Kolejna odsłona porywającej gwiezdnej odysei zapoczątkowanej przez Carla Sagana. Serial „Kosmos” stał się światowym fenomenem, wyemitowanym w 181 krajach. W tej książce Ann Druyan kontynuuje elektryzującą podróż przez 14 miliardów lat ewolucji kosmosu, odsłaniając najskrytsze tajemnice natury. Przed nami oszałamiający lot ku gwiazdom.


Kosmos. Możliwe światyDruyan opisuje nasze losy od pojawienia się życia na Ziemi w głębi oceanu około czterech miliardów lat temu, aż do przyszłości, gdy statki kosmiczne będą się zapuszczać w inne części galaktyki, by ich wielopokoleniowe załogi mogły zwiedzać nieznane nam jeszcze światy. To opowieść o ideach, które wpłynęły na rozwój nauki. Jej bohaterami są zarówno tak znani badacze jak Galileusz, jak i zapomniani bohaterowie, tacy jak astronomka Caroline Herschel, botanik Nikołaj Wawiłow czy inżynier Jurij Kondratiuk. Najbardziej porywająca wydaje się wizja możliwego świata, który wciąż możemy stworzyć tutaj, na Ziemi.

Wspomagając się sugestywnymi zdjęciami i rysunkami, Druyan snuje opowieść o wszechświecie, rozpoczynając ją od Wielkiego Wybuchu i pojawienia się życia. Wspomina doniosłe odkrycia kosmiczne, począwszy od misji dwóch sond Voyager, przy których pracowała wraz z mężem Carlem Saganem, aż do tych ostatnich, takich jak misja Cassini-Huygens, która zmieniła nasze spojrzenie na Saturn i jego księżyce.

Carl Sagan pokazał nam, że w zestawieniu z ogromem kosmosu nasza planeta jest niczym więcej jak błękitną kropką. Niezwykła książka, będąca kontynuacją jego dzieła, odtwarza ten przypominający klejnot świat, zamieszkiwany przez istoty, które dopiero zaczynają sobie zdawać sprawę z istnienia innych inteligentnych form życia, podczas gdy zapuszczają się w bezmiar kosmosu.

To opowieść o nieustraszonych naukowcach, których badania – czasami okupione najwyższą ceną – przybliżyły nam wszechświat. W tej fascynującej książce Druyan wyobraża sobie przyszłość, która może stać się naszym udziałem, jeśli tylko ockniemy się i zaczniemy mądrze korzystać z naszej nauki i technologii.

Ann Druyan
Kosmos. Możliwe światy
Przekład: Paweł Dembowski, Piotr Grzegorzewski, Marcin Wróbel
Wydawnictwo Burda Książki
Premiera: 25 marca 2020
 
 

Kosmos. Możliwe światy

| PROLOG |

Byłem dzieckiem żyjącym w czasach nadziei. Od najwcześniejszych lat szkolnych chciałem być naukowcem. Decydujący moment nadszedł wtedy, gdy po raz pierwszy zrozumiałem, że gwiazdy są wielkimi słońcami, i gdy po raz pierwszy uprzytomniłem sobie, jak niezwykle daleko muszą się znajdować, by były postrzegane jako maleńkie punkciki światła na niebie. Nie jestem nawet pewien, czy wtedy znałem znaczenie słowa „nauka”, ale moim pragnieniem było odnalezienie się w tej wielkości. Byłem zafascynowany splendorem wszechświata, przeniknięty możliwością zrozumienia prawdziwego działania rzeczy, udziału w odkrywaniu wielkich tajemnic oraz badania nowych światów – być może nawet dosłownie. Miałem ogromne szczęście, że te marzenia udało mi się choćby częściowo zrealizować. Romans z nauką pozostaje dla mnie równie atrakcyjny i nowy jak w dniu, ponad pół wieku temu, gdy ujrzałem cuda Wystawy Światowej 1939 roku.
Carl Sagan,
Świat nawiedzany przez demony. Nauka jako światło w mroku

(przeł. Filip Rybakowski)

 

