Oto kraj, w którym nie ma złej pogody – tylko nieodpowiednie ubranie. Policja poszukuje w nim zaginionego Słońca, a mieszkańcy świętują Dzień Porażki oraz Dzień Śpiocha.


Finlandia. Sisu, sauna i salmiakkiPrzyjrzyjmy się wraz z autorką tego oryginalnego reportażu kontrastom rządzącym wielowarstwowym społeczeństwem Finów i dowiedzmy się, co doprowadza ich do furii.

W Finlandii cisza jest formą komunikowania się, w pracy można chodzić bez butów, a smak lukrecjowych cukierków salmiakki zna (i uwielbia!) każdy.

▪ Dlaczego w języku Suomi nie ma czasu przyszłego, za to w kraju Suomi jest tyle domków letniskowych?
▪ Czy wszyscy ludzie wynajmujący tu mieszkanie oraz ci, którzy nadmiernie gestykulują, są podejrzani?
▪ I czy to prawda, że Finowie nie piją w styczniu alkoholu, a umowy biznesowe zawierane przez nich w saunie są najtrwalsze na świecie?

Finlandia to nie tylko sielska, szczęśliwa kraina przykryta ślicznym białym puchem. Zachwycamy się pięknem tutejszej przyrody, a Finów cenimy za spokój, racjonalizm i pragmatyzm, które ułatwiają codzienne życie. Wbrew stereotypom Finowie obdarzeni się niebanalnym poczuciem humoru i lubią śmiać się z siebie.

Ich sisu nie jest jedynie ładnie opakowanym „sposobem na szczęście” w postaci leniwego popołudnia z kubkiem kakao. Sisu to nic „w sam raz” – to świadomość, że jeżeli nie będziesz uparcie dążyć do celu, to nic z tego nie wyjdzie.

Aleksandra Michta-Juntunen od ponad dekady mieszka w Helsinkach. Podróżniczka, poliglotka, kolekcjonerka fińskich tłumaczeń literatury polskiej oraz pasjonatka dobrej kuchni. Od czterech lat prowadzi bloga Fińskie smaki, a za najlepszy fiński smak uznaje tradycyjny żytni chleb. Wielbicielka sauny oraz wędrówek po bezkresnych lasach i pustkowiach Finlandii.

Aleksandra Michta-Juntunen
Finlandia. Sisu, sauna i salmiakki
Wydawnictwo Poznańskie
Premiera: 16 października 2019
 
 

