyszę, jak po schodach niesie się śmiech mojej mamy, i myślę o jej obojętnej reakcji na moje blizny. Nie czytając nawet reszty odpowiedzi, ładuję kwestionariusz, zaznaczam okienko, że zgadzam się na warunki regulaminu, i klikam „wyślij”, zanim znowu dopadną mnie wątpliwości.
CARA
Ktoś mógłby pomyśleć, że mama pójdzie na zakupy beze mnie albo zostawi mnie na zewnątrz wraz z psami przywiązanymi za smycz. (Powiedziałam jej, że mogę sobie zrobić tabliczkę z napisem: „Głodna, niepełnosprawna sierota” i zarobić trochę grosza, ale ona tylko przewróciła oczami). Z jakiegoś powodu za każdym razem nakłania mnie, żebym wchodziła do środka, co oznacza, że muszę przebywać w otoczeniu innych ludzi.
A, kurwa, nienawidzę ludzi.
Czuję się jak chłopak zaciągnięty przez swoją dziewczynę do sklepu z ciuchami, który musi siedzieć przed przymierzalniami w specjalnie wyznaczonej strefie dla mężczyzn. Niestety dla osób na wózkach nie ma takich udogodnień. W większości wypadków miejsca ledwie starcza na to, żebym mogła przejechać przez sklepowe alejki. Nieraz zdarzyło mi się postrącać wieszaki z ubraniami, a tkaniny zahaczały się o wózek, gdy próbowałam uciec.
− Potrzebujemy nowego podręcznika do biologii – mówi mama, kiedy wychodzimy z kolejnego sklepu. – Po Wielkanocy zaczynamy układ trawienny i muszę odświeżyć swoją wiedzę, zanim zacznę uczyć ciebie.
Nic nie odpowiadam.
− Na forum poświęconym nauce w domu widziałam ciekawy eksperyment. Musimy tylko kupić sodę oczyszczoną i…
Przestaję słuchać. Jej pierdolenie po jakimś czasie robi się irytujące. Wydaje się jej, że jeśli będzie do mnie cały czas gadać, to jakimś cudem sprawi, że będę mniej… przybita. Dlatego zawsze mnie ze sobą ciągnie, jak gdyby problemem było siedzenie w domu.
Niebo jest ciemne, jakby znów miało zacząć lać. Jestem zaskoczona, że mama już teraz nie trzyma nade mną parasola. Patrzę prosto przed siebie w kierunku skrzyżowania. Widzę, że wszyscy, którzy mnie mijają, się gapią: niektórzy zerkają na mnie szybko, licząc, że nie zauważę, a inni, odważniejsi – głównie stare kobiety i dzieci, które są za małe, by czuć wstyd – gapią się na mnie tak długo, jak im się podoba. Przy przejściu dla pieszych wyciągam rękę, żeby wcisnąć guzik, ale uprzedza mnie pulchna kobieta z psem.
− Wyręczę cię, skarbie – mówi, praktycznie spychając mnie z drogi. Przygląda mi się, gdy przyciska guzik, jej wzrok przebiega po mojej twarzy i wózku, po czym zatrzymuje się na moim ciele, jak gdyby próbowała mnie zdiagnozować, domyślić się mojej historii.
Odwracam się, licząc, że może zniknie, może połknie ją jej rozszczekany pieszczoszek, a przynajmniej ugryzie ją w kostkę, żeby przestała mi rzucać te pełne współczucia spojrzenia. Stoi w ciszy i wiem, że czeka na to, aż jej podziękuję. Aż zachowam się jak dama w opałach, którą jej zdaniem w oczywisty sposób jestem.
Nauczyłam się nie reagować na większość ludzi. Nauczyłam się nawet z nimi nie wykłócać. Przestałam próbować im uświadomić, że choć może i nie mogę użyć nóg, nadal posiadam prawidłowo pracujący mózg. Że nadal jestem człowiekiem. A może nie jestem. Może teraz jestem człowiekiem tylko w połowie. (Żart paraplegiczki).
Ignoruję kobietę i patrzę prosto przed siebie, żałując, że nie mam tyle odwagi, by ruszyć wprost na ruchliwą ulicę. Ale to by się nie udało. Co za potwór nie zahamowałby gwałtownie dla kaleki?
Kobieta trzyma się tak blisko mnie, że czuję octowy zapach chipsów, które niedawno jadła. Jej pies obwąchuje mi kostkę, potem prawe koło. Unosi nogę.
