“Elżbieta II. Portret królowej” to biografia najsłynniejszej królowej naszych czasów. W swojej książce Paola Calvetti kreśli wyrazisty portret kobiety, która od dziesięcioleci jest symbolem brytyjskiej monarchii.


Elżbieta II. Portret królowejPaola Calvetti ukazuje niełatwą drogę Elżbiety II od skromnej i nieśmiałej następczyni tronu do królowej w każdym calu, najdłużej panującego monarchy w historii Wielkiej Brytanii.

Opowiada o miłości do księcia Filipa, kulisach życia na królewskim dworze i niełatwych relacjach z członkami licznej rodziny Windsorów, które nieraz stawały się źródłem plotek i skandali, śledzonych przez cały świat.

Opowieść o Elżbiecie II to również fascynująca historia jej długiego panowania, portret całej epoki, w trakcie której oblicze świata nieraz się zmieniało, stawiając przed królową coraz to nowe wyzwania.

 
Paola Calvetti
Elżbieta II. Portret królowej
Przekład: Iwona Banach
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Premiera: 25 lutego 2020
 
 

Elżbieta II. Portret królowej


Wiltshire, Anglia, marzec 2015

Chłopak ładuje na furgonetkę ostatnie meble, bezwartościowe, rozpadające się śmieci, pozostawione na zmarnowanie w pokojach na parterze. Teraz cottage potrzebuje tylko odświeżenia. Strukturę ma solidną. Tynk nieuszkodzony. Co prawda ogród porośnięty jest plątaniną dzikich roślin, gałęzie drzew zwisają tuż nad dachem, drewno okiennych ram jest spękane, a kamienne murki pokruszone są jak kromki czerstwego chleba, ale lokalizacja domu za żywopłotem chroniącym przed spojrzeniami przechodniów jest bezcenna.
Panuje tu doskonała cisza.
A wschód słońca ma kolor miodu.
Pozostawszy sam, nowy właściciel tej sennej oazy, leżącej niewiele dalej niż godzinę jazdy pociągiem od Londynu, schodzi do piwnicy. Drzwi są na wpół przymknięte, dwie smugi światła przecinają półmrok. Z sufitu zwisa naga żarówka, jakiś zakurzony statyw leży porzucony w kącie, pod jedną z belek zasnutych pajęczynami stoi drewniana skrzynka opatrzona wyblakłą etykietką. Myśląc, że znów będzie musiał wołać faceta od furgonu, bez specjalnej ekscytacji, jakiej można by się spodziewać, kiedy odkrywa się skarb, zdejmuje pokrywę. Wewnątrz znajdują się dziesiątki ułożonych pionowo kremowych kopert.
To tylko stare fotografie.
Niektóre wydają się zachowane w doskonałym stanie, inne mają pożółkłe brzegi. Papierowa puszka Pandory cudownie ocalona przed wilgocią. W półcieniu wyciąga rękę i łapie kopertę datowaną na rok 1926. Trzymając ją delikatnie, wyjmuje fotografię, na zdjęciu jest młoda kobieta o delikatnych rysach twarzy, jej szyję zdobi sznur pereł, który faliście opada na ciemne ubranie. Jej usta są gotowe do uśmiechu, wydaje się, jakby na niego patrzyła.
Na jej kolanach siedzi jasnowłosa dziewczyneczka w białej koronkowej sukience. Ma nieco naburmuszoną buzię. Jest bosa. To, co sprawia, że serce zaczyna mu szybciej bić, to podpis po drugiej stronie zdjęcia. Princess Elizabeth and the Duchess of York, dec. 2 1926.
To dlatego twarz wydała mu się taka znajoma!
Ta tajemnicza kobieta to przyszła królowa matka, a blondynka może być tylko tą dziewczynką.
Fotografia zachowała się nietknięta przez osiemdziesiąt dziewięć lat wraz z setkami innych świadectw wyjątkowego i, wydawałoby się, szczęśliwego dzieciństwa. Kto zostawił zdjęcia rodziny królewskiej w tej kapsule czasu? Na dole, z prawej strony, widać podpis, choć atrament jest już wyblakły. Marcus Adams.
Mężczyźnie wystarczy krótki przegląd stron internetowych, aby dowiedzieć się nie tylko tego, że to nazwisko odpowiada nazwisku teścia dawnej właścicielki domu, zmarłej Rosalind Thuillier, ale że Adams to znane nazwisko sławnej dynastii fotografów dokumentujących od dziesięcioleci życie rodziny królewskiej. Walton z British Archeological Association i współodkrywca techniki suchej płyty był ulubionym fotografem królowej Wiktorii. Marcus, jego syn, pomiędzy rokiem 1926 a 1956 robił zdjęcia całym zastępom maleńkich arystokratów, aż w końcu Gilbert, który rozpoczynał jako asystent ojca, otrzymał przywilej oświetlenia opactwa westminsterskiego na koronację Elżbiety II.
Jest coś nieodpartego w chęci posiadania czegoś, co należy do królewskich rodów, ale co począć ze skarbem, o którego istnieniu jeszcze kilka tygodni wcześniej nikt nie wiedział? Zamienić cottage w muzeum z dekoracjami w stylu vintage czy pozbyć się tych dynastycznych okruchów jak najszybciej to możliwe?

