Tytułowa „Linia” to nieprzekraczalna granica dzieląca lepszych od gorszych, świat zewnętrzny od bebechów korporacji.


LiniaEmma długo była bezrobotna, jest więc szczęśliwa, mogąc pracować w dobrze prosperującej, prestiżowej firmie: wydawnictwie specjalizującym się w poradnikach, które uczą, jak dobrze żyć i efektywnie funkcjonować. Jednak przychodzi chwila, w której trzeba się opowiedzieć po którejś stronie. Czy kurczowo trzymająca się stołka, zdesperowana bohaterka będzie mieć na to siłę?

Każde środowisko pracy łączą pewne cechy, o których „Linia” opowiada w sposób zabawny, nieraz absurdalny, ale boleśnie uderzający w czułe miejsca. Rozejrzyjcie się wokół: czy też tkwicie w matni, w której praca stała się sposobem na życie, ideologią?

***

Co się dzieje, kiedy uwewnętrzniamy opresyjne mechanizmy i zaczynamy mylić przymus z przyjemnością? Czyste, chłodne sprawozdanie z pracy, która poprzerastała całe życie bohaterki, stając się jego jedyną i ulubioną treścią.
Olga Wróbel, „Kurzojady”

Czy to całe życie bohaterki? Mam nadzieję, że tylko jego fragment i to, co w życiu najlepsze, specjalnie zostało w sferze domysłów i niedopowiedzeń. Bo przecież sensem i celem istnienia nie może być praca! Nie, nie, nie! Linia to bardzo niepokojąca, niedająca spokoju i ważna dla mnie powieść.
Agnieszka Kalus, „Czytam, bo lubię”

Bezwład, codzienna rutyna i przymus – z tym kojarzą mi się godziny wysiadywane na etacie w biurze. I jeszcze windy, lunche, raporty, kolegia i różnego rodzaju karty – zbliżeniowe, do wejścia, kredytowe i na fitness. Czy pod tym wszystkim kryje się coś więcej, czy da się dokopać do jakiejś esencji pracy?
Agata Napiórska

Elise Karlsson – szwedzka pisarka, redaktorka i krytyczka literacka publikująca między innymi w dzienniku „Aftonbladet”. Jest autorką kilku powieści, ale dopiero wydana w 2014 roku w Szwecji „Linia” przyniosła jej uznanie. Autorka sama redaguje teksty i pracuje w wydawnictwie, tak więc przedstawiany świat jest jej bliski i opisany na podstawie własnych doświadczeń. Kolejnymi powieściami w cyklu o współczesnym społeczeństwie szwedzkim są „Klass” (2017) i “Gränsen” (2018).

Elise Karlsson
Linia
Przekład: Dominika Górecka
Wydawnictwo Pauza
Premiera: 26 lutego 2020
 
 

Linia


Być może trwa to kilka lat. Być może całe życie. Tyle jest miejsc, w których trwoni się czas, jakby to była jakaś zdewaluowana waluta.
Przekłada kartki z biurka na biurko, po całym pokoju. Przenosi dane z galaktyki do galaktyki. Biuro.
Tyle już razy płakałam w biurze. Na koniec stało się to niemal odruchem warunkowym. Muszę się rozpłakać w biurze. Dopiero wtedy mam poczucie, że traktuję pracę z należną jej powagą. Płaczę tylko tam, nigdzie indziej.

Biura mogą się od siebie bardzo różnić. Pamiętam tamtą małą norę w piwnicy, gdzie siedzieliśmy we troje, jedno przy drugim, jak świnki morskie ściśnięte w kartonie po butach.
Pamiętam też dużą norę w piwnicy i wszystkie inne, pośrednie. Piwniczne nory są tanie.
Droga do biura stanowi część pracy i dlatego należy do wspomnień z nią związanych. Czasem jest to nieco zapomniana linia autobusowa, w której można w spokoju poczytać. Czasem zatłoczona kolejka podmiejska, jak krótkie, stężone cierpienie. Innym razem odległość, którą można pokonać pieszo, z jednego przedmieścia na drugie, w letni poranek. Droga prowadzi wzdłuż cmentarza, a następnie przez plac.
Biuro może być cnotliwe, ale może również panować w nim atmosfera erotycznego napięcia. Może też otaczać je ponura aura dekadencji, która naznacza relacje między pracownikami. Przypomina to usychanie. Czyjś brzydki oddech, który zbyt długo unosi się w powietrzu.
Pracownik ma prawo do półgodzinnej przerwy na lunch, nigdy godzinnej. Jedzenie każdy zdobywa we własnym zakresie.