− Michael, nie! – Szarpie za smycz i odciąga psa, zanim ten w ogóle zacznie sikać. Pupil skamle. – Bardzo przepraszam! – mówi. Do mamy, nie do mnie. – Czasem jest trochę… zbyt przyjacielski.
− Nic się nie stało – zapewnia mama. – Uroczy. Co to za rasa?
Octowa Baba zaczyna bez zahamowań nawijać o swoim przypominającym szczura pchlarzu, który znów obwąchuje mi stopy. Odcinam się od jej głosu i wsłuchuję w szum opon na mokrej jezdni, stukot kół przejeżdżających po studzienkach. Zastanawiam się, jaki to byłby dźwięk, gdyby samochód staranował mój wózek.
Octowa Baba szepcze i wiem, że mówi o mnie. O mojej niepełnosprawności. Można by się spodziewać, że będzie bardziej delikatna, skoro jestem tuż obok. Mama oczywiście bez wahania podaje jej wszystkie drastyczne szczegóły.
− …wypadek samochodowy dziesięć miesięcy temu…
Staram się to zagłuszyć, zagłuszyć jej głos, zagłuszyć cały świat, skupić się na sygnalizatorze. Dlaczego światła jeszcze się, kurwa, nie zmieniły?
− …sparaliżowana od pasa w dół…
Pies kaszle, kicha albo pierdzi przy moich stopach i spuszczam na niego wzrok. Wciąż mnie obwąchuje i szturcha nosem rozwiązaną sznurówkę. Mówię stopom, żeby lekko go kopnęły, ale oczywiście nie słuchają. Znów unosi tylną łapę i zaczyna sikać na moje białe conversy.
Ruszam do przodu, by uciec od szczającego psa, od matki, która nie potrafi przestać o mnie mówić, jak gdybym była niewidzialna, od obcej kobiety, której się wydaje, że ma prawo wiedzieć wszystko na mój temat. Jestem na jezdni i serce wali mi jak młotem, a w żyłach krąży adrenalina. Samochody warkoczą wokół mnie i wiem,
że jeden jest
coraz bliżej,
coraz bliżej,
coraz bliżej.
Piszczą hamulce. Czekam, aż mama zacznie krzyczeć, biec za mną, ale nic takiego się nie dzieje. Czy już umarłam? Patrzę na prawą stronę i widzę, że samochód stoi nieruchomo. Ludzie w środku też się nie ruszają.
Panuje cisza.
I wtedy…
PIPpiip. PIPpiip. PIPpiip.
Światło zmieniło się na zielone.
Po powrocie do domu mama rozpakowuje zakupy, a ja wyrzucam swoje trampki. Musi trzy razy pójść do samochodu, bo nie chciała powiesić toreb na poręczach mojego wózka, tak jak jej proponowałam. Powiedziałam, że może nawet położyć mi rzeczy na kolanach i zrobić ze mnie wózek na zakupy, ale znów tylko przewróciła oczami. Mama nie umie żartować z niepełnosprawności.
Mój terapeuta, doktor Sterp, twierdzi, że żarty to mechanizm radzenia sobie z sytuacją, który stosuje wiele sparaliżowanych osób. O mały włos nie powiedziałam mu, że lepszym mechanizmem poradzenia sobie z tą sytuacją byłaby śmierć.
O mały włos.
Nie jestem głupia. Wiem, że od razu powiadomiłby o tym mamę. Ostatnio podczas sesji dużo opowiada o „inspirujących” osobach na wózku, na co ja odpowiadam żartami o wkręcaniu żarówki.
− A Jess Stretton? – mówi. – Zdobyła złoty medal na paraolimpiadzie, kiedy była w twoim wieku.
− Ilu aktorów potrzeba, żeby zmienić żarówkę? – pytam.
– Została nawet odznaczona Orderem Imperium Brytyjskiego – ciągnie, ignorując mnie.
− Jednego – odpowiadam, ignorując go tak samo jak on mnie. – Nie lubią się dzielić światłem reflektorów.
I tak dalej, aż mnie skończą się żarty lub jemu przykłady.
Nie ma sensu próbować mu uświadomić, że może nie jestem tak dobra jak ci słynni ludzie. Może moim przeznaczeniem nie są wielkie rzeczy. Może ten wypadek powinien był być moim końcem. On by tego nie zrozumiał. Nikt nie rozumie.
Kupiłam, przeczytałam. Mocna. Nie powiem…