Epicka, owiana aurą legendy, wielowątkowa opowieść o narodzinach wielkiej Barcelony i ludziach, którzy gotowi byli oddać dusze w walce o jej wolność i dobrobyt.


Ziemia przeklęta861 rok. Z woli króla Franków Karola Łysego do Barcelony przybywa nowy biskup, Frodoi. Młody i ambitny kapłan ma zakończyć budowę katedry i podźwignąć miasto z upadku. Barcelona liczy zaledwie tysiąc pięćset dusz. Najazdy Saracenów i zbójeckich hord doszczętnie ją zrujnowały, okoliczne pola leżą odłogiem, pozbawione opieki Kościoła pospólstwo wróciło do pradawnych obrzędów.

Przybywający z garstką osadników biskup rozbudza nadzieje. Sprzyja mu sama Goda, darzona powszechnym szacunkiem, szlachetnie urodzona dama wywodząca się z antycznego rodu i nazywana „duszą Barcelony”. Tak piękna, że można przy niej zapomnieć o każdym złożonym ślubie.

Czy wplątany nieopatrznie w bezwzględną grę o władzę Frodoi wypełni swoją misję? Przemieni na powrót tę ziemię przeklętą w krainę mlekiem i miodem płynącą? Wyrwie mieszkańców ze szponów rozpaczy? Kto zasiądzie na pustym barcelońskim tronie? Jednym z kandydatów jest groźny i bezwzględny uzurpator, Drogo de Borr. Wspomagany siłą zbrojnych i afrykańską magią bękart już raz sięgnął po to, co do niego nie należało.

W tej walce pełnej intryg, spisków, podstępów i zdrad liczyć się będzie nie tylko potęga miecza, ale też męstwo, zwykły spryt i nadnaturalne moce. Rycerz bez ziemi, zaradna karczmarka i ostatnia uczennica bestiariusza zakręcą kołem historii…

“Ziemia przeklęta” to ponad 800 stron trzymających w napięciu przygód napędzanych przed odwieczne ludzkie namiętności – żądzę posiadania, pragnienie zemsty, ambicję i miłość.

***

Ferrándiz genialnie oddaje nastrój mrocznych czasów, naznaczonych krwawymi walkami o władzę.
Ildefonso Falcones

Juan Francisco Ferrándiz
Ziemia przeklęta
Przekład: Ewa Morycińska-Dzius
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 29 stycznia 2020
 
 

