“Normalni ludzie” to jedna z najgłośniejszych powieści 2018 roku. Oszałamiająca historia o trudnej miłości wplątanej w skomplikowane, zhierarchizowane relacje organizujące świat, w którym nastoletni bohaterowie muszą się odnaleźć.


Normalni ludzieSally Rooney, nazywana Salingerem doby Instagrama, udowadnia, że o miłości nie napisano jeszcze ostatniego słowa.

Marianne i Connell żyją tuż obok siebie, choć pochodzą z dwóch różnych światów. Mieszkają w niewielkim mieście, jednym z tych, z których chce się jak najszybciej uciec.

Chodzą do tej samej szkoły, ale na korytarzu mijają się bez słowa, unikają swoich spojrzeń, chociaż łączy ich więcej niż wspólne lekcje. Ukrywanie tej znajomości nie jest trudne, komplikacje zaczynają się wtedy, gdy między dwojgiem nastolatków budzi się uczucie.

Powieść „Normalni ludzie” nominowana była do Nagrody Bookera oraz otrzymała Costa Book Award w 2019 r. Ponadto stacja BBC ogłosiła, że historia Connella i Marianne zostanie przeniesiona na mały ekran, a adaptację wyreżyseruje Lenny Abrahamson.

Sally Rooney
Normalni ludzie
Przekład: Jerzy Kozłowski
Wydawnictwo W.A.B.
Premiera: 26 lutego 2020
 
 

Normalni ludzie


Jeden z sekretów owej przemiany mentalnościowej zwanej trafnie nawróceniem jest taki mianowicie, że dla wielu spośród nas ani niebo, ani ziemia nie stanowią nijakiego objawienia, aż czyjaś osobowość poruszy w sposób szczególny naszą istotę, nakłaniając ją, by się otworzyła.
George Eliot, Daniel Deronda