Sprzedać! Sprzedać!

Kilka miesięcy później w domu aukcyjnym Dominica Wintera w Cirencester nie ma ani jednego wolnego miejsca, a na sali panuje dziwna, cudowna ekscytacja. Wierni Windsorom, wszystkożerni kolekcjonerzy, właściciele galerii, ale i zwykli ciekawscy ludzie przybyli do Gloucestershire z każdego zakątka Wielkiej Brytanii, aby zdobyć choć jeden egzemplarz z pięciuset fotografii anonimowego sprzedawcy. To wręcz fantastyczna okazja, Marcus Adams był fotografem płodnym, ale nie archiwistą dokumentującym historię, raczej nieracjonalnym zbieraczem wspomnień, i te odbitki, jakże sugestywne, wykonane w technice bromoleju1, jeszcze nigdy nie były publikowane. Wspomnienia rodzinne, upchane w kasetce, opowiadają o początku życia, które kilka lat po ich uchwyceniu ewoluuje w zupełnie nieoczekiwaną historię.
Prawie połowa tego królewskiego skarbu dotyczy słodkiej dziewczynki z dołeczkami, upozowanej na kolanach surowej babki, Marii Teck; nastolatki, a już władczyni wszystkiego, co jest w stanie objąć wzrokiem; niewiele ponad dwudziestoletniej matki z pierworodnym Karolem w ramionach.
Aukcja cieszy się ogromnym zainteresowaniem.
Najwyższą cenę uzyskuje portret Jerzego VI i królowej, stojących obok dwóch księżniczek, zrobiony w 1939 roku, kilka tygodni przed przystąpieniem Anglii do wojny. Pomiędzy 12 a 13 października 2015 roku skarb zapomnianego fotografa rozproszył się na wszystkie strony świata. Wszystkie odbitki zostają sprzedane, poza jedną, którą szczęśliwy właściciel zachował dla siebie, datowaną na 2 grudnia 1926 roku i stanowiącą debiut Elżbiety przed obiektywem.

DZIECIŃSTWO

(1926–1933)

