Alberto Angela w książce “Imperium. Podróż po Cesarstwie Rzymskim śladem jednej monety” zabiera czytelników w wyimaginowaną podróż po Cesarstwie Rzymskim w okresie jego największej potęgi i rozwoju terytorialnego, za panowania cesarza Trajana, w latach 115–117 naszej ery.


Imperium. Podróż po Cesarstwie Rzymskim śladem jednej monetyWielka gratka dla miłośników historii.

Tym razem Alberto Angela oprowadza nas po największym imperium świata starożytnego, podążając śladem jednej ówczesnej obiegowej monety – sesterca – która przechodzi z rąk do rąk. Wraz ze swymi kolejnymi właścicielami sesterc dociera zarówno do głównych ośrodków cesarstwa, jak i jego prowincjonalnych zakątków – od Brytanii, Hiszpanii i nadreńskiego limesu po Ateny, egipską Aleksandrię oraz azjatycki Efez i Antiochię. Przechodzi przez ręce i legionisty, i właściciela ziemskiego, i bogatego handlarza garum (słynnego sosu rybnego), i chirurga wykonującego niebezpieczną operację, i niewolnika, i kobiety lekkich obyczajów… Wreszcie trafia nawet do samego cesarza, prowadzącego wówczas kampanię wojenną w odległej Mezopotamii.

Dzięki temu zabiegowi czytelnicy mogą zetknąć się z różnymi postaciami i grupami społecznymi tamtej epoki. Mogą poznać ich wygląd, otoczenie, domy, zajęcia, ubiory. Przyjrzeć się relacjom społecznym, rozrywkom, sprawowaniu kultów religijnych, a nawet zabiegom magicznym. Taki jest bowiem główny cel autora – w sposób bardzo przystępny, interesujący i zrozumiały pokazać kulturę i życie codzienne ludzi zamieszkujących starożytne Imperium Rzymskie.

Zrelacjonowana w książce wędrówka sesterca jest oczywiście hipotetyczna, ale całkowicie prawdopodobna, a wszystkie opisy miejsc i ludzi oraz realia ich życia są prawdziwe, oparte na rzetelnych badaniach historycznych i archeologicznych.

W sumie „Imperium. Podróż po Cesarstwie Rzymskim śladem jednej monety” – podobnie jak i „Jeden dzień w starożytnym Rzymie” – oferuje czytelnikom zarówno wciągającą lekturę, jak i sporą dawkę wiedzy historycznej, przekazanej w bardzo atrakcyjnej formie.

Tekst uzupełniają: mapka Imperium Rzymskiego w czasach panowania cesarza Trajana z zaznaczoną trasą wędrówki sesterca oraz czternaście ilustracji – rysunków, których autorem jest artysta grafik Luca Tarlazzi.

Książka stanowi swego rodzaju kontynuację „Jednego dnia w starożytnym Rzymie”, poświęconego życiu codziennemu w stolicy cesarstwa.

Alberto Angela
Imperium. Podróż po Cesarstwie Rzymskim śladem jednej monety
Przekład: Tamara Łozińska
Wydawnictwo Czytelnik
Premiera: 2 listopada 2019
 
 