W pewien deszczowy wieczór w Queensie objawiła się przyszłość. Ulewa o zachodzie słońca nie zniechęciła 200 tysięcy osób zgromadzonych na Flushing Meadows do wzięcia udziału w uroczystym otwarciu Wystawy Światowej w Nowym Jorku w 1939 roku, której tematem przewodnim był „świat jutra”. Zanim zamknięto ją jesienią 1940 roku, tę ziemię obiecaną stylu art déco zwiedziło 45 milionów gości.
Jednym z nich był pięcioletni chłopiec, którego rodzice z powodu braku pieniędzy przynieśli ze sobą drugie śniadanie. Nie stać ich było na kupno lodów czekoladowych z bitą śmietaną za dwadzieścia centów, podobnie jak niebiesko-pomarańczowej bakelitowej latarki i kółka na klucze, o których marzył chłopiec. Za cały deser musiało mu wystarczyć jabłko wzięte z domu. Chociaż robił sceny, musiał wracać do domu z pustymi rękami. Mimo to wizyta ta odmieniła jego życie. W Hall of Electrical Living pozwolono mu pobawić się instrumentem wykorzystującym promienie podczerwone, który go oczarował. Zakochał się w miejscu zwanym przyszłością i zrozumiał, że jedynym sposobem, by się do niego dostać, jest nauka. Marzenia są mapami.
Dążenia tego możliwego świata były w równej mierze egalitarystyczne, co oparte na nauce. Na wystawie przedstawiono wizję społeczeństwa przyszłości nazwanego Democracity. Nie było w nim slumsów – był za to telewizor, procesor tekstów i robot. To właśnie tam po raz pierwszy ludzie ujrzeli rzeczy, które odmienią ich życie.
Zanim jednak do tego doszło, ludzie zebrali się ostatniego wieczoru kwietnia 1939 roku, by wysłuchać największego geniusza nauki od czasów Izaaka Newtona. Występ Alberta Einsteina stanowił preludium spektaklu, w którym siły natury przypominały pływaczki synchroniczne z głośnego w owych czasach przedstawienia Aquacade. Einstein wygłosił kilka słów wstępu, po czym wcisnął włącznik, rozświetlając teren wystawy. Widowisko zapowiadane jako największy pokaz świateł będący dziełem człowieka widoczne było w promieniu sześćdziesięciu kilometrów. Jednak o wiele bardziej fascynujące było źródło tego niespodziewanego, bezprecedensowego blasku.
Po drugiej stronie East River, na Manhattanie, profesor W.H. Barton junior z Hayden Planetarium przy Amerykańskim Muzeum Historii Naturalnej kalibrował przyrządy, które miały wychwycić tajemnicze wyładowania z nieznanych części wszechświata i przekształcić je w światło elektryczne. Barton był niczym Prometeusz, który skradł ogień bogom.
Kilka dziesięcioleci wcześniej naukowiec o nazwisku Victor Hess odkrył, że nie ma dnia, by wszechświat nie ingerował w nasz świat. Ziemię wciąż nawiedza promieniowanie w postaci cząstek naładowanych elektrycznie. Pojedynczy proton może zawierać energię piłki baseballowej lecącej z prędkością stu kilometrów na godzinę. Zjawisko to zaczęto nazywać promieniowaniem kosmicznym. W Hayden Planetarium zainstalowano trzy olbrzymie liczniki Geigera, które miały wyłapać dziesięć kosmicznych promieni na potrzeby doniosłego otwarcia Wystawy Światowej.
Kiedy już liczniki Geigera je wychwyciły, energia została zwiększona przez lampy próżniowe, a potem przesłana za pomocą sieci przewodów na Queens, gdzie czekali Einstein i tłum gości. Kosmiczne promieniowanie dostarczyło energii, która obróciła noc w dzień, zalewając oślepiającym światłem nowy świat, który powstał dzięki nauce.
Najpierw jednak Einstein musiał wyjaśnić zgromadzonej publiczności, czym w ogóle jest promieniowanie kosmiczne. Przykazano mu, że musi się zmieścić w siedmiuset słowach. Początkowo odmówił. Uznał, że to niemożliwe. Promieniowanie kosmiczne stanowiło zagadkę zarówno dla niego i jemu współczesnych, jak i w momencie, gdy zaczynałam pisać tę książkę. Jednak dzięki potędze nauki, kiedy kończyłam jej ostateczny szkic, naukowcy wiedzieli już, że pochodzi ono z odległych galaktyk i zostało wytworzone na skutek najbardziej gwałtownych procesów zachodzących we wszechświecie.