Styczeń 2011

Marianne otwiera Connellowi, gdy ten dzwoni do drzwi. Wciąż ma na sobie bluzkę i spódnicę ze szkolnego stroju, zdjęła tylko sweter, chodzi też w samych rajstopach, bez butów.
O, cześć – rzuca Connell.
Właź.
Marianne odwraca się i oddala korytarzem. Connell idzie za nią, zamknąwszy za sobą drzwi, i schodzi kilka stopni w dół do kuchni, gdzie jego matka Lorraine ściąga z dłoni gumowe rękawice. Marianne siada na blacie i bierze do rąk otwarty słoik z czekoladowym kremem, w którym zostawiła łyżeczkę.
Marianne mówiła mi, że dostaliście dzisiaj wyniki próbnych egzaminów – Lorraine zwraca się do syna.
Tylko z angielskiego – odpowiada Connell. – Przysyłają z każdego przedmiotu osobno. To co, zbieramy się?
Lorraine starannie składa gumowe rękawice i chowa je pod zlewem. Potem zaczyna wyciągać z włosów szpilki. Connellowi przychodzi do głowy, że tę czynność mogłaby wykonać w samochodzie.
I podobno bardzo dobrze ci poszło.
Najlepiej z całej klasy – informuje Marianne.
To prawda – przyznaje Connell. – Marianne też uzyskała niezły wynik. Możemy już iść?
Lorraine przerywa rozwiązywanie fartucha.
Nie zdawałam sobie sprawy, że się gdzieś spieszymy – mówi.
Connell wsuwa ręce do kieszeni i tłumi pełne irytacji westchnienie, ale robi to ze słyszalnym wciągnięciem powietrza, co też brzmi jak westchnienie.
Muszę jeszcze skoczyć do suszarki i wyjąć pranie – wyjaśnia Lorraine. – I będziemy mogli ruszać. Okej?
Connell nic nie mówi, stoi tylko ze spuszczoną głową, gdy Lorraine wychodzi z kuchni.
Chcesz trochę? – pyta Marianne.
Wyciąga w jego stronę słoik z kremem. Connell jeszcze głębiej wciska ręce w kieszenie, jak gdyby chciał w nich zmieścić całego siebie.
Nie, dzięki – mówi.
Dostałeś wyniki z francuskiego?
Wczoraj.
Connell opiera się o lodówkę i patrzy, jak Marianne oblizuje łyżkę. W szkole nie rozmawiają ze sobą. Wszyscy wiedzą, że Marianne mieszka w tej białej rezydencji z podjazdem i że matka Connella jest sprzątaczką, nikt nie wie jednak o szczególnym związku łączącym te dwa fakty.
Mam ponad dziewięćdziesiąt procent – mówi Connell. – A ty z niemieckiego?
Też – odpowiada Marianne. – Chcesz się chwalić wynikami?
I co, zdobędziesz sześćset punktów?
Marianne wzrusza ramionami.
Ty pewnie tak – mówi.
Ale ty jesteś ode mnie mądrzejsza.
Nie martw się. Jestem mądrzejsza od wszystkich.
Marianne uśmiecha się szeroko. Wobec kolegów w szkole żywi jawną pogardę. Nie ma przyjaciół i przerwy obiadowe spędza samotnie, czytając powieści. Mnóstwo ludzi naprawdę nie znosi Marianne. Jej ojciec zmarł, gdy miała trzynaście lat, i Connell słyszał, że teraz Marianne ma jakieś problemy psychiczne czy coś takiego. To prawda, że jest najbardziej inteligentną osobą w szkole. Boi się zostawać z nią sam na sam, tak jak teraz, lecz łapie się też na fantazjowaniu o tym, co mógłby powiedzieć, żeby jej zaimponować.
Ale z angielskiego nie jesteś najlepsza – przypomina Connell.
Marianne oblizuje zęby niewzruszona.
Może powinieneś dawać mi korepetycje – mówi.
Connell czuje, jak pieką go uszy. Pewnie Marianne tylko się wygłupia i nie ma w tej wypowiedzi żadnego podtekstu, ale jeśli jest, to chce go tym skojarzeniem ze sobą upokorzyć, jako że ona sama uważana jest za przedmiot odrazy. Nosi brzydkie buty na grubej podeszwie i się nie maluje. Niektórzy mówią, że nie goli nóg, w ogóle niczego. Connell słyszał kiedyś, że pobrudziła się lodami czekoladowymi w szkolnej stołówce, a potem poszła do toalety, zdjęła bluzkę i próbowała zmyć plamę w umywalce. To znana anegdota na jej temat, wszyscy ją słyszeli. Gdyby Marianne chciała, mogłaby w szkole ostentacyjnie witać się z Connellem. Do zobaczenia po południu, mogłaby powiedzieć w obecności wszystkich. Niewątpliwie postawiłaby go wtedy w niezręcznej sytuacji, w czym zdaje się zwykle znajdować przyjemność. Nigdy jednak tego nie zrobiła.
