W książce “Światło księżyca” Jenn Bennett opowiada historię introwertycznej marzycielki, która chce stać się odważną zdobywczynią świata.


Wielbicielka kryminałów Birdie Lindberg ma zdecydowanie wybujałą wyobraźnię. Wychowana w domu surowych dziadków ucieka w świat fantazji, w którym gra dzielnego detektywa – każdy nieznajomy jest podejrzany. Jej życie zmienia się jednak diametralnie, kiedy Birdie w ostanie wakacje przed studiami podejmuje pracę jako recepcjonistka w hotelu.

Dziewczyna ma nadzieję, że z introwertycznej marzycielki przemieni się w odważną zdobywczynię świata, a sympatyczny Daniel Aoki zgłosi się na ochotnika, by zostać jej przewodnikiem. Chłopak pracuje na tej samej nocnej zmianie co Birdie i co rano wysiaduje na nabrzeżu przy jej ulubionej knajpce „Światło Książyca”, czekając na pierwszy prom.

Daniel podziela również jej apetyt na intrygę – natknął się nawet na prawdziwą sensację: słynny, stroniący od ludzi pisarz – nigdy wcześniej niewidywany publicznie – potajemnie spotyka się z kimś w ich hotelu.

Aby wyśledzić, co ukrywa pisarz, Birdie musi wyjść ze swojej skorupy… odkrywając, że najbardziej zawikłanym rebusem ze wszystkich mogą być jej uczucia do nieuchwytnej zagadki, jaką jest Daniel.

Jenn Bennett
Światło księżyca
Przekład: Izabella Mazurek
Wydawnictwo IUVI
Premiera: 16 października 2019
 
Magazyn Dobre Książki objął publikację patronatem medialnym
 


1

Pewnie już o mnie zapomniał. To było miesiąc temu. Cała wieczność.
Zdecydowanie nie było go tu dziś wieczorem. Tak dla pewności raz jeszcze rozejrzałam się po restauracji, od poznaczonych kroplami deszczu drzwi po tablicę przy kasie z nazwą ciasta dnia, na której właścicielka lokalu starannie napisała: „ANIA Z ZIELONYCH WINOGRON, z winogronami chardonnay z dolinyYakimy i jagodami”.
Czysto.
Przez większą część maja starałam się tutaj nie pojawiać. Kiedy przechodziłam obok, zakładałam na głowę kaptur, w obawie że on tu jest. Gdybyśmy znów znaleźli się w tym samym miejscu, we wszechświecie powstałaby wielka wyrwa, co doprowadziłoby do Najbardziej Niezręcznego Momentu w Nowożytnych Dziejach, a ta restauracja – mój kawałek nieba w mieście – zostałaby skażona na wieki.
Nie było go tu