Einstein uważał, że siedemset słów nie wystarczy, aby wyjaśnić tak złożony i tajemniczy fenomen. Wierzył jednak, że powinnością naukowca jest przekazywanie wiedzy. Dlatego ostatecznie zgodził się na wygłoszenie przemówienia.
Wyobraźcie sobie ten ostatni wieczór kwietnia 1939 roku, bardziej wypełniony filmową magią niż większość filmów. Zaledwie kilka miesięcy dzieliło świat od napaści Niemiec na Polskę i wybuchu drugiej wojny światowej, najstraszliwszej globalnej rzezi w historii. Pięcioletni Carl Sagan nie mógł dostać pysznego deseru i pamiątek, ponieważ jego rodzice i reszta ludzkości wciąż jeszcze nie pozbierali się po najgorszym kryzysie gospodarczym, jaki nawiedził naszą planetę. W Niemczech, gdzie hiperinflacja lat trzydziestych oznaczała, że aby kupić chleb w piekarni, trzeba było przywozić do niej pieniądze taczkami, zrozpaczone społeczeństwo uległo demagogii. Mimo to na planecie, na której niedługo miało zginąć 60 milionów ludzi, a dziesiątki milionów innych zaznać niewyobrażalnych cierpień, w świecie o najmroczniejszych perspektywach w dziejach ludzkości, zbierały się tłumy chcące wielbić… przyszłość.
O zachodzie słońca Einstein podszedł do mikrofonu. Choć miesiąc wcześniej skończył dopiero sześćdziesiąt lat, już od dziesięcioleci otaczała go niespotykana, granicząca z kultem sława, którą zawdzięczał odkryciom zmieniającym świat fizyki.
Przez 2400 lat, od czasów greckiego geniusza Demokryta, naukowcy snuli teorie na temat istnienia niewidzialnych składników materii zwanych atomami. Żaden jednak nie był w stanie udowodnić ich istnienia. Kiedy Einstein miał dwadzieścia pięć lat, jako pierwszy bezsprzecznie dowiódł ich istnienia, budowy, a nawet rozmiarów. Podważył obowiązującą teorię światła i wysnuł nową, według której rozchodziło się ono w postaci cząstek zwanych fotonami. Wytyczył podwaliny mechaniki kwantowej. Rozwinął klasyczną fizykę, odkrywając energię cząstek pozostających w spoczynku.
Zrozumiał również, że grawitacja zakrzywia promienie światła. Formuła, którą opracował, żeby wyrazić tę ideę, jest równaniem znanym nam wszystkim, ponieważ to najsłynniejsze matematyczne twierdzenie świata. Wprowadził prawo powszechnego ciążenia Newtona na nowy poziom, kiedy opisał je jako własność czasoprzestrzeni. Otworzyło to drogę do współczesnej astrofizyki i badania najmroczniejszych zakątków wszechświata, gdzie światło jest więzione przez ciążenie.
Einstein zaczął przemawiać. Osoby, które mokły tego wieczoru na deszczu, żeby go usłyszeć, stanowiły zaledwie ułamek tych w Stanach Zjednoczonych i na całym świecie słuchających go przez radio. Opowiedział o austriackim fizyku Victorze Hessie, który odkrył promieniowanie kosmiczne, dokonując w latach 1911–1913 serii niebezpiecznych lotów balonem napełnionym ciepłym powietrzem. Albert poświęcił trochę ze swoich skromnych siedmiuset słów, by przypomnieć, że Hess jest emigrantem, „który, nawiasem mówiąc, tak jak ostatnio wielu innych, musiał szukać schronienia w tym gościnnym kraju”. Później nakreślił stan wiedzy naukowej dotyczącej promieni kosmicznych i zakończył spekulacjami, czy naukowcy odnajdą klucz do „najgłębszej struktury materii”.