O czym rozmawiałeś dzisiaj z profesor Neary? – pyta Marianne.
Och. O niczym. Nie wiem. O egzaminach.
Marianne kręci łyżką w słoiku.
Ona chyba na ciebie leci, co? – pyta.
Connell przygląda się obrotom łyżki. Uszy wciąż mocno go pieką.
Skąd taki pomysł? – mówi.
Boże, chyba się z nią nie umawiasz?
To oczywiste. Myślisz, że takie żarty są śmieszne?
Przepraszam – rzuca Marianne.
Na jej twarzy maluje się skupienie, jak gdyby próbowała przebić się wzrokiem przez oczy do wnętrza jego głowy.
Masz rację, to nie jest śmieszne – stwierdza. – Przepraszam.
Connell kiwa głową, przez chwilę rozgląda się po kuchni, wsuwa czubek buta w szczelinę między płytkami.
Czasami mam wrażenie, że rzeczywiście dziwnie się przy mnie zachowuje – przyznaje. – Ale nikomu bym o tym nie powiedział.
Ona flirtuje z tobą nawet na lekcjach.
Naprawdę tak sądzisz?
Marianne kiwa głową. Connell pociera szyję. Neary uczy ich ekonomii. Jego rzekome uczucia do niej są w szkole szeroko komentowane. Niektórzy twierdzą nawet, że wysłał jej zaproszenie do znajomych na Facebooku, co nie jest prawdą, nigdy by się na coś takiego nie zdobył. W zasadzie, jeśli chodzi o nią, nie robi ani nie mówi nic, po prostu siedzi cicho, rejestrując, co robi i mówi ona. Niekiedy zatrzymuje go po lekcji, żeby porozmawiać o tym, dokąd zmierza jego życie, a raz dotknęła nawet węzła jego szkolnego krawata. Connell nie może nikomu powiedzieć o jej zachowaniu, bo pomyśleliby, że się przechwala. Na lekcjach jest zbyt zażenowany i zirytowany, żeby się skoncentrować, po prostu siedzi w ławce, wpatrując się w podręcznik, aż rozmazują mu się przed oczami wykresy.
Wszyscy ciągle się mnie czepiają, że niby na nią lecę czy coś – skarży się. – Ale tak naprawdę ona mi się w ogóle nie podoba. No bo chyba nie myślisz, że jakoś reaguję, gdy ona się tak zachowuje?
Przynajmniej nie widziałam.
Connell bezwiednie wyciera dłonie w szkolną koszulę. Wszyscy są tak bardzo przekonani o jego fascynacji profesor Neary, że czasem zaczyna wątpić w podszepty własnego instynktu. A co, jeśli na jakimś poziomie – poniżej albo powyżej własnego pola percepcji – naprawdę jej pożąda? W gruncie rzeczy nie wie nawet, jakie to powinno być uczucie. Wcześniej, ilekroć się z kimś kochał, to doświadczenie było tak stresujące, że stawało się niezbyt przyjemne, co z kolei skłaniało go do podejrzeń, że coś musi być z nim nie tak i że nie jest w stanie zbliżyć się do kobiety, że jest w jakiś sposób upośledzony. Po stosunku leży i myśli: To było tak straszne, że aż robi mi się niedobrze. Czy tylko on tak ma? Czy mdłości odczuwane w chwilach, gdy profesor Neary pochyla się nad nim w czasie lekcji, są jego sposobem odczuwania erotycznej podniety? Skąd ma to wiedzieć?
Jeśli chcesz, mogę pójść w twoim imieniu do Lyonsa – proponuje Marianne. – Nie wygadam, że wiem coś od ciebie, powiem, że sama zauważyłam.
Jezu, nie. Wykluczone. Nikomu o tym nie mów, dobra?
Dobra, w porządku.
Spogląda na nią, upewnia się, że mówi poważnie, i kiwa głową.
Nie twoja wina, że ona tak się przy tobie zachowuje – stwierdza Marianne. – Nie robisz nic złego.
Connell pyta ściszonym głosem:
Ale dlaczego wszystkim się wydaje, że ona mi się podoba?
Może dlatego, że często się czerwienisz, gdy z tobą rozmawia. Ale wiesz, ty się czerwienisz z byle powodu, po prostu taka już specyfika twojej karnacji.
Connell wybucha krótkim, smętnym śmiechem.
Dzięki – rzuca.
Ale to prawda.
No, zdaję sobie sprawę.
W tej chwili też się czerwienisz – zauważa Marianne.
Connell zamyka oczy, wciska język w podniebienie. Słyszy, że Marianne się śmieje.
Dlaczego musisz wszystkich krytykować? – pyta ją.
Ja cię nie krytykuję. Nie obchodzi mnie, czy się czerwienisz, nikomu nie powiem.
Nie możesz mówić, co ci ślina na język przyniesie, tylko dlatego, że nikomu o tym nie powiesz.
Okej – rzuca Marianne. – Przepraszam.
