Życie każdej matki składa się z trudnych wyborów, które zawsze mają na względzie dobro dzieci. Czasami jednak jedna decyzja może mieć katastrofalne skutki i postawić osoby, których dotyczy, przed najcięższą życiowa próbą…


Nocna drogaPowieść autorki takich bestsellerów jak „Słowik”, „Wielka samotność” czy „Zimowy ogród”.

Przez 18 lat Jude Farraday stawiała potrzeby dzieci ponad własne i było warto: bliźniaki Mia i Zach wyrosły na parę bystrych szczęśliwych nastolatków.

Kiedy do niewielkiej zżytej społeczności wprowadza się Lexi Baill – dziewczyna, która ma za sobą trudne dzieciństwo i bolesną przeszłość – Jude nie kryje radości. Lexi szybko zaprzyjaźnia się z Mią, a kiedy Zach zakochuje się w Lexi, cała trójka staje się nierozłączna.

Jude zawsze robiła wszystko, by uchronić dzieci przed niebezpieczeństwem. Pewnej letniej nocy jej najgorsze lęki się urzeczywistniają. Jedna feralna decyzja raz na zawsze odmienia losy nastolatków. Rodzina Farradayów staje przed najcięższą próbą, a Lexi traci wszystko, na co długo pracowała.

Bohaterowie będą musieli stawić czoła konsekwencjom albo znaleźć siłę, by przebaczyć.

Kristin Hannah
Nocna droga
Przekład: Joanna Puchalska
Wydawnictwo Świat Książki
Premiera: 29 stycznia 2020
 
 

Nocna droga


Nie przeczę, że byłam nadopiekuńczą mamą. Chodziłam na wszystkie klasowe spotkania, zabawy, wycieczki, aż syn zaczął mnie prosić, ba, błagać, żebym została w domu. Teraz jest już dorosły, ukończył college, a ja mogę spojrzeć wstecz i wspomnieć nasze wspólne licealne lata z mądrością, którą nabywa się z czasem. Jego ostatni rok w liceum był bez wątpienia jednym z najbardziej stresujących w moim życiu, a zarazem jednym z najbardziej satysfakcjonujących. Gdy wracam do tamtych dni – a właśnie wspomnienia zainspirowały mnie do napisania tej powieści – przypominam sobie wiele wzlotów i upadków. Nie odstępuje mnie myśl, że miałam wielkie szczęście, żyjąc w bardzo ze sobą związanej, troskliwej społeczności, w której wspieraliśmy się nawzajem. A więc zdrowie mojego syna Tuckera i młodych ludzi, którzy tłumnie przepływali przez nasz dom, wypełniając go śmiechem. Wymienię choć niektórych: Ryan, Kris, Erik, Gabe, Andy, Marci, Whitney, Willie, Lauren, Angela i Anna. I zdrowie innych mam: naprawdę nie wiem, jak bym bez was przetrwała. Dziękuję, że zawsze byłyście przy mnie, wiedziałyście, kiedy pomóc, kiedy podsunąć margaritę, a kiedy wygarnąć prawdę prosto w oczy. Zdrowie Julie, Andy, Jill, Megan, Ann i Barbary. Na koniec z głębi serca wyrażam podziękowanie mężowi Benowi, który trwał wiernie u mego boku, dając mi odczuć na tysiąc sposobów, że w obowiązkach rodzicielskich, jak we wszystkim innym, jesteśmy drużyną. Dziękuję wam wszystkim.