Praca to również koledzy. Tym właśnie różni się ona od freelance’u. Koledzy potrafią być mniej lub bardziej zabawni, podobnie jak my sami. Czasem już w ciągu pierwszych dni w nowym miejscu można wyczuć, że coś nie gra. Czasem trudno jest się pozbyć tego wrażenia aż do samego końca. Praca na zastępstwo.
Najczęściej jest to praca tymczasowa. Lub praktyki. Praca wakacyjna. Umowa godzinowa lub dotycząca konkretnego projektu. Leasing pracowniczy. Praca na część etatu.

Pracowałam już w tylu biurach. I nagle, któregoś dnia – koniec. Nie miałam już w sobie pracy.
Nie ma już we mnie pracy.

Jem i jem, bez przerwy jem. Nie wzgardzę ani jednym talerzem. Obrastam rozpaczą jak drugą, trzecią i czwartą skórą.
Zdarza się, że rano wychodzę z mieszkania. Gdy kończy się kawa, gdy nie kończy się remont u sąsiadów. Po chwili wahania, co na siebie włożyć – skarpetki, majtki, stanik, spodnie, koszulka, buty, kurtka – ubieram się i wychodzę. Chciałabym powiedzieć: niczym superbohaterka, ale nie walczę o nikogo oprócz siebie.
Poruszam się po siatce linii prostych tworzących miasto w poszukiwaniu tego, co podstawowe: ciepła, pokarmu. Podobno istnieją też inne potrzeby, ale moje ciało ich nie odczuwa. Żyję jak we śnie.

Bezwład poranka, kiedy nawet codzienna rutyna nie chroni przed przewracaniem wszystkiego, na co się wpadnie po omacku. Trwam w tym stanie już od wielu dni, tygodni, miesięcy, może nawet lat. Nieporadność, dezorientacja. Czekam, aż ktoś mnie obudzi, ale nikt nie przychodzi. Nikt mnie nie szturcha, nie mówi, żebym otworzyła oczy, nie wskazuje mi kierunku. Nie wybudzają mnie już ani budzik, ani sny o ostrych brzegach. Zostałam już tylko ja, została mi już tylko możliwość, że otworzę oczy, zmuszę do tego samą siebie, do przebudzenia się.

– Dostanie pani kanały za darmo – mówi głos w słuchawce – przez miesiąc.
– Aha, świetnie.
– Potem to oczywiście będzie kosztować, ale dopiero potem.
– Aha, to nie mogę.
– Ależ możesz, Emmo! – nalega głos. – Przecież to są grosze. Poza tym, jeśli nie będziesz zadowolona, w każdej chwili możesz anulować abonament.
Wiem, że tego nie zrobię. Że zapomnę, jak o wszystkim innym. Że któregoś dnia zobaczę fakturę, usiądę z telefonem w ręce i przez chwilę będę się zastanawiać, czy zadzwonić, ale na myśl o tym, że usłyszę w słuchawce głos drugiego człowieka, ogarnie mnie paraliż. Na myśl o tym, że mój głos rozmawia z innym głosem.
Nie wiem, czy mówię „okej”. Któregoś dnia dostaję jednak kanały i fakturę. Patrzę na nią i odkładam ją na stertę, razem z innymi.
Oglądam telewizję. Tyle jest obrazów, na które nie mam siły. Chociażby wiadomości. Lub właściwie cokolwiek innego, co jest elementem teraźniejszości, dotyczy ludzi takich jak ja, ale mających pracę, nowe ubrania, fryzury, które być może powinnam sobie kupić. Ludzi urządzających swoje mieszkania, biorących udział w konkursach na styl życia. Dla mnie konkurs się już skończył.
Seriale komediowe, których akcja toczy się w biurach, doprowadzają mnie do łez. Przypominają mi, że gdzieś tam wciąż jest praca. Że gdzieś istnieją miejsca, do których chodzą ludzie. Do których nie cierpią chodzić. Do których uwielbiają chodzić. Gdzie płaci się im mniej lub więcej za to, żeby w nich przebywali.
Przerzucam się na kanały, na których pokazywane są stare filmy. Oglądam po kolei całą klasykę. Nie rani mnie w ten sam sposób co współczesne filmy, dotyka na zupełnie innym poziomie. Pokazuje okrutny, ale dający się zrozumieć świat. Zdesperowanych ludzi, którzy mordują w imię miłości lub dla pieniędzy z powodu trudnego do zrozumienia połączenia jednego z drugim.

