Mike Lankford przedstawia fascynującą tour d’horizon życia i pracy Leonarda, traktując znane fakty z jego życia jako punkt wyjścia do kuszących (a jednak rozsądnych) spekulacji i rekonstrukcji.


Stać się LeonardemDlaczego Leonardo da Vinci nie ukończył tak wielu ze swoich dzieł? Dlaczego jako zadeklarowany pacyfista konstruował machiny wojenne dla rodziny Borgiów? Dlaczego przez kilkadziesiąt lat wszędzie zabierał ze sobą Monę Lisę, jednak nigdy nie dokończył jej malować? Dlaczego pisał wspak i czy naprawdę toczył wojnę z Michałem Aniołem?

Mike Lankford przybliża Włochy z czasów renesansu: zapachy, smaki i dźwięki. Czasy wojen, plag i intryg dworskich, zaciekle konkurujących ze sobą artystów oraz tyranów o morderczych skłonnościach i zamiłowaniu do sztuki. Przedstawia życie da Vinci jako powieść przygodową, fascynujące i pełne niebezpieczeństw – ucieczki, przetrwanie wojny u boku przyjaciela, Machiavellego, walka o możliwość tworzenia i niełatwe decyzje, jakie się z tym wiązały. Także te za cenę samotności.

Rozbija mity i buduje Leonarda od nowa. Tworzy dla współczesnych czytelników portret geniusza, który od wieków pozostaje równie tajemniczy jak największe z jego dzieł, będących wyrazem buntu i niewyczerpanym źródłem inspiracji.

***

Najlepsza książka non-fiction roku 2017 według „Wall Street Journal”

Uważam, że biografia Leonarda Lankforda pobudza do myślenia, podczas gdy ta Isaacsona do myślenia zniechęca. Stać się Leonardem zaczyna się z wysokiego C i z każdą przewracaną kartką jest coraz lepsza.
„Wall Street Journal”

Mike Lankford przedstawia da Vinci bez aureoli i sadza go przy stole naprzeciwko czytelnika, który zaczyna dostrzegać w nim prawdziwego człowieka, z brudem pod paznokciami i tak dalej.
„The Independent”

Mike Lankford przedstawia fascynującą tour d’horizon życia i pracy Leonarda, traktując znane fakty z jego życia jako punkt wyjścia do kuszących (a jednak rozsądnych) spekulacji i rekonstrukcji. Odrzuca dawne klisze i założenia, ocenia wieloznaczne dowody rzeczowe z nowej perspektywy i maluje chyba najbardziej intymny i wyrazisty portret tego niełatwego do uchwycenia artysty.
Ross King, autor Brunelleschi’s Dome

Mike Lankford
Stać się Leonardem
Słabości i geniusz Leonarda da Vinci
Przekład: Michał Kłobukowski
Wydawnictwo Marginesy
Premiera: 16 października 2019
 
 

Stać się Leonardem

1.

1352
Czarna Śmierć zabija sześćdziesiąt procent ludności Włoch. Mała epoka lodowcowa ogarnia coraz większe połacie Europy, powodując klęskę głodu.
1452
Leonardo przychodzi na świat.
1452
Drugi wielki pożar Amsterdamu niszczy trzy czwarte miasta.
1452
Rodzi się malarz i mozaikarz David Ghirlandaio (zm. 1525).
1453
Wybuch wulkanu Kuwae na Pacyfiku.
1453
Turcy osmańscy zdobywają Konstantynopol.
1453
Koniec wojny stuletniej.
1454
Gutenberg drukuje swoją pierwszą Biblię.
1455
We Florencji umiera rzeźbiarz Lorenzo Ghiberti (ur. 1378).
1455
W katedrze florenckiej zostaje ustawiona rzeźba Donatella Pokutująca Maria Magdalena.
1456
Huragan pustoszy wioskę Vinci w Toskanii.
1458
Rozpoczęcie budowy pałacu Pittich we Florencji.
1460
Portugalski podróżnik Pêro de Sintra dociera do Sierra Leone.
1461
Osmanowie zakładają Sarajewo.
1462
Wlad III zwany Drakulą próbuje zamordować Mehmeda II.
1465
Rozległa powódź w środkowych i południowych Chinach.
1466
We Florencji umiera Donatello (ur. 1386).
1467
Leon Battista Alberti tworzy system szyfrowania polialfabetycznego.