Ziemia przeklęta


PROLOG

KLASZTOR ŚWIĘTEJ AFRY, NA PÓŁNOC OD GIRONY

Przybyły do tego ubogiego klasztoru w burzliwą noc i ukryły się, skulone, za kamienną cmentarną płytą. Z oddali słychać było wycie wilków, które biegły w ślad za nimi.
W kamiennej kaplicy pięciu mnichów akurat odmawiało kompletę. Usłyszeli płacz. Przeor Adaldus ciągnął dalej swoją monotonną modlitwę, starając się przepędzić nocne zagrożenia, ale frate Rainart, już od lat niewidomy, zerwał się gwałtownie i stwierdził, że duchy ludzi błąkające się po pustkowiach płaczą inaczej.
Wystraszeni mnisi wyszli z pochodniami na zewnątrz i otoczyli skromny kościółek. Wilki już zwęszyły groby, największy nawet wysunął z ciemności groźną paszczę. Zakonnicy zaczęli wymachiwać pochodniami, żeby odpędzić drapieżniki – i odkryli schowane za jakimś grobowcem dzieci. Chłopiec miał około siedmiu lat, a dziewczynka trochę więcej niż trzy. Byli do siebie bardzo podobni – mieli jasne włosy, teraz brudne i skołtunione. Chłopiec obejmował opiekuńczym gestem nieprzytomną ze strachu dziewczynkę. Na widok mnichów zakwilił żałośnie. Dziewczynka podniosła głowę, następnie wbiła jasne, intensywnie błękitne oczy w ciemność, tam, dokąd przed chwilą wycofały się wilki. Mimo swoich trzech latek nie płakała, co spoglądającym na nią mnichom wydało się niezwykłe. Tych dwoje musiało być rodzeństwem, ale z pewnością miało zupełnie różne charaktery.
– Pogryzły was? – z niepokojem spytał przeor.
Zaprzeczyły. Dziewczynka miała podartą sukienkę – wyglądało to tak, jakby wilki już sięgały jej pleców. Przejęci zakonnicy ruszyli na poszukiwanie jakichś koców czy derek do okrycia malców. Chłopiec ściskał w ręku łuk z cisowego drewna, którego jednak z pewnością nie byłby w stanie napiąć. Dzieci opadły z sił, wygłodniałe, przemoczone, ze stopami poranionymi po długiej wędrówce. Ich stroje jednak, jakkolwiek teraz w łachmanach, wyglądały na porządne, gdyż uszyto je z cienkiego lnu. Spojrzenia tej dwójki skrywały jakąś tragiczną historię – cóż, niestety nie pierwszą i nie ostatnią w tej ponurej okolicy.
– Przyszły chyba z bardzo daleka. Są przemarznięte i bardzo zmęczone.
– Przeżyją – stwierdził frate Rainart, głaszcząc małe główki. – Z jakiejś przyczyny Bóg je ochronił i doprowadził aż tutaj. Kim jesteście?
Dzieci milczały. Odezwały się dopiero po tym, kiedy się osuszyły, a mnisi patrzyli z niedowierzaniem, jak pożerają wielkie kawały chleba i zjełczałego sera. Okazało się, że samotnie doszły aż tutaj z samego serca hrabstwa Barcelony, odległego o kilka dni drogi! Prawdziwy cud!
Mała społeczność benedyktyńska mówiła o tych dzieciach „Zrodzone z Ziemi”, żeby ukryć fakt, iż były to Isembard i Rotel, dzieci Isembarda z Tenes, ostatniego rycerza Marchii Hiszpańskiej, zaginionego podczas okrutnego buntu hrabiego Wilhelma z Septymanii, który wszczął powstanie zbrojne na południu królestwa Francji i zagarnął dla siebie Barcelonę po zamordowaniu prawowitego władcy.
Kiedy Isembard, zacinając się, opowiadał swoją historię, mnisi, zasępieni, wymienili między sobą spojrzenia. Potwierdzały się najgorsze z pogłosek. Ród Tenes – podniesiony do najwyższych godności szlacheckich, miał bronić przed Saracenami Marchię Hiszpańską, która stanowiła południową granicę Świętego Cesarstwa Rzymskiego – zniknął z powierzchni ziemi w tajemniczych okolicznościach. Z rodowego zamku na szczycie skały w pobliżu rzeki Tenes pozostały tylko milczące ruiny i żaden człowiek już od dawna nie odważył się tam poruszyć ziemi motyką ani nawet wyrąbać starego dębu. To miejsce stało się przeklęte.
A jednak dzieci opowiadały też o jakichś strasznych stworach krążących po lasach i o okrutnych zbrodniach na pustkowiach. Frate Rainart zżymał się bardzo, świadomy, że całą Marchię Hiszpańską spowija już ciemność i nie pozostał nikt, kto by temu zaradził.