Imperium. Podróż po Cesarstwie Rzymskim śladem jednej monety

WSTĘP

Spójrzmy na mapę Cesarstwa Rzymskiego w czasie, gdy osiągnęło ono największy w swych dziejach zasięg terytorialny. Niewątpliwie potężne wrażenie robi rozległość imperium. Używając dzisiejszych nazw, możemy powiedzieć, że rozciągało się od Szkocji po Kuwejt, od Portugalii po Armenię.
Jak żyli jego mieszkańcy? Jakich ludzi spotkalibyśmy w miastach? Jak Rzymianie zdołali stworzyć tak ogromne państwo, jednocząc tak różne ludy i miejsca?
W tej publikacji chcę zaprosić Czytelników na wyimaginowaną wędrówkę po Imperium Rzymskim w poszukiwaniu odpowiedzi na te właśnie pytania.
Książka, którą Czytelnik trzyma w ręku, stanowi w zamyśle kontynuację Jednego dnia w starożytnym Rzymie – pracy poświęconej życiu codziennemu w stolicy cesarstwa. Przedstawiłem je na przykładzie pewnego zwykłego dnia, który podzieliłem na godziny. Założyłem, że był to jakiś wtorek za panowania cesarza Trajana w roku 115 naszej ery.
A teraz wyobraźmy sobie, że budzimy się następnego ranka, w środę, i wyruszamy w podróż przez całe imperium. Oddychamy atmosferą rozmaitych miejsc, wchłaniamy zapachy zaułków Aleksandrii oraz woń perfum dam przechadzających się po Mediolanie, słuchamy stukania dłut w jednym z warsztatów rzemieślniczych w Atenach, oglądamy kolorowe tarcze legionistów maszerujących do Germanii i tatuaże lub malunki na ciałach barbarzyńców mieszkających na najdalej na północ wysuniętych rubieżach imperium, na ziemiach dzisiejszej Szkocji.
Jaką konwencję narracyjną można przyjąć, by odbyć tego rodzaju podróż po Cesarstwie Rzymskim?
Przyszedł mi na myśl obiegowy pieniądz, konkretnie sesterc.
Podążając śladem jednej monety, która nieustannie przechodzi z rąk do rąk, teoretycznie jesteśmy w stanie dotrzeć w ciągu kilku lat do każdego zakątka państwa. A co ważniejsze, gdy spotykamy osoby, które kolejno posiadają monetę, możemy przy okazji poznać ich wygląd, uczucia, otoczenie, domy, sposób życia, zasady i obyczaje.
Sesterc wędruje od legionisty do właściciela ziemskiego, od niewolnika do lekarza, który próbując uratować dziecko, wykonuje skomplikowaną operację, od zamożnego handlarza garum (słynny sos, bardzo ceniony przez Rzymian) do kobiety lekkich obyczajów, od śpiewaczki, która otarła się o śmierć podczas katastrofy statku na Morzu Śródziemnym, do marynarza. Trafia nawet w ręce Trajana. I jeszcze wielu innych osób.
Podróż jest oczywiście hipotetyczna, ale całkowicie prawdopodobna. Napotykane po drodze postacie – z nielicznymi wyjątkami – rzeczywiście żyły w tym okresie i niemal zawsze w opisanych miejscach. Prawdziwe są ich imiona i wykonywane zawody. To efekt żmudnych poszukiwań, studiowania stel nagrobnych, starożytnych inskrypcji i tekstów. Znamy nawet rysy twarzy wielu osób, a to dzięki dziełom malarskim, takim jak rewelacyjny zbiór portretów z Fajum. Malowidła te, odnalezione przez archeologów w Egipcie, a stworzone w pierwszych wiekach naszej ery, czyli właśnie w epoce, podczas której odbywamy naszą podróż, przypominają fotografie wykonane przez Oliviera Toscaniego czasów starożytnych. To portrety zwykłych ludzi, które najpierw zdobiły ich domy, a po śmierci przedstawionych osób były wraz z mumiami składane do grobu. Wizerunki te stały się inspiracją dla stworzenia postaci niektórych bohaterów Imperium.
Jakby więc za sprawą czarów ujrzymy na ulicach miasta, w zaułkach portu lub na pokładzie statku ich twarze – przybywające ze starożytności, a jednak znajome. A w ich oczach dostrzeżemy obrazy z życia kulturalnego i codziennego epoki.
Również żarty, wypowiadane przez Rzymian i zapisane na kartach tej książki, są w większości oryginalne i pochodzą z dzieł sławnych autorów łacińskich, takich jak Marcjalis, Juwenalis czy Owidiusz.
Moją intencją było możliwie najwierniejsze przedstawienie epoki, ludzi, miejsc. Jeśli na przykład w Leptis Magna w Afryce Północnej za czasów Trajana nie istniały jeszcze wielkie termy (wzniesione niedługo potem przez Hadriana), to nie zobaczymy ich, spacerując po mieście podczas naszej wędrówki śladami sesterca.
Książka ma niekiedy styl narracyjny, ale każde miejsce, każda okolica czy budowla, każdy pejzaż, z którymi Czytelnik zetknie się w czasie lektury, zostały starannie przestudiowane na podstawie starożytnych źródeł i dokumentacji archeologicznej, aby opis w książce odpowiadał temu, jak to wszystko widzieli Rzymianie. Jeśli pojawiły się błędy, bardzo za nie Czytelników przepraszam.
Celem tej publikacji jest również sprawienie, by Czytelnik mógł zanurzyć się w realiach ówczesnego życia codziennego. A także opisanie pasjonatom historii i archeologii tych szczegółów i klimatów, o których podręczniki zazwyczaj nie wspominają; myślę tu na przykład o cieniach w kształcie arabesek, rzucanych przez plecione kratki okienne, albo o woni tłumu podziwiającego wyścigi kwadryg w Circus Maximus.
