Druga część cyklu kryminalnego z Sebastianem Bergmanem w roli głównej. W Sztokholmie dochodzi do serii brutalnych morderstw, których ofiarami są kobiety…


UczeńŚledztwo prowadzone przez zespół Torkela Höglunda utyka w martwym punkcie, a Bergman niebawem odkrywa, że to gra wymierzona przeciwko niemu.

Morderstwa w najdrobniejszych szczegółach przypominają zbrodnie popełnione przez Edwarda Hinde, seryjnego mordercę, którego Sebastian Bergman pomógł aresztować 15 lat temu. Hinde jednak nadal odsiaduje wyrok. Policja jest przekonana, że ma do czynienia z naśladowcą.

Sebastian Bergman postanawia uczestniczyć w śledztwie. Wkrótce odkrywa, że wszystkie te morderstwa skierowane są przeciwko niemu…

Michael Hjorth – scenarzysta, jeden z założycieli firmy produkcyjnej Tre vänner. Był także producentem wielu filmów pełnometrażowych.
Hans Rosenfeldt zajmował się pisaniem scenariuszy, a także dziennikarstwem telewizyjnym i radiowym. W latach 2003–2005 był szefem działu rozrywki szwedzkiej telewizji SVT.
W 2010 roku zadebiutowali jako duet powieścią kryminalną „Ciemne sekrety”, która cieszyła się dużym powodzeniem u czytelników w Szwecji i Danii i została przetłumaczona na kilkanaście języków.

Michael Hjorth, Hans Rosenfeldt
Uczeń
Przekład: Alicja Rosenau
Seria: „Sebastian Bergman”, część 2
Wydawnictwo Czarna Owca
Premiera: 9 maja 2012
 
 