CZĘŚĆ PIERWSZA
MARCHIA
HISZPAŃSKA

ROK 861

W drugiej połowie IX wieku Święte Cesarstwo Rzymskie zostało podzielone pomiędzy wnuków Karola Wielkiego i ich synów. Marzenie o potężnym mocarstwie rozwiało się z powodu bratobójczych wojen, pragnienia władzy, wreszcie na skutek coraz większej nędzy. Zarzucono sprawę reformy rolnej i instytucjonalnej, o których marzył stary władca.
Wielkie domy szlacheckie gromadziły coraz więcej posiadłości ziemskich, hojną ręką rozdawanych przez króla w zamian za lojalność i dostarczanie żołnierzy do królewskiej armii. Tymczasem wszystkim zakątkom umierającego cesarstwa zagrażało poważne niebezpieczeństwo: Germanię stale nękały hordy Słowian, Italię – Saraceni, Francję zaś – Normanowie i emirat Kordoby.
Czarne chmury zawisły zwłaszcza nad granicznymi marchiami, którymi rządzili hrabiowie mianowani przez króla, mający strzec tych terytoriów. Na południe od Pirenejów – w regionie zwanym w czasach Wizygotów Gocją lub Septymanią – hrabiowie Barcelony, Osony, Girony, Ampurias, Cerdañii, Urgell, Pallars i Ribagorsy bronili rozciągającej się tam granicy królestwa Francji przed emiratem Kordoby. Ani Karol Wielki, ani jego następcy nie zdołali trwale zająć nowych terytoriów na południe od basenów rzek Llobregat, Cardener czy Segre. Była to Marchia Hiszpańska i dokładnie na jej krańcu, między pustkowiem a świetlistym Morzem Śródziemnym, trwała Barcelona – najdalej położone miasto cesarstwa.
Od kiedy w 801 roku Barcelona została wyrwana spod panowania emiratu Kordoby, przeżyła ponad siedem niszczących ataków saraceńskich i niespodziewanych najazdów zbójeckich, docierających od strony rzeki Llobregat po to, żeby równać z ziemią wsie, burzyć klasztory i palić pola uprawne na terenach hrabstwa Osony. Dumne rzymskie mury antycznej Barcino, wzmocnione po latach podbojów, strzegły swoich mieszkańców, których została już tylko garstka, niewiele ponad tysiąc pięciuset; zagrożenie było jednak tak poważne i ciągłe, że duża część wizygockich rodzin postanowiła założyć sady i uprawiać pola w obrębie murów miejskich.
Królowie i hrabiowie wiedzieli, że pozostawienie Marchii Hiszpańskiej własnemu losowi mogło ściągnąć wielkie niebezpieczeństwo na imperium, ale wojny pomiędzy następcami Karola Wielkiego sprawiły, że tę ostatnią granicę okryła zasłona ciemności i zapomnienia. Docierały stamtąd dziwaczne opowieści, przejmujące dreszczem mieszkańców królestwa. Barcelona i marchia – to były straszne miejsca.
W czerwcu 860 roku dzięki traktatowi pokojowemu w Koblencji czterej królowie z dynastii Karolingów, potomkowie Karola Wielkiego, ustalili nowy podział Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Karol Łysy, syn Ludwika Pobożnego i jego drugiej żony, zatrzymał dla siebie Francję, natomiast syn Pobożnego z pierwszego małżeństwa, Ludwik, dostał we władanie Germanię, położoną na wschód od rzeki Ren. Ludwik II, syn nieżyjącego już Lotara I, miał rządzić w Italii i posługiwać się tytułem cesarza, jego brat zaś, Lotar II, przejął terytorium Lotaryngii, obszerny pas ziemi sięgający od Morza Północnego aż po Alpy.
Bratanek Ludwika Pobożnego – Pepin II, syn Pepina I, człowiek niestałego charakteru i zawsze wrogi wobec swego wuja Karola, został wywłaszczony z Akwitanii i musiał się schronić w Bretanii.
Owa z trudem wypracowana równowaga ponownie się jednak zachwiała w roku, w którym Lotar II odtrącił swoją małżonkę Teutbergę, pochodzącą z potężnego rodu Bosonidów i zaprzyjaźnioną z Karolem Łysym. Frankońska szlachta się obraziła. Pokolenie Karolingów musiało ponownie sięgnąć po broń i tak zaczęły się ruchy wojsk, rekwirowanie trzód, a pola uprawne znów pozostawiono odłogiem.
Barcelona i Marchia Hiszpańska przeżyły krótki okres pokoju, następnie frankoński hrabia Humfryd z Gocji, pan Barcelony, Girony, Ampurias i Rosellón, podpisał w 857 roku zawieszenie broni z valím[2] Saragossy i zajął się obroną południowych wybrzeży Francji przed najazdami Normanów. Z powodu konfliktu wywołanego oddaleniem Teutbergi Humfryd nie otrzymał pomocy od Karola Łysego i Saraceni to wykorzystali. W 861 roku Barcelona doświadczyła kolejnego najazdu, który zniszczył pola i zrównał z ziemią peryferyjne osady. Przetrwały jedynie miejskie mury.
Zdruzgotana i opuszczona przez swego hrabiego Barcelona miała teraz sparaliżowane szlaki handlowe. Dlatego wicehrabia i miejscy dostojnicy błagali króla, by przynajmniej mianował biskupa, który by zajął to wakujące w owym czasie stanowisko.
Biskupi rządzili diecezją i stanowili równowagę dla władzy hrabiego. Otrzymywali część danin i posiadali własną królewską pieczęć. Teraz zaś byli jedyną nadzieją Barcelony: liczono na to, że dzięki nim brak władzy zwierzchniej i niepewność jutra nie zakończą się tym, że miasto obróci się w pył, tak jak to się stało z Egarą, Ausą[3] i pobliskim Ampurias, które po ostatnim ataku Normanów przestało istnieć.