Ponieważ nie wiemy wszystkiego o tym, co wydarzyło się w ciągu tych kilku lat, kiedy trwa nasza podróż – kończąca się w roku 117 naszej ery – w niektórych wypadkach musiałem dokonać pewnych korekt. Toteż niekiedy opisywany epizod naprawdę zdarzył się w czasie nieco innym od tego, w którym go umieściłem – ale jest wielce prawdopodobne, że mógłby wydarzyć się także wtedy.
Czerpałem z rozmaitych źródeł. Przede wszystkim z dzieł autorów starożytnych. Ponadto słuchałem archeologów, którzy często opowiadali mi osobiście o swoich odkryciach. Czytałem opracowania naukowe, gdzie znajdziemy przebogate opisy i interpretacje ówczesnego życia. Niemożliwe jest wymienienie tu wszystkich autorów, z których prac korzystałem, powołam się więc na jednego. To profesor Lionel Casson, wielki badacz dziejów podróży.
Co odkryjemy, czytając tę książkę? To, co w Imperium Rzymskim pozostawało schowane „za kulisami”.
Przekonamy się, że świat Rzymian był w gruncie rzeczy bardzo podobny do naszego. Doszło wówczas do pierwszej w dziejach globalizacji. W całym imperium płacono tymi samymi pieniędzmi, posługiwano się jednym oficjalnym językiem – łaciną (z równouprawnioną greką na Wschodzie), niemal wszyscy umieli czytać, pisać i rachować, obowiązywał ten sam system prawny, panowała swoboda obrotu handlowego. Można było zasiąść w gospodzie czy to w Aleksandrii, czy w Londynie, czy w Rzymie i zamówić to samo wino pochodzące z Galii lub doprawić danie tą samą oliwą z Hiszpanii. W pobliskim sklepie można było kupić tunikę (trochę jak dzisiejszy T-shirt) z płótna, na które len uprawiano w Egipcie, a sam materiał tkano już w Rzymie.
Przy drodze, jak za naszych czasów, można było napotkać „motel” lub „autoserwis”; można też było wynająć pojazd, by przemieścić się z miasta do miasta. W sumie, podróżując po imperium, oddychało się wszędzie taką samą atmosferą.
Ówczesne społeczeństwo było też nękane przez problemy podobne do naszych. Były to na przykład: wzrost liczby rozwodów i spadek narodzin, blokada sądów spowodowana wielką liczbą procesów, skandale związane z defraudacją pieniędzy publicznych przeznaczonych na poważne, lecz nigdy niezrealizowane inwestycje, intensywne wyręby lasów wywołane zapotrzebowaniem na drewno, „zabetonowanie” fragmentów wybrzeża w wyniku budowy luksusowych willi. I wreszcie – także wówczas trwała… wojna w Iraku. Inwazja armii Trajana na Mezopotamię, czyli na ten sam obszar, gdzie niemal 2000 lat później interweniowały wojska Sojuszu, pokazuje, że problemy militarne i geopolityczne bywały niekiedy zaskakująco podobne do obecnych.
Kiedy dziś analizujemy minione dzieje, największe wrażenie robi na nas owa niewiarygodna „nowoczesność” starożytnego społeczeństwa. W czym tkwił sekret imperium? Jak się przekonamy, Cesarstwo Rzymskie zdołało podbić ówczesny świat nie tylko dlatego, że było potęgą militarną, ale również dlatego, że osiągnęło przewagę w dziedzinie inżynierii (budowa akweduktów, term, dróg, miast wyposażonych we wszelkie wygody).
Co więcej, zwraca uwagę wyjątkowość Cesarstwa Rzymskiego w historii. Aż do czasów najnowszych żadna inna kultura czy cywilizacja nie zdołała tyle dokonać. Czy to mieszkańcy imperium tak wyprzedzili epokę, czy może to my jesteśmy tak zapóźnieni?
Podróż, w którą wyruszymy, ukazuje pewien „magiczny moment” w dziejach. Po raz pierwszy i jak dotąd ostatni basen Morza Śródziemnego i Europa zostały zjednoczone. Przez pierwsze cztery wieki ery chrześcijańskiej można było podróżować bez granic – a także nie obawiając się piratów i wrogów – z jednego krańca imperium na drugi. Wkrótce potem ta niezwykła epoka się zakończyła, by już nigdy (jak dotąd) nie powrócić.
W książce pojawia się postać, bez której cała podróż wyglądałaby zupełnie inaczej. To cesarz Trajan. Publikacje historyczne poświęcają mu niewiele miejsca. Imienia Trajana nikt obecnie we Włoszech nie nadaje synowi, co zdarza się w wypadku imion innych wybitnych postaci z przeszłości, takich jak Cezar, August, Konstantyn, Aleksander, czy nawet Hadrian, następca Trajana. A tymczasem to właśnie Trajan doprowadził Imperium Rzymskie do największej potęgi terytorialnej, przyczynił się do jego rozkwitu, bogactwa, dobrobytu i sprowadził na kraj „moment łaski” nieznany w późniejszej historii. Prezentowane w podręcznikach mapy największego zasięgu Imperium Rzymskiego ukazują je właśnie w czasach Trajana.
Książką tą chciałbym skierować uwagę Czytelników na tego cesarza, nazywanego optimus princeps, i na niezwykłą epokę, którą zdołał ukształtować.
Szczęśliwej podróży. Vale
Alberto Angela
Rzym, 9 listopada 2010 roku