Uczeń


Kiedy tuż przed wpół do ósmej wieczorem taksówka skręciła w Tolléns väg, Richard Granlund nie spodziewał się, że jego dzień może być jeszcze gorszy. Czterodniowy pobyt w Monachium i okolicach. Podróż w interesach. W lipcu Niemcy pracowali w zasadzie normalnie. Od rana do wieczora miał spotkania z klientami. Fabryki, sale konferencyjne i całe morze wypitej kawy. Był zmęczony, ale zadowolony. Taśmy transportowe i procesowe może nie były szalenie ekscytujące – jego praca rzadko budziła zaciekawienie, nigdy nie stawała się naturalnym tematem rozmów przy kolacjach czy innych okazjach towarzyskich – ale sprzedawały się nieźle. Taśmy. Sprzedawały się naprawdę dobrze.
Samolot z Monachium miał wylecieć o 9.05. Byłby wówczas w Sztokholmie dwadzieścia po jedenastej. Zajrzałby na chwilę do biura, by sprawdzić sytuację. Do domu dotarłby około pierwszej. Zamierzał zjeść późny lunch z Kathariną, a potem resztę popołudnia poświęcić na pracę w ogrodzie. Taki był plan.
Dopóki nie usłyszał, że lot o 9.05 na Arlandę jest odwołany. Ustawił się w kolejce do stanowiska Lufthansy i dostał miejsce w samolocie o 13.05. Jeszcze cztery godziny na Flughafen München Franz Josef Strauss. Nie było mu do śmiechu. Z westchnieniem rezygnacji wyjął komórkę i napisał SMS-a do Kathariny. Będzie musiała zjeść lunch bez niego. Ale może zdążą jeszcze spędzić trochę czasu w ogrodzie. Jaka jest pogoda? Może drink na werandzie wieczorem? Mógł coś przywieźć, miał teraz czas na zakupy.
Katharina odpowiedziała natychmiast. To przykre z tym spóźnieniem. Tęskni za nim. Pogoda w Sztokholmie jest wspaniała, więc drink to świetny pomysł. Liczy na niespodziankę. Całusy.
Richard udał się do jednego ze sklepów, które nadal wabiły swoją ofertą tax free, choć był przekonany, że dla zdecydowanej większości podróżnych nie miało to już większego znaczenia. Znalazł półkę z gotowymi drinkami i wziął butelkę, którą znał z telewizyjnej reklamy. Mojito Classic.
W drodze do Press-Stopu sprawdził swój lot na tablicy. Gate 26. Potrzebował dziesięciu minut na dojście.
Zamówił filiżankę kawy i kanapkę, potem zajął się przeglądaniem świeżo zakupionego numeru „Garden Illustrated”. Czas powoli posuwał się naprzód. Przez kilka minut oglądał wystawy sklepów, kupił jeszcze jedną gazetę, tym razem o gadżetach, poszedł do innej kawiarni i wypił butelkę wody mineralnej. Po wizycie w toalecie wreszcie nadeszła pora, żeby udać się do samolotu. W poczekalni przeżył kolejne zaskoczenie. Samolot o 13.05 miał opóźnienie. Nowy boarding time 13.40. Wylot był spodziewany mniej więcej o 14.00. Richard znów sięgnął po telefon. Poinformował Katharinę o dodatkowym spóźnieniu i dał wyraz swojej złości na samoloty w ogóle i Lufthansę w szczególności. Znalazł wolne krzesło i usiadł. Nie dostał żadnego SMS-a z odpowiedzią.
Zadzwonił.
Nikt nie odbierał.
Może wybrała się na lunch do miasta z kimś innym. Schował komórkę i zamknął oczy. Wkurzanie się na tę całą sytuację nie miało sensu, i tak nie mógł nic na to poradzić.
Za kwadrans druga młoda kobieta zza kontuaru wezwała pasażerów na pokład, przepraszając za opóźnienie. Kiedy wszyscy już siedzieli w kabinie, po rutynowej prezentacji środków bezpieczeństwa, której i tak nikt nie słuchał, głos zabrał kapitan. Jakaś lampka w samolocie pokazywała błędne wartości. Problem tkwił chyba w samej lampce, ale nie należało ryzykować. Obsługa techniczna już była w drodze, żeby jej się przyjrzeć. Kapitan przeprosił za to utrudnienie i wyraził nadzieję na wyrozumiałość. W samolocie szybko zrobiło się gorąco. Richard czuł, jak jego wyrozumiałość i względnie dobry humor wypływają z niego wraz z potem nasączającym koszulę na plecach i pod pachami. Wreszcie znów odezwał się kapitan. Z dobrą wiadomością. Usterka została usunięta. I z drugą, trochę gorszą. Przegapili swój przedział czasowy i wyglądało na to, że muszą przepuścić jeszcze dziewięć samolotów, ale gdy nadejdzie ich kolej, wylecą do Sztokholmu.
Kapitan wyraził ubolewanie.
Wylądowali na Arlandzie o 17.20.
Spóźnieni dwie godziny i dziesięć minut.
Albo sześć godzin.
Zależy, jak na to spojrzeć.
W drodze po bagaż Richard znów zadzwonił do domu. Nikt się nie zgłosił. Spróbował jeszcze raz na komórkę Kathariny. Po pięciu sygnałach włączyła się poczta głosowa. Pewnie była w ogrodzie i nie słyszała telefonu. Richard dotarł do wielkiej hali z taśmociągami bagażowymi. Monitor nad taśmą numer trzy informował, że za osiem minut zostaną dostarczone bagaże z lotu LH2416.
Czekali dwanaście minut.
A kwadrans później Richard miał pewność, że jego walizki tam nie było.
Znów musiał ustawić się w kolejce, żeby zgłosić zaginięcie bagażu w okienku Lufthansy. Zostawił kwit, podał swój adres i jak najlepszy opis zaginionej walizki i mógł wreszcie wyjść do hali przylotów i poszukać taksówki. Po wyjściu przez wahadłowe drzwi zderzył się z upałem. Naprawdę było lato. Zapowiadał się piękny wieczór. Czuł lekki nawrót dobrego humoru na myśl o drinku z rumem na werandzie w promieniach wieczornego słońca. Stanął w kolejce do taksówek. Kiedy wyjeżdżali z kompleksu Arlandy, kierowca powiedział mu, że dzisiaj na ulicach Sztokholmu panowało szaleństwo. Kompletne szaleństwo. Równocześnie zwolnił do mniej więcej pięćdziesięciu kilometrów na godzinę i został wessany w niekończący się korek samochodów jadących na południe drogą E4.
Tak więc kiedy taksówka wreszcie skręciła w Tolléns väg, Richard Granlund nie spodziewał się, że dzisiaj może go spotkać coś jeszcze gorszego.
Zapłacił kartą i przeszedł przez kwitnący, zadbany ogród do domu. Aktówkę i plastikową torbę z butelką zostawił przy drzwiach.
– Halo!
Nikt nie odpowiedział. Richard zdjął buty i wszedł do kuchni. Wyjrzał przez okno, żeby sprawdzić, czy Kathariny nie ma w ogrodzie, ale było tam pusto. Tak samo jak w kuchni. Żadnej karteczki z wyjaśnieniem. Richard sięgnął po swój telefon i sprawdził, czy nie ma nieodebranych połączeń albo SMS-ów. Nie było. W domu panowała duchota. Słońce grzało niestrudzenie.
Richard otworzył drzwi na werandę i tak zostawił, żeby się wietrzyło. Potem poszedł na górę. Chciał wziąć prysznic i się przebrać. Czuł się brudny, całe ubranie miał przepocone. Jeszcze na schodach zdjął krawat i zaczął odpinać koszulę, ale przerwał, kiedy wszedł do sypialni. Katharina leżała na łóżku. To było pierwsze, co zauważył. Potem błyskawicznie zarejestrował jeszcze trzy rzeczy.
Leżała na brzuchu.
Była związana.
Nie żyła.