Finlandia. Sisu, sauna i salmiakki

Wstęp

Było listopadowe popołudnie 2005 roku. Po nieprzespanej nocy spędzonej w autobusie jadącym z Wilna do Tallina i kilkugodzinnym oczekiwaniu w porcie w stolicy Estonii wsiadłam na pierwszy w moim życiu olbrzymi, jaki mi się wtedy wydawało, prom – Silja Ooppera. Kierunek: Helsinki. Podróż przez rozkołysany Bałtyk trwała trzy godziny, które w większości spędziłam na otwartym pokładzie w dziobowej części statku. Siedziałam tam trochę ze strachu, ale bardziej z ciekawości. Nigdy wcześniej nie widziałam morza o tej porze roku, nie przypuszczałam, że może być ono tak piękne i przyciągające. Do dzisiaj pamiętam hipnotyzujące, ciemnoszare, zmącone wody Zatoki Fińskiej. Nawet teraz, po wielu latach spędzonych w Helsinkach, uwielbiam spacerować brzegiem morza w czasie sztormowej pogody.
Kiedy dobiliśmy do terminalu Olimpia w Helsinkach, miasto powoli zakrywał już listopadowy mrok, który wtedy wydał mi się tak bardzo egzotyczny. Teraz śmieję się na samą myśl o takim absurdalnym porównaniu. Ale Helsinki widziane z najwyższego pokładu statku wyglądają pięknie o każdej porze roku, nawet w listopadzie. Według wielu to zdecydowanie najgorszy miesiąc na odwiedzenie Finlandii, ponieważ jest wtedy naprawdę ciemno, ponuro i mokro. Listopadowa ciemność i beznadziejność żartobliwie podawana jest jako główny powód niewystępowania czasu przyszłego w języku fińskim. Przekonałam się o tym na własnej skórze kilka lat później, w czasie mojej pierwszej jesieni spędzonej w tym kraju, która skończyła się dla mnie wyjątkowym spadkiem nastroju. Na kolejny ciemny sezon uzbroiłam się w lampę do światłoterapii, (prawie) codzienne wizyty w saunie oraz imponujący grafik zajęć dodatkowych, w tym dwa kursy języka fińskiego jednocześnie. Nazwa tego miesiąca w języku fińskim to marraskuu – gdzie marras może oznaczać dusze zmarłych, śmierć lub znaki zapowiadające jej przyjście, a kuu to „miesiąc” lub „księżyc”.
Moje pierwsze spotkanie z Finlandią polegało głównie na nierównej walce z pogodą. Pierwsze zwiedzanie twierdzy Suomenlinna[1] w czasie obfitych opadów marznącego deszczu i deszczu ze śniegiem tak mocno wyryło się w mojej pamięci, że następnym razem odwiedziłam wyspę dopiero latem następnego roku.
Finlandia chciała mnie kilkakrotnie zatrzymać, i to dosłownie! Najpierw z powodu sztormu promy do Tallina zostały odwołane, więc musiałam zostać jeden dzień dłużej. Neptun, a raczej Ahti[2], najwyraźniej nie był dla mnie łaskawy.
Drugi raz miał miejsce kilka lat później, kiedy zwyczajny półtoragodzinny lot z Helsinek do Warszawy z powodu gęstej mgły zamienił się w wycieczkę krajoznawczą po europejskim niebie z przystankiem w Berlinie, a zakończoną wieczorową porą w… Helsinkach. Do Warszawy dotarłam dopiero następnego dnia. Podejrzewam, że tym razem była to sprawka Ukko[3].
Zawsze chciałam podróżować, od zawsze wiedziałam, że chcę się temu oddać. Chciałam czegoś więcej niż Polski, nie dlatego, że było z nią coś nie tak, ale dlatego, że świat ciekawił mnie ogromnie. Udało mi się odwiedzić wiele bliższych i dalszych zakątków, miałam możliwość mieszkania na Litwie, w Norwegii oraz Hongkongu, ale to Finlandia skradła moje serce na dłużej, mimo iż nigdy nie pojawiała się w moich planach, nawet turystycznych. Dalekie kraje, owszem, ale Finlandia nigdy. Zanim przeprowadziłam się tutaj na stałe, dosyć często przyjeżdżałam, poznając kraj i jego mieszkańców. Dlaczego więc się tutaj znalazłam? Zwyczajnie… pewien poznany w Wilnie święty mikołaj przekonał mnie do tego, chociaż podjęcie decyzji zajęło mi kilka lat i było poprzedzone „ucieczką” do Norwegii. Jednak dałam się przekonać i nie żałuję. Z każdą wizytą Finlandia robiła na mnie coraz większe wrażenie, szczególnie przyroda, spokój, żytni chleb oraz język fiński, którego wyjątkowość, dziwność i rzekoma trudność sprawiły, że chciałam spróbować się z nim zmierzyć.
Mieszkam w tym kraju od wielu lat, ale mimo to często odkrywam coś nowego, bez względu na to, czy jestem w zabieganych Helsinkach, w których mieszkam, czy w lesie na mroźnym końcu świata. Chcę wam opowiedzieć o Finlandii widzianej z perspektywy prawie dwunastu lat spędzonych tutaj, bez idealizowania i upiększania. Już na początku zdradzę wam jeden sekret – Finlandia jest normalna, zwyczajna, ze swoimi problemami, wzlotami i upadkami, wcale nie jest tak zimna i nieprzystępna, jak by mogło się wydawać.