Prolog

2010

Stoi na ostrym zakręcie na Nocnej Drodze.
W lesie jest ciemno, nawet w środku letniego dnia. Po obu stronach wiekowe, wybujałe świerki zbiły się w gęstwinę i przesłaniają słońce, tak wysoko ku niebu wznoszą się ich omszałe, strzeliste pnie. Sięgające kolan cienie kładą się przy zniszczonej wstędze asfaltu; powietrze znieruchomiało, jest ciche jak oddech wciągnięty do płuc. Wyczekujące.
Kiedyś ta droga zwyczajnie prowadziła do domu. Jakże łatwo się tędy jechało; skręcała bez zastanowienia na podziurawioną nawierzchnię, nawet nie zauważając stromizny po obu stronach. Wtedy jej myśli zaprzątało co innego, drobne sprawy codziennego życia. Obowiązki domowe. Rzeczy do załatwienia. Plany zajęć.
Oczywiście od lat nie przemierzała tej trasy. Kiedy mignął jej znak drogowy w kolorze spłowiałej zieleni, gwałtownie szarpnęła kierownicę; lepiej wypaść z drogi, niż znaleźć się w tym miejscu. Tak myślała aż do dzisiaj.
Ludzie na wyspie nadal rozmawiają o tym, co wydarzyło się latem dwa tysiące czwartego roku. Siedzą na barowych stołkach, na bujanych ławkach na werandzie i wypowiadają opinie, półprawdy, sądy, których nie mają prawa formułować. Myślą, że po przeczytaniu kilku szpalt w gazecie znają fakty. A to nie fakty są najważniejsze.
Jeżeli ktoś ją tu zobaczy, jak stoi przy pustej drodze w ocienionej zatoczce, wszystko znów odżyje. Będą wspominać tamtą noc sprzed wielu lat, kiedy deszcz zamienił się w popiół…

Część pierwsza

W życia wędrówce, na połowie czasu,
Straciwszy z oczu szlak niemylnej drogi,
W głębi ciemnego znalazłem się lasu.

Dante Alighieri, Boska komedia,
„Piekło”, pieśń I, przeł. Edward Porębowicz,
Warszawa 1975, s. 25

