Piąta powieść kryminalna z popularnego cyklu z psychologiem policyjnym w roli głównej. Tym razem Sebastian Bergman i jego koledzy będą musieli rozwiązać skomplikowany przypadek seryjnego mordercy, który poluje na gwiazdy show-biznesu.


Oblany testZwłoki celebryty z telewizyjnego reality show zostają odnalezione w opuszczonej szkole.

Mężczyzna siedzi przywiązany do szkolnej ławki ze wzrokiem skierowanym w róg sali. Do głowy przyczepione ma ośle uszy, a do pleców przytwierdzone zszywaczem znaki zapytania. Zgninął od kuli.

Szybko pojawiają się kolejne ofiary. Wszystkie łączy jedno – były gwiazdami telewizji.

 
Michael Hjorth, Hans Rosenfeldt
Oblany test
Przekład: Maciej Muszalski
Seria: „Sebastian Bergman”, część 5
Wydawnictwo Czarna Owca
Premiera: 6 lipca 2016
 
 

Oblany test


Szanowny Panie Redaktorze Källman,
od wielu lat czytuję Pańską gazetę. Z początku w formie papierowej, a od kilku lat w internecie. Nie zawsze się zgadzam z Waszymi poglądami i zdarzało się, że miałem zastrzeżenia zarówno do wyboru tematów, jak i do tendencyjności reportaży, ale z reguły byłem mniej lub bardziej zadowolony z lektury.
Tym razem jednak czuję się w obowiązku zapytać Pana jako redaktora naczelnego: dlaczego Wasz tytuł promuje głupotę?
Kiedy zadecydowano, że czysta głupota ma nie tylko zostać podniesiona do rangi normy, ale wręcz uznana za coś godnego podziwu; coś, do czego warto dążyć?
Dlaczego poświęcacie miejsce w gazecie ludziom, którzy nawet nie znają daty wybuchu drugiej wojny światowej, nie mają choćby podstawowej wiedzy matematycznej i tylko w wyjątkowych wypadkach potrafią się wypowiedzieć pełnym zdaniem? Ludziom, których jedynym talentem jest robienie dzióbka na tak zwanych selfies, a jedyną zasługą to, że się publicznie ośmieszyli, uprawiając seks w jednym z tych reality show, od których co wieczór aż się roi na rozmaitych kanałach krajowej telewizji?
W mojej pracy spotykam wielu młodych ludzi. Poukładanych, inteligentnych, ambitnych i zaangażowanych. Młodzież zorientowaną w bieżących wydarzeniach, która przyswaja wiedzę, myśli krytycznie i zdobywa wykształcenie, żeby potem znaleźć ciekawą i wymagającą pracę i przysłużyć się społeczeństwu. Która czegoś chce. I coś potrafi.
To takim ludziom powinniście użyczyć miejsca. To ich powinniście stawiać za wzór. Nie te pozbawione empatii, egoistyczne, zafiksowane na punkcie wyglądu stworzenia z metalowym złomem w językach i wulgarnymi tatuażami na ciele, szczycące się niskim IQ i brakiem wykształcenia.
Powtarzam pytanie i czekam na odpowiedź w gazecie: kiedy zadecydowano, że czysta głupota ma nie tylko zostać podniesiona do rangi normy, ale wręcz uznana za coś godnego podziwu; coś, do czego warto dążyć?
Łączę pozdrowienia
Cato Starszy