Król Śmierć

WIĘKSZOŚĆ TEGO, CO MOŻNA BY O NIM WIEDZIEĆ, pochłonęła oczywiście niepamięć. Brzmienie głosu, myśli widoczne w oczach, radosne lub smutne gesty, chód, zapach, kształt dłoni, często pojawiający się grymas, który jego przyjaciele doskonale znali, lecz nikomu nie chciało się go opisać – wszystko to jest dla nas stracone. W czasach jego młodości nie widziano powodu, aby cokolwiek z tego zanotować, a kiedy się zestarzał, zbyt trudno było nakreślić słowami wizerunek takiego dziwaka. Cóż więc mamy począć z Leonardem?
Tworzeniu mitu sprzyja raczej niedostatek faktów niż ich nadmiar. Gdyby Leonardo urodził się teraz, mielibyśmy szpitalną dokumentację, grupy krwi obojga rodziców, rodowód sięgający czasów Karola Wielkiego, że pominę wspomnienia sąsiadów z turystycznej mieściny zwanej Vinci. Tak się jednak szczęśliwie składa dla romantyczności i mitu, że zamiast tego wszystkiego mamy tylko jeden zapisek w rodzinnej księdze, nagryzmolony ręką jego dziadka Antonia: „1452. W sobotę 15 kwietnia o trzeciej w nocy urodził mi się wnuk, syn mojego syna Ser Piera. Nosi imię Leonardo”.
Czerwony noworodek w powijakach, któremu w wymoszczonej słomą kołysce bzyczało nad twarzą kilka przedwiosennych much (jedna może przysiadła mu na ustach i zatrzepotała skrzydełkami), od pierwszej chwili miał poważny problem: wedle ówczesnych praw i obyczajów był dzieckiem z nieprawego łoża. Nieślubnym. Jego rodzice nie zawarli małżeństwa. Chyba nawet nie zostali sobie należycie przedstawieni. Tradycyjnie przyjęło się mniemać, jakoby matką Leonarda była miejscowa dziewczyna, która pozwoliła notariuszowi z sąsiedztwa – Ser Pierowi – zanadto się do siebie zbliżyć w jakimś ciemnym kącie. Nowsze dowody wskazują, że owa Caterina mogła być niewolnicą domową, sprowadzoną do Włoch z zagranicy. Czyli niewykluczone, że ją zgwałcono.
Wskutek masowych zgonów spowodowanych zarazą Florencja – państwo-miasto, któremu podlegała znajdująca się u podnóża góry Albano wioszczyna Vinci (rodzinna miejscowość Leonarda, od której wziął nazwisko) – zezwoliła na sprowadzanie niewolników pod warunkiem, że byli to niewierni, i natychmiast po przywiezieniu chrzczono ich, nadając chrześcijańskie imiona. Przeważały wśród tych nowochrzczeńców młode kobiety z Turcji i Afryki Północnej. Imię Caterina było popularne, nic więc dziwnego, że pewien zamożny klient Ser Piera, niejaki Vanni di Niccolò, miał tak właśnie ochrzczoną niewolnicę. Umarł w roku 1451, a Ser Piero jako wykonawca testamentu musiał rozporządzić spadkiem, czyli między innymi Cateriną. Niecały rok później przybyła ona do Vinci, będąc w ciąży z Ser Pierem. O jej przeszłości nic nam nie wiadomo.
Miałoby to niewielkie znaczenie albo i żadnego, gdyby nie to, że Leonardo pozostawił na paru obrazach odciski palców o strukturze dermatoglificznej (czyli układzie pętli i spiral) typowej dla ludzi pochodzących z Bliskiego Wschodu.
Nie dość więc, że Leonardo wychował się jako syn z nieprawego łoża, tylko poniekąd należący do rodziny, to mógł być w dodatku potomkiem dwóch różnych ras. Nie jest to oczywiste, skoro nie wspomina o tym fakcie Vasari ani nikt inny, gdyby jednak istotnie tak się sprawy miały, byłby to jeden z elementów jego tożsamości, znany wszystkim mieszkańcom wioski w latach, kiedy dorastał. Był zatem dwojaki, a nie jednorodny. I może to stało się później składową jego „tajemniczości”, czymś niedookreślonym, co ukrywał.
A skoro tak, to nasuwają się dwa kolejne wątki. Po pierwsze, jeżeli Caterina uczestniczyła w jego wychowaniu lub przynajmniej często go widywała, opowiadając mu rozmaite historyjki zarówno dla zabawy, jak i po to, żeby wpoić chłopcu dumę, cóż to mogły być za opowieści? Fantastyczne? Bohaterskie? Uniewinniające? Przywiezione z jej ojczystych stron? A może sama je wymyślała? Ważne pytanie. Jakich to międzykulturowych bajd słuchało dziecko? Panował w tamtych czasach kult Trzech Króli, wedle którego mądrość miała pochodzić ze Wschodu.
Po drugie, zauważmy, że gdy już dorósł, ubierał się raczej na modłę turecką niż włoską: nosił długie włosy i brodę, trefiąc je, purpurowy płaszcz, pierścienie i tym podobne ozdoby. Nieco przypominał osmańskiego paszę na przechadzce. Była to dobrowolnie wybrana dorosła tożsamość, która równie dobrze mogła się wziąć z młodzieńczej fantazji i pragnień. Postać Cateriny może być kluczem do zrozumienia jedynej w swoim rodzaju tożsamości Leonarda z późniejszych lat, lecz w istocie nie dysponujemy tu żadnymi tropami prócz kilku odcisków palców i paru luźnych wzmianek. Dużo później, bo w 1503 roku, pięćdziesięciojednoletni Leonardo próbował się przenieść do Konstantynopola, napisał więc do sułtana Bajazeta II, proponując mu swoje usługi i chwaląc Allacha.
 