„Jak odnaleźć drogę w ciemności?”. Kobieta o jasnych włosach. Stary, zmęczony życiem mężczyzna. Czerń i biel. Noc wokół nich, wokół mnie. Próbuję sobie przypomnieć, jaki mamy dziś dzień, czy powinnam się położyć, czy wstać. Obrazy przesuwają się w czasie, ludzie na pustyni. Mężczyźni ciągną konie, które rzucają się gwałtownie na boki, próbując się uwolnić. Kobieta krzyczy. Konie rżą.

Któregoś marcowego wieczoru, kiedy wracam do domu z zakupami, nie mogę otworzyć drzwi do klatki schodowej. Wprowadzili nowy system. Gdy tak stoję, przypomina mi się nagle karteczka – widzę ją tak wyraźnie, jakby leżała przede mną. I nowa plastikowa karta na stole w kuchni. Kręcę się przed wejściem z siatkami pełnymi zakupów, wyobrażam sobie, jak roztapiają się lody, mimo mrozu. Nie powinnam ich kupować. Nie stać mnie na szybkie kalorie.
Chodzę wokół budynku z pękającymi w szwach siatkami. Wyrzucam lody do kosza. Nie potrafię wymyślić, nie mam pomysłu na to, jak mam się dostać do środka. Wypuszczam siatki z rąk, porzucam je na środku ulicy. Znajduję ławkę i siadam, patrzę przed siebie.
Tak jakbym na coś czekała, choćby na to, że moje ciało się podniesie i podejdzie z powrotem do drzwi wejściowych, i będzie tam stać, aż ktoś otworzy. Lub że moja ręka sięgnie po komórkę, choć na karcie nie ma pieniędzy, podniesie ją i będzie trzymać, i może zadzwoni na numer alarmowy. Ten, na który zawsze można zadzwonić.
Zamiast tego błądzę tylko wzrokiem, najpierw w górę, potem w bok, i w dół, w kierunku porzuconej na ławce gazety. Patrzę na zdania przerzucane przez wiatr. „Podczas dzisiejszego lotu – czytam – na pokładzie nie było pasażerów, którzy zostaliby odtransportowani wbrew swojej woli do któregoś z miejsc docelowych”.
Znajduję się zaledwie jakiś kwadrans od mojego mieszkania, a mimo to nie wiem, czy potrafiłabym trafić do niego z powrotem. Ciemność zabiera mi ulice, budynki, światła uliczne i zmienia je nie do poznania. Tkwię w bezruchu aż do nadejścia świtu, kiedy wreszcie coś się porusza, coś w środku mnie, jakby to właśnie słońca mi brakowało. Przeraża mnie, że tylko tyle jest we mnie z „ja”.
Nie myślę o tym, siedząc na ławce. Nie myślę o tych wszystkich listach, które wpadają do mieszkania przez otwór w drzwiach, odkładam je na stertę, otwarte albo nietknięte, niezapłacone. Nie myślę, że one wszystkie prowadzą tutaj, do życia bez kluczy i kodów. Dopiero gdy znów wejdę na klatkę i do mieszkania. Dopiero gdy usiądę na kanapie i włączę telewizor, a na ekranie wyświetli się kolejny czarno-biały film i zobaczę kobietę, która śmieje się jak obłąkana. Dopiero wtedy o tym pomyślę. O tym, że mogłabym tak się snuć pozbawiona celu i pragnień. Nie jestem na to gotowa. Otwarte szeroko oczy na małym ekranie.

 
Wesprzyj nas