1

2000

Lexi Baill tak długo wpatrywała się w mapę stanu Waszyngton, aż drobne czerwone znaczki zaczęły tańczyć przed jej zmęczonymi oczami. Nazwy geograficzne miały w sobie coś nieuchwytnie magicznego; przywoływały krajobraz, który z trudem sobie wyobrażała – ośnieżone góry i wody u ich podnóży, drzewa wysokie i proste jak kościelne wieże, bezkresny błękit wolnego od dymu nieba. Oczami wyobraźni widziała orły siedzące na słupach telefonicznych i gwiazdy bliskie jak na wyciągnięcie ręki. Niedźwiedzie pewnie przemykały nocą przez ciche osiedla, szukając terenów, których niedawno były włodarzami.
Jej nowy dom.
Chciała myśleć, że właśnie tam jej życie się odmieni. Ale czy mogła w to wierzyć? Miała czternaście lat, więc nie wiedziała zbyt dużo, lecz przekonała się o jednym: dzieci objęte systemem można zwracać jak butelki po wodzie albo za ciasne buty.
Jej opiekunka społeczna obudziła ją wczoraj wcześnie i kazała się pakować. Znowu.
– Mam dobrą wiadomość – oznajmiła pani Watters.
Rozespana Lexi od razu wiedziała, o co chodzi.
– Kolejna rodzina. Wspaniale. Dziękuję, pani Watters.
– Nie jakaś rodzina. Twoja rodzina.
– Jasne. Oczywiście. Moja nowa rodzina. Będzie świetnie.
Pani Watters dała upust rozczarowaniu tym swoim ledwie słyszalnym westchnieniem.
– Byłaś bardzo dzielna, Lexi. Od tak dawna.
Lexi spróbowała się uśmiechnąć.
– Niech się pani nie martwi, pani W. Wiem, jak trudno jest gdzieś umieścić starsze dzieci. A rodzina Rexlerów była fajna. Gdyby mama nie wróciła, toby mi się z nimi ułożyło.
– Niczemu nie jesteś winna, wiedz o tym.
– Tak – odparła Lexi. Kiedy miała dobry dzień, potrafiła uwierzyć, że ludzie, którzy ją oddali, mieli włas-ne problemy. Kiedy miała zły dzień – ostatnio coraz częściej – zastanawiała się, co jest z nią nie tak, dlaczego tak łatwo ją zostawić.
– Masz krewnych, Lexi. Znalazłam twoją cioteczną babkę. Nazywa się Eva Lange. Ma sześćdziesiąt sześć lat i mieszka w Port George w stanie Waszyngton.
Lexi się ożywiła.
– Co? Mama mówiła, że nie mam krewnych.
– Twoja matka… myliła się. Masz rodzinę.
Lexi całe życie czekała na te bezcenne słowa. Jej świat był zawsze niebezpieczny, niepewny, jak statek płynący ku mieliźnie. Dorastała samotna, pomiędzy obcymi, zdziczałe dziecko współczesności walczące o okruchy jedzenia i troski, wiecznie niesyte i niezaspokojone. Większość tych przeżyć wyparła, ale kiedy się starała – za namową stanowego psychiatry – przypominała sobie, że była głodna, mokra, wyciągała rączki do matki, która jej nie słyszała albo nie dbała o nią, wyniszczona narkotykami. Pamiętała, że całymi dniami siedziała w brudnym kojcu, płakała i czekała, aż ktoś przypomni sobie o jej istnieniu.
Teraz wyglądała przez brudne okno autobusu Greyhound. Jej opiekunka siedziała obok, pogrążona w lekturze powieści.
Po przeszło dwudziestu sześciu godzinach zbliżały się wreszcie do celu podróży. Stalowoszare chmury wchłaniały czubki drzew. Deszcz rysował na szybie esy-floresy, zamazując widok. Tu, w stanie Waszyngton, było jak na innej planecie; znikły spalone słońcem, brązowe jak spieczony chleb góry Kalifornii Południowej i szara sieć zatłoczonych autostrad. Drzewa wybujały jak na sterydach, góry też. Wszystko wydawało się wyrośnięte i dzikie.
Autobus podjechał do niskiego terminalu w cementowym kolorze, zarzęził, szarpnął i stanął. Czarny dym kłębił się za oknem, przesłaniając przez chwilę parking, dopóki nie rozpłynał się w siekącym deszczu. Drzwi autobusu otworzyły się ze świstem.
– Lexi?
Usłyszała głos pani Watters i pomyślała: rusz się, Lexi, ale nie mogła. Podniosła głowę i popatrzyła na kobietę, która od sześciu lat była jej podporą. Za każdym razem, kiedy rodzina zastępcza rezygnowała z Lexi, zwracając ją jak nadpsuty owoc, pani Watters czekała na nią ze smutnym uśmiechem. To niewiele na pociechę po powrocie, ale nic więcej Lexi nie miała i nagle przestraszyła się, że może stracić nawet tę odrobinę swojskości.
– A jeżeli ona nie przyjdzie? – spytała.
– Przyjdzie – zapewniła pani Watters, wyciągając dłoń z chudymi, żylastymi palcami i dużymi kłykciami.