DOROSŁY KSZTAŁTUJE SIĘ JUŻ W DZIECIŃSTWIE, a dzieciństwo Leonarda jest dla nas białą kartą. Jakie siły go uformowały? Przeważa pogląd, że wychowali go dziadkowie i stryj Francesco w Vinci, być może przy pomocy Cateriny, która mieszkała w pobliskim Campo Zeppi, podczas gdy jego ojciec rozwijał swoje biuro notarialne we Florencji, położonej w odległości jakichś czterdziestu pięciu kilometrów, za Monte Albano.
Leonardo w wieku dorosłym niewątpliwie sprawiał wrażenie człowieka – mówiąc najłagodniej – samowolnego, który przywykł stawiać na swoim, jakie miał zatem szanse nim pokierować osiemdziesięcioletni dziadek? Albo zaledwie o szesnaście lat starszy od chłopca stryj? Nietrudno sobie wyobrazić bystrego malca, hołubionego przez dziadków i stryja pod nieobecność niezbyt nim zajętego ojca.
Nasuwa się też obraz swobodnego dzieciństwa, w którym wolno było wałęsać się po wiejskiej okolicy, jeść robale i pić ze strumieni. W tamtych czasach wielu pięciolatków niewątpliwie łatwo ulegało wypadkom i ginęło, a ciekawski chłopiec z pewnością często pakował się w tarapaty. Lecz choć Leonardo spadał ze skał i omal nie tonął w strumieniach, a pewnego razu zrzucił go muł, tak że jeździec przeleciał w powietrzu siedem metrów, lądując w chaszczach, żadne z tych domniemanych zdarzeń nie wyrządziło mu większej krzywdy ani nie pozostawiło widocznych blizn.
Co my jednak możemy o tym wiedzieć? Blizny były pospolitym zjawiskiem w epoce sprzed antyseptyki. Tak pospolitym, że nikt by o nich nie wspomniał, o ile nie stanowiły charakterystycznego rysu człowieka ani nie nadano mu od nich przydomka. W owych czasach całą ludzkość pokrywały ślady zadrapań i szramy. Były dowodem życia. Lecz Vasari oraz inni kronikarze opisują Leonarda jako przystojnego mężczyznę o bujnych włosach, czyli nieuchronne w dzieciństwie wypadki nie pozostawiły na nim piętna, które moglibyśmy dostrzec z dzisiejszego oddalenia.
Wioska Vinci leży na wysokim wzgórzu nad doliną, ale poniżej Monte Albano. Wzgórze to znaczą setki wąwozów i zagłębień, z których leżący na wznak chłopiec widzi tylko niebo. Okolica obfituje w wizualne kontrasty, lecz tego, co nad nią dominuje, z Vinci nie widać, jest to bowiem położone po drugiej stronie Monte Albano miasto Florencja. Nie sposób przecenić znaczenia, jakie dla dziecka wychowanego na wiejskim odludziu ma bliskość miasta, zwłaszcza ważnego, w którym można ujrzeć zdumiewające rzeczy i nimi się zachłysnąć. Opowieści o Florencji słuchał chłopiec po każdym powrocie ojca i od każdego przejezdnego, a może nawet sam w dzieciństwie ją odwiedzał, przeprowadził się jednak do niej dopiero w wieku piętnastu lat, a dorastanie w jej pobliżu wywarło magnetyczny wpływ na jego życie. Nie mogło być inaczej. Sięgał wzrokiem w dal, a w tej dali hen, za górą, która zasłaniała widok, czekało coś wspaniałego. I przez swoją niewidoczność tajemniczego. Tego rodzaju sytuacje kształtują umysł i marzenia.
