A jeśli twoje życie oparte jest na kłamstwie? Kogo widzisz w lustrze i ile masek zakładasz, nie zdając sobie z tego sprawy?


Song nauczycielkiTego dnia świat Lotte Bøk, wykładowczyni historii teatru w Oslo, rozpadł się na kawałki. Jej autorytet, wiedza i tożsamość okazały się fikcją, a ona musiała zadać sobie pytanie: kim jestem?

Dwa tygodnie wcześniej student poprosił ją o udział w filmie zaliczeniowym na temat związków między życiem prywatnym a zawodowym pracowników Wyższej Szkoły Sztuk. Co takiego zobaczyła kamera, która towarzyszyła jej podczas zajęć na uczelni, spacerów po lesie, przygotowywania posiłków?

Przecież w życiu kobiety nie było nic kompromitującego. Miała pięćdziesiąt siedem lat, piękny dom, wspaniałą karierę naukową, kochającą córkę i wnuki. Lubiła swoje życie i pracę. Tymczasem udział w eksperymencie doprowadził ją do załamania. Skąd te wybuchy płaczu, trzaskanie drzwiami po wykładzie, niespokojny sen?

Czego boi się Lotte? Jaka bomba tyka pod płaszczykiem spokojnego, poukładanego życia szanowanej nauczycielki? Dlaczego niszowy film skończył się wielką awanturą?

Vigdis Hjorth (ur. 1959, Oslo) studiowała filozofię, literaturę i nauki polityczne. Ma na swoim koncie 30 książek dla dzieci i dorosłych. Należy do najbardziej znaczących pisarek współczesnej literatury norweskiej. Zdobyła wiele nagród literackich, m.in. Nagrodę im. Sørena Gyldendala (2011), Nagrodę Krytyków (2012), Honorową Nagrodę Bragego (2014), Nagrodę im. Amalie Skram (2014) oraz Nagrodę Księgarzy (2016).

Vigdis Hjorth
Song nauczycielki
Przekład: Maria Gołębiewska-Bijak
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 19 lutego 2020
 
 

Song nauczycielki


I

Nic by się nie stało, gdyby nie.
Ale się stało, wszystko.

Kiedy Lotte Bøk nie wykładała, czytała i komentowała prace magisterskie i rozprawy doktorskie, a także układała plan zajęć na następny semestr. Ściśle biorąc, mogła to robić w domu, mimo to codziennie wędrowała do Wyższej Szkoły Sztuk, rano i po południu tymi samymi ulicami, bo nie używała samochodu bez potrzeby. Pewnego dnia wzięła go jednak, ponieważ miała odebrać z pralni ciężki dywan. Właśnie otwierała bagażnik, żeby włożyć tam dywan, gdy nagle obok niej objawił się naciągacz. Najpierw wypowiedział jej imię i nazwisko, a potem stwierdził:
– Pani mieszka w moim domu.
– Co takiego? – zdumiała się Lotte.
– Pani mieszka na Nybakken 7, prawda? – zapytał, patrząc szklanym wzrokiem i oblizując wilgotne wargi.
Skąd mógł to wiedzieć?
– Mieszkałem w tym domu przez dwadzieścia lat – ciągnął, nie czekając na odpowiedź, bo ją oczywiście znał. – To ja postawiłem przybudówkę z sauną.
Coś takiego! Nie do wiary!
– To ładny stary dom – ocenił. – Na pewno lubi go pani. Sam bym chciał w nim mieszkać, gdyby mnie było na to stać. Cóż, poszedłem na dno, zbankrutowałem, dom sprzedano na licytacji. Pani go kupiła za symboliczną cenę, prawda? – Uśmiechnął się lekko. – Czy mogłaby mi pani wyświadczyć przysługę? – zapytał i wyciągnął w jej stronę wymiętoszoną pięćdziesiątkę. Skinął głową w kierunku monopolowego i wyjaśnił, że go tam nie wpuszczają, ale może Lotte mogłaby mu kupić małą gammeldansk, jedną z tych małpek, stojących przy kasie.
Schowała dywan do bagażnika, zamknęła samochód, poszła do monopolowego, kupiła ćwiartkę gammeldansk i plastikową torbę, włożyła butelkę do torby, przeszła przez ulicę i podała zakup naciągaczowi. Odmówiła przy tym przyjęcia pięćdziesiątki. Niezmiernie się ucieszył, jakby urósł. Lotte wsiadła do samochodu i pojechała do s w o j e g o murowańca. Nie miała wyrzutów sumienia z tego powodu, że w nim mieszka. Miała zaprosić naciągacza, by zamieszkali razem? Przecież to byłoby szaleństwo. Choć niektórzy tak robili. Pewien pastor pozwolił romskiej rodzinie biwakować w swoim ogrodzie. Tylko że to był show-off albo pokaz zasad, rzeczywistość bowiem ma strony praktyczne. Czy ta rodzina korzystała z toalety w domu pastora? Może nieprzypadkowo więcej nie słyszano o tej historii. Chyba Romowie dawno temu opuścili ogród pastora. Lotte miała wrażenie, że taki często bywał koniec pieśni o altruistycznych projektach jednostek. Jej przyjaciółki jeździły do obozów dla uchodźców w Grecji, by tam przez tydzień pracować dla organizacji „Kropla w morzu”. Decydowały się na to po śmierci bliskiej osoby lub po rozpadzie związku. Lotte przypuszczała, że miało to tyle samo wspólnego z chęcią wyrwania się w trudnym okresie ze znanego otoczenia, ile z chęcią niesienia pomocy. Mimo wszystko ta pomoc szła, przecież głównie to się liczyło. Lotte nie powinna lekceważyć wkładu przyjaciółek, ponieważ bogowie wiedzą, jaki motyw kierował tym, kto pomagał bezdomnym, by nie przykrył ich śnieg – tak pisał Brecht w Noclegach. Pomaganie i jednocześnie własna odnowa? Po powrocie z Grecji przyjaciółki miały wiele do opowiadania (Lotte dobrze to pamiętała), wręcz kipiały opowieściami, nieustannie relacjonowały swoje przeżycia takim raptem przyspieszonym i żywym, nietypowym dla nich stylem, że zachęciły ją do podróży na południe i zebrania wrażeń. Ba, doszło nawet do tego, że Lotte wypełniła zamieszczony w sieci kwestionariusz zgłoszeniowy ochotnika, tyle że nigdy go nie wysłała, bo nie potrafiła wpisać w odpowiednią kolumnę preferowanego terminu wyjazdu. Poza tym nie potrzebowała nowego stylu wypowiedzi. Przyjaciółki po paru tygodniach doszły do siebie i znormalniały, tak więc wszystko poszło w niepamięć. Lotte odkryła właśnie, że nie odpowiedziała Tagemu Bastowi, chociaż dochodzi piąta. To nie jej wina, że naciągacz zbankrutował, zdecydowała. Taki jest świat. Niektórzy szli, jak to się mówi, na dno i dlatego innym trafiały się tańsze domy. Owszem, swój dom kupiła tanio, ale myślała, że poprzedni właściciel zmarł. Skąd jej to przyszło do głowy? Myślenie życzeniowe? A gdyby wtedy się dowiedziała, że poprzedniego właściciela wyrzucono na bruk, to co, zrezygnowałaby z kupna? Oczywiście, że nie. Gdyby nie ona, dom kupiłby ktoś inny, właściciel i tak by go nie odzyskał. Co to zresztą za argument? Przecież świat można zmienić nie dzięki zaniechaniu kupowania tanio domów! Lotte wzięła siebie w obronę przed sobą samą. Poza tym kupiła go tanio od banku, nie od naciągacza. Miałaby nie kupić tanio domu od banku? Żeby nie ponosić odpowiedzialności? Cholera! Dom stał przez dwa lata pusty, całkiem zrujnowany, na strychu zagnieździły się nietoperze, za których usunięcie drogo zapłaciła. Dość, Lotte! Głowa do góry! Poprzedni właściciel jej domu, który dostawił przybudówkę z sauną, siedział teraz nad rzeką Aker z ćwiartuchną, jak w piosenkach, razem z innymi wolnymi duchami i pijaczkami – dzięki jej pomocy. Czyż w wiosenne przedpołudnia nie spoglądała często tęsknie na takich, co popijając, bezwstydnie wylegiwali się na trawie, gdy tymczasem ona biegła na swoje wykłady w Wyższej Szkole Sztuk?

Nie musiała wtajemniczać Tagego Basta w swój brak zainteresowania pubami w sąsiedztwie. Nie była specjalnie towarzyska. Lubiła samotność, o tym mogła mówić otwarcie. Do jakiego stopnia powinna być otwarta? Szczerość i otwartość to dwie różne sprawy. Nie chodziła do pobliskich pubów ani kawiarni, bo nie chciała się natykać na studentów i pracowników uczelni. To przynajmniej jeden powód i nic wstydliwego. Czy w związku z tym powinna mu o tym powiedzieć? Och! Dlaczego nie mogło to być jej obojętne! Tage Bast ze swoim głupim projektem sprowadzał jej do głowy jałowe myśli. Czuła się głupia i dziecinna, ostatnimi czasy coraz częściej. Niedawno, stojąc w centrum handlowym na ruchomych schodach, czuła się jak dziecko, bo posłusznie dawała się prowadzić z piętra na piętro w tłumie innych posłusznych konsumentów. Przypomniała sobie słowa Karla Ovego Knausgårda: że w sklepie odmawia ciągnięcia za sobą kosza na zakupy niczym cholernego psa – coś takiego napisał. Pamiętała, że czuła się głupio po wprowadzeniu nowych koszyków na kółkach, które należało ciągnąć za sobą, właśnie niczym jakiegoś psa, zamiast po staremu nosić kosz w ręce, choć ważył niemało. Dużo łatwiej było ciągnąć koszyk za sobą po podłodze; człowiek mógł kupić dużo więcej i się nie przedźwigał – sklepy zapewne z tego powodu przeprowadziły tę zmianę. Niemniej Lotte początkowo uważała podobnie jak Karl Ove Knausgård. Po pewnym czasie okazało się, że to po prostu kwestia przyzwyczajenia: teraz wszyscy ciągną koszyki „na smyczy” i nikt z tego powodu nie czuje się głupio. Również Karl Ove Knausgård, Lotte mogła się założyć. Ostatnio jednak znowu zaczęła czuć się głupio, ciągnąc koszyk. Co więcej, kiedy niedawno chciała kupić kawę w Narvesenie i musiała nacisnąć guzik, żeby kawa spłynęła do tekturowego kubka, zupełnie nie mogła tego zrobić, bo czuła się jak ów czterolatek w windzie w centrum handlowym, który marudził ojcu, żeby mu pozwolił nacisnąć guzik. Ojciec podniósł więc go i czterolatek wcisnął guzik ze wszystkich swoich mikroskopijnych sił. Winda ruszyła, maluch nie posiadał się z radości. Lotte zrezygnowała z kawy i poprosiła o smoothie. Dostała je po chwili w kubku z pokrywką i wetkniętą w nią rurką. Włożyła rurkę do ust i żeby wessać smoothie, musiała ścisnąć wargi wokół rurki, co okazało się dla niej zupełnie niemożliwe w miejscu publicznym, bo tak zachowywały się dzieci, toteż zaniosła smoothie do domu, lecz także tam użycie rurki było niemożliwe. Kiedy zaś posmarowała sobie kanapkę pasztetem z wątróbek, nie mogła jej zjeść, bo włożenie kromki do ust, odgryzienie kawałka i przeżucie go było takie dziecinne. Czyż to nie interesujące? Może te myśli nie były wprost jałowe? – Nie wierzę, że Tage Bast mógłby mnie czegoś nauczyć – mruknęła pod nosem. – Nie, raczej nie – wsparła samą siebie. Może wobec tego ona mogłaby się czegoś nauczyć w związku z jego projektem? Korelacje między nauczaniem a życiem. Odpisała Tagemu Bastowi, że chętnie się z nim spotka w trawiastej niecce, tam gdzie rzeka zakręca poniżej mostu Późnego Wieczoru. Zapakowała do kosza na grzyby butelkę dobrego bordeaux, dwa kieliszki oraz kilka kandyzowanych niezapominajek i przykryła to wszystko pledem. Zapakowała też kilka wyschniętych kromek z pasztetem z wątróbek dla kaczek. Wyszła na wiosenne słońce i skierowała się w stronę niecki, gdzie rzeka zakręca poniżej mostu Późnego Wieczoru. Tam rozłożyła koc i usiadła. Naciągacza nie było widać, pewnie wybrał inną nieckę. Dobiegała za piętnaście szósta, lecz Lotte nie czekała na Tagego Basta. Otworzyła bordeaux, nalała sobie kieliszek i wypiła. Prawda, rzeka. Ależ ona płynie.
Tage Bast nadszedł z przeciwnej strony. Na widok Lotte podniósł kamerę i zaczął filmować. Zbliżał się powoli. Początkowo chciała unieść rękę, zebrać włosy na karku i przełożyć je na lewe ramię, ale tego nie zrobiła. – To moje miejsce – powiedziała. – Chce się pan przysiąść? – I ręką wskazała koc oraz niespiesznie płynącą wodę.
Tage Bast odłożył kamerę, usiadł i popatrzył na rzekę, drzewa i psy oraz ich właścicieli. Lotte się wydawało, że myślał, pod jakim kątem ma naświetlić sytuację. Nalała kieliszek bordeaux i mu go podała: – Proszę. – On na to: – Chyba tu nie wolno? – Podobało się Lotte, że zaproponowała mu coś nielegalnego; niechby to sfilmował, chętnie powtórzy owo „proszę”, jakby wypowiedziała je po raz pierwszy. Jednak Tage Bast podniósł kamerę i okazało się, że kadruje kandyzowane niezapominajki.
– Do czego ich pani używa?
– Ozdabiam nimi desery, ciasta, lody… Lody na talerzyku – wytłumaczyła. Lody trzymane w ręku były zbyt dziecinne, lizanie lodów na patyku, zlizywanie roztapiającej się masy było nie do pomyślenia dziecinne; tego jednak nie powiedziała.
– Rozumiem, że nie chce mnie pani wpuścić do domu – odezwał się Tage Bast, patrząc na nią bystro i życzliwie nieskończenie zielonymi oczami.
– To takie niezbędne dla projektu?
– Tego nie wiem, w tym rzecz, chociaż mam wrażenie, że to będzie miało znaczenie, owszem.
Czy dlatego, że Lotte mieszkała sama, wpuszczenie go do domu wydawało się jej zanadto intymne? Wyobrażała sobie, że pary mają domy bardziej otwarte niż ludzie samotni, wręcz tak uważała. Że dom wykładowcy rzeźby jest dużo bardziej otwarty niż jej. Ba, nawet tam kiedyś była. Urządzono go pozornie tak, by móc go pokazać. Dom Lotte był bardziej otwarty, kiedy mieszkała w nim córka i jej przyjaciele bez przerwy tam wpadali. Wtedy hol, salon i kuchnia były częściowo pomieszczeniami publicznymi. Teraz Lotte je sobie sprywatyzowała, choć, pomyślała, była przeciwna prywatyzacji. No ale przecież nie t e g o typu.
– O czym pani myśli? – zapytał Tage Bast poufałym tonem, takim, jakiego używają kochankowie, kiedy zapada między nimi milczenie. O c z y m m y ś l i s z? Odpowiedziała powoli, trochę niepewnie: oto ma wrażenie, że po wyprowadzeniu się córki sprywatyzowała swój dom, choć w zasadzie jest przeciwna prywatyzacji.
– Ha, ha, ha, tym lepiej – ucieszył się.
– Bo co?
– No bo tak mogę się chyba bardziej zbliżyć. W pewnym sensie.
– What’s in it for me?
Odparł, że byłoby chyba interesujące rzucić nowe spojrzenie na to, co jest jej dobrze znane, może do tego stopnia, że już tego nie zauważa.
– I wierzy pan, że jest pan w stanie tego dokonać?
– Muszę w to wierzyć. Musimy wierzyć. – Spojrzał na Lotte w tak bardzo nieironiczny sposób, że zaniemówiła.
Potem nadbiegło kilka psów, więc na nie skierował kamerę. Psy goniły się, skakały na siebie, staczały bójki na niby i bezwstydnie obwąchiwały sobie nawzajem genitalia. Tage Bast podszedł do nich i pochylił się, żeby nie przegapić żadnego szczegółu; jego zainteresowanie wzrosło i zbliżył się do nich jeszcze bardziej, bo jeden z psów, prawdopodobnie samiec, wskoczył od tyłu na drugiego, zapewne sukę, oparł się łapami o jej grzbiet i się do niej dobierał. Na szczęście suce udało się wyswobodzić i tylko warczała na samca, który podbiegł do swojego zawstydzonego właściciela i dał się wziąć na smycz. Lotte również była zawstydzona. Nadszedł właściciel suki i ją także wziął na smycz, po czym się oddalił. Tage Bast wrócił na koc, usiadł, podniósł swój kieliszek i wypił wino. – Do czego pan tego użyje? – wyrwało się Lotte. – Och, to się może przydać. – Tage Bast uśmiechnął się chytrze, Lotte zaś oczami wyobraźni zobaczyła nową nauczycielkę tańca w różnych pozycjach baletowych.
Słońce stało teraz na niebie tak nisko, że kora brzóz nabrała innej bladości niż za dnia i innej bieli niż maszt flagowy po drugiej stronie rzeki. Po chwili chmura zasłoniła słońce i od razu zrobiło się chłodniej. – Ubrałam się na słońce – zauważyła Lotte – czas wracać. Tage Bast położył się na plecach i zaczął filmować niebo. Później oddał jej kamerę i poprosił, żeby też położyła się na plecach i filmowała niebo. Lotte spełniła prośbę i od razu zauważyła, że widok jest dużo bardziej rzeczywisty, wręcz imponujący.

Słońce zaszło i zrobiło się jeszcze chłodniej. Lotte trzęsła się z zimna pomimo nowego błękitnego swetra z owczej wełny, który Tage Bast ocenił jako elegancki. Zastanawiała się, czy opowiedzieć mu o naciągaczu, i zrezygnowała. Poza tym odnosiła wrażenie, że on i tak o nim wie. Może ukrył się za słupem i nagrywał, że kupowała wódkę? Może filmował ją w sekrecie w każdej sekundzie, gdy była poza domem? Może dlatego tak bardzo chciał znaleźć się w środku?
W milczeniu wypili wino do końca i wstali. Wystarczy tego. Lotte spakowała rzeczy. Strzepnęła z koca trawę i liście. Wyjęła suche kromki z pasztetem i podeszła do rzeki, żeby rzucić je kaczkom, które spokojnie kołysały się w ładnej zatoczce. Od razu podpłynęły. Kilka odważniejszych wyszło nawet na brzeg i poczłapało ku Lotte, żeby zapewnić sobie okruchy. Jedna z nich, samiczka, miała uszkodzoną łapkę – palce połączone błoną wlokła po rzadkiej trawie. Kulała (zając!) i z pewnością spóźniłaby się na posiłek. Lotte rzucała okruchy blisko niej, mimo to zawsze którejś z pozostałych udawało się przechwycić kąsek. Co można było zrobić? Nic! W milczeniu wspięli się do ścieżki spacerowej i pożegnali. Zanim każde poszło w swoją stronę – ona na Blåmangata do s w o j e g o domu, on zaś na Majorstua, gdzie mieszkał – Tage Bast podniósł rękę wolną od kamery, prawą, i pogłaskał Lotte po policzku. Ciepło jego dłoni przepłynęło, zda się, przez skórę i mięśnie i Lotte poczuła je w ustach, aż po kości szczęki.

 
Wesprzyj nas