Wagon metra zatrząsł się podczas hamowania. Młoda mama z wózkiem stojąca przed Sebastianem Bergmanem mocniej chwyciła za stalowy pręt i nerwowo rozejrzała się dokoła. Od chwili kiedy weszła do wagonu przy S:t Eriksplan, była bardzo spięta i choć jej płaczący synek uspokoił się i zasnął już po paru minutach, ona się nie odprężyła. Widać było, że nie lubi się tłoczyć z tyloma obcymi osobami. Sebastian widział u niej kilka wyraźnych oznak. Ewidentną próbą zachowania nienaruszonej sfery osobistej było ciągłe przesuwanie stóp, żeby się z nikim nie zderzyć. Kropelki potu na górnej wardze. Czujne spojrzenie, które nigdzie nie spoczęło na dłużej. Sebastian próbował uśmiechnąć się do niej uspokajająco, ale ona w odpowiedzi szybko uciekła wzrokiem i nadal skanowała otoczenie, czujna i spięta. Sebastian rozejrzał się zatem po przepełnionym wagonie metra, który znów zatrzymał się z metalicznym sykiem w tunelu zaraz za Hötorget. Po kilkuminutowym postoju w ciemności pociąg powoli rozpędził się i popełzł w kierunku T-Centralen. Sebastian zwykle starał się nie jeździć metrem, zwłaszcza w godzinach szczytu czy w sezonie turystycznym. To był niewygodny i hałaśliwy środek lokomocji. Za nic w świecie nie mógł przyzwyczaić się do zbiorowości ludzkiej z jej wszystkimi odgłosami i dźwiękami. Przeważnie chodził pieszo lub jeździł taksówką. Żeby zachować dystans do ludzi. Stać z boku. Tak właśnie było przedtem. Ale teraz nic już nie było tak jak zwykle.
Nic.
Sebastian oparł się o drzwi na końcu i zajrzał do następnego wagonu. Mógł ją widzieć przez niewielką szybę. Jej jasne włosy, pochyloną twarz. Była pogrążona w lekturze gazety codziennej. Uświadomił sobie, że spoglądając na nią, uśmiecha się sam do siebie.
Jak zwykle przesiadła się na T-Centralen. Szybkim krokiem zeszła po kamiennych schodach do czerwonej linii metra. Nietrudno było ją śledzić. Jeśli tylko zachowywał odpowiedni dystans, zasłaniali go przepływający po peronie pasażerowie i turyści zapatrzeni w swoje mapy.
Zachowywał dystans.
Nie chciał jej zgubić.
Ale nie mógł dać się przyłapać.
Niełatwo było to wszystko pogodzić, ale zaczynał nabierać wprawy.
Kiedy piętnaście minut później pociąg czerwonej linii metra zatrzymał się na stacji Gärdet, Sebastian odczekał chwilę przed wyjściem z niebieskiego wagonika. Musiał być ostrożniejszy. Tutaj na peronie kręciło się mniej ludzi, większość pasażerów wysiadła na poprzedniej stacji. Sebastian wybrał wagon przed nią, tak że przy wysiadaniu była odwrócona do niego plecami. Przyśpieszyła kroku i znajdowała się już w połowie drogi do ruchomych schodów, kiedy Sebastian ją zauważył. Także dla kobiety z wózkiem Gärdet musiało być stacją docelową i Sebastian postanowił trzymać się za nią, na wypadek gdyby osoba, którą śledził, nagle zdecydowała się odwrócić. Kobieta nieśpiesznie pchała swój wózek za ludźmi podążającymi w stronę schodów, pewnie mając nadzieję, że uniknie tłoku na schodach. Gdy Sebastian tak szedł za jej plecami, uświadomił sobie, jak bardzo są podobni.
Dwoje ludzi, którzy zawsze chcą utrzymać dystans.