RZYM
GDZIE WSZYSTKO MA SWÓJ POCZĄTEK

Slumsy Rzymu

Spieszy naprzód zapuszczonymi zaułkami, przeciskając się przez ciżbę. Twarz zakryła woalem, żeby nikt jej nie rozpoznał. Jest elegancką, delikatną damą, wytworną w obejściu. Jej dłonie mają długie i szczupłe palce, paznokcie są zadbane. Te dłonie nigdy nie pracowały… Znalazła się więc naprawdę nie na swym miejscu tu, w Suburze, dzielnicy rzymskiej biedoty, gdzie nie widać ani jedwabi, ani marmurów, a jedynie głód i nędzę.
Ze zręcznością kotki unika dotknięcia ludzi, co jednak nie jest łatwe. Mija szczerbatych rzeźników niosących na ramionach ćwiartki wołów, niskie matrony, grube i nerwowe, dyskutujące podniesionymi głosami, ogolonych niewolników, mizernych mężczyzn roztaczających wokół przykry zapach typowy dla osób niedbających o higienę osobistą, biegające dzieci. Musi też uważać, gdzie stąpa: pod nogami płyną strumienie ścieków, a w cienkich strugach, na jakie się rozdzielają, poją się chmary much, które nagie stopy przechodniów daremnie próbują przegonić.
Z prawej strony dobiega ją przenikliwy i podekscytowany damski głos – zza mijanej bramy słychać kłótnię. Nie zdążyła tam zerknąć, gdyż hałas trzepoczącego się ptactwa kazał jej odwrócić głowę w przeciwnym kierunku. Dostrzega sklepik ze stertą drewnianych klatek pełnych kur, wydających charakterystyczny dla drobiu fetor.
Młoda dama gwałtownie przyspiesza, jakby chciała możliwie najszybciej zostawić za sobą tę uliczkę, mija siedzącego starca, który podnosi głowę, wyraźniej nawet niż muśnięcie jej tuniki czując woń perfum, jaką ona roztacza wokół siebie. Oczy mężczyzny, z których jedno pokrywa bielmo, daremnie szukają owej „czarodziejki”. Zdrowe oko zauważa tylko rąbek welonu, który powiewając, znika za rogiem.
Tak, to tutaj. To z pewnością to miejsce. „Skręciwszy za róg, idź uliczką biegnącą w dół, ale zanim dotrzesz do końca, zobaczysz aediculę, miniaturową świątynkę przy murze. Naprzeciwko dostrzeżesz wejście ze schodami prowadzącymi w dół. Tam ją znajdziesz” – powiedziała jej stara piastunka.
Młoda kobieta się waha. Wejście jest naprawdę wąskie i ciemne, schody nikną w mroku… Rozgląda się, wokół widzi tylko ściany wysokich, kompletnie zaniedbanych kamienic czynszowych. Mury są naznaczone nalotami wilgoci i plamami brudu, okna mają wyłamane okiennice, z balkonów, które zdają się rozpadać, zwisają sznury… „Jak ludzie mogą żyć w ten sposób” – pyta się w duchu. I jeszcze: „Co ja tutaj robię?”. Odpowiedź ma przed sobą, za tym ciemnym wejściem. Wzrok młodej kobiety napotyka na spojrzenie staruchy w wymiętej tunice, która wychylając się z okna, z macierzyńskim uśmiechem daje jej skinieniem znak, by weszła, jakby rozumiała, dlaczego ona się tu znalazła i próbowała dodać jej otuchy. Kto wie, ile już widziała przychodzących tu podobnych dam.
Młoda kobieta bierze głęboki wdech i wchodzi. Niemal natychmiast otacza ją drażniący zapach czegoś, co się gotuje lub przypala, ale nie potrafi odgadnąć, co to jest. Ta piekielna atmosfera upewnia ją, że znalazła się w miejscu, którego szukała. Serce bije jej tak mocno, że w panującej wokół ciszy ma wrażenie, jakby niemal je słyszała. Robi jeszcze kilka kroków, gdy nagle w półmroku naprzeciwko dostrzega starszą twarz i niemal podskakuje przestraszona.
To czarownica.