Prócz dziadka i matki Cateriny wielki, choć nieudokumentowany wpływ na życie młodego Leonarda wywarł stryj Francesco. Stryjowie bywają pożyteczni. Kiedy wszystko inne zawodzi, czasem to właśnie stryj wkracza na scenę i ratuje sytuację. Biograf Serge Bramly opisuje Francesca jako „łagodnego, skłonnego do kontemplacji, odznaczającego się niezależnym usposobieniem – człowieka, który z pewnością znał nazwy i właściwości roślin (w tamtejszym regionie rośnie wiele leczniczych ziół), znaki zwiastujące niepogodę, zwyczaje dzikich zwierząt oraz rządzące postępowaniem wieśniaków zabobony i legendy”. Leonardo mógł się od niego zarazić umiłowaniem życia pod gołym niebem i ciekawością świata przyrody. Chyba zawsze byli sobie bliscy, nawet gdy Leonardo już dorósł. A kiedy Francesco umarł bezpotomnie w 1506 roku, nie zapisał majątku spłodzonym w małżeńskim łożu bratankom, lecz właśnie Leonardowi.
Francesco czasem pewnie odwiedzał Florencję i zabierał do niej małego Leonarda, kiedy chłopiec wystarczająco podrósł, aby znieść trudy podróży. Pobudzenie jego wyobraźni wymagało wzorów, które mógłby potem przetrawiać, doświadczeń, w których by się wciąż na nowo rozgaszczał i je ozdabiał, wioska Vinci nie miała zaś do zaofiarowania żadnych katedr ani bibliotek, a z podniet estetycznych tylko przyrodnicze.
Obok Cateriny zapewne właśnie stryj był dla młodziutkiego Leonarda najbardziej wpływową postacią. Nie mógłbym tego w żaden sposób udowodnić, mam jednak silne przeświadczenie, że chłopiec wzorował się na stryju, który własnym przykładem uczył go „robić swoje bez pośpiechu i starannie”. Ta zasada rzemieślniczego kodeksu tak mocno wryła się w osobowość Leonarda, stała się tak nieodłączną jej częścią, że najwidoczniej musiał znać ją już we wczesnym dzieciństwie i często o niej słyszeć. Zawsze istnieli ludzie, którzy czuli silną potrzebę życia w ciszy, unikania jarmarcznego pośpiechu. Przychodzi tu na myśl późniejszy o sto lat Montaigne lub wcześniejszy o tysiąc siedemset Epikur. Francesco w przeciwieństwie do swojego brata żył na wsi, odżegnując się od miasta. Dlaczego? Może wiejskie tempo bardziej mu odpowiadało, to zaś z kolei mogło wpłynąć na bratanka, skłaniając go ku podobnie cichemu, kontemplacyjnemu życiu.
Leonarda kształtowało to, czego dowiadywał się od innych ludzi. Aby do czegoś dążyć, trzeba najpierw to zobaczyć i obrać sobie za cel, a wyobraźnia Leonarda wyraźnie wiodła go ku sztuce. Cóż zatem takiego oglądał, co go ku niej popychało? Francesco zabierał go pewnie ze sobą, ilekroć jeździł w interesach do Florencji, gdzie obaj mieszkali u Ser Piera i zwiedzali miasto. Czterdzieści pięć kilometrów to nie tak daleko. Leonardo musiał przedtem widywać w miejscowych kościołach nieopodal Vinci lub Empoli a to święty obraz, a to figurę, lecz te toporne dewocjonalia raczej nie mogły rozpalić wyobraźni. Przypuszczam, że chłopiec już wtedy sypał iskry, a stryj Francesco pierwszy je dostrzegł i rozniecił z nich płomień.