Trzydzieści sekund. Czas start.
Mirre nie rejestrował już metalicznego kliknięcia włączanego stopera. Jak długo to potrwa? Co mówił ten człowiek?
Miał zadać sześćdziesiąt pytań.
Które z kolei padło przed chwilą? Nie miał pojęcia. Czuł się tak, jakby robili to całą wieczność. Cały czas próbował zrozumieć, co się stało.
– Chce pan jeszcze raz usłyszeć pytanie?
Mężczyzna siedział blisko.
Po drugiej stronie stołu.
Jego głos był niski i spokojny.
Mirre usłyszał go po raz pierwszy nieco ponad dwa tygodnie wcześniej, kiedy rozmawiali przez telefon. Mężczyzna zadzwonił i przedstawił się jako Sven Cato, dziennikarz freelancer. Chciał przeprowadzić z nim wywiad. A raczej napisać sylwetkę. Mirre wprawdzie nie wygrał, ale był jednym z tych uczestników, którzy zdobyli największą popularność w mediach społecznościowych. Ludzie wyrobili sobie zdanie o nim na podstawie tego, co zobaczyli. Sven chciał nieco pogłębić ten obraz. Pokazać jego inne strony, dokopać się do człowieka. Spytał, czy mogliby się spotkać.
Spotkali się. W hotelu Kur. Sven postawił mu lunch. Zamówili też po piwie, mimo że był wtorek, kilka minut po wpół do dwunastej. Ale było lato. Mieli wolne. Sven położył między nimi na stole mały dyktafon i zaczął zadawać pytania. Mirre odpowiadał.
Teraz ten człowiek najwyraźniej uznał jego milczenie za odpowiedź twierdzącą.
– Do jakiej grupy zalicza się wyrazy, które określają relacje między osobami, przedmiotami lub miejscami, na przykład: na, do, przed i w?
– Nie wiem – odparł Mirre.
Sam słyszał, jak zmęczony jest jego głos.
– Ma pan jeszcze dziesięć sekund.
– Nie wiem! Nie znam odpowiedzi na pańskie cholerne pytania!
Zapadła kilkusekundowa cisza. Potem rozległo się kliknięcie zatrzymywanego stopera i jeszcze jedno, kiedy mężczyzna go wyzerował.
– Kolejne pytanie: jaką nazwę nosił okręt flagowy, który wziął udział w wyprawie z 1492 roku, podczas której Krzysztof Kolumb odkrył Amerykę? Trzydzieści sekund, czas start.
Klik.
Stoper znów zaczął odliczać czas.
Wywiad się udał. Sven był wprawdzie w wieku jego ojca albo jeszcze starszy i nie za bardzo ogarniał, ale wydawał się autentycznie zainteresowany. Mirre z przyjemnością z nim rozmawiał. Kiedy wrócił z toalety, okazało się, że Sven zamówił im jeszcze po piwie.
To musiało być to. Drugie piwo. Na pewno coś do niego dodał, bo wkrótce zaczęło mu być niedobrze. Stracił koncentrację. Był osłabiony.
Sven zaproponował, że odwiezie go do domu.
Wyszli z restauracji. Ruszyli w stronę parkingu.
A potem obudził się tutaj.
Z głową na twardym blacie stołu.
Podniósł się do pozycji siedzącej i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że nic nie widzi. Chciał zdjąć to coś, co zakrywało mu oczy, ale odkrył, że może poruszyć rękoma najwyżej o centymetr. Kiedy to zrobił, rozległ się metaliczny dźwięk.
Łańcuch. Kajdanki.
Zaczął krzyczeć i szarpać kajdankami, ale przestał, kiedy usłyszał znajomy głos.
– Nikt cię nie słyszy i nie dasz rady się uwolnić.
Znów zaczął krzyczeć. Co tu się działo, do cholery? Co, do cholery, wyprawiał ten człowiek?
Mirre na przemian groził i błagał. Głównie groził.