„Czarownica” i zaklęcie

Czarownica wygląda jak kobieta z ludu: jest otyła, ma zaniedbane włosy przetykane siwizną. Uwagę zwracają jej oczy, czarne i przenikliwe, a przede wszystkim spojrzenie – zdecydowane i pewne.
– Masz wszystko?
Młoda kobieta podaje zawiniątko. Starsza bierze je, a później ściska i przyciąga do siebie ręce dziewczyny.
– Chcesz, żeby umarł?
Jej oczy wpatrują się intensywnie w oczy młodej, która ze strachem przytakuje.
Starsza została już uprzedzona, że ma za pomocą zaklęcia sprawić, aby mężczyzna, którego dziewczyna poślubiła z woli rodziców, zszedł z tego świata. To człowiek brutalny, regularnie bije żonę. Jakiś czas temu młoda kobieta znalazła pocieszenie w ramionach innego mężczyzny. Zrodziło się między nimi wielkie uczucie. Teraz zwraca się ku magii, by znaleźć rozwiązanie…
Czarownica otwiera zawiniątko zawierające włosy i paznokcie męża, które młoda kobieta zdołała zdobyć w domu. Zaczyna przygotowywać rytuał: musi ulepić figurkę z ciasta zmieszanego z „fragmentami” mężczyzny, którego klątwa ma dotknąć.
Żąda zapłaty, oczywiście z góry… Młoda niewiasta wyciąga skórzaną sakiewkę z pieniędzmi i podaje ją czarownicy. Ta otwiera woreczek i potrząsa nim, aby sprawdzić zawartość. Uśmiecha się, w sakiewce jest dużo pieniędzy. Odwraca się i ukrywa ją w kołysce podwieszonej na taśmach pod sufitem. Wewnątrz śpi mała dziewczynka. Czarownica delikatnie porusza kołyską. Ma 35, może 40 lat, ale jej zniszczone ciało i niechlujny wygląd sprawiają, że wygląda na znacznie starszą.
W mieszkaniu jest ciemno i brudno. Światło pochodzi głównie z płonącego paleniska. Wisi nad nim niewielki kociołek z dziwnym naparem, który gotując się, wydziela ów drażniący zapach, jaki młoda kobieta poczuła przy wejściu. To jedna z magicznych mikstur, przyrządzanych przez wiedźmę dla klientek.
Ten rodzaj kociołka, zwany po łacinie caccabus, jest charakterystycznym naczyniem, używanym przez owe kobiety z ludu – możemy nazywać je czarownicami – które bądź sporządzają lecznicze eliksiry na bazie ziół, bądź rzucają uroki i zaklęcia. Wspomina o nim między innymi Wergiliusz. Taki kociołek przez długi czas pozostawał atrybutem czarownicy. I rzeczywiście wszystko tu pasuje do powszechnych wyobrażeń: stereotypowa czarownica to kobieta niemłoda, pozbawiona urody (a ta, u której jesteśmy, jest wręcz zdecydowanie brzydka), niebogata, skromnie ubrana, mieszkająca biednie, nie w pałacu rzecz jasna, i przyrządzająca trucizny. Pośród kobiet z ludu we wszystkich epokach (nie tylko w czasach rzymskich) były takie, które trudniły się „czarami” i rzucaniem klątw, wykorzystując łatwowierność osób prostych, ich słabości, a przede wszystkim ich cierpienie.
Toteż sakiewki pełne sesterców, drachm, florenów, szylingów czy… euro, które przez stulecia i tysiąclecia trafiały w ręce „czarownic”, należały zawsze do dochodów dość podejrzanych i trudnych do wytropienia przez urzędy. Było tak również w Rzymie w czasach Trajana.

 
Wesprzyj nas