Rzadko wspominaną okolicznością z dzieciństwa Leonarda było to, że wioska Vinci leży na szczycie dość wysokiego wzgórza, dzięki czemu sięgał on wzrokiem na odległość co najmniej trzydziestu pięciu kilometrów, aż po daleki widnokrąg. Może tylko mieszczuch z nizin zdaje sobie sprawę, że pole widzenia większości ludzi w dzieciństwie i wczesnej młodości zamyka się w granicach kilkudziesięciu metrów, a w najlepszym razie niecałego kilometra. Na równinie poza miastem horyzont leży zwykle w odległości mniej niż pięciu kilometrów. Tymczasem Leonardo wychował się wśród panoramicznych, wręcz podniebnych widoków całej okolicy, która niewątpliwie wrosła w jego sny, tak jak często wrastają w nie krajobrazy z dzieciństwa. Jak bardzo byłby inny, gdyby jego rodzina nie mieszkała w Vinci, lecz w Wenecji?
Na wzgórzach wieją też znacznie silniejsze wiatry. Można tam puszczać latawce i śledzić stada ptaków. Leonardo wychowany na nizinie lub nad wodą byłby nieco innym chłopcem. Jako dziecko pagórkowatej krainy wyrósł w trochę rzadszym powietrzu i z rozleglejszą perspektywą niż większość ludzi. I to go ukształtowało, okazało się zaś szczególnie istotne, gdy już trafił w gęstszą atmosferę wąskich uliczek Florencji.
Jak dorastały dzieci w XV wieku? Powiedziałbym, że wymagało to łutu szczęścia. Wzgórza ściągają pioruny. Burze są tam groźniejsze niż gdzie indziej. Poza tym byle kichnięcie nieznajomego przechodnia mogło spowodować wysyp krost. Średnia długość życia nie sięgała czterdziestu lat, najpierw jednak trzeba było przetrwać dzieciństwo. Leonardo znał ludzi, którzy umarli młodo. Wszyscy wtedy znali takie przypadki.
Śmierć była wszechobecna. W roku 1456 Toskanię spustoszył huragan. Leonardo miał cztery lata i słyszał wichurę, siedząc w domu – jeżeli dach ocalał. Wskutek okresowych susz następowały klęski głodu, podczas których dochodziło czasem do ludożerstwa. Między dziesiątym a piętnastym rokiem życia Leonarda okolice Vinci parokrotnie nawiedzała dżuma. Powróciła, gdy miał dwadzieścia siedem lat i mieszkał we Florencji, a kiedy skończył trzydzieści dwa, kolejna jej epidemia wybuchła w Mediolanie i szalała przez trzy długie lata, zabijając niemal jedną trzecią ludności miasta. Dla Leonarda epidemie były stałym elementem życia. Śmierć czyhała zawsze i wszędzie. Nawet odsetek morderstw w ówczesnej Europie był ponad trzydziestokrotnie wyższy niż dziś. Jednym z kluczy do zrozumienia Leonarda jest ujrzenie brutalnego chaosu, z którego się on wyłonił i od którego usiłował się odgrodzić, od tego atakującego zewsząd zgiełku. Niełatwo było w tych warunkach cokolwiek domyśleć do końca.

 
Wesprzyj nas