Katarzyna Tubylewicz napisała prawdziwie skandynawski kryminał – i to nie tylko dlatego, że jego akcja dzieje się w Sztokholmie.


Bardzo zimna wiosnaWspółczesny Sztokholm. Pewnej niedzieli przypadkowy klient znajduje na parkingu przed supermarketem opuszczone volvo, a w nim zwłoki staruszki, której ktoś wypchał usta pogniecionymi gazetami. Ale komu mogłoby zależeć na śmierci osiemdziesięcioparoletniej Grety Sjöwall, zamożnej i szanowanej obywatelki, udzielającej się charytatywnie?

Inspektorzy kryminalni Jens Vikander i Björn Fågel z komisariatu w Nacka Strand badają kilka tropów. Najbardziej obiecujący wiąże się z młodymi uchodźcami z Afganistanu, którzy często gościli w domu Grety. Swoje tajemnice ma także Ewa, Polka, która opiekowała się panią Sjöwall. Rozwiązania sprawy nie ułatwia kryzys coraz mocniej trapiący szwedzką policję.

***

Porywająca intryga kryminalna. Katarzyna Tubylewicz w mistrzowski sposób oddaje mroczne oblicze współczesnej Szwecji. Trudno się od tej książki oderwać.
Vincent V. Severski

Katarzyna Tubylewicz jak zwykle zaskakuje. Nie ma książki, której nie potrafiłaby napisać. Tym razem trafia do czytelników z kryminałem w stylu Henninga Mankella, bezlitośnie penetrując ciemną stronę szwedzkiego społeczeństwa. Sięga do czasów drugiej wojny światowej, ale nie boi się też współczesności. Jedno jest pewne: Europie nie uda się ukryć przed nią swych mrocznych tajemnic.
Magdalena Parys

Katarzyna Tubylewicz napisała prawdziwie skandynawski kryminał – i to nie tylko dlatego, że jego akcja dzieje się w Sztokholmie. Jest trup, jest śledztwo i skomplikowana przeszłość, która szczerzy kły, ale jest też świetna panorama współczesnej Szwecji, z jej obrazem dalekim od nierealnego ideału.
Anna Dziewit-Meller

Katarzyna Tubylewicz – pisarka, publicystka, kulturoznawczyni i tłumaczka literatury szwedzkiej (przełożyła cztery powieści Majgull Axelsson, trylogię Jonasa Gardella o AIDS w Szwecji – „Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek” i reportaż Niklasa Orreniusa „Strzały w Kopenhadze”). Autorka zbioru reportaży o Szwecji „Moraliści” oraz trzech powieści: „Własne miejsca”, „Rówieśniczki” i „Ostatnia powieść Marcela”, oraz (z Agatą Diduszko-Zyglewską) antologii „Szwecja czyta. Polska czyta”, a także przewodnika „Sztokholm. Miasto, które tętni ciszą”.

Katarzyna Tubylewicz
Bardzo zimna wiosna
Wydawnictwo W.A.B.
Premiera: 25 marca 2020
 
 

