Proza Georgiou pozwala wejść w intymny świat cypryjskiej rodziny, by potem poprowadzić dalej – od opowieści o człowieku do historii rodzinnych, od rodziny do wsi, od wsi do kraju.


Album z opowieściamiFikcyjne historie – niektóre przytaczane po grecku, a niektóre w cypryjskim dialekcie – przeplatane są cytatami z gazet, przepisami, wierszami, piosenkami ludowymi, fotografiami rodzinnymi i dziecięcymi rysunkami.

Mozaikowa proza tworzy sugestywny obraz Cypru oraz jego mieszkańców i mieszkanek, ale też pokazuje, że ludzkie życie to plątanina historii i że to właśnie opowieści łączą nas z innymi.

Antonis Georgiou (wym. Andonis Jeorgiju) – Urodził się w 1969 roku. Studiował prawo w Moskwie, obecnie pracuje jako prawnik w Limassol. Jest jednym z redaktorów wydawanego w Nikozji czasopisma literacko-artystycznego „Anef” („Bez”). Zajmował się redakcją dzienników teatralnych (2001–2013) poświęconych historii teatru cypryjskiego i publikowanych przez stowarzyszenie organizujące kursy teatralne w Limassol. W formie książkowej wydał tom wierszy Panselinos para mija (Pełnia za minutę) oraz zbiór opowiadań Glikia bloody life (Słodkie bloody life). Był jednym z autorów opowiadań z tomu Onomata (Imiona; Ateny 2008), publikował także w innych zbiorach prozy i poezji. Jego dramaty Agapimeno mu plindirio (Moja kochana pralko; 2007, Nagroda Cypryjskiej Organizacji Teatralnej – THOK), I Nosos (Choroba; 2009) i O kipos mas (Nasz ogród; 2011) doczekały się adaptacji scenicznych. Najnowsza sztuka Antonisa Georgiou nosi tytuł La belote (2012).

Antonis Georgiou
Album z opowieściami
Przekład: Przemysław Kordos
Seria: „Greckie Klimaty”
Wydawnictwo Książkowe Klimaty
Premiera: 16 września 2019
 
 

Album z opowieściami


starą opowieść zaraz tu odnowię
i światu ją dzisiaj przedstawię

Andreas Mapuras[1]
 
zmęczyła mnie pewna opowieść błędnie zapisana
kurczę się z każdym oddechem
chcę się znów narodzić ze wzruszeniem
że kolory weźmie z majowych anemonów
i że będą pasować do moich pól

Ümit İnatçı[2]
 
a psycholodzy mi powiedzieli
że to, czego szukam,
to trauma z dzieciństwa
przywołana,
i mnie odesłali,
a wtedy odszedłem
ku morzu, które nas otacza

Jorgos Kalozois[3]

Kłębek opowieści

– Przyjeżdżaj, bo z twoją babcią nie jest dobrze, tak mi przed chwilą powiedziała Mida przez telefon. „Psze pani, psze pani, szybko, babcia pluła krwią”, rzygała też krwią, tak usłyszałam, akurat pracowałyśmy w knajpie z Agati, jadło mnóstwo ludzi, jak mogłabym tak od razu się zerwać? Zadzwoniłam do twojego wujka, żeby pojechał i ją zabrał, tak, mówię ci, pojechał, a ja bardzo się przejęłam, telefon odebrała twoja ciotka, „Córko, daj do telefonu mojego brata”, mówię jej, ale gdzie tam, nie zrozumiała, „Marula, jak się masz?”, zaczęła, a potem się rozgadała, że pojechali doglądać oliwek, że to, że tamto, miała chęć na pogaduszki, „Daj mi brata, córko, z naszą matką źle”, byłam gotowa się wydrzeć, ale ta w końcu zrozumiała, posłała po niego, mówię ci, i zebrali się, pojechali po nią i wzięli ją do szpitala, my też teraz jedziemy, dojedziesz?
Zadzwoniła do mnie matka, z babcią nie jest dobrze, rzygała krwią, przywieźli ją ze wsi, jest na intensywnej terapii, powiedzieli, że to poważne, jadę do Limassol ją zobaczyć.