1

MIASTO REIMS, JESIEŃ

Kapłan Frodoí, syn szlachetnego rodu Rairan z Reims, uważał, że jego dwudziestopięcioletni żywot jest tylko nieśmiałym wstępem do tego, co ma się niebawem wydarzyć, i ze ściśniętym żołądkiem wpatrywał się w bramę z brązu, wiodącą do auli biskupiej. Już od miesięcy oczekiwał na audiencję u arcybiskupa Hinkmara, najpotężniejszego prałata Kościoła Francji i doradcy króla Karola Łysego. Frodoí znał biskupa z czasów studiów w szkole kanonicznej przy katedrze i teraz niczego bardziej nie pragnął, jak tylko się dowiedzieć, jaką to zaszczytną godność szykuje dla niego Kościół.
Ród Rairan w ostatnich dziesięcioleciach doskonale prosperował dzięki usługom wyświadczanym Koronie. Ojciec księdza Frodoí padł w bitwie podczas buntu Pepina, a starszy brat walczył u boku króla z Normanami w Akwitanii. Ponadto Rairanowie darowali szereg ziem opactwom Nôtre Dame w Compiègne i w Chelles, czym pozyskali sobie przychylność arcybiskupa. Po dwóch latach kapłaństwa młodzieniec miał zagwarantowany wspaniały cursus honorum[4] w kościelnej kurii. Wyobraził sobie już swoje biskupstwo w pobliżu Reims, z wszelkimi przywilejami i dziesięcinami, niewolnikami mancipia[5] uprawiającymi jego pola, a także z parafiami, przynoszącymi mu wysokie zyski. Może nawet uda mu się wznieść jakąś świątynię, jak to uczynił sam Hinkmar, już od dwudziestu lat rozbudowujący katedrę w Reims…
Bramy auli otworzyły się i Frodoí z wszystkich sił starał się powściągnąć nerwy. Wzrok zatrzymał na wspaniałym wnętrzu o bogato zdobionym trójkolebkowym sklepieniu, wspieranym przez smukłe marmurowe kolumny. Wąskie okna przepuszczały niewiele światła, które wpadało z zewnątrz i rozświetlało delikatną chmurę kurzu w powietrzu. Audiencji prezydowali siedzący w ławach kanonicy i biskupi, w głębi zaś, na tronie ze srebra i drogocennych kamieni, oczekiwał Hinkmar, potężny arcybiskup Reims w szacie szytej złotymi nićmi i z pastorałem.
Frodoí, mocno przejęty, ucałował ceremonialnie pierścień prałata. Królewski wygląd Hinkmara, który już przekroczył pięćdziesiątkę, naprawdę robił wrażenie. Wzrok młodzieńca powędrował ku dominującej w auli figurze ukrzyżowanego Chrystusa. Na głowie miał złoty wieniec i patrzył przed siebie pustym wzrokiem, jakby widok obecnych tu dostojników nie sprawiał mu przyjemności.
– Synu – odezwał się Hinkmar – czy wierzysz w to, że nasz Odkupiciel cierpiał na krzyżu?
Frodoí drgnął. Wyróżniał się w arytmetyce, poza tym podobała mu się historia czynów wielkich książąt greckich i rzymskich, ale zagadnienia teologiczne śmiertelnie go nudziły. Jeżeli nie odpowie precyzyjnie na to pytanie, może się narazić na zarzut herezji, trzeba być zatem ostrożnym.
– To ludzkość powinna cierpieć, jeśli chce osiągnąć życie wieczne.
– A sługa boży, jak my wszyscy, też powinien cierpieć tak samo jak każdy zwykły człowiek?