Prawie osiem miesięcy przed wykonaniem owego zdjęcia z 1926 roku
Dnia 20 kwietnia 1926 roku znad Tamizy wieje lodowaty wiatr. Mimo że gazety zapowiadają to wydarzenie jako całkowicie pewne, przy Bruton Street 17, w eleganckiej dzielnicy May-fair, nie koczują tabuny fotografów. Kilka linijek tekstu w razie potrzeby wystarczy wiernym poddanym zgromadzonym pod oknami. Tymczasem w pubie Coach and Horses na rogu ulicy (nadal stoi tu wciśnięty pomiędzy białe, luksusowe budynki) kufle piwa są gotowe do wzniesienia toastu.
W londyńskim chłodzie czuć także zbliżający się strajk, zapowiedziany na 3 maja przez związki górników walczące z potentatami węglowymi, którzy grożą obniżką płac. Jednak co innego zaprząta myśli sir Williama Joynsona-Hicksa, ministra spraw wewnętrznych w konserwatywnym rządzie Stanleya Baldwina. To sprawa wagi państwowej.
Niedługo po północy, kiedy kierowca odwozi go do rezydencji Claude’a George’a Bowesa-Lyona, czternastego księcia Strathmore i Kinghorne, słychać zaledwie echo strajków. Na pierwszym piętrze dwudziestopięcioletnia Elżbieta Angela Małgorzata Bowes-Lyon, dziewiąta córka hrabiego Strathmore, trudzi się już od dwudziestu czterech godzin, by urodzić swoje pierworodne dziecko. Przy wyczerpanej księżnej Yorku czuwa nie tylko trzech ginekologów i dwie położne, ale i dostojnicy kościelni oraz dworzanie — aby można było poświadczyć narodziny królewskiego potomka, konieczna jest obecność ministra spraw wewnętrznych. Tradycja ta wywodzi się z 1688 roku, kiedy to podejrzewano, że Jakub Stuart2, syn Jakuba II i Marii Beatrycze, był „uzurpatorem”, a prawdziwy syn tych dwojga zmarł przy urodzeniu i — za sprawą sprytnej damy do towarzystwa — został zastąpiony przez innego chłopca.
Sir William nie musiał długo czekać.
Ponieważ poród naturalny okazał się bardzo skomplikowany, chirurg Harry Simpson zdecydował się wykonać cesarskie cięcie. Salę operacyjną zaimprowizowano w domu, nie zważając na ryzyko związane z operacją, która mogła uniemożliwić młodej mamie posiadanie kolejnego dziecka. Potomkowie linii Yorków nie są przeznaczeni do dziedziczenia tronu, więc postępuje się bez wahania. Dnia 21 kwietnia 1926 roku, kilka minut po drugiej czterdzieści, sir Joynson-Hicks informuje premiera, że poród został „instytucjonalnie” zakończony bez problemów i że on osobiście sprawdził, czy nie nastąpiła podmiana dziecka. Noworodek płci żeńskiej, waga urodzeniowa trzy tysiące sześćset gramów, pierwsza wnuczka Jerzego V, ale przede wszystkim ukochana córka drobniutkiej, dowcipnej Elżbiety, żony jąkającego się, irytującego księcia Alberta, zwanego Bertim.
Pałac Buckingham ogłasza narodziny Elżbiety krótkim komunikatem, który pojawił się na czternastej stronie „Timesa”. „O godzinie 2.40 dziś rano księżna Yorku urodziła księżniczkę. Matka i córka czują się dobrze”.
Tylko „Daily Mail” następnego dnia proroczo przypomniał, że „ta dziewczynka, której osoba od wczoraj zdominowała wszystkie, albo prawie wszystkie, rozmowy w królestwie, jest trzecią z kolei do tronu po Edwardzie, księciu Walii” (a także do małżeństwa i posiadania dzieci) i po jego bracie Albercie.
Obudzeni o czwartej rano, pierwsi składają dziewczynce wizytę dziadkowie ze strony ojca, król Jerzy V i królowa Maria. Królowa opisuje księżniczkę jako „urocze maleństwo o pięknej karnacji i przecudnych blond włoskach”. Świeżo upieczony tatuś, szczęśliwy i pełen entuzjazmu, tego samego dnia wyśle im bilecik:
„Mam nadzieję, że Ty i Tato jesteście szczęśliwi, że macie wnuczkę”, dodając coś w rodzaju obietnicy: (wiadomo, że królowie wolą męskich spadkobierców) „mam nadzieję, że wkrótce będziecie mieli też wnuka”3. Na pamiątkę tej zimnej nocy została tabliczka z napisem:

W TYM MIEJSCU NA BRUTON STREET POD NUMEREM 17 WZNOSIŁ SIĘ DOM HRABIEGO STRATH-MORE I KINGHORNE, W KTÓRYM 21 KWIETNIA 1926 ROKU PRZYSZŁA NA ŚWIAT ELŻBIETA ALEKSANDRA MARIA WINDSOR, PÓŹNIEJSZA JEJ WYSOKOŚĆ KRÓLOWA ELŻBIETA II.

Na szczęście członkowie rodziny królewskiej mieli wspaniały zwyczaj pisania do siebie listów i przesyłania ich z pokoju do pokoju. I nawet jeśli po dziesiątkach lat liściki i diariusze ukazują więcej czułości niż zamiłowania do soczystych ploteczek, są bardzo przydatne w odkrywaniu prawdy. O narzeczeństwie i małżeństwie Elżbiety Bowes-Lyon można dowiedzieć się właśnie dzięki upublicznionej dopiero w 2012 roku korespondencji4, w której dziewczyna — zdecydowana co do swoich życiowych wyborów — wyznaje, że wcale nie ma ochoty poślubić królewskiego syna. Gorzej, jest pełna wątpliwości, a nawet przerażona na myśl o obciążeniach związanych z takim małżeństwem. Pisze o tym do swojej byłej guwernantki, Beryl Poignand5. Albert natomiast jest pod wrażeniem magnetycznych oczu gorącej Szkotki, uwodzi ją miesiącami, ale jest zaledwie drugim synem Windsorów, może to zbyt mało dla ambitnej szlachcianki, co do której kroniki piszą, że jest zakochana w urzędniku dworu, Jamesie Stuarcie.
Windsorowie jednak zdecydowali inaczej. Królowa Maria pomaga nieśmiałemu synowi. Przebiegle usuwa z dworu jego rywala, oferując mu prestiżowe stanowisko w Stanach Zjednoczonych. Pierwsza propozycja małżeństwa, złożona nie dość rozważnie w czasie wizyty w letniej rezydencji Strathmore’ ów w Glamis, spotyka się jednak z grzeczną odmową. Następna też, lecz po miesiącach starań, pomiędzy listami i bilecikami, balami i festynami, stosunek Elżbiety do wrażliwego księcia Yorku powoli się zmienia. Trzecie oświadczyny zostają przyjęte. Zaręczyny zostają ogłoszone 15 stycznia 1923 roku. Od tej chwili przyszła małżonka księcia zaczyna przyciągać zainteresowanie prasy, łasej na wszelkie smaczki.
Sama myśl, że musi się poddać publicznej ocenie, zawstydza ją. Elżbieta uważa dziennikarzy i fotografów za prawdziwe nieszczęście i wierzy, że prędzej czy później się znudzą i zostawią ją w spokoju.
Te nadzieje jednak okazują się płonne, choć to właśnie fotografowie będą jej asem w rękawie. Kilka lat później księżna Yorku użyje ich na swoją — i monarchii — korzyść.
Dnia 26 kwietnia 1923 roku Elżbieta i Albert pobierają się w opactwie westminsterskim. Po krótkiej podróży poślubnej do Polesden Lacey w Surrey przeprowadzają się do spokojnego zakątka przy Bruton Street, gdzie Elżbieta szybko staje się żoną spełniającą marzenia męża o życiu rodzinnym możliwie jak najdalszym od dworskich intryg.
Wierna wiktoriańskiemu duchowi, księżna bez zmrużenia oka poddaje się wszelkim wymogom protokołu dworskiego, wie, że nic albo prawie nic nie można zrobić bez zgody teścia, do którego należy też prawo i przywilej akceptacji imion zaproponowanych dla wnuczki. Imiona Elżbieta Maria Aleksandra (w hołdzie dla matki, babki i prababki, które były małżonkami albo królewskimi wdowami, ale nie królowymi) zostają zaakceptowane i 29 maja 1926 roku dziewczynka zostaje ochrzczona przez arcybiskupa Yorku Cosmo Langa w kaplicy rodzinnej w pałacu Buckingham wodą z rzeki Jordan z Ziemi Świętej.
I cały czas płacze.
Fetowana przez Brytyjczyków, w kilka miesięcy zajmuje okładki i pierwsze strony gazet, stając się „najsławniejszą dziewczynką na świecie”, także dzięki fotografiom Marcusa Adamsa.

„Three Photographers”

Bertram Park uważał, że dzieci są zbyt skomplikowanymi obiektami, by dało się je unieruchomić przed obiektywem. O wiele łatwiej zarobić, fotografując gwiazdy teatru albo młode, zarozumiałe panienki, które zbliżając się do pewnego wieku, potrzebują portretów, by móc je powiesić w rodzinnych salonach. Gdy zwiększa się zapotrzebowanie na fotografię, Park wyczuwa interes i ze swoją bardzo utalentowaną żoną, Yvonne Gregory, oraz rozczochranym Marcusem Adamsem zakłada studio „Three Photographers”. Odtąd we trójkę będą pracować, drukując, retuszując i obsługując kamerę otworkową — choć tylko na Adamsie spoczywa odpowiedzialność za uwiecznianie twarzy dzieci.
Jest jesień 1920 roku. Za kilka miesięcy Dover Street 43 stanie się mekką dzieci arystokratów i zamożnych mieszczan, takich jak brzydactwo Rosalind Hicks, jedyna córka pisarki Agathy Christie, czy Christopher Robin Milne, smutne dziecko, które zainspirowało ojca, pisarza Alana Aleksandra Milne’a, do stworzenia przygód Kubusia Puchatka. W portfolio, które mogłoby posłużyć do Who’s who dla przyszłych pokoleń brytyjskich elit, nie może zabraknąć książąt Yorku, przynoszących krocie wydawcom pism, przede wszystkim po narodzinach dziewczyneczki o złotych puklach, która staje się jednym z najbardziej pożądanych tematów.
Już od początku, od 2 grudnia 1926 roku, samochód Yorków regularnie podjeżdża na Dover Street, gdzie Adams przyjmuje ich w białym fartuchu nałożonym na szarą marynarkę od dobrego krawca, z kwiatem wpiętym w klapę i ze starannie zawiązanym krawatem.
Po wymaganych przez etykietę ukłonach zaprasza do dużego jasnokremowego pokoju, gdzie na wielkim stole leżą dziesiątki kukiełek i zabawek. Adams zrobił już ołówkiem szkic młodziutkiej klientki i zbudował sobie aparat fotograficzny domowym sposobem, który dzięki genialnemu wynalazkowi z gumy pozwala mu poruszać się po pokoju, nie strasząc przy tym dziewczynki metalicznym dźwiękiem przesuwającej się płyty.
Adams robi zdjęcia przy miękkim świetle ukrytych lamp. Technika jego pracy przyciąga uwagę modelki, która „pozuje” pod okiem rodziców ukrytych za szklanym panelem, podczas gdy fotograf przyciąga jej uwagę zabawnymi inscenizacjami. O jego kuglarskich zdolnościach może świadczyć krótki film dostępny w sieci, na którym widać Elżbietę i Adamsa — wyglądają razem jak wujek ze swoją ulubioną siostrzenicą6.
Aby uzyskać pięćdziesiąt dobrych zdjęć, robi ich co najmniej dwieście, a aby otrzymać zdjęcia w szczególnie miękkiej tonacji, do której dąży, dodaje ręcznie kredowe tło lub poprawki ołówkiem na szklanych płytach, co jest (jak na wymogi epoki) nader precyzyjnie dopracowaną postprodukcją. W ciągu kilku dni dostarcza zdjęcia do pałacu. Wiele z nich pozostanie ledwie sentymentalnymi śladami w rodzinnych albumach, inne zostaną opublikowane w gazetach, jeszcze inne pojawią się na cynowych pudełkach na ciasteczka, niektóre będą widnieć na kartkach pocztowych, znaczkach, kalendarzach, porcelanie i filiżankach do kawy. W wieku trzech lat Elżbieta bije popularnością na głowę Amerykankę Shirley Temple, a „Times” poświęca jej pierwszą stronę.

Lilibet

Yorkowie trzymają się z dala od sztywnych konwenansów dworu. Udaje im się uszczknąć dla siebie odrobinę prywatności, ale prywatność, której tak pragną, nie trwa długo. Muszą odbyć urzędową podróż do dominiów: Kanady, Afryki Południowej i Australii. Dnia 9 maja 1927 roku Albert będzie musiał wygłosić przemówienie na otwarciu obrad parlamentu australijskiego w Canberze.
Berti jest słabego zdrowia i się jąka. Pomysł, że będzie musiał przemawiać, albo w ogóle pojawić się publicznie, wywołuje u niego nieopisany lęk i powoduje załamanie nerwowe. Potrzebuje pomocy. Dzięki naleganiom i życzliwości żony zwiększa liczbę wizyt na Harley Street w Kensington, gdzie czeka na niego australijski logopeda, Lionel Logue. Był on znany w Londynie z tego, że leczył weteranów pierwszej wojny światowej, którzy po traumie, osłabieni psychicznie, nie byli w stanie prawidłowo się wysławiać.
Jest 6 stycznia 1927 roku. Elżbieta ma dziewięć miesięcy. Pierwsze rozstanie z rodzicami jest wprost rozdzierające. Księstwo York wsiadają na „Renown”, krążownik przerobiony na luksusowy statek wycieczkowy, zaniepokojeni tym, że muszą zostawić córkę z nianiami: Klarą Knight, zwaną Allah, która zajmowała się księżną, i Margaret MacDonald, zwaną Bobo, która będzie stała przy boku Elżbiety prawie przez siedemdziesiąt lat. Ciesząca się zaufaniem dziewczynki Bobo mogła pozwolić sobie na doradzanie księżniczce, co więcej, na krytykę, nawet wtedy gdy Elżbieta była już królową.
Hojni i dobroduszni dziadkowie nie szczędzą uwagi wnuczce. Królową (często w wieczorowej sukni i w tiarze na głowie!) wraz z mężem przyjmują ją w pałacu Buckingham. Król, który w 1917 roku zdecydował, że rodzina królewska będzie nosić nazwisko Windsor7 (niemieckie pochodzenie dynastii Sachsen-Coburg-Gotha to nie było coś, co wywoływałoby szczególne przywiązanie Anglików), uważa dzieci za prawdziwe utrapienie. Jest przeciwnikiem rozwodów, koktajli, kobiet, które palą tytoń i poświęca cały swój wolny czas kolekcji znaczków pocztowych. Tylko przy Elżbiecie zatraca swój sztywny konserwatyzm i nigdy nie traci okazji, by rozpieszczać wnuczkę.
To prawdziwa osobliwość w pałacu, w którym trudno nawet o okruchy radości.
Jerzy V nie jest kochającym rodzicem, jest tak samo oziębły w stosunku synów, jak i względem jedynej córki. Wobec wszystkich stosuje zasadę zastraszania („Mój ojciec bał się swojej matki, ja bałem się swojego ojca. Zrobię wszystko, żeby moje dzieci potwornie bały się mnie”, takie jest jego credo), wywierając presję szczególnie na pierworodnego Edwarda. Wobec zaburzeń mowy drugiego syna Alberta, który urodził się leworęczny i został zmuszony do pisania prawą ręką, zdanie „wyduś to z siebie” jest jednym z najmilszych. O piątym synu po prostu się nie mówi. Dotknięty poważnymi atakami epilepsji i innymi problemami neurologicznymi John przeżyje swoje krótkie życie w królewskiej posiadłości w Sandringham pod opieką niani Charlotte „Lali” Bill. Umrze jako nastolatek w 1919 roku, zapomniany przez dwór i państwo.
Tylko Elżbiecie udaje się skruszyć skorupę, pod którą chowa się król. Dla niej dziadek godzi się na wszystko. Zanim podaruje jej kucyka Peggy, sam, na czworakach, udaje konika i wozi dziewczynkę na grzbiecie po sali tronowej w pałacu Buckingham, nawet w obecności arcybiskupa Canterbury.
Środa to dzień zdjęć.
Marcus Adams przybywa do pałacu Buckingham ze swoim rynsztunkiem, kłania się i robi dziesiątki zdjęć Elżbiecie pozującej z czasopismem w dłoni i z zabawną, zaczesaną do góry grzywką, albo kiedy bawi się sznurem pereł należących do babci. To właśnie te fotografie będą wysyłane w kopertach koloru kości słoniowej Imperial Airways do portów, w których cumuje „Renown”, jedyny pośrednik pomiędzy dziewczynką a rodzicami. Para królewska dzięki magicznym zdolnościom Adamsa przez dziewięć miesięcy może śledzić postępy córki, pierwszy ząbek i Elżbietę przekazującą pozdrowienia maleńką rączką, jedno z ulubionych zdjęć australijskich gazet, które pierwsze opublikowały zdjęcia księżniczki, czyniąc ją sławną także i tam.
Kilka tygodni później, po powrocie do Londynu, Yorkowie przeprowadzają się na Piccadilly 145 do eleganckiego pałacyku z neoklasycznymi kolumienkami, należącego do księcia Wellington. Dwadzieścia pięć sypialni, trzy salony, biblioteka, dwie duże kuchnie, sala balowa, winda i prywatny dostęp do Green Parku na wysokości Hyde Park Corner.
Żeby zobaczyć na żywo swoją księżniczkę, poddani muszą czekać do 27 czerwca 1927 roku. Wtedy to Elżbieta pojawia się po raz pierwszy na rękach matki na balkonie pałacu Buckingham.
Umie już uśmiechać się do podwładnych i wymawiać swoje imię, nieco je zniekształcając. Kiedy ktoś pyta:
— Jak masz na imię?
Odpowiada:
— Tillibet.
W ten sposób łatwe do wymówienia zdrobnienie „Lilibet” pozostanie z nią na zawsze.
Dnia 21 sierpnia 1930 roku w wiejskiej posiadłości Strathmore’ ów w Glamis rodzi się Małgorzata Róża — kwartet, który Bertie z dumą nazywa „We Four” („nasza czwórka”), jest w komplecie.
Dla Bertiego, który właściwie nie miał dzieciństwa, ta rodzinna sielanka staje się prawdziwym schronieniem, jakiego pragnął od zawsze.

 
Wesprzyj nas