– Uspokój się – powiedział Sven. – Możesz stąd wyjść za pół godziny z hakiem. Oczywiście pod warunkiem, że zdasz.
– Jak to: zdam? – zapytał Mirre. – Co mam zdać?
Sześćdziesiąt pytań. Trzydzieści sekund na odpowiedź na każde z nich.
Jedna trzecia odpowiedzi musi być poprawnych.
– A w przeciwnym razie? – zapytał Mirre.
– No to zaczynamy – odparł mężczyzna, który pewnie wcale nie nazywał się Sven Cato. – Pierwsze pytanie: jak brzmi rozwinięcie skrótu NATO? Trzydzieści sekund, czas start.
Rozległo się kliknięcie, a potem cichsze, szybkie tykanie, kiedy stoper odliczał sekundy.
Mirre w zasadzie nie skupiał się na pierwszych dziesięciu, piętnastu pytaniach. Nadal szarpał kajdankami, pytał mężczyznę, co on, do cholery, wyprawia, czego chce, na przemian odgrażał się, że go załatwi, i obiecywał, że da mu to, czego chce, jeśli tylko go wypuści.
Groźby i błagania.
Na tym człowieku nie robiło to wrażenia. Zadawał pytania wciąż tym samym spokojnym tonem, potem włączał stoper, pytał, czy ma powtórzyć pytanie, i czekał na odpowiedź. Po jakimś czasie stwierdził rzeczowo, że szanse na zaliczenie testu drastycznie zmalały i że najlepiej będzie, jeśli spróbuje trochę mniej mu grozić, a bardziej się skoncentruje.
Mirre zaczął słuchać.
– Czym jest liczba pierwsza?
– Jakie gatunki zwierząt wchodzą w skład Wielkiej Piątki Afryki?
– W której dekadzie uformowała się wyspa Surtsey u wybrzeży Islandii?
– Jaką nazwę nosi jednostka światłości w układzie SI?
Mniej więcej na półmetku Mirre zdał sobie sprawę, że przy każdym jego ruchu coś szeleści. Folia. Siedział na folii. Na miękkiej, zafoliowanej poduszce. Mirre potrafił sobie wyobrazić tylko dwa powody, dla których mogła być tak zabezpieczona.
Była nowa.
Albo ten człowiek chciał ją ochronić.
Przed plamami. Przed zachlapaniem krwią.
Poczuł gwałtowny przypływ adrenaliny i postanowił, że zda test. Pokaże temu skurwysynowi. Postara się słuchać, postara się myśleć. Musiał zaliczyć ten cholerny sprawdzian.
– W którym amerykańskim stanie leży Chicago?
– Jaki jest symbol chemiczny fosforu?
– Kto był następcą Oskara I na szwedzkim tronie?
Pytanie za pytaniem, a potem kolejne. Wszystkie zadawane tym samym spokojnym, głębokim głosem. Mirre nie potrafił odpowiedzieć na ani jedno…
– Ostatnie pytanie: do jakiej rodziny zaliczany jest rosomak?
Klik.
Do jakiej rodziny? Jak to: do rodziny? Mirre wiedział, jak jest po angielsku rosomak. Wolverine. Oglądał każdy film na podstawie komiksów Marvela, jaki nakręcono. Ale rodzina?
– Mam powtórzyć pytanie?
– Nie.
Cisza. Ciche, szybkie tykanie. Klik.
– Czas się skończył. No to zobaczmy…
Mirre westchnął i oparł czoło o stół. Nie było szans, żeby miał dwadzieścia punktów. Na wiele pytań nie odpowiedział w ogóle.
Słyszał, jak mężczyzna po drugiej stronie wstaje. Powoli podniósł głowę i starał się usłyszeć, co się dzieje. Odniósł wrażenie, że mężczyzna podszedł blisko. Nagle poczuł na czole coś zimnego, metalicznego.
– Oblałeś – powiedział człowiek, który w rzeczywistości nie nazywał się Sven Cato.
Mirre nie zdążył nawet odsunąć głowy. Z pistoletu do uboju bydła pod wpływem sprężonego powietrza wystrzelił mały bolec.
Przebił kość czołową i dotarł do mózgu.