Connell odwraca się i patrzy na ogród za oknem. Teren wokół rezydencji właściwie trudno byłoby nazwać ogrodem. Jest tam kort tenisowy i duża kamienna rzeźba o kształtach kobiety. Connell ogląda więc „ogród” i przysuwa twarz blisko chłodnej powierzchni szyby. Gdy w szkole opowiadają tę historię o Marianne piorącej bluzkę w umywalce, zachowują się, jakby to było po prostu śmieszne, Connell przypuszcza jednak, że prawdziwym celem tej anegdoty jest coś innego. Marianne nigdy się nie spotykała z nikim ze szkoły, nikt nigdy nie widział jej rozebranej, nikt nie wie nawet, czy lubi chłopców, czy dziewczyny, z nikim o tym nie rozmawia. Innym to się nie podoba i Connell uważa, że dlatego opowiadają tę historię – żeby w pewnym sensie pogapić się na coś, czego nie mogą obejrzeć.
Nie chcę się z tobą kłócić – dodaje Marianne.
Nie kłócimy się.
Wiem, że prawdopodobnie mnie nie cierpisz, ale jesteś jedyną osobą, która w ogóle ze mną gada.
Nigdy nie powiedziałem, że cię nie cierpię – protestuje Connell.
To przykuwa jej uwagę i Marianne podnosi wzrok, Connell odwraca od niej spojrzenie zmieszany, ale widzi kątem oka, że Marianne się w niego wpatruje. Gdy z nią rozmawia, ma poczucie całkowitej poufności. Mógłby jej powiedzieć o sobie wszystko, nawet najdziwniejsze rzeczy, a ona nigdy by ich nie powtórzyła, wie o tym. Przebywanie z nią na osobności jest jak opuszczenie pokoju z normalnym życiem i zamknięcie za sobą drzwi. Nie boi się jej, Marianne jest przy nim całkowicie wyluzowana, obawia się natomiast przebywania w jej towarzystwie ze względu na zastanawiający sposób, w jaki sam się przy niej zachowuje, ze względu na rzeczy, które mówi, a których normalnie nigdy by nie powiedział.
Kilka tygodni wcześniej, gdy czekał w holu na Lorraine, Marianne zjawiła się na schodach w szlafroku. Był to zwykły biały szlafrok, klasycznie przewiązany w talii. Miała mokre włosy, a jej skóra błyszczała, jakby wtarła w nią przed chwilą krem. Gdy ujrzała Connella, zawahała się i przystanęła na schodach. Nie wiedziałam, że tu jesteś, przepraszam – powiedziała. Może sprawiała wrażenie zmieszanej, ale nie jakoś szczególnie. Potem weszła z powrotem na górę do swojego pokoju. Po jej odejściu Connell stał w holu i czekał. Wiedział, że Marianne prawdopodobnie się teraz ubiera i cokolwiek będzie miała na sobie, gdy zejdzie, będą to ubrania, które wybrała już po ich krótkim spotkaniu. W każdym razie Lorraine była gotowa do wyjścia, zanim Marianne ponownie się zjawiła, nie udało mu się więc zobaczyć, co włożyła. Nie żeby specjalnie mu na tym zależało. Z pewnością nie powie nikomu w szkole, że widział ją w samym szlafroku ani że wyglądała na zmieszaną, nikomu nic do tego.
Cóż, ja tam ciebie lubię – oznajmia Marianne.
Przez kilka sekund Connell się nie odzywa i intymność tej chwili jest potężna, napiera w sposób niemal fizyczny na jego twarz i ciało. Potem do kuchni wraca Lorraine, owijając szyję szalikiem. Puka cicho do drzwi, mimo że są już otwarte.
Możemy? – pyta.
Tak – odpowiada Connell.
Dziękuję za wszystko, Lorraine – mówi Marianne. – Do zobaczenia w przyszłym tygodniu.
Connell przechodzi już przez próg kuchennych drzwi, gdy jego matka mówi:
Może byś się tak pożegnał, co?
Connell odwraca się, żeby zerknąć przez ramię, przekonuje się jednak, że nie jest w stanie spojrzeć Marianne w oczy, kieruje więc swoje słowa do podłogi.
Racja. Na razie – rzuca. Nie czeka na jej odpowiedź.
W samochodzie jego matka zapina pas bezpieczeństwa i kręci głową.
Mógłbyś być dla niej milszy – mówi. – Dziewczyna nie ma w szkole łatwego życia.
Connell wsuwa kluczyk do stacyjki, zerka w lusterko wsteczne.
Jestem dla niej miły – oznajmia.
To tak naprawdę bardzo wrażliwa osoba – zaznacza Lorraine.
Możemy zmienić temat?
Lorraine się krzywi. Connell patrzy przed siebie i udaje, że tego nie zauważa.