Dziewczynka głęboko odetchnęła. Da radę. Oczywiście, że tak. W ciągu pięciu lat wprowadzała się do siedmiu domów zastępczych i chodziła do sześciu różnych szkół. Wiedziała, że da radę.
Złapała wyciągniętą dłoń. Przecisnęły się wąskim przejściem, obijając się o miękkie siedzenia po obu stronach.
Po wyjściu z autobusu Lexi odebrała porysowaną czerwoną walizkę, którą ledwie zdołała udźwignąć, bo zapakowała do niej najmilsze sercu rzeczy – książki. Dociągnęła ją na skraj chodnika i stanęła na samym brzeżku krawężnika. Betonowy uskok wydawał się niebezpieczny. Jeden nieostrożny krok i mogłaby coś sobie złamać albo wpaść między pędzące samochody.
Pani Watters podeszła do niej i otworzyła parasol. Deszcz zabębnił o napięty nylon.
Pozostali pasażerowie wysiadali z autobusu jeden za drugim i znikali.
Lexi rozejrzała się po pustym parkingu i zebrało jej się na płacz. Ile razy już to przerabiała? Za każdym razem, kiedy mama przeszła odwyk, wracała po córkę. Daj mi jeszcze jedną szansę, córeńko. Powiedz temu miłemu sędziemu, że mnie kochasz. Poprawię się… nigdy więcej o tobie nie zapomnę. I za każdym razem Lexi czekała.
– Pewnie zmieniła zdanie.
– Nie zmieniła.
– Ale może zmienić.
– Masz rodzinę, Lexi.
Pani Watters powtórzyła porażające słowa i Lexi zachwiała się w swojej pewności, do jej serca wkradła się nadzieja.
– Rodzina.
Ośmieliła się wypróbować nieoswojone słowo. Rozpłynęło się na języku jak cukierek, pozostawiając słodki smak.
Wysłużony niebieski ford fairlane podjechał do nich i stanął. Auto z wgnieceniami na błotniku nosiło ślady rdzy. Pękniętą szybę wzmacniała krzyżująca się taśma.
Drzwi kierowcy otworzyły się powoli. Z forda wysiadła niska, siwa kobieta z załzawionymi brązowymi oczami i twarzą pokrytą siateczką zmarszczek jak u nałogowej palaczki. O dziwo, wyglądała znajomo – jak starsza, pomarszczona replika mamy. W tym momencie do Lexi wróciło to nieprawdopodobne słowo, nabrzmiałe teraz znaczeniem. Rodzina.
– Alexa? – spytała kobieta ochryple.
Lexi nie zdobyła się na odpowiedź. Pragnęła, żeby ta kobieta się uśmiechnęła, a może nawet ją uścisnęła, ale Eva Lange stała bez ruchu, z twarzą jak wysuszone jabłuszko ściągniętą w wyrazie głębokiej powagi.
– Jestem twoją cioteczną babką. Siostrą twojej babci.
– Nigdy nie poznałam babci – odparła Lexi, bo nic innego nie przyszło jej do głowy.
– Cały czas myślałam, że mieszkasz z rodziną ojca.
– Nie mam ojca. Nie wiem, kto nim jest. Mama nie wiedziała.
Ciocia Eva westchnęła.
– Teraz już wiem, dzięki pani Watters. To wszystkie twoje rzeczy?
– Tak – odparła dziewczynka ze wstydem.
Pani Watters ostrożnie wzięła walizkę od podopiecznej i postawiła na tylnym siedzeniu samochodu.
– No, Lexi, wsiadaj. Ciocia chce, żebyś z nią zamieszkała.
Taaa, na razie.
Pani Watters przygarnęła ją mocno.
– Nie bój się – szepnęła.
Lexi niemal się na niej uwiesiła. Zanim zrobiło się to krępujące, puściła. Na chwiejnych nogach podeszła do poobijanego auta i szarpnęła drzwi. Zagrzechotały, brzęknęły i otworzyły się szeroko.
W środku brązowy materiał okrywający dwa długie siedzenia popękał w szwach, wypluwając szarą wyściółkę. Pachniało miętą i dymem, jakby wypalono tu milion mentolowych papierosów.
Lexi usiadła jak najbliżej drzwi. Przez popękaną szybę pomachała pani Watters i odjeżdżając, patrzyła, jak opiekunka znika w siwych oparach. Czubkami palców musnęła zimną szybę, jakby ten drobny gest mógł ją połączyć z kobietą, której już nie widziała.
– Bardzo mi przykro, że twoja mama odeszła – powiedziała ciocia Eva, przerywając długie, niezręczne milczenie. – Jest teraz w lepszym miejscu. Na pewno czerpiesz z tego pociechę.
Lexi nigdy nie wiedziała, co odpowiedzieć na takie słowa. Każda obca osoba, która ją przygarnęła, wyrażała w ten sposób współczucie. Biedna Lexi, jej matka narkomanka nie żyje. Ale nikt nie miał pojęcia, jak wyglądało życie mamy – mężczyźni, heroina, wymioty, ból. Ani jak straszny był koniec. Tylko Lexi to wiedziała.