W ciemności rozległ się głos spikera: „Przyzywamy międzyplanetarnych posłańców, którzy odsłonią świat jutra. Pierwszy promień, który wychwycimy, znajduje się wciąż 8 milionów kilometrów stąd, podróżując ku nam z prędkością trzystu kilometrów na sekundę”. Podobne wezwanie padało za każdym razem, gdy kolejny kosmiczny promień nadciągał i rejestrował go jeden z liczników Geigera. Kiedy doszło do dziesięciu i Einstein nacisnął włącznik, system przewodów nie wytrzymał i kilka żarówek się przepaliło. Jednak i tak było to coś niebywałego. Droga do przyszłości stała otworem.
Nazajutrz „New York Times” donosił, że z powodu trudnego do zrozumienia akcentu Einsteina i problemów z nagłośnieniem publiczność z całej przemowy zrozumiała tylko słowa z początku: „Jeśli nauka, podobnie jak sztuka, ma spełniać swą misję w pełni i prawdziwie, jej dokonania muszą trafiać do ludzi nie powierzchownie, lecz głęboko”.
Takie zawsze było i zawsze będzie marzenie twórców Kosmosu. Kiedy pewnego wieczoru podczas przeglądania filmików na YouTubie natknęłam się na te rzadko cytowane słowa Einsteina, zrozumiałam, że jest to credo przyświecające mojej czterdziestoletniej karierze zawodowej. Albert Einstein zachęcił nas do zburzenia murów otaczających naukę, które izolowały i onieśmielały wielu z nas. Zachęcił nas do tego, by porzucić techniczny żargon na rzecz zwyczajnego, powszechnie zrozumiałego języka, dzięki czemu idee naukowców trafią do ludzkich serc i umożliwią każdemu osobiste spotkanie z cudami nauki.
Carl Sagan i ja zakochaliśmy się w sobie w 1977 roku, kiedy byliśmy zaangażowani w prowadzony przez NASA program Voyager. Carl był już w tym czasie sławnym astrofizykiem, kierownikiem zespołu badawczego przygotowującego misję Voyagera. Współpracowaliśmy już przedtem przy projekcie telewizyjnym. Ostatecznie nie został zrealizowany, ale to doświadczenie skłoniło Carla do zaproponowania mi roli dyrektor kreatywnej odpowiedzialnej za materiały, które miały znaleźć się na tak zwanej złotej płycie.
To Carl wpadł na pomysł, żeby Voyager 1 po zakończeniu swojego epokowego rekonesansu po tym, co wówczas uważano za zewnętrzny Układ Słoneczny, i przesłaniu ostatniego zdjęcia Neptuna odwrócił aparat fotograficzny i uwiecznił naszą planetę. Przez lata prowadził w NASA jednoosobową kampanię i spotykał się ze zdecydowanym sprzeciwem. Czy taka fotografia w ogóle miałaby jakąkolwiek wartość naukową? Carl jednak był przekonany o sile tego obrazu. Nie przyjmował do wiadomości odmowy. W końcu NASA się poddała. W rezultacie powstało zdjęcie Układu Słonecznego, na którym Ziemia jest tak malutka, że trzeba się naprawdę postarać, aby ją dostrzec.
Fotografię „błękitnej kropki” pokochał cały świat. Moim zdaniem stanowiła spełnienie marzeń Einsteina o tym, czym powinna być nauka. Jesteśmy na tyle zdolni, by wysłać statek kosmiczny na odległość 6 miliardów kilometrów od Ziemi i nakazać mu zrobienie zdjęcia naszej planety. Ten osamotniony punkcik w nieprzeniknionym mroku wydaje się świadectwem naszego prawdziwego miejsca w kosmosie, a zarazem jest czymś, co każdy człowiek może natychmiast zrozumieć. Nie potrzeba do tego żadnego wykształcenia. Ta fotografia stanowi zwieńczenie czterech stuleci badań astronomicznych. To materiał naukowy i dzieło sztuki w jednym, ponieważ ma moc poruszania naszych serc i zmiany naszej świadomości. Przypomina tym samym wspaniałą książkę, film czy inne dzieło sztuki. Pokonuje wyparcie i pozwala nam zbliżyć się do prawdy – nawet jeśli niektórzy z nas się przed tym opierają.
Świat jest tak mały, że nie ma możliwości, by był centrum wszechświata, a co dopiero stanowił główny przedmiot zainteresowania Stwórcy. Błękitna kropka jest milczącym upomnieniem udzielonym fundamentalistom, nacjonalistom, militarystom i trucicielom – każdemu, kto nie stawia na pierwszym miejscu ochrony naszej małej planety i życia podtrzymywanego w niezmierzonej zimnej ciemności. Nie ma najmniejszych wątpliwości co do doniosłości tego osiągnięcia naukowego.