Finlandia moimi oczami

Finlandia często jest przedstawiana jako mistyczna kraina ukryta w lesie, spowita lekką mgłą, przez którą przebijają się niezliczone, mieniące się w blasku nocnego słońca jeziora, albo skuta mrozem i przykryta warstwą białego puchu. Ale między tymi lasami znajdziemy również nowoczesne społeczeństwo cyfrowe, w którym większość mieszkańców ma dostęp do internetu i najnowszych technologii.
Helsinki i Warszawę dzieli niewiele ponad tysiąc kilometrów (albo bardziej „namacalnie” – półtoragodzinny lot samolotem), a wciąż oba kraje są dla siebie nawzajem nieco egzotyczne. Finlandia kojarzy się głównie „zimowo”, ze Świętym Mikołajem, reniferami, skokami narciarskimi oraz sauną.
W ostatnim czasie w ręce czytelników trafiły rozmaite publikacje dotyczące tego kraju, w większości powtarzające znane już stereotypy milczącego, gburowatego Fina, leczącego depresję alkoholem. Na fali poszukiwania recepty na „skandynawskie”[4] szczęście, również fiński termin sisu zaczął docierać do szerszej grupy odbiorców. Czasami pojawiają się też częściowo lub całkowicie oderwane od rzeczywistości artykuły dotyczące fińskiej edukacji, systemu zabezpieczeń społecznych oraz polityki. Interpretacja „na skróty” bez znajomości Finlandii przynosi często opłakane efekty.
Finlandia jest teraz moim domem. Cenię życie tutaj za wiele rzeczy – za spokój, za opanowanie, za racjonalizm i pragmatyzm, które naprawdę ułatwiają codzienność. Zapraszam do tego kraju.

Czy Suomi to naprawdę bagno? O semantyce słów kilka

 
Etymologia słowa suomi nie jest do końca znana, dlatego też możemy właściwie wybierać w konkurujących ze sobą teoriach[5].
Nazwę suomi próbowano wywodzić od słów: suo (bagno), suomu (łuska), suomiehen maa (dosł. kraj ludzi z bagien), jednak nie mają one naukowego poparcia. Największym powodzeniem cieszy się opcja pierwsza, czyli bez większych intelektualnych „wygibasów” przyjmuje się niemalże za pewnik, że słowo suomi pochodzi od połączenia fińskich słów: suo, oznaczającego „bagno”, i maa, czyli „kraj, ziemia”, a że w Finlandii bagien nie brakuje, to często nazwę Suomi tłumaczy się jako „kraj bagien”. Ale tak jak wspomniałam, to droga na skróty i sami Finowie nie znają jednej jedynej odpowiedzi na to pytanie.
Dwie z najbardziej prawdopodobnych teorii[6] mówią, że nazwa Suomi powstała wraz z pojawianiem się na południowych wybrzeżach Finlandii plemion bałtyckich, które zaczęły nazywać te nowe dla siebie ziemie žemė (z j. litewskiego), co oznaczało wówczas „ziemię”, ale także „teren nizinny”. Następnie przez kolejne pokolenia słowo to ewoluowało do słowa šämä, następnie do šaame i prawdopodobnie efektem tej ewolucji są do tej pory używane słowa Suomi, Häme i Saame. Bałtyckie pochodzenie nazwy może tłumaczyć między innymi fakt, że w krajach bałtyckich do dziś Finlandia to Suomija (w j. litewskim), Somija (w j. łotewskim) czy Soome[7] (w j. estońskim).
Druga z tych teorii dowodzi, że suomi jest pochodną indoeuropejskiego słowa ćoma, oznaczającego człowieka. Teoria ta zabiera nas w czasy kultury ceramiki sznurowej (III w. p.n.e.), kiedy to prawdopodobnie plemiona indoeuropejskie przybyłe na południowe krańce obecnej Finlandii używały wobec siebie tego określenia, które po wielu dekadach przyjęło się również wśród plemion zamieszkujących tereny obecnej Finlandii. Słowo ćoma ewoluowało przez soomi do suomi.
Drugie pytanie nurtujące zarówno przybyszów, jak i Finów dotyczy różnych odmian nazwy „Finlandia” w wielu językach. Słowo „Finlandia” pochodzi od słowa fenni, oznaczającego ludy zamieszkujące głównie tereny obecnego regionu Varsinais–Suomi, odnoszącego się prawdopodobnie również do Finów, Saamów oraz Aistów. Po raz pierwszy termin ten w pisemnej formie pojawia się w dziele Tacyta z 98 roku n.e.
Według jeszcze innej teorii nazwa „Finlandia” pochodzi od starogermańskiego słowa fen, oznaczającego niezalesiony podmokły teren, więc to tłumaczenie zabiera nas… znowu na bagna. Jeszcze jedna teoria – obiecuję, że już ostatnia –zabiera nas do Irlandii i do języka irlandzkiego, w którym słowo finn oznaczało wikinga.
Jak widać zatem, wyjaśnień tego zagadnienia jest niestety kilka, ale żadne nie przyniesie nam jednej właściwej odpowiedzi. Wiadomo natomiast, że nazwa Suomi początkowo odnosiła się jedynie do terenów obecnego regionu Varsinais–Suomi, zamieszkałego wówczas przez plemiona bałtycko-fińskie. Ten sam obszar stał się również jednym z pierwszych obszarów szwedzkiej dominacji. Wraz z reformacją i rozszerzaniem strefy wpływów szwedzkich nazwę Suomi zaczęto również stosować do całego obszaru zajętego przez Szwedów. Dlatego też np. Mikael Agricola pisał o Finlandii jako o jednej z prowincji, obok Tawastii czy Ostrobotni.