Wyglądała przez okno, poznając okolicę, która miała stać się jej nowym domem. Pejzaż był górzysty, zielony i ciemny nawet w środku dnia. Po kilku kilometrach przydrożna tablica powitała je w rezerwacie Port George. Wszędzie rzucały się w oczy indiańskie symbole. Rzeźbione orki zapraszały do sklepów. Na zaniedbanych działkach stały domy z prefabrykatów, a na niejednym podwórku rdzewiał samochód czy jakiś sprzęt. W to popołudnie pod koniec sierpnia puste stojaki po sztucznych ogniach świadczyły o niedawnym świętowaniu. Kiedyś miało tu rozbłysnąć światłami kasyno, które budowano na zboczu opadającym w stronę cieśniny.
Drogowskazy doprowadziły je do Parku Przyczep imienia Wodza Sealtha. Ciocia Eva przejechała przez park i zatrzymała się przed szeroką żółtawą przyczepą. Kontury domku w mglistej mżawce traciły ostrość, tchnęły rozczarowaniem. Frontowych drzwi, pomalowanych na niebiesko, strzegły szare plastikowe donice z tyczkowatymi, obumierającymi petuniami. Dwie kraciaste zasłonki w oknie, przewiązane pośrodku puszystą żółtą włóczką, wyglądały jak klepsydry.
– Skromnie tu – powiedziała ciocia Eva z zawstydzoną miną. – Wynajmuję dom od plemienia.
Lexi nie wiedziała, co odpowiedzieć. Gdyby ciotka zobaczyła niektóre miejsca, gdzie kiedyś ona mieszkała, nie czułaby potrzeby tłumaczenia się z tej ślicznej przyczepy.
– Ładnie.
– No to chodź – rzekła ciocia, wyłączając silnik.
Lexi podążyła za ciotką żwirową dróżką prowadzącą do drzwi. W przyczepie panował idealny porządek. Mała kuchnia w kształcie litery „L” łączyła się z jadalnią mieszczącą stół z żółtym poplamionym blatem z laminatu i chromowanymi nogami oraz cztery krzesła. W saloniku kraciasta dwuosobowa kanapa i dwa niebieskie fotele obite sztuczną skórą zwracały się do telewizora na metalowym stojaku. Na bocznym stoliku stały dwa zdjęcia – starszej kobiety w okularach w rogowej oprawce i Elvisa. W powietrzu unosił się zapach papierosowego dymu i sztucznych kwiatów. W kuchni prawie na każdej gałce wisiał fioletowy odświeżacz powietrza.
– Przepraszam za te przykre zapachy. W zeszłym tygodniu, kiedy się o tobie dowiedziałam, rzuciłam palenie – powiedziała ciocia Eva, obracając się do Lexi. – Kłęby dymu i dzieci nie pasują do siebie, prawda?
Dziwne uczucie ogarnęło dziewczynkę – jakby ptasie, trzepotliwe i tak obce, że z początku go nie rozpoznała.
Nadzieja.
Ciotka, osoba nieznajoma, rzuciła dla niej palenie. I przyjęła do siebie, mimo że wcale jej się nie przelewa. Odwzajemniła spojrzenie i chciała odpowiedzieć, ale nie mogła dobyć głosu. Bała się, że niewłaściwym słowem wszystko zepsuje.
– Czuję się trochę zagubiona, Lexi – rzekła po chwili ciocia Eva. – Oscar i ja… Oscar był moim mężem… nie mieliśmy dzieci. Staraliśmy się, ale nic z tego. Więc nie znam się na wychowywaniu. Jeżeli będziesz…
– Będę dobra. Przysięgam. – Tylko nie zmieniaj zdania. Proszę. – Jeżeli mnie zatrzymasz, nie pożałujesz.
– Jeżeli cię zatrzymam? – Ciocia Eva ściągnęła wąskie wargi i zmarszczyła czoło. – Twoja mama nieźle cię załatwiła, nie powiem. Wcale mnie to nie dziwi. Złamała też serce mojej siostrze.
– Była dobra w łamaniu serc – powiedziała cicho Lexi.
– Jesteśmy rodziną – rzekła Eva.
– Nie wiem, co to znaczy.
Ciocia Eva uśmiechnęła się, ale tak jakoś smutno, i to zabolało Lexi, bo przypomniało jej, że jest po trosze dziwadłem. Życie z mamą pozostawiło ślad.
– To znaczy, że zostajesz tu ze mną. Najlepiej od razu mów mi Eva, bo i tak byśmy szybko wyrosły z tego „ciociowania”.
Zaczęła się odwracać. Lexi chwyciła ciotkę za cienki przegub, wyczuwając pod palcami miękką jak aksamit, marszczącą się skórę. Nie planowała tego, nie powinna tak robić, ale było już za późno.
– O co chodzi, Lexi?
Dziewczynka nie mogła wydusić tego jednego słowa, które jak kamień utknęło jej w ściśniętym gardle. Ale musiała je powiedzieć. Musiała.
– Dziękuję – rzekła. Oczy ją piekły. – Nie sprawię kłopotu. Przysięgam.
– Pewnie sprawisz – odparła Eva i wreszcie się uśmiechnęła. – Jesteś nastolatką. Ale to normalne, Lexi. To się zdarza. Długo byłam sama. Cieszę się, że tu jesteś.
Lexi tylko kiwnęła głową. Ona też długo była sama.

 
Wesprzyj nas