Trzy tygodnie później (luty 2011)

Marianne siedzi przed toaletką i przygląda się w lustrze swojej twarzy. Policzkom i podbródkowi brakuje wyrazistości. Twarz niczym wytwór technologii komputerowej, z oczami jak mrugające kursory. Może też przywodzić na myśl odbijający się w czymś księżyc, niewyraźny i rozmyty. Wyraża wszystko jednocześnie, co jest równoznaczne z tym, że nie wyraża niczego. Makijaż na tę okazję byłby, dochodzi do wniosku, czymś żałosnym. Nie przerywając kontaktu wzrokowego z samą sobą, zanurza palec w otwartym słoiczku z błyszczykiem i nakłada go na usta.
Na dole, gdy zdejmuje z wieszaka płaszcz, z salonu wychodzi Alan, jej brat.
Dokąd to? – pyta.
Wychodzę.
Gdzie?
Marianne wsuwa ręce do rękawów płaszcza i poprawia kołnierz. Zaczyna się denerwować i ma nadzieję, że jej milczenie wyraża zuchwalstwo, nie brak zdecydowania.
Przejść się – mówi.
Alan staje pod drzwiami.
Przecież wiem, że nie idziesz się spotkać z przyjaciółmi – mówi. – Bo ich nie masz, zgadza się?
Tak.
Marianne uśmiecha się łagodnie, mając nadzieję, że ten gest uległości udobrucha brata i ten odsunie się od drzwi. Tymczasem Alan mówi:
Dlaczego to robisz?
Co?
Tak głupio się uśmiechasz.
Naśladuje wyraz jej twarzy, wyszczerzając się paskudnie. Chociaż niby się uśmiecha, siła i przerysowanie tej kreacji sprawiają, że wygląda na wściekłego.
Cieszysz się, że nie masz przyjaciół? – pyta.
Nie.
Wciąż się uśmiechając, Marianne stawia dwa małe kroki do tyłu, a potem odwraca się i zaczyna iść w stronę kuchni, gdzie przez taras można wyjść do ogrodu. Alan depcze jej po piętach. Chwyta ją za ramię i odciąga od drzwi. Marianne czuje, jak zaciskają jej się szczęki i jak jego palce ściskają przez płaszcz jej ramię.
A tylko spróbuj się poskarżyć mamie – ostrzega Alan.
Nie – odpowiada Marianne – nie. Idę po prostu na spacer. Dziękuję.
Puszcza ją i Marianne wymyka się na taras, zamyka za sobą drzwi. Na dworze powietrze wydaje się bardzo zimne i Marianne zaczyna szczękać zębami. Obchodzi dom i podjazdem dostaje się na ulicę. Czuje pulsowanie w miejscu, gdzie Alan ściskał jej ramię. Wyciąga z kieszeni komórkę i układa esemesa, co rusz wybierając zły klawisz, więc kasuje i pisze od nowa. Wreszcie wysyła: Już idę. Zanim schowa telefon, przychodzi odpowiedź: super do zobaczenia.
Pod koniec poprzedniego semestru szkolna drużyna piłkarska doszła do finału jakichś rozgrywek i wszystkich uczniów zwolniono z trzech ostatnich lekcji, żeby poszli na mecz. Marianne nigdy nie oglądała drużyny podczas gry. Nie interesowała się sportem i lekcje wychowania fizycznego tylko ją stresowały. W autobusie wiozącym ich na mecz słuchała muzyki i nikt się do niej nie odzywał. Za oknem: czarne krowy, zielone łąki, białe domy z brązowymi dachówkami. Zawodnicy siedzieli razem z przodu autobusu, pili wodę i poklepywali się po plecach, żeby dodać sobie otuchy. Marianne ogarnęło poczucie, że jej prawdziwe życie rozgrywa się gdzieś bardzo daleko, bez jej udziału, i nie miała pojęcia, czy się kiedykolwiek dowie, gdzie ono jest i czy stanie się jego częścią. To uczucie nachodziło ją często w szkole, aczkolwiek nie towarzyszyły mu żadne konkretne obrazy, które by podpowiadały, jak owo prawdziwe życie miałoby wyglądać ani jak miałaby się w nim czuć. Wiedziała jedno: gdy się zacznie, nie będzie musiała go sobie wyobrażać.