Carl i ja nie znaliśmy tego cytatu z Einsteina, kiedy w 1980 roku zaczęliśmy wraz z astronomem Stevenem Soterem pisać scenariusz Kosmosu. Czuliśmy po prostu żarliwy przymus podzielenia się fantastyczną mocą nauki, przekazania naszego zachwytu wszechświatem i wzmocnienia ostrzeżeń dotyczących negatywnego wpływu człowieka na planetę, które wypowiadali Carl, Steve i inni naukowcy. Kosmos umożliwił podzielenie się naszymi złymi przeczuciami, lecz wypełniały go również nadzieja, wynikająca po części z tego, że udało nam się odnaleźć naszą drogę we wszechświecie, i duma z odwagi naukowców, którzy ośmielili się odkryć i wyrazić zakazane prawdy.
Pierwsza seria Kosmosu i książka z 1980 roku dotarły do setek milionów ludzi na całym świecie. Według Biblioteki Kongresu książka jest jednym z „88 dzieł, które ukształtowały Amerykę”, obok takich pozycji, jak Zdrowy rozsądek, Federalista, Moby Dick, Źdźbła trawy, Niewidzialny człowiek i Silent Spring.
To po części tłumaczy potężny strach, jaki czuliśmy ja i Steve, kiedy dwanaście lat po śmierci Carla przystąpiliśmy do pracy nad trzynastoma odcinkami drugiej serii Kosmosu. Przez sześć lat, które zajęły pisanie i produkcja, bałam się, że moje ograniczenia odbiją się niekorzystnie na dziele stworzonym przez Carla, którego nieprzerwanie kocham i wielbię.
Moja trzecia podróż na Statku Wyobraźni zbiegła się z czterdziestą rocznicą pracy nad Kosmosem. Statek i Kalendarz Kosmiczny nie są jedynie artefaktami z poprzednich lotów. Niektóre tropy, anegdoty i narzędzia dydaktyczne mają moim zdaniem tak niezrównaną moc wyjaśniania, że zabrałam je również w tę podróż. Jak nietrudno się domyślić, pojawi się trochę nawiązań do pomysłów Carla i moich z dawnych lat. W tej chwili wyjaśnienie niektórych spraw wydaje się pilniejsze niż kiedyś.
Po raz kolejny miałam szczęście do wspaniałych współpracowników. Wciąż się boję, że im nie dorównuję. Jednak czas nagli.
Wszyscy czujemy chłód, z jakim nasza teraźniejszość oddziałuje na naszą przyszłość. Niektórzy z nas wiedzą, że albo zaczniemy działać, albo narazimy nasze dzieci na niebezpieczeństwa i trudności, którym sami nie musieliśmy sprostać. W jaki sposób wyrwać się z letargu i zdać sobie sprawę z groźby katastrofy klimatycznej lub nuklearnej, którą uda nam się (lub nie) powstrzymać, zanim zniszczy naszą cywilizację i niezliczone inne gatunki? Jak mamy się nauczyć cenić te wszystkie rzeczy, bez których nie możemy żyć – powietrze, wodę, wspaniałości ziemskiej przyrody, przyszłość – bardziej niż pieniądze i krótkotrwałą wygodę? Tylko powszechne przebudzenie duchowe może przekształcić nas w takich ludzi, jakimi musimy się stać.
Nauka, podobnie jak miłość, jest sposobem na transcendencję, na doświadczanie pełnego życia. Naukowe podejście do natury i moje rozumienie miłości są w istocie tym samym: miłość żąda od nas wzniesienia się ponad infantylne projekcje naszych osobistych nadziei i obaw, by sięgnąć do innej rzeczywistości. Ten rodzaj niezachwianej miłości nigdy nie przestaje zapuszczać się coraz głębiej i sięgać coraz wyżej.
Na tym właśnie polega miłość nauki do natury. Brak celu podróży i prawda absolutna są tym, co czyni naukę wartą uświęconych poszukiwań. To niekończąca się lekcja pokory. Bezkres wszechświata – i miłości, rzeczy, która czyni ów bezkres znośnym – wymyka się arogantom. Kosmos w pełni dopuszcza do siebie jedynie tych, którzy uważnie wsłuchują się w wewnętrzny głos przypominający nam, że powinniśmy pamiętać, iż możemy być w błędzie. Rzeczywistość musi mieć dla nas większe znaczenie od tego, w co chcemy wierzyć. Jak jednak rozpoznać różnicę?