 

Przez całe życie otaczały ją kłamstwa. Niewidzialne kłamstwa. Przez ponad trzydzieści lat otaczały ją cienie, choć nawet nie zdawała sobie z tego sprawy. Aż do teraz. Teraz widziała je wszędzie. Gdziekolwiek się obróciła.
Kłamstwa i zdrada.
Nikt nie mówił prawdy.
Nikt.
Ani Anna, ani Valdemar, ani Sebastian.
Mama, tata i tata.
Choć teraz wzbraniała się przed myśleniem o nich jak o rodzinie. To słowo miało w sobie zbyt dużo miłości. Nie zamierzała im tego dawać. Teraz byli tylko imionami, niczym więcej.
Anna. Valdemar. Sebastian.
Krok po kroku jej życie zaczęło pękać. Valdemar został oskarżony o przestępstwa finansowe i aresztowany. Od początku zakładała, że jest niewinny, że padł ofiarą pechowych okoliczności.
W końcu był jej ojcem. Ale on się przyznał. Cały jej świat zachwiał się w posadach.
Wtedy jeszcze nie zdawała sobie sprawy, że to dopiero wierzchołek góry lodowej.
Przepaść otwarła się jej pod stopami, kiedy się dowiedziała, że Valdemar nie jest jej biologicznym ojcem. To odkrycie zwaliło ją z nóg. Gorączkowo próbowała się nauczyć poruszania po nowym życiu i poznać prawdę. Doprowadziła do konfrontacji z Anną. Nie przypuszczała, że okaże się tak zakłamana.
Wymyśliła jej nowego tatę.
Miałby nim być człowiek, który już nie żył.
Kolejne kłamstwo.
Mogła zrozumieć, dlaczego Anna nie powiedziała jej prawdy o Valdemarze. Zrozumieć i może nawet docenić. W zasadzie przez całe życie był jej ojcem. Najlepszym, jakiego mogła sobie wymarzyć. Po co jej go odbierać? Po co niepotrzebnie niszczyć to, co między nimi było?
Ale teraz? Kiedy wiedziała już, kim jest, a raczej kim nie jest? Po co dalej brnąć w kłamstwa? Po co w tej sytuacji ukrywać przed nią prawdę? Nie dało się tego wyjaśnić, obronić ani zrozumieć i w efekcie zapanował między nimi lodowaty chłód. Emocjonalna wieczna zmarzlina. Nie czuła potrzeby roztopienia jej.
To nie ona kłamała.
Ona była niewinna.
A potem, kiedy wszystko dookoła już się chwiało, z cienia wynurzył się nagle Sebastian Bergman.
To on był jej ojcem.
Dlatego znów zaczął pracę w Krajowej Policji Kryminalnej.
Jego motywacja była jasna jak słońce. Wszystko, co robił, miało tylko jeden cel: zbliżyć się do niej, zostać jej przyjacielem.
Obudził ją nocą po ślubie Billy’ego. Nadal była na wpół przytomna, kiedy powiedział, że musi jej coś powiedzieć i że to nie może czekać. Nie bardzo wiedziała, czego się spodziewać, kiedy usiadła koło niego na niepościelonym łóżku, ale na pewno nie oczekiwała tego, co usłyszała.
– Jestem twoim ojcem, Vanju – powiedział i chwycił ją za ręce.
Przynajmniej zdobył się na pewną delikatność. Mówił o tym tak łagodnie, jak tylko mógł. Wyjaśnił, w jaki sposób się o tym dowiedział, tłumaczył, że nie chciał psuć tego, co było między nią a Valdemarem, że Anna mu zabroniła, ale mimo wszystko przez cały czas miał na uwadze jej dobro.
Wydawał się szczery.
Choć jego szczerość w zasadzie nic nie zmieniała. Zdrada to zdrada.
Bawili się jej życiem.
Tak jak w filmie Truman Show z Jimem Carreyem.
To był tylko teatr, wszyscy oprócz niej byli aktorami.
Zawsze szczyciła się tym, że jest racjonalna i logiczna, a teraz straciła grunt pod nogami. Jakby znajdowała się w domu, w którym wszystkie drzwi prowadzą do ślepej uliczki. Szukała ze wszystkich sił, ale nie mogła znaleźć wyjścia.
Wzięła dwutygodniowe zwolnienie lekarskie. Siedziała w mieszkaniu i próbowała zapanować nad uczuciami. To nie pomogło, jedynie uświadomiło jej, jak bardzo była samotna.
Przez całe dorosłe życie skupiała energię tylko na dwóch sprawach – na pracy i na rodzinie.
Chciała być dobrą policjantką.
Chciała być dobrą córką.
Teraz, kiedy nie miała już rodziny, została jej tylko praca.
No i był jeszcze człowiek, który nagle okazał się jej ojcem. Jej dwa światy zderzyły się ze sobą. Nigdzie nie była już wolna od prześladujących ją myśli. A właśnie tego potrzebowała.
Musiała ułożyć sobie życie z dala od cieni.
Własne życie. Swoje życie.
Nie miała tylko pojęcia, jak to zrobić.