Bardzo zimna wiosna


1947, Freising, Górna Bawaria

Greta ma trzynaście lat, ale wygląda na więcej. Jest wysoka i trzyma się prosto, broda uniesiona do góry, łopatki ściągnięte, jakby nosiła między ramionami linijkę. Kiedy ludzie na nią patrzą, widzą napiętą jak struna, wyniosłą dziewczynę, chociaż to nie jest czas dumy, ale wstydu.
Greta mówi niskim głosem, cedząc słowa jak jej dawna nauczycielka, Frau Schmitz. Uważa siebie za dorosłą. Musi tak być, bo zostały w domu same. Cztery kobiety: matka i trzy córki. O ojcu nie mówią. W czasie wojny matka mówiła o nim każdego dnia, ale po tym, jak stało się to, o czym nigdy ze sobą nie porozmawiają, przestała go wspominać. Wcześniej dostała od kogoś list z informacją, że ojciec jest w amerykańskim obozie jenieckim nad Renem. Płakała ze szczęścia, że żyje. Nie mogła się go doczekać. Jednak potem…
Gdzieś w środku Greta czuje, że matka już nie chce, żeby wracał.
Wszystkie cztery udają, że zapomniały o tamtym. Greta marzy, że kiedyś naprawdę zapomną. Sądzi, że to musi być możliwe. Powtarza sobie, że jeśli istnieje Bóg, to im w tym pomoże. Greta nie modli się, ale ćwiczy zapominanie i robi w tym postępy. Zdarza się, że nie myśli o tamtym przez całe dwa dni.
Kiedy już nie umie się obronić, kiedy wspomnienie powraca brudną, głośną falą, Greta przyciska ręce do uszu i gryzie dolną wargę aż do krwi. Jeśli to nie pomaga, biegnie do kuchni, chwyta nóż, podwija spódnicę i tnie skórę po wewnętrznej stronie ud. Ból koi i zagłusza zgiełk. To skuteczne lekarstwo. Ból tłumi wszystko, czego wysłuchała, trzęsąc się ze strachu, schowana w szafie z pościelą. To jakiś cud, że jej tam nie znaleźli. Greta z furią rozmazuje lepką ciecz na skórze, pogłębia paznokciem cienką linię, którą zostawił nóż. Ból zagłusza krzyki matki i jej błagalne jęki, zagłusza płacz Frauke, zagłusza prośby Renate. Jej skowyt. Nie ma już starszych sióstr Grety, drących się jak koty podpalane przez chłopaków z sąsiedztwa, nie ma niezrozumiałych słów mężczyzn, ich german bitch. Nie ma śmiechu, nie ma ohydnych stęknięć, nie ma żadnych odgłosów.
Jest to trudne do zrozumienia i być może Greta to sobie wymyśliła, ale od tamtego czasu siostry jej unikają. Czy to naprawdę te same Renate i Frauke, o których mama mawiała kiedyś, że są jak dwie dodatkowe mamuśki dla najmłodszej? Teraz nawet mama przestała jej dotykać, nie przytula jak wcześniej, nie patrzy w oczy, kiedy do niej mówi.
Dlatego Greta musi być dorosła i silna. Niedawno postanowiła, że kiedy skończy piętnaście lat, wyjedzie do Szwecji. Jeszcze nie wie, jak to zrobi, ale dwie dziewczyny z miasteczka podobno już tam są i pracują u dobrych, bogatych rodzin w Sztokholmie. Rodziny te nie wiedzą, co to wojna. A baby przed kościołem mówiły, że ta Szwecja to raj. Greta nie potrzebuje raju, wystarczy jej, że opuści Niemcy. Wyjedzie do Szwecji, chociaż jeszcze nie wie jak. Wyjedzie i będzie pracować za trzy albo za cztery, aby jej pracodawcy nie mieli powodów do narzekań. Greta potrafi zrobić w domu wszystko, ugotuje, upierze i zreperuje płot. Wyjedzie z Freising i może wtedy nareszcie uda jej się zapomnieć to, co słyszała zamknięta w szafie na pościel po tym, jak wojna się skończyła, a całe miasto odetchnęło z ulgą, że przyszli do nich Amerykanie, a nie brudna dzicz z Armii Czerwonej. Greta wyjedzie do Szwecji, bo czasem jej się wydaje, że w ten sposób przyniesie matce i siostrom jakąś ulgę…

Kwiecień 2018, Szwecja

Przerwał czytanie. Był gliną z kilkunastoletnim stażem, ale zwilgotniały mu oczy. Może dlatego, że czytał o dziewczynce zaledwie pięć lat starszej od jego własnej córki. Albo z tego powodu, że choć nigdy nie spotkał Grety osobiście, to wiedział dziś o niej dostatecznie dużo, by nie traktować jej jak jeszcze jednej, pozbawionej wyraźnych cech charakteru, milczącej ofiary. Przez chwilę zastanawiał się, dlaczego pisała o sobie w trzeciej osobie. Czy dlatego, że od wydarzeń we Freising minęło tak wiele lat, że nie czuła już żadnego związku z tamtą dziewczynką? Czy było wręcz przeciwnie: tylko w ten sposób była w stanie zachować dystans, konieczny, aby wrócić do koszmarnej przeszłości? Choć podobno dla starych ludzi czas dzieciństwa jest tym, który pamiętają najlepiej, jakby dział się przed chwilą, za to tego, co przed chwilą, nie są w stanie spamiętać. Tak było z jego własnym, dziewięćdziesięcioletnim dziadkiem. Starszy pan mieszkał od paru lat w domu opieki. Na co dzień nie pamiętał, czy zamknął za sobą drzwi, czy wziął leki i czy zjadł kolację, potrafił za to szczegółowo opowiadać o szczenięcych latach, które spędził w Västerbotten.
Björn usiadł wygodniej w fotelu i dopił kawę, którą poczęstowała go Rebeka. Nie zadawała żadnych pytań. Ufała mu albo policjanci grzebiący w prywatności jej rodziny nie robili już na niej żadnego wrażenia. Przez chwilę patrzył na jezioro za oknem. Miało grafitowoszary kolor. Dzień też był szary, a niebo niskie, ponure, ze zbitymi, gęstymi chmurami, które nie przepuszczały promieni słońca. Znowu zrobiło się zimno, chociaż pozostało zaledwie kilka dni do maja. Potrząsnął głową, potarł ręką wąsy i uśmiechnął się kącikiem ust na myśl o tym, jak strasznie będzie klął Jens, kiedy dowie się, że ludzie z Flemingsberg przegapili coś takiego. Totalna amatorszczyzna…