Czy Finlandia i Skandynawia to jedno i to samo?

 
Dla wielu obcokrajowców Finlandia to Skandynawia. Koniec kropka. Jedni usiłują poprzeć tę tezę wielowiekową zależnością Finlandii od Królestwa Szwecji, co ewidentnie skutkowało jej zupełnym „zeszwedczeniem”. Jeszcze inni, odnosząc się do czasów współczesnych, jako niepodważalny dowód „skandynawskości” Finlandii wyciągają potężne działa: protestantyzm, model flagi i nieśmiertelny socjalizm (definiowany na wszelkie możliwe sposoby). Nic, ale to absolutnie nic, nie jest w stanie tego zmienić. Niektórzy brną dalej, wyszukując mniej lub bardziej irracjonalne wytłumaczenia.
Prawda jest taka, że Finlandia to nie Skandynawia. Finlandia nie jest jej częścią ani geograficznie, ani językowo, ani antropologicznie. Zacznijmy od pierwszego kryterium – geograficznego. Półwysep Skandynawski, na którym znajdziemy Szwecję i Norwegię, stanowi część półwyspu Fennoskandzkiego, w skład którego wchodzi również Finlandia oraz półwysep Kolski. Jedynie północne krańce fińskiej Laponii leżą więc na Półwyspie Skandynawskim.
Język fiński jest niemalże obowiązkowym argumentem w tej dyskusji. Otóż nie należy on, w przeciwieństwie do języków skandynawskich, do indoeuropejskiej rodziny języków germańskich. To język uralski należący do rodziny języków ugrofińskich, a dokładniej do grupy języków bałtycko-fińskich.
Każdy Fin to wie, nie każdy reaguje alergicznie, ale znam też takich, u których zaliczanie Finlandii do Skandynawii wywołuje palpitacje serca, tak jak u jednego z moich profesorów. Możecie wierzyć lub nie, ale nawet przy opisie fińskich zwyczajów świątecznych kilkakrotnie spotkałam się ze sformułowaniem: „zwyczaj przywędrował ze Skandynawii”, wskazującym jasno na poczucie odrębności.
Z drugiej strony Finowie, poprzez wspólną historię i wpływy skandynawskie, dzielą również wiele wspólnych cech oraz wartości ogólnie przypisywanych krajom skandynawskim, takich jak demokracja, równouprawnienie i wolność jednostki. Nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości, ale rzadko mówią o sobie, że są Skandynawami.
Choć Finowie są częścią tego kręgu kulturowego i chcą do niego przynależeć, to kiedy mówią o tych wspólnych wartościach, o przynależności, używają określenia „kraje nordyckie” (pohjoismaat), nie „skandynawskie”. Skandynawia to kategoria mocno zawężająca.
Kraje nordyckie, czyli należące do powstałej w 1952 roku Rady Nordyckiej, której skład tworzą Szwecja, Norwegia, Dania, Finlandia, Islandia oraz terytoria autonomiczne – Wyspy Alandzkie (Finlandia), Wyspy Owcze (Dania) oraz Grenlandia (Dania), współpracują na wielu płaszczyznach, takich jak ochrona środowiska, edukacja czy bezpieczeństwo.
Współpraca policyjna jest również bardzo skuteczna i dla przeciętnego obywatela objawia się m.in. dobrze znanymi skandynawskimi mandatami. Dla przykładu, jeżeli Fin dostanie mandat w Szwecji lub Danii, to może być pewny, że trafi on do jego ojczystego kraju, do właściwej osoby.
Zaliczanie więc Finlandii do Skandynawii to powszechny skrót myślowy. Chcąc podkreślić pewne wspólne cechy kulturowe tego regionu, lepiej mówić zwyczajnie o krajach nordyckich.
Czym jest więc Finlandia? Może być definiowana na wiele innych sposobów. To nowoczesny kraj, bardzo zaawansowany technologicznie, którego mieszkańcy tworzą społeczeństwo informacyjne. Finlandia ma wiele tożsamości zbudowanych przez stulecia. Wszystkie one tworzą państwo, które znamy dzisiaj.