 

Zazwyczaj poziom natężenia dźwięku był tu zupełnie inny – koło szafek ustawionych wzdłuż ścian zbierało się prawie dwustu uczniów. Ale w czwartek zaczęły się wakacje i Lise-Lotte González była sama w pustej szkole. Zostało jej trochę administracyjnej roboty z ostatnich tygodni przed zakończeniem roku i postanowiła, że poświęci tyle czasu, ile potrzeba, żeby wszystko nadrobić, dzięki czemu będzie mogła pójść na urlop z czystym sumieniem. Poprzedniego dnia spędziła w gabinecie tylko kilka godzin, bo wyciągnęła ją stamtąd piękna pogoda, ale teraz miała zamiar zostać przynajmniej do czwartej.
Nie przeszkadzało jej, że urlop opóźni się o tydzień lub dwa. Przyjemnie było pracować w skupieniu bez dzwoniących telefonów, kolegów zaglądających do jej gabinetu i szybko zapełniającej się skrzynki mailowej.
Koło drugiej uznała, że czas na zasłużoną przerwę. Poszła do pustego pokoju nauczycielskiego i włączyła czajnik. Zrobiła sobie filiżankę nescafé. W jednej z szuflad pod blatem znalazła puszkę starych migdałowych sucharków. Tyle musiało jej wystarczyć.
Po małej przerwie na kawę postanowiła trochę się przejść. Lubiła chodzić po świeżo odnowionych salach swojej szkoły.
Tak właśnie o niej myślała. Moja szkoła.
Oczywiście wcale tak nie było. Niepubliczna szkoła podstawowa Hilding dla klas 6–9 była najnowszą placówką koncernu Donnergruppen.
Dobrze sobie radzili.
Stały napływ uczniów, dobra opinia, kadra złożona wyłącznie z wykwalifikowanych nauczycieli i wyniki znacznie powyżej przeciętnej w ogólnokrajowych egzaminach. Lise-Lotte nie sądziła, by koncern choć przez chwilę żałował, że powierzył jej stanowisko dyrektora.
Wyszła zza rogu i znalazła się w korytarzu prowadzącym do sal, gdzie odbywały się zajęcia z przedmiotów ścisłych. Jedne z pociągniętych białą bejcą drzwi, których przez cały semestr jakimś cudem nikt nie zabazgrał, były uchylone. Powinny być zamknięte – w pracowniach znajdowały się chemikalia, kwasy, butle gazowe i inne rzeczy, zarówno cenne, jak i niebezpieczne.
Już miała je zamknąć i przekręcić klucz, ale zajrzała do środka.
Co to było?
Otworzyła drzwi szeroko. Tak, nie przywidziało jej się. Po lewej stronie interaktywnej tablicy siedział mężczyzna, rozebrany do pasa i zwrócony plecami do sali.
– Halo!
Żadnej reakcji. Weszła do pomieszczenia.
– Halo, wszystko w porządku?
Nadal nie było żadnej odpowiedzi. Nic nie wskazywało nawet na to, że ten człowiek ją słyszał. Czyżby był pod wpływem jakiejś substancji? Siedział na krześle w taki sposób, jakby był nieprzytomny albo pogrążony w głębokim śnie.
Lise-Lotte ruszyła przejściem między ławkami. Krzesła, poustawiane do góry nogami na blatach, czekały na semestr zimowy, który miał się rozpocząć za osiem tygodni.
– Wszystko w porządku? Słyszy mnie pan?
Kiedy podeszła bliżej, zobaczyła, że mężczyzna jest młody. Wysportowany. Wytatuowany. Miał coś na głowie… Co to było? Spiczasta czapka, jaką noszą chłopcy w Dniu Świętej Łucji? No i co takiego miał na plecach? Jeżeli był nieprzytomny albo odurzony, miała nadzieję, że nie stało się to pod wpływem jakiejś substancji, którą zabrał z sali chemicznej. Nie wyglądałoby to dobrze, gdyby ktoś z okolicznej młodzieży włamał się do jej szkoły i czymś się tu naćpał albo zatruł.
Znów przystanęła i zdziwiona zmarszczyła czoło. Teraz już wiedziała, co ten człowiek ma na plecach.
Dwie kartki.
Formatu A4.
Był na nich jakiś napis. I plamy krwi w miejscach, w których przypięto je dużymi zszywkami do gołej skóry. Przeczuwała najgorsze, kiedy pokonała ostatni odcinek i nachyliła się, żeby zobaczyć jego twarz.
Gdyby wytrzeszczone oczy nie dały jej do zrozumienia, że patrzy na zwłoki, mała okrągła dziura w czole nie pozostawiłaby żadnych wątpliwości.

 
Wesprzyj nas