24 grudnia 2017, Warszawa

Spędziła Wigilię w jednoosobowym pokoju w hotelu Gaja na warszawskim Bemowie. Była w tej dzielnicy po raz pierwszy, mimo że w Warszawie mieszkała od ponad dziesięciu lat. To nie były jej rejony. Czuła się tak, jakby już była za granicą. W mało przyjaznym kraju. Towarzyszył jej zapach środka dezynfekcyjnego i zwinięty w pięść pająk, którego wypatrzyła pod sufitem. Drugiego dnia zaczęła z nim rozmawiać. Z pokoju nie wychodziła przez dwa kolejne. Unikała ryzyka. A sprzątaczki miały z nią spokój. Kiedy pukały, prosiła rześkim głosem, żeby nie przeszkadzać.
Nie wzięła ze sobą telefonu komórkowego. Usunęła z niego wszystkie prywatne pliki i zostawiła w widocznym miejscu. Obok listu. Chciała, żeby od razu zrozumiał, że pomyślała o wszystkim i w związku z tym tak łatwo jej nie znajdzie. W liście napisała, że to na zawsze, że już nigdy i żeby jej nie szukał. Miała jednak pewność, że będzie to robił. Tydzień wcześniej kupiła nowy, tani telefon i kartę prepaid. Karta została zarejestrowana na nazwisko jej przyjaciółki, Alicji. Mogła jej zaufać i co najważniejsze: Mariusz jej nie znał. Poza tym polskiej karty potrzebowała tylko na kilka dni. Po przylocie do Sztokholmu wyrzuci ją do śmieci i kupi sobie szwedzką. Zrobi to anonimowo. W Szwecji karty bez abonamentu nadal kupowało się bez podawania nazwiska i numeru dowodu osobistego.
Czego się bała teraz, to tego, że będzie obdzwaniał wszystkie hotele w mieście. Zrobi to sam, nie zleci nikomu, choć przyzwyczajony jest, żeby zlecać innym, co tylko się da. Jednak tym razem za wszelką cenę będzie chciał ukryć, że go zostawiła. Sytuacja będzie go z początku podniecać, taka gra w groźnego wszędobylskiego kota i przestraszoną myszkę. Niby jest zawsze taki poważny i sztywny, ale lubi się też bawić. Zawsze kiedy się nad nią znęcał, dało się dostrzec w jego oczach coś na kształt rozweselenia. Bawi go też zdobywanie zaufania nowych ludzi, umie manipulować i uwodzić, jeśli nie mimiką i gestami, to tylko głosem. Dlatego być może w końcu wyciągnie od recepcjonistki o cerze palaczki, że zwróciła uwagę na ładną kobietę koło trzydziestki z charakterystycznymi bliznami na twarzy. Mieszka na drugim piętrze. Połączyć?
Mariusz może się też włamać na jej konto na Booking.com. Po raz kolejny pomyślała, że popełniła błąd, używając tej strony do zrobienia rezerwacji.
Kiedy planowała ucieczkę, wydawało jej się, że umie go przechytrzyć, że jest w stanie przewidzieć każdy jego ruch. Wtedy wraz z adrenaliną w jej krwi buzowała nadmierna pewność siebie. Teraz była jak przekłuty balon. Za przezroczystą firanką otwierała się wroga, ciemna szarość. Kiedy Ewa wyglądała przez okno, miała wrażenie, że Warszawa w Wigilię straszy pustką. Świecące okna bloków odpychały ją, zamiast przyciągać.
– Spokojnie – powiedziała do siebie samej. – Spokojnie i nie zapominaj o oddychaniu. – Zamknęła oczy. Poczuła, jak wdech wypycha jej podbrzusze i rozszerza klatkę piersiową, ustępując miejsca wydechowi, który zmiękcza i rozluźnia. Potem wróciły myśli…