Kobieta.
Martwa.
We własnym domu.
Zwykle nie był to wystarczający powód, żeby wezwać Krajową Policję Kryminalną i zespół Torkela Höglunda.
Najczęściej był to tragiczny finał rodzinnej sprzeczki, kłótni o dzieci, dramatu zazdrości, mocno zakrapianego wieczoru w towarzystwie, które okazało się nieodpowiednie.
Wszyscy pracujący w policji wiedzieli, że jeśli kobieta zostaje zamordowana w domu, sprawcę najczęściej znajduje się wśród najbliższej rodziny. Dlatego nie było nic dziwnego w tym, że Stina Kaupin zastanawiała się, czy przypadkiem nie rozmawia z mordercą, kiedy tuż po wpół do ósmej odebrała zgłoszenie na numer 112.
– SOS sto dwanaście, co się stało?
– Moja żona nie żyje.
Resztę słów mężczyzny trudno było zrozumieć. Jego głos zdradzał rozpacz i szok. Zamilkł na dłuższą chwilę, aż Stina pomyślała, że się rozłączył. Potem usłyszała, jak tamten próbuje zapanować nad swoim oddechem. Stina musiała dołożyć starań, żeby wydobyć od niego adres. Mężczyzna w słuchawce powtarzał tylko, że jego żona nie żyje i że jest pełno krwi. Wszędzie krew. Czy mogą przyjechać? Jak najszybciej? Stina miała przed oczami obraz mężczyzny w średnim wieku z zakrwawionymi dłońmi, który powoli acz nieuchronnie zaczynał sobie uświadamiać, co zrobił. W końcu dostała adres w Tumbie. Poprosiła zgłaszającego – domniemanego mordercę – żeby został na miejscu i nie dotykał niczego w domu. Wysyła do niego policję i karetkę. Odłożyła słuchawkę i przekazała sprawę dalej policji Södertörn w Huddinge, która z kolei wysłała na miejsce patrol w radiowozie.
Erik Lindman i Fabian Holst właśnie skończyli spożywać w aucie spóźniony fastfoodowy obiad, kiedy otrzymali polecenie, żeby udać się na Tolléns väg pod numer 19.
Dziesięć minut później byli na miejscu. Wysiedli z samochodu i przyjrzeli się domowi. Żaden z nich nie był szczególnie zainteresowany ogrodnictwem, ale domyślali się, że ktoś zainwestował wiele czasu i pieniędzy, żeby osiągnąć tę idealnie bujną zieleń, która otaczała żółty drewniany dom.
Znajdowali się w połowie drogi na ogrodowej ścieżce, kiedy drzwi wejściowe się otworzyły. Obaj odruchowo sięgnęli do kabury na prawym biodrze. Mężczyzna stojący w drzwiach miał rozpiętą koszulę i spoglądał na umundurowanych funkcjonariuszy nieco rozkojarzonym wzrokiem.
– Karetka nie będzie potrzebna.
Policjanci wymienili szybkie spojrzenia. Mężczyzna najwyraźniej był pod wpływem szoku. Ludzie w szoku działają według własnych zasad. Nieprzewidywalnie. Nielogicznie. Wprawdzie facet w drzwiach sprawiał wrażenie dość wyczerpanego i rozbitego, ale nie zamierzali ryzykować. Lindman podszedł bliżej, podczas gdy Holst zwolnił kroku, cały czas trzymając rękę na służbowej broni.
– Richard Granlund? – zapytał Lindman i przeszedł kilka ostatnich kroków do mężczyzny, który stał ze spojrzeniem utkwionym gdzieś za jego plecami.
– Karetka nie będzie potrzebna – powtórzył mężczyzna swoim bezbarwnym głosem. – Kobieta, z którą rozmawiałem, powiedziała, że wyśle karetkę. Nie trzeba. Zapomniałem powiedzieć, że…
Lindman właśnie znalazł się przy nim i ujął go za ramię. Kontakt fizyczny sprawił, że mężczyzna w drzwiach drgnął i odwrócił się do niego. Przyjrzał mu się z wyrazem zdziwienia na twarzy, jakby pierwszy raz widział policjanta i dziwił się, jak on mógł podejść tak blisko.
Nie ma krwi na rękach ani na ubraniu, odnotował w myślach Lindman.
– Richard Granlund?
Mężczyzna skinął.
– Wróciłem do domu, a ona tam leżała…
– Skąd pan wrócił?