Do końca meczu nie padało. Ściągnięto ich tam, żeby wznosili wokół boiska dopingujące okrzyki. Marianne stała blisko bramki razem z Karen i kilkoma innymi dziewczynami. Wszyscy oprócz Marianne najwyraźniej znali na pamięć szkolne hasła, których ona nigdy wcześniej nie słyszała. Po pierwszej połowie było 0:0, a w przerwie profesor Keaney rozdawała uczniom soki i batoniki energetyczne. Na drugą połowę meczu drużyny zamieniły się stronami i teraz szkolni napastnicy grali blisko miejsca, gdzie stała Marianne. Connell Waldron był środkowym napastnikiem. Widziała go na boisku w piłkarskim stroju, lśniących białych spodenkach i szkolnej koszulce z numerem dziewięć na plecach. Miał znakomitą postawę, prezentował się lepiej niż wszyscy inni zawodnicy. Jego sylwetka była naniesioną pędzlem długą elegancką linią. Gdy piłka toczyła się w ich stronę, zwykle biegał w kółko i czasem wyrzucał jedną rękę do góry, a potem znowu stawał w miejscu. Obserwowanie go było przyjemnością, choć pewnie nie wiedział, gdzie stoi Marianne, ani go to nie obchodziło. Kiedyś po szkole może mu powie, że go obserwowała, a on roześmieje się i stwierdzi, że straszny z niej dziwoląg.
W siedemdziesiątej minucie Aidan Kennedy pobiegł lewą stroną boiska i podał do Connella, który strzelił z rogu pola karnego i piłka poszybowała nad głowami obrońców do bramki. Wszyscy zaczęli krzyczeć, nawet Marianne, a Karen otoczyła ją jedną ręką w pasie i ścisnęła. Razem wiwatowały, uczestniczyły w czymś magicznym, co niwelowało zwyczajne powiązania towarzyskie między nimi. Profesor Keaney gwizdała i tupała. Na boisku Connell i Aidan obejmowali się jak bracia, którzy spotkali się po latach rozłąki. Jaki piękny był wtedy Connell. Marianne przyszło do głowy, że bardzo chciałaby go zobaczyć, jak się z kimś kocha; to nie musiałaby być ona, to mógłby być ktokolwiek. Pięknie byłoby po prostu mu się przyglądać. Właśnie tego rodzaju myśli, wiedziała o tym, odróżniały ją w szkole od innych, czyniły z niej „dziwoląga”.
Wszyscy uczniowie z klasy Marianne zdają się uwielbiać szkołę i uważać ją za coś normalnego. Codzienne wkładanie tych samych mundurków, przestrzeganie narzuconych reguł, monitorowanie i karanie przejawów złego zachowania, to wszystko jest dla nich normalne. Nie mają poczucia, że znajdują się w opresyjnym środowisku. Marianne w zeszłym roku pokłóciła się z nauczycielem historii, profesorem Kerriganem, bo przyłapał ją na wyglądaniu przez okno w czasie lekcji, i nikt z całej klasy się za nią nie ujął. Wydawało jej się czymś całkiem szalonym, że musi codziennie rano wkładać mundurek i tłoczyć się w gigantycznym gmachu przez cały dzień, przy czym nie może nawet skierować wzroku tam, gdzie chce, bo nawet ruch gałek ocznych podlega ocenie szkolnego sądu.
Nie uczysz się, jeśli wyglądasz przez okno i myślisz o niebieskich migdałach – oznajmił Kerrigan. Marianne, która wtedy już nie panowała nad sobą, odpysknęła:
Proszę się nie łudzić, od pana niczego się nie nauczę.
Connell powiedział niedawno, że pamięta ten incydent, odniósł wtedy wrażenie, że potraktowała profesora Kerrigana zbyt surowo, a przecież był on jednym z rozsądniejszych nauczycieli.
Ale rozumiem, co chciałaś powiedzieć – dodał Connell. – Że czujesz się w szkole trochę jak w więzieniu, to rozumiem. Powinien ci pozwolić patrzeć w okno, tu się zgadzam. Nie robiłaś nic złego.
Po tamtej rozmowie w kuchni, kiedy mu powiedziała, że go lubi, Connell zaczął bywać w jej domu częściej. Przyjeżdżał wcześnie, żeby odebrać matkę i posiedzieć w salonie, nie mówiąc zbyt wiele, albo postać przy kominku z rękami w kieszeniach. Marianne nigdy nie pytała, dlaczego przychodzi. Zamieniali kilka słów albo ona mówiła, a on potakiwał. Polecił jej do przeczytania Manifest komunistyczny, spodoba jej się, powiedział i zaproponował, że na wszelki wypadek zapisze jej tytuł. Znam tytuł Manifestu komunistycznego – rzekła. Connell wzruszył ramionami, okej. Po chwili dodał z uśmiechem:
Wymądrzasz się, a nawet go nie czytałaś.
Roześmiała się wtedy wbrew sobie i on też zaczął się śmiać. Gdy się tak śmiali, nie mogli spojrzeć sobie w oczy, musieli kierować wzrok w kąty pokoju lub pod nogi.
Connell chyba rozumiał jej odczucia związane ze szkołą; powiedział, że lubi słuchać jej opinii.
Możesz się ich nasłuchać na lekcjach – stwierdziła.
Odpowiedział rzeczowo:
W klasie zachowujesz się inaczej, tak naprawdę nie jesteś taka.
Uważał najwyraźniej, że Marianne ma dostęp do całego wachlarza różnych tożsamości i bez trudu prześlizguje się od jednej do drugiej. To ją zaskoczyło, bo zwykle czuła się uwięziona w jednej osobowości, która zawsze jest taka sama, niezależnie od tego, co Marianne robi i mówi. W przeszłości próbowała być inna, w ramach pewnego rodzaju eksperymentu, ale nigdy jej się to nie udało. Jeśli wydawała się inna Connellowi, ta różnica nie tkwiła w niej samej, w jej osobie, lecz zachodziła gdzieś między nimi, w dynamice ich relacji. Czasami go rozśmieszała, w inne dni natomiast był małomówny, nieprzenikniony i po jego wyjściu czuła się pobudzona, zdenerwowana, pełna energii i zarazem potwornie wycieńczona.
W zeszłym tygodniu poszedł za nią do gabinetu, gdzie próbowała znaleźć egzemplarz książki Następnym razem pożar, żeby mu ją pożyczyć. Stał tam, przeglądając tomy na półkach, z rozpiętą pod szyją koszulą i poluzowanym szkolnym krawatem. Znalazła tomik i wręczyła mu, a on usiadł pod oknem i zaczął czytać tekst na czwartej stronie okładki. Usiadła obok i spytała, czy jego kumple Eric i Rob wiedzą, że Connell tak dużo czyta poza lekturami.
Ich nie interesują takie rzeczy – odparł.
Chcesz powiedzieć, że nie są zainteresowani otaczającym ich światem?
Connell zrobił minę, tę co zawsze, gdy krytykowała jego przyjaciół: niezbyt ekspresyjne zmarszczenie brwi.
Nie w ten sam sposób – powiedział. – Mają własne zainteresowania. Wątpię, żeby chcieli przeczytać książkę o rasizmie i tego typu rzeczach.
Tak, są zbyt zajęci przechwalaniem się, z kim sypiają – zadrwiła.
Przez sekundę po tej uwadze milczał, nadstawiając ucha, ale nie wiedział dokładnie, jak miałby zareagować.
Tak, trochę tak – przyznał. – Nie bronię ich, wiem, że potrafią być wkurzający.
Nie przeszkadza ci to?
Znów zamilkł na chwilę.
Zwykle nie – rzekł. – Bywa, że przeginają, i wtedy oczywiście działają mi na nerwy. Ale koniec końców są moimi przyjaciółmi, rozumiesz. Ty odbierasz to inaczej.
Spojrzała na niego, on jednak cały czas wpatrywał się w grzbiet książki.
Jak to inaczej? – spytała.
Wzruszył ramionami, wyginając okładkę w jedną i drugą stronę. Poczuła frustrację. Twarz i ręce miała gorące. Connell ciągle wpatrywał się w książkę, chociaż na pewno zdążył przeczytać wszystko, co napisano na okładce. Była wyczulona na obecność jego ciała, wychwytywała nawet mikroskopijne zmiany, jak gdyby zwykły rytm jego oddechu mógł spowodować jej złe samopoczucie.
Niedawno mówiłaś, pamiętasz, że mnie lubisz – powiedział. – W kuchni, gdy rozmawialiśmy o szkole.
No.
Miałaś na myśli, że co, że lubisz mnie jak kumpla?
Wbiła wzrok w kolana. Ubrana była w sztruksową spódnicę i w świetle padającym z okna zauważyła na niej kłaczki kurzu.
Nie, nie tylko jak kumpla – wyznała.
Aha, dobra. Tak się zastanawiałem.
Siedział tam, kiwając głową.
Nie bardzo wiem, co ja sam czuję – dodał. – Myślę, że gdyby do czegoś między nami doszło, w szkole byłoby trochę głupio.

 
Wesprzyj nas