Zbyt jasno, zbyt ciemno, czyli słów kilka o klimacie i geografii

 
Mówi się o Finlandii jako o Krainie Tysiąca Jezior, ale to nieprawda. Finlandia to Kraina Tysięcy Jezior, a dokładnie 168 tys.[8], z czego 57 tys. to jeziora o powierzchni ponad 1 ha.
Finlandię można byłoby również nazwać Krainą Wysp, których doliczymy się ponad 180 tys.[9]. Mało kto kojarzy Finlandię z archipelagiem, a archipelag Turku jest zaliczany do największych na świecie. Warto go odwiedzić szczególnie latem.
W Finlandii znajdziemy jeszcze wiele nieprzetartych ścieżek.
 
Laponia
Laponia, zwłaszcza część położona na północ od Rovaniemi i przebiegającej w jego pobliżu linii koła podbiegunowego, jest miejscem dzikim, słabo zaludnionym (żyje tu tylko 200 tys. osób!, ok. 2 os./km2, przy czym większość mieszka na południu regionu) i szczególnie pięknym zimą. Tak białego śniegu, tak głębokiej ciszy i świeżego powietrza nie ma w innych częściach Europy. Można tu doświadczyć naprawdę bliskiego kontaktu z naturą.
Nie Święty Mikołaj, nie przejażdżka psim zaprzęgiem czy skuterem śnieżnym, ale narty, rakiety śnieżne lub spacery, podglądanie reniferów i poszukiwania zorzy polarnej – taka jest właśnie Laponia!
 
Wyspy Alandzkie
Wyspy Alandzkie (fin. Ahvenanmaa, szw. Åland) to archipelag malowniczych wysp na Morzu Bałtyckim leżący między Finlandią i Szwecją. Składa się on z 6700 skalistych wysp, z czego zaledwie 60 jest zamieszkałych przez około 30 tys. osób. Stolicą jest Maarianhamina (fin.), po szwedzku nazywana też Mariehamn. Warto dodać, że jest to jedyne miasto na wyspach! Oficjalnie Ahvenanmaa należą do Finlandii, ale mają znaczną autonomię – własny parlament, rząd, własny system podatkowy, własną flagę, nawet znaczki i domenę internetową (.ax). Językiem urzędowym na wyspach jest język szwedzki, którego używa prawie 90% ludności.
Mieszkańcy wysp zajmują się głównie turystyką, rybołówstwem, a także hodowlą owiec. Wyspy Alandzkie należą do miejsc, które naprawdę warto zobaczyć, nawet mimo trochę odstraszających cen.

Pogoda na…
Bardzo często rozmowy o Finlandii zaczynają się od pytań o pogodę, a raczej (zakładaną przez wszystkich) niepogodę. Kiedy mówię, że tutaj mieszkam, natychmiast pojawia się komentarz lub pytanie dotyczące klimatu, a raczej tego, czy to prawda, że jest tu cały czas zimno. Zazwyczaj traktowane jako pytanie retoryczne. Rozumiem, skąd się to bierze. Finlandię najczęściej przedstawia się jako wyjątkowo zimny kraj, skuty siarczystym mrozem i przykryty grubą warstwą śniegu przez większą część roku. Owszem, zdarzają się też takie miejsca, ale w dalekiej Laponii. Powszechnie zapomina się, że Finlandia jest dużym krajem rozciągającym się pomiędzy 60. a 70. równoleżnikiem szerokości geograficznej północnej, a od Hanko na południu do Nuorgam na północy jest ponad 1100 km w linii prostej. Kontrast między przyrodą, temperaturą, krajobrazami archipelagu Turku a pustkowiami Laponii jest naprawdę ogromny.
Lubię Helsinki o każdej porze roku. Wiosenną radość na ulicach i zieloną eksplozję. Wyczekuję prawdziwej wiosny, tak jak dzieci prezentów pod choinką. Okres między zimą i wiosną jest najgorszy. Przedwiośnie w Finlandii to bardzo niemiła pora roku, gdyż podstępnie udając wiosnę, wodzi nas za nos i nadwyręża zmęczone zimą zdrowie psychiczne. Ten czas oczekiwania jest zawsze najdłuższy i najbardziej dotkliwy. Słońce zaczyna świecić coraz dłużej i coraz jaśniej, odkrywając przedwiosenną szaroburą brzydotę, wymieszaną z opadami śniegu, deszczu ze śniegiem i minusowymi temperaturami. Koniec zimy, czyli marzec i kwiecień, w zależności od szerokości geograficznej, jest zdecydowanie najbrzydszą porą roku, gorszą nawet od ciemnego i mokrego listopada. Lato jest krótkie, ale przepiękne, soczyście zielone, skąpane w blasku niezachodzącego słońca. Zmierzch przechodzi łagodnie w świtanie, między którymi na południu Finlandii występuje kilka jasnoszarych godzin. Na północy słońce nie chowa się za horyzontem. Jesień zamienia parki w malownicze pejzaże. Późna jesień już nikogo ani niczego nie udaje, jest ciemno, mokro, zimno i zwyczajnie brzydko.
Sytuacja pogodowa nie staje się dla nas łatwiejsza wiosną. Zmiana między ciemnościami nocy polarnej a jasnościami dnia polarnego jest dla mnie wciąż za szybka. Mój rytm roczny wyznaczają zasłony zaciemniające, mam bowiem dwie pory roku – porę zasłon, żaluzji i maski na oczy oraz porę, kiedy nie muszę niczym zakrywać okna, żeby zasnąć, a raczej żeby nie obudzić się za wcześnie.
Od kwietnia robi się coraz jaśniej i jaśniej, i jaśniej, aż do dnia przesilenia letniego, czyli 21 czerwca. Nawet w Helsinkach dzień trwa bardzo długo, a ja wciąż się w tym gubię. Nie lubię białych nocy, są zdecydowanie bardziej męczące dla mojego organizmu niż długie ciemności jesienne. Mój rytm dzienny jest zupełnie rozregulowany, pomimo tylu lat nie mogę się wciąż do tego przystosować.
Latem, kiedy jestem w Finlandii, marzę o ciemnym, gwieździstym niebie, o ognisku na plaży w ciemną noc, bo tylko wtedy ma ono niepowtarzalny klimat. Ale te pogodowe skrajności są mimo wszystko fascynujące i przyciągające.

 
Wesprzyj nas