– Co?
– Skąd pan wrócił? Gdzie pan był?
Może to nie był najlepszy moment na przesłuchiwanie osoby ewidentnie znajdującej się w stanie szoku, ale informacje otrzymane przy pierwszym kontakcie będzie można porównać z tym, co zezna w dalszym toku śledztwa.
– W Niemczech. Służbowo. Mój samolot był spóźniony. Czy raczej… najpierw lot został odwołany, a potem opóźniony, a ja jeszcze musiałem zostać na lotnisku, bo mój bagaż… – Mężczyzna umilkł. Jakby nagle uderzyła go jakaś myśl, coś do niego dotarło. Spojrzał na Lindmana nieco przytomniej. – Czy mogłem ją uratować? Gdybym przyjechał na czas, wtedy ona by żyła?
To były normalne w przypadkach śmierci rozważania co-by-było-gdyby, Lindman słyszał je wiele razy. W wielu sprawach, przy których pracował, ludzie ginęli, bo znaleźli się w niewłaściwym czasie w niewłaściwym miejscu. Przechodzili przez ulicę akurat w chwili, kiedy jechał nią pijak za kółkiem. Spali w przyczepach kempingowych, kiedy z butli z gazem zaczynał ulatniać się gaz. Skracali sobie drogę przez tory właśnie wtedy, gdy nadjeżdżał pociąg. Spadające przewody elektryczne, napaleni brutalni mężczyźni, samochody po złej stronie drogi. Przypadek, zbieg okoliczności. Zapomniane klucze mogły opóźnić kogoś o te kilka sekund, których brakowało, żeby zdążyć przedostać się przez niestrzeżony przejazd kolejowy. Spóźniony samolot mógł sprawić, że czyjaś żona była sama na tyle długo, żeby morderca zdążył uderzyć. Rozważania co-by-było-gdyby.
Normalne w przypadkach śmierci.
Niemożliwe do rozstrzygnięcia.
– Gdzie jest pańska żona, panie Granlund? – zapytał Lindman spokojnym głosem.
Mężczyzna w drzwiach zdawał się namyślać nad tym pytaniem. Musiał przestawić się ze swoich przeżyć w podróży i ewentualnej winy, która nagle na niego spadła, na tu i teraz. Na to, co było straszne.
Na to, czemu nie umiał zapobiec.
W końcu jakoś odnalazł się w tym wszystkim.
– Na górze. – Richard Granlund wykonał ruch ręką ukośnie do góry i zaczął płakać. Lindman dał znak koledze, żeby poszedł na piętro, a sam wprowadził płaczącego mężczyznę do domu. Nigdy nie można było i nie powinno się mieć takiej pewności, ale Lindman nabrał przekonania, że ten człowiek, którego eskortował do kuchni, obejmując go za ramiona, nie jest mordercą.
Na dole schodów Holst wyciągnął broń i trzymał ją przy udzie. Jeśli ten zdruzgotany mężczyzna, którym zaopiekował się Lindman, nie był mordercą, istniało ryzyko, że on, lub ona, co było jednak mniej prawdopodobne, nadal znajduje się w domu. Na górze otworzyła się przed nim niewielka przestrzeń. Okna w dachu. Podwójna sofa, telewizor i odtwarzacz Blu-ray. Na ścianach półki z książkami i filmami. Czworo drzwi. Dwoje otwartych, dwoje zamkniętych. Ze szczytu schodów Holst widział nogę zamordowanej kobiety w sypialni. W łóżku. To znaczy, że należy zawiadomić Krajową Policję Kryminalną, pomyślał, szybko zaglądając do kolejnego pokoju z otwartymi drzwiami. Gabinet do pracy. Pusty. Zamknięte drzwi prowadziły do toalety i garderoby. Oba pomieszczenia były puste. Holst schował broń i podszedł do sypialni. Zatrzymał się na progu.
Od tygodnia w policji krążył okólnik rozesłany przez zespół dochodzeniowo-śledczy do spraw zabójstw Krajowej Policji Kryminalnej. Chodziło o zgłaszanie im informacji na temat przypadków śmierci, które spełniały następujące kryteria:
Gdy ofiara została znaleziona w swojej sypialni.
Gdy ofiara była związana.
Gdy ofiara miała poderżnięte gardło.

 
Wesprzyj nas