Frodoí wytrzymał badawczy wzrok Hinkmara. W napiętej ciszy w ławach kleru dało się słyszeć jakieś chrząknięcie. Zaniepokoił się, coś poszło nie tak.
– Kościół został wezwany, by zbudować Królestwo Boga na ziemi, rozszerzać Jego panowanie i wykorzeniać pogaństwo, które jeszcze się panoszy na świecie. – W miarę jak mówił, czuł się coraz pewniej, jednak napięcie go nie opuściło. – Pasterze Boga powinni prowadzić szlachtę i królów do wiary i posłuszeństwa. Jeżeli idąc tą drogą, trzeba cierpieć, Bóg im to wynagrodzi.
– Jesteś ambitny i zawzięty, Frodoí. Wiadomo mi, że dałeś się poznać od tej strony już w szkole kanonicznej. Ja jednak pytam, czy to dobrze, by człowiek wiary… Może powinieneś był zostać żołnierzem?
– To Bóg mnie wezwał – odparł Frodoí. Nie podobał mu się ton tej rozmowy. – Kościół także potrzebuje siły do wypełnienia swojej misji.
Hinkmar, zadowolony, skinął głową. Frodoí z ulgą odwrócił się do biskupów i przyjął wyzywającą pozę. Patrzyli z powagą. Wyszedł zwycięsko z tego przesłuchania… i być może arcybiskup wyniesie go ponad innych aspirantów?
– Jesteś właściwym człowiekiem – oświadczył Hinkmar.
Frodoí pochylił głowę, by wysłuchać, jakim to zaszczytem go obdarzą.
– W imieniu naszego króla Karola, i władzy Fredolda, arcybiskupa Narbony, zostaniesz konsekrowany na biskupa Barcelony. Tam będziesz sprawował swoją służbę, zakończysz budowę katedry, rozpoczętą przez jednego z twoich poprzedników, Jana, i doprowadzisz do końca tę świętą misję, o której mówisz z takim zapałem.
Pod młodym kapłanem ugięły się nogi. Cisza, która teraz panowała w auli, oznaczała, że ta nominacja dla żadnego z obecnych tu księży nie była zaskoczeniem. Ponownie popatrzył na nich kątem oka. Niektórzy z nich gotowi byli zacząć bić brawo. Przez wiele tygodni będą złośliwie wspominali tę chwilę.
– Ojcze arcybiskupie… Marchia Hiszpańska? – wymamrotał bez tchu.
Jego duszę okryła czarna mgła. Wiedział, że Barcelona dogorywa na najdalszym krańcu południa królestwa i w ciągu ostatnich sześciu dekad doświadczyła licznych ataków. Przypomniał sobie zwłaszcza to, co mówił mu o tym ojciec i w czym widział przyczyny jej upadku. W 843 roku król po latach samowoli zdjął w końcu z urzędu hrabiego Bernarda z Septymanii, ten jednak nadal się buntował i w końcu został ścięty. Marchia z zadowoleniem powitała nowego hrabiego, Sunifreda, Gota urodzonego na tej ziemi, który pragnął z powrotem zasiedlić ugory, dzięki czemu kraj mógłby znów rozkwitnąć. Cóż z tego, skoro syn Bernarda, Wilhelm z Septymanii, oddany na wychowanie na królewski dwór jako zakładnik, pragnął zemsty. Udawał lojalność wobec króla i otrzymał od niego wiele tytułów. W 848 roku bezprawnie zagarnął posiadłości na południe od Pirenejów, niegdyś własność jego ojca, i tam zadał śmierć hrabiemu Sunifredowi i pokonał jego rycerzy. Nie uciszyło to jednak jego gniewu i Wilhelm parł naprzód, aż w 850 roku, sprzymierzywszy się z jakimś saraceńskim generałem, wtargnął z ogniem i mieczem do serca Barcelony. Potem w dalszym ciągu pustoszył marchię, do samej Girony, aż wreszcie został schwytany i ścięty na rozkaz hrabiego Alerana z Troyes.