Znam sposób na rozsunięcie zasłon mroku, które nie pozwalają nam w pełni doświadczać natury. Oto proste zasady, którymi należy się kierować na drodze do nauki: sprawdzajcie idee poprzez eksperymenty i obserwację. Podążajcie za tymi ideami, które pomyślnie przeszły ów test. Odrzucajcie te, które go oblały. Podążajcie za dowodami, niezależnie od tego, dokąd prowadzą. I kwestionujcie wszystko, również autorytety. Róbcie to, a kosmos będzie wasz.
Jeśli wędrówki do zrozumienia naszego aktualnego położenia we wszechświecie, pochodzenia życia i praw natury nie są poszukiwaniami duchowymi, to nie wiem, co nimi jest.
Nie jestem naukowcem, lecz jedynie łowcą-zbieraczem opowieści. Najbardziej cenię te dotyczące poszukiwaczy, którzy pomogli nam odnaleźć drogę w wielkim mrocznym oceanie i zostawili na nim wyspy światła.
Oto opowieści o poszukiwaczach, którzy ośmielili się zapuścić w bezdenny ocean kosmosu. Wyruszmy razem w podróż do światów, które odkryli – tych zaginionych, tych, które są w pełnym rozkwicie, i tych mających dopiero nadejść.
Opowiem wam o nieznanym geniuszu, którego list pięćdziesiąt lat później pomógł w udanej wyprawie statku kosmicznego Apollo na Księżyc. A także o naukowcu, który nawiązał kontakt ze starożytną formą życia, która tak jak my do komunikowania się używa języka znaków. Te istoty, bezwiednie dokonujące obliczeń matematycznych opartych na fizyce i astronomii, skłaniają się mimowolnie ku życiu w demokracji, której nasza nie dorównuje.
Chcę zabrać was do światów, które dzięki nauce możemy sobie wyobrazić, przywrócić do życia, a nawet odwiedzić: na przykład takiego, w którym z nieba lecą diamenty, a także starożytnego miasta na dnie morza, gdzie mogło powstać życie na Ziemi. Chcę, byście ujrzeli prawdopodobnie najbardziej intymną relację w kosmosie, dwie gwiazdy splecione w wiecznym uścisku, połączone grzbietem ognia o długości 13 milionów kilometrów.
Wsłuchamy się też razem w światową sieć współpracy między królestwami życia. Chcę wam opowiedzieć o mało znanym naukowcu, który obdarzył nas kluczem do zaginionego świata. Ten sam człowiek ponad dwieście lat temu odkrył logiczny błąd rzeczywistości, który wciąż pozostaje niewyjaśniony, mimo jak najlepszych starań Einsteina.
Dla mnie najbardziej wzruszająca jest postawa człowieka, który wybrał powolną, straszliwą śmierć z rąk jednego z najbardziej przerażających morderców w dziejach. Mógł zachować życie, kłamiąc. Ale po prostu nie umiał. Jego uczniowie z własnej woli podążyli za nim i stali się męczennikami, żeby ochronić coś, co nie było dla nich niczym więcej niż abstrakcją – przyszłe pokolenia. Nas.
A to prowadzi nas do możliwych światów, które najbardziej mnie fascynują – przyszłości, którą wciąż możemy uratować. Niewłaściwe wykorzystanie nauki zagraża naszej cywilizacji, lecz nauka ma również zbawczą moc. Może oczyścić atmosferę nadmiernie obciążoną dwutlenkiem węgla. Może zneutralizować toksyny, które rozrzucamy tak nierozważnie. W społeczeństwie, które dąży do tego, by być demokratyczne, świadomi i zmotywowani do działania ludzie mogą pobudzić ten możliwy świat do życia.
Te opowieści sprawiają, że z nieco większym optymizmem podchodzę do naszej przyszłości. Dzięki nim mogę intensywniej doznawać romantyzmu nauki i cudu życia akurat w tej chwili, w tym miejscu we wszechświecie, mniej samotna, bardziej w domu, tutaj, w kosmosie.
ANN DRUYAN

 
Wesprzyj nas