Wyobraziła sobie, że w ciągu ostatnich dni Mariusz wydzwaniał do jej przyjaciółek, błagając, żeby spotkały się z nim na kawie, co każda z nich, zaskoczona zniknięciem Ewy, zrobiła. Mariusz powiedział im, że Ewa odeszła, a on nie umie bez niej żyć. Kto wie, może nawet zaczął płakać, jego umiejętności aktorskie były w końcu imponujące. Marzena, Iza i Kaja pocieszały go, po kolei zastanawiając się na głos, czy w Ewie nie obudziła się jakaś trauma z dzieciństwa, w końcu ta historia z jej mamą, to musiało zostawić ślad. Widząc, że silny facet obnaża przed nimi swoje upokorzenie jak rzucony na grzbiet szczeniak, dziewczyny przeniknął skurcz współczucia. Z pewnością rósł w nich też żal do Ewy o to, że nic im nie powiedziała. Poczuły się zdradzone. Przecież były ze sobą tak blisko… Być może wydała im się nagle inna, niż myślały. Obca. Skąd jednak miały wiedzieć, kim jest Mariusz, skoro sama im o tym nigdy nie opowiedziała?
Ze szczerym smutkiem i współczuciem patrzyły na jego nieogolone policzki i wygniecioną koszulę i żadna nie pomyślała, że to teatr.
Po spotkaniu z Mariuszem ulżyły sobie telefonami do coraz dalszych znajomych z coraz dłuższą i bogatszą w szczegóły opowieścią o tym, że Ewa zniknęła. Było im przykro, czuły się zawiedzione i zwolnione z obowiązku lojalności względem przyjaciółki, która miała przed nimi zbyt wiele tajemnic.
Tymczasem Mariusz na pewno wybrał się do Wrocławia. Podjechał swoim SUV-em pod klatkę bloku z wielkiej płyty na Popowicach, wbiegł na piąte piętro i zaczął walić w drzwi mieszkania po ojcu Ewy. Od paru tygodni stało puste, bo chłopak, który je wynajmował, wyjechał do pracy w Niemczech czy Anglii. Mariusz o tym wiedział. Mógł pomyśleć, że schowała się przed nim właśnie tam, niczym zmęczona życiem mucha, która leci prosto w pajęczą sieć. Myśląc o tym, Ewa ponownie zerknęła na swego hotelowego towarzysza. Tkwił bez ruchu, w tym samym miejscu, skurczony jak niewinny staruszek. Podstępny skurwiel.
Kiedy Mariuszowi znudziło się robienie rabanu, zapukał do sąsiadki, żeby wziąć od niej klucz. Po wejściu do mieszkania wyładował furię na kilku meblach. Potem musiał wracać do Warszawy.
Tak to widziała oczami wyobraźni i biorąc pod uwagę, że Mariusz jak dotąd jej nie odnalazł, mogła mieć rację.
Sama zaplanowała, że wyleci z Warszawy do Sztokholmu w pierwszy dzień po świętach. Rebeka Sjöwall, córka starszej pani o imieniu Greta, którą Ewa miała się zaopiekować, zapewniła, że to idealny dzień na początek pracy.
Z hotelu na lotnisko Chopina było zaledwie dwadzieścia minut, ale to nie oznaczało, że Ewa mogła sobie pozwolić na brak czujności. Położy się na tylnym siedzeniu ubera, wytłumaczy to chorobą lokomocyjną. Miejscem największego ryzyka będzie oczywiście hala odlotów. Mariusz nie jest głupi i przyjdzie mu do głowy, że Ewa może chcieć uciec do Szwecji. Nigdy nie mógł pojąć, dlaczego studiowała skandynawistykę i co ją ciągnie w tamte rejony, ale że ciągnie, to wiedział.
Pocieszała się myślą, że teraz, w święta, nie będzie miał już dużo czasu na zastanawianie się. Skupi się na ukrywaniu prawdy przed rodziną. Ponownie zamknęła oczy. Widziała to wyraźnie, scena po scenie. Mariusz na kolacji u rodziców, których Ewa podejrzewała o to, że rozmawiają ze sobą jedynie w Wigilię i w Wielkanoc – ich wisząca w powietrzu niechęć małżeńska była gęstsza od warszawskiego smogu.
Jej mąż zadzwoni do ich drzwi w garniturze i w krawacie w bałwanki, który ma w zwyczaju nosić w każdą Wigilię. Lubi uchodzić za człowieka z poczuciem humoru. Będzie obładowany kupionymi przez Ewę prezentami dla dzieci Lidii, jego siostry. Miękka jak bezkręgowiec i usłużna Lidia na pewno się ucieszy. Ewie było jej zawsze szkoda.
Pozostali uczestnicy wigilijnej kolacji skwitują nieobecność Ewy niewidocznym wzruszeniem ramion i wiele mówiącym skrzywieniem jaskrawoczerwonych ust matki Mariusza. Może powie do syna coś w rodzaju: „Od dawna znasz moją opinię na jej temat…”.
Po pierogach Mariusz wstanie od stołu i zadzwoni na automatyczną sekretarkę zostawionej w domu komórki Ewy. Skoro od dwóch godzin udaje przed zebranymi, że żona jest chora, będzie musiał sprawdzić, jak się teraz czuje.
– Auć! – Skórka przy paznokciu, którą Ewa szarpała, myśląc o tym wszystkim, oderwała się od kciuka wraz z płatkiem różowego mięsa. Czerwona strużka krwi przecięła na pół całą dłoń. Ewa włożyła palec do ust i poczuła dobrze znany metaliczny smak. Lizanie własnych ran to była w końcu jej specjalność.
Znała już na pamięć nieduże wnętrze pokoju hotelowego: zielonkawa wykładzina dywanowa w praktyczny wzorek, dwa krzesła obite tkaniną w zgniłym kolorze, biały czajnik elektryczny, nieruchomy pająk nad głową, zapach środków do czyszczenia, wygodne łóżko. Spała na nim zwinięta jak embrion, z kolanami przyciągniętymi do piersi, zmarznięta pod cienką kołdrą. Nasłuchująca. W ciągu ostatnich dni zmysł słuchu stał się zmysłem dominującym. Odnotowywała każdy szmer, każde skrzypnięcie za ścianą. Zdarzało się, że przestraszona martwiała w wyczekującym bezruchu, tylko serce gnało dalej, jakby samodzielnie salwowało się ucieczką. Słuchała jego rytmicznych uderzeń. Męczyło ją przełykanie śliny. Chwilami było tak, jakby cała składała się ze ślinianek. Ostatniej nocy czyjś głośny kaszel tuż pod drzwiami przeraził ją tak bardzo, że zaczęła mieć problemy z oddychaniem i musiała użyć inhalatora. Potem długo płukała usta, żeby nie dostać grzybicy. Miała na tym punkcie obsesję.
Wykańczało ją myślenie o tym wszystkim. Ani w dzień, ani w nocy nie była w stanie odciąć się, skupić na czymś innym, zajrzeć do książki. Znała tylko jeden sposób na uciszenie zgiełku w głowie. Była zmęczona, ale i tak wyciągnęła swoją podróżną matę do jogi i przez dwadzieścia minut robiła powitania słońca, skupiając się przy tym na każdym wdechu i wydechu. Zauważyła, że jest słaba i że wszystko ją boli, ale przez krótki czas poczuła ukojenie.
Gwałtowne ssanie w żołądku przypominało, że od rana nic nie zjadła. Kończyły jej się zapasy, a nie chciała schodzić do hotelowej restauracji. Z pewnością przesadzała, ale nie umiała się przemóc. Wczoraj zjadła na obiad pół torebki słonych migdałów, popijając je gorącą wodą z miodem lipowym. Wzięła z domu cały słoik, wrzuciła go odruchowo do walizki i był to odruch słuszny, bo słodka, pachnąca ciecz skutecznie oszukiwała głód.
Ewa zerknęła niecierpliwie na zegarek. Na kolację zaplanowała sobie ucztę. Miały się na nią złożyć: chińska wegetariańska zupa instant, ciemne pieczywo, na myśl o którym dostawała ślinotoku, i resztki żółtego sera.
Pozbawiona odrobiny śniegu ciemność za oknem oddychała brudną, osiadającą na szybach wilgocią. Nie miało to nic wspólnego z atmosferą świąt. W hotelu nie było wielu gości, ale na korytarzu słyszała dziś Rosjan. Nie obchodzą teraz żadnego święta, więc może wybrali się do Warszawy na wycieczkę. Ciekawe, dokąd pójdą dziś wieczorem? Myśląc o tym, położyła się na chwilę na łóżku, a kiedy się obudziła, było już po dwudziestej. Przestała być głodna.

 
Wesprzyj nas