Od tego czasu hrabstwem Barcelony rządziło wielu panów, pozostało ono jednak samotne i pogrążone w ciemności. Miasto zachowało swoją siedzibę biskupią i mennicę, w której bito miejscowy pieniądz, ale liczyło już tylko czterysta domostw. Nikt nie chciał się tam osiedlać i nawet obecny hrabia, Humfryd z Gocji, zazwyczaj przebywał gdzie indziej, trzymając się blisko króla i jego ciągle przemieszczającego się dworu.
– Jeżeli przyjmujesz moją propozycję, otrzymasz godność biskupa i bezzwłocznie się tam udasz – ciągnął Hinkmar. – Będziesz miał takie same przywileje jak twoi poprzednicy: pieniądze, ziemie i poddanych. Na dalszą budowę katedry, którą rozpoczął biskup Jan, przeznaczy się trzecią część bitych tam pieniędzy i drugie tyle z teloneo[6] od wszystkich towarów dostarczanych zarówno lądem, jak i morzem. Twoim głównym zadaniem będzie jednak wykorzenianie mozarabskich obrzędów z uroczystości religijnych i wprowadzenie rzymskiego mszału. Właśnie tam, a nie w innych stronach naszego królestwa, potrzeba nam takich sług bożych jak ty.
Frodoí czuł się jak przestępca skazany na śmierć. Król chciał go wysłać do najbardziej niebezpiecznej i zapomnianej ze wszystkich swoich posiadłości, żeby pełnił pasterską służbę wśród fideles[7], wrogich Koronie Francuskiej, która – jak sądzili – opuściła ich w potrzebie.
– Ta ziemia jest przecież przeklęta – rzucił, nim zdążył pomyśleć.
Po tej obraźliwej uwadze nagle zapadła cisza. Hinkmar popatrzył z pogardą na zebranych.
– Żaden z tych wygodnickich biskupów by się tam nie nadawał – potwierdził. – Ale wiem, że ty tak. Bóg mi to objawił. Przyjmujesz?
Zdając sobie sprawę, że jego rodzina nie popełniła żadnego występku, przez który miałby ponieść tak wielką karę, Frodoí pomyślał, że przypuszczalnie to konkurencyjne rody szlacheckie uknuły spisek, by zahamować jego karierę. Grupka prałatów słuchała tego z uśmiechem; kilku z nich, równie młodych jak on, już rządziło biskupstwami niczym prawdziwi królowie.
To musi być podstęp, uznał z wściekłością.
Ktoś z takiego rodu jak jego nie poniżyłby się do objęcia diecezji w tym najbardziej ponurym zakątku ziemi, ale wszyscy wiedzieli, że odmowa odebrałaby mu szanse na wspięcie się na szczyty hierarchii kościelnej.
– A więc?…
Frodoí już miał oznajmić swój sprzeciw, kiedy nagle przypomniał sobie, o czym myślał, wchodząc do auli. Całe życie uważał, że został powołany do czegoś naprawdę wielkiego, i przyznał sam przed sobą, że nadal, nawet po tej poniżającej propozycji Hinkmara, towarzyszyło mu owo przeczucie.
Ścieżki Najwyższego nie zawsze są proste – powiedział sobie w duchu – i mimo wszystko Barcelona wciąż żyje. A to już jest coś!
– Przyjmuję.

 
Wesprzyj nas