„Z twoją babcią nie jest dobrze”, jego mama zadzwoniła do niego w czwartek po południu, wzięli ją do szpitala, wymiotowała krwią, ciemną, prawie czarną, wygląda na to, że to poważne, a do tego jeszcze w jej wieku… Nie dokończyła, ale wiadomo, czego bała się powiedzieć, „Przyjeżdżam natychmiast”, obiecał, ale dał radę dopiero w piątek wieczorem, zastał matkę i ciotkę na korytarzu przed oddziałem, nie pozwolono im ciągle przy niej być, siedziały więc tam, nic nie mówiąc, przez jakiś czas nawet go nie zauważyły, więc po prostu je obserwował, mama, w miarę jak się posuwała w latach, coraz bardziej przypominała babcię, prawie taka sama, uśmiechnęła się do niego słabo, kiedy tylko na niego spojrzała, może to ta cała atmosfera, ale wydało mu się, że patrzy na niego ze wzruszeniem, czasami czuje, jak matka zagląda w głąb niego, głęboko do wnętrza, być może głębiej, niż sam by tego chciał, być może takie są wszystkie matki, jakby był jakiś rodzaj wyjątkowego związku między nimi a dziećmi, które urodziły, kto, jak nie one, dobrze się na tym zna, dziewięć miesięcy ciąży, jaka chemia, jakie związki powstają, działają i trwają potem przez całe lata; powiedział im, że chce ją zobaczyć, matka weszła razem z nim, zobaczył babkę na łóżku, jak leży nieruchomo, podłączona kablami do maszyn, cały czas podawali jej krew, miała otwarte oczy, czy w ogóle zauważyła ich obecność? Czy coś czuła? Czy bała się, że leży tak sama w łóżku? Samotna wobec śmierci, tak jak wszyscy kiedyś wobec niej staniemy? Co czuła ta pani Despina, ta siłaczka, ta podpora ich rodziny, kiedyś prawdziwa olbrzymka?
 
Opuścił szpital i pojechał do wsi, by zabrać trochę rzeczy, żeby też przywieźć dziewczynę, która zajmowała się babcią, potem zajedzie do ich domu, matka i ciotka zostały w szpitalu, chociaż im mówili, że nie trzeba, tak czy inaczej siedziały przed oddziałem, „To nasza mama, jak to, mamy ją zostawić?”, powiedziały mu i siedziały tam godzinami, nic nie mówiąc, zatopione w nie wiadomo jakich myślach, raz czy dwa przyszedł lekarz, sympatyczny i skory do wyjaśnień, nawet jeśli niewiele mógł im przekazać, nic nowego, „Krwotok w żołądku”, i to dlatego ostatnio miała bóle, z powodu wieku nie można przeprowadzić interwencji chirurgicznej, zostawił im domysły i to, czego mają się spodziewać, „Nie cierpi, nie martwcie się”, powiedziała im jedna z pielęgniarek, być może po to, by nieco złagodzić ich niepokój, siedziały tam i nie rozmawiały, ich myśli jak splątany kłębek, a babcia odchodzi i jak to się zdarza w takich chwilach, całe życie przesuwało się przed ich oczami.
 
Zostały do późna i wreszcie poszły, razem, ciotka spała w ich domu, a on, kiedy tylko wykonał powierzone mu zadania, przyjechał i nigdzie potem nie jeździł, w sobotę rano obudził się wcześniej, ale one były już na nogach, zdążyły nawet wrócić z supermarketu i szykowały się do wyjścia do szpitala, zobaczył, że kupiły oliwki, ser halumi, wino, zrozumiał, że to na stypę, jeśli okaże się, że będzie taka potrzeba, „Pogrzebaliście ją przedwcześnie”, chciał się podroczyć, ale poczuł, że nie wypada, „Nadeszła jej godzina”, wydało mu się, że wyczytał w ich oczach, smutnym spojrzeniu; po południu stwierdził, że pojedzie do Nikozji i że wróci, jeśli, nie daj Bóg, coś się stanie, zajechał po drodze do szpitala, by się z nimi pożegnać, zastał je w tym samym miejscu, ale bardziej zdenerwowane, babcia miała wstrzymanie akcji serca, udało się przywrócić jego pracę, ale sytuacja jest poważna, powiedział im lekarz chwilę wcześniej, i kiedy mu to tłumaczyły, wyszła pielęgniarka, ta miła, „Niestety, dokonała żywota”, powiedziała, tylko tyle, czyli zdarzyło się to, na co czekali; wydało mu się niepojęte, że tak po prostu, tak łatwo można ogłosić, że człowiek umarł, ale pomyślał też, że było to do wybaczenia – że jeśli śmierć jest tak powszechna, może przestaje być straszna; a więc padają słowa „Niestety, dokonała żywota” i jego babcia Despina odchodzi, a za jakiś czas będzie tak, jakby wcale jej nie było, jakie to dziwne! Ciotka nie chciała wejść do środka, weszli oni, babcia jeszcze leżała z kablami i kroplówkami, oczy zamknięte, jakby spała, matka objęła go i zaczęła cicho płakać, a on po prostu dotknął babcinej ręki, leżącej na kołdrze, już lodowatej; przypomniał sobie, że kiedyś matka opowiadała mu, jak znalazła jego zabitego ojca, ojca, którego nigdy nie poznał, i zanim zrozumiała, że jest martwy, objęła go i poczuła, jak jego zimno zaczyna ją przenikać, mrozić jej krew, oddech, serce, umysł, ją całą; „Chodź”, powiedział jej po chwili, „Idziemy”.
 
Pogrzeb miał się odbyć następnego dnia we wsi, od wczesnego wieczoru wszyscy zbierali się w ich domu, matka, jego bracia, wujkowie, razem z nim Filipinka, ich dziewczyna do pomocy, ale nie przywieźli zmarłej, by spędziła z nimi noc, jak to bywało dawniej, kiedyś, w innych czasach, inne były stosunki żywych i umarłych, w ogóle nie zamierzali brać jej do domu, ani tego, ani tamtego we wsi; „Sądzę, że nie trzeba, zresztą boję się, że później nie będę w stanie wejść do domu…”, przyznała ciotka, a matka się z nią zgodziła, ale spędzili noc ze zmarłą inaczej, przez całe godziny rozmawiając o babci, siedzieli w kuchni, gdzie zjedli naprędce przygotowany posiłek, przyrządzili kawę i najpierw uzgodnili wszystkie niezbędne sprawy formalne, firmę pogrzebową, samochód, oliwę, prosfory, ziarna pszenicy do obrzędu zmarłych, ubranie, „Jak to nie macie całunu, dam wam swój, który przywiozłam ze świętego grobu”, zaproponowała żona wujka, nie uznali tego za konieczne, ale skoro kobieta się upierała, to wezmą! Kiedy tylko załatwili wszystko, co było związane z pogrzebem, pomilczeli przez chwilę, ktoś poszedł włączyć telewizor, „Nie dzisiaj”, zbeształa go matka, „Od dawna tak wszyscy razem nie siedzieliśmy, nie straćmy tego czasu przed telewizorem”, więc skoro nie było telewizji, powoli, najpierw jeden, potem drugi, zaczęli przypominać sobie dawne opowieści o babci, własne i nie tylko, jakieś zasłyszane we wsi i od innych krewnych, anegdoty krążące w rodzinie, ale i przykre sprawy, śmierć i cierpienia z dawnych czasów, które teraz, po latach, kiedy tak wszyscy siedzieli dookoła, już tak nie bolały, wszystko wydawało się łagodniejsze, nie takie jak w chwilach, kiedy je przeżywali, i tak kłębek opowieści zaczął się rozplątywać, rozwijać, najpierw ktoś coś powiedział, inny wsparł pamięcią to, co tamten mówił, łączyło się to z bieżącymi wydarzeniami, czasem z czymś wyczytanym w gazecie lub zasłyszanym w dzienniku telewizyjnym, siedzieli do późna i rozmawiali, chociaż mieli się obudzić wcześnie rano i pojechać do wsi, by wszystko przygotować, sami mieli wygarnąć ziemię znad grobu i go otworzyć.
Mieli ją pogrzebać razem z dziadkiem, będzie teraz z piętnaście lat, jak umarł, grób był na starym cmentarzu, tam, gdzie nie mogła wjechać koparka, „Wy pójdziecie”, powiedziała matka, „i nie bójcie się”, dodała, „umarli nie sprawiają kłopotu, to żywi potrafią ugryźć”, mieli podnieść płytę nagrobną, zacząć grzebać w ziemi, i gdy znajdą pierwsze kości, „zawołajcie mnie i nie bójcie się”, zbiorą je do poszewki po poduszce i odłożą je na bok, i złożą potem razem z babcią, jak się o tym myśli, to wydaje się przerażające, ale takie nie było; poszli tuż po siódmej na malutki cmentarz we wsi, dopiero co świtało i było zupełnie cicho, wokół nich roztaczał się dziwny spokój, tak wszechobejmujący, że aż zaczęło mu to przeszkadzać, razem z nim poszedł brat, kuzyn, dwóch wujków, w sumie nie była to taka łatwa robota, ziemia była twarda, zmachali się, „Co tak dziwacznie kopiesz?”, z sympatią drażniła go matka, „Sorry, jakoś nie wykopuję grobów codziennie”, odpowiedział, przyszła sama z siebie, nie miała widać do nich dość zaufania, „Wy, mężczyźni, jesteście słabego ducha”, śmiała się z nich, nie odpowiedzieli, przejmowała powoli i oficjalnie wodze rodziny, które już i tak trzymała po alzheimerze babci, ale po tym, co jej samej się przydarzało i co musiała znosić, widać było, że jest najsilniejsza z nich, lub tak się przynajmniej wydawało, tak czy inaczej, kiedy zobaczyła, jak z grobu wyłania się czaszka dziadka, matka straciła nieco ducha, „Wystarczy, wystarczy, idziemy!”, mieli jeszcze wrócić do Limassol i towarzyszyć karawanowi z babcią; okazało się potem, że głębokość grobu nie była wystarczająca i już podczas samego pogrzebu jego brat musiał zejść do środka i jeszcze trochę pokopać, w tym momencie „Chcę ją znowu zobaczyć”, powiedziała mu matka, i został z nią, by spojrzeć na swoją martwą babcię; pierwszy raz był tak blisko śmierci, i nie była taka straszna, jak się obawiał, być może dlatego, że była czymś, czego się spodziewali i od dawna byli podświadomie przygotowani na tę stratę, nie tak jak z dziadkiem, który zmarł nieoczekiwanie, z powodu choroby w ostatnich latach babcia wymagała dużo uwagi, opieki i miłości, wszyscy się do niej zbliżyli, łagodzili jej skargi, opatrywali rany, deklarowali miłość w odpowiednich chwilach, jakkolwiek było, z tych wszystkich dni to, co się na nim najbardziej odcisnęło, to słodki smak rodzinnego spotkania i te opowieści, w których główną rolę odgrywała babcia, i opowieści o innych, które on opowiedział potem jednemu z przyjaciół i dodał coś od siebie, i nie tylko, stare historie i nowe, ludzie wmieszani w wiele z nich, lata życia, kolejne epoki i miejsca, kłębek, który się rozwinął i wciąż się rozwija, czasem się plącze, plączesz się i ty, jaka jest twoja opowieść, jaka jego czy jej, jaki ciąg dalszy, gdzie koniec i czy to ma w ogóle znaczenie? To jest kłębek opowieści; na samym początku historia jego i jego narodzin, czy może raczej śmierci jego ojca, bo zanim on sam się urodził, to już ojca zabili w Afryce Południowej, gdzie…

– Twój ojciec był w supermarkecie, ja z twoim wujkiem pojechaliśmy na lotnisko, mieliśmy odwieźć naszego siostrzeńca, który wylatywał na Cypr, wróciłam i znalazłam ojca leżącego na wznak na środku sklepu, myślałam, że mu się zakręciło w głowie i zemdlał, tak mu się kiedyś zdarzyło, jak wtedy przy mnie, gdy niechcący przeciął sobie palec i padł jak długi, gdy tylko zobaczył krew, był jak ty, miękki facet, „Andro”, zawołałam, „Andro”, dotknęłam go i się przeraziłam, teraz był zimny jak lód i ja się zmroziłam w środku, i zaczęło mną telepać, i od tego czasu aż do dnia, kiedy z Cypru przyleciała twoja babcia, by ze mną być, jak cię urodzę, i pomóc mi w tym pierwszym okresie, zasypiałam wieczorem z zapalonym światłem, bałam się, a twojemu wujkowi powiedziałam na początku, żeby się przez jakiś czas świeciło, tylko tak mogłam spać, ze wszystkimi światłami zapalonymi, więc wyglądało, jakbyśmy nie byli w żałobie, ale mieli cały czas zabawę czy święto.
Powiedziała mi, że później też dotykała zmarłych, jedną z jej babć, ciotkę, koleżankę, która młodo umarła, ale nikt nie był tak lodowaty jak on; kiedy znalazła go na podłodze, na początku nie zrozumiała, co się stało, myślała, że zasłabł, ale postrzelili go w plecy i z przodu rany nie było widać, może to czarni go zabili, może jednak nie, nie wiem dokładnie, wtedy w Afryce Południowej cały czas były jakieś burdy, czy więc byli to włamywacze? Nie pytam, nie domagam się szczegółów, unikam ich, ja urodziłem się sześć miesięcy później, dostałem jego imię, Andros.
– Wasza babcia bała się samolotów, ale kiedy zabili Androsa, wsiadła w pierwszy i przyleciała do Johannesburga, nie płakała, kiedy zobaczyła mnie w ciąży i w czerni, ani mnie nie pocieszała, kiedy zaczynałam płakać, „Uważaj, żebyś nie straciła dziecka”, to pierwsze, co mi powiedziała, „Dzieciaczka nie strać”, tak naprawdę między nami nie było nigdy dużo ciepłych uczuć, ale w tamtej chwili chciałam, by mi coś powiedziała, jakieś miłe zdanie, pocieszenie, teraz oczywiście ją rozumiem; co by mi miała powiedzieć, miała rację, „Dzieciaczka pilnuj jak oka w głowie”.
– Nie myliła się: tylko żyjąc, przeżywa się śmierć.
– Babcia was znała.
– Taka była całe życie, uczyła nas wszystkich dobrych manier, aż zaczęła zapominać.
Babcia zaczęła zapominać ostatnimi laty i kiedy ten stan zrobił się poważny, musieliśmy się zastanowić, co dalej. Przez chwilę myśleliśmy, by ją umieścić w Pałacu Bojowników, centrum rehabilitacyjnym i domu opieki dla wszystkich walczących niegdyś w szeregach EOKA, bo była jedną z nich, miałaby wszelką pomoc medyczną i wszystko za darmo, ale serce nam nie pozwoliło, ona też oczywiście nie chciała, w chwilach lepszej pamięci mówiła „Nie opuszczę mojego domu, mam się dobrze, nic mi nie jest”, wreszcie sprowadziliśmy do niej dziewczynę z Bułgarii, Danę, jej też nie chciała, „W ogóle to kim, kim ty jesteś? Wynoś się z mojego domu”, wołała ją do najmniejszych zajęć, „Kończ to, zamknij drzwi na klucz, idziemy spać, zgaś światło, dlaczego ruszasz moje rzeczy, kto ty w ogóle jesteś?”, a na początku chciała ją uderzyć, „Psze pani, babcia chce mnie bić”, biedaczka Dana dzwoniła do matki co jakiś czas, trzeba było znów wziąć babcię do lekarza, zaczęła dostawać tabletki, nieco się uspokoiła, ułożyła sobie jakoś stosunki z Daną, ona ją myła, dbała o nią, kiedyś siedziała z nią bardzo długo i jak jej wyczyściła paznokcie, to je potem pomalowała, i tak pierwszy raz w życiu babcia miała pomalowane paznokcie, nawet jeśli to był manicure bezbarwny, paznokcie się błyszczały, „Córko, nie bierz mnie tak do kościoła, będą o mnie we wsi gadać”.
– Zadzwońmy do Dany, powiedzmy jej o babci, niech wie.
Nam, kiedy babcia zaczęła zapominać, matka z początku nie wierzyła, uważała, że babcia robi to, by przyciągnąć uwagę, że sobie z nas żartuje, kiedyś zaczęła na nią krzyczeć, „Ale ty tak poważnie? Nie pamiętasz teraz? Co to za numery?”, jakby nie chciała tego przyznać, jakby to negowała, bała się tego, aż do dnia, kiedy babcia nagle zaczęła bardzo zdenerwowana krzyczeć „Ale gdzie jestem? Gdzie ja jestem? Zgubiłam się, córko, nie wiem, gdzie jestem, weźcie mnie do domu, do mojego domu”, a były na zewnątrz jej domu; matka zaczęła płakać, objęła ją i pokazała jej dom, „Mamusiu, moja mamusiu, to on, to twój dom, to jest twój dom, nasz dom, nie pamiętasz, mamuniu, co ci się stało?”, wszystko na nic, bo babcia ciągle powtarzała: „Weź mnie do domu, córko, do mojego domu”.
Jeden z wujów mamy, mówiłam na niego „dziadek”, nie ożenił się, nie miał dzieci, był zawsze sam, z pewnym dystansem wobec nas, trochę dziwny, jacyś sąsiedzi dali nam znać, że ma się nie najlepiej, pojechałam, nie poznałam go, nie widziałam go od dawna, ale odniosłam wrażenie, że bardzo się postarzał w krótkim czasie, dom w chaosie, on śmierdział, nieobecny duchem, „Czego pani chce?”, na początku nawet agresywny, potem się uspokoił i wydawało się, że poznał, kim jestem, „A, to ty, to ty”, wzruszyłam się, myślałam, że mnie rozpoznał… „Od dawna jej nie widziałem”, powiedział do sąsiadki, która tam ze mną była, „to moja mama, Eleni”; tak mnie nazwał, mama.
I zaczęła się służba babci u pana Alzheimera, pamiętała tylko dawne wydarzenia, bardzo dawne, a zapominała bieżące, codzienne i niezbędne; minęła Wielkanoc, tam, gdzie wszyscy razem siedzieliśmy we wsi, wszyscy na podwórzu, „Ej, Marula, do kogo przyszliśmy, czyj to jest dom? Kiedy pójdziemy do naszego, córko?”, pytała moją matkę co jakiś czas, a byliśmy w jej domu, w naszym domu rodzinnym, lecz już go nie poznawała, może dlatego, że go odnowiliśmy? Powracały do niej wspomnienia ze ślubów i z pogrzebów mieszkańców wsi i krewnych sprzed wielu lat, ale zapominała, co robiła przed minutą, „Ej, Marula, nie zrobiłaś, córko, mahalepi? Weź nałóż i mnie”, mówiła, mimo że miała przed sobą talerz, a w ręku łyżkę, którą właśnie zjadła porcję deseru, „Ale kim oni są, przypomnijcie”, schylała się na swój sposób i co jakiś czas cicho pytała gości, którzy ją odwiedzili, o znajomych, „To krewni Androsa, już ci mówiliśmy, ale znasz jakiegoś Androsa?”, droczyli się z nią, „Co ty mi gadasz, córko, naszego Androsa mam nie znać!”, tylko o dziadka nie pytali, czy go w ogóle pamiętała.
– Pamiętam dzień, kiedy zmarł wasz dziadek, i zadzwonili z wiadomością, telefon odebrał Michalis, „Maria, przychodź szybko, twój ojciec jest chory”, tylko to mi powiedział, ale w jego głosie coś wyczułam, przeraziłam się, natychmiast chwyciłam za słuchawkę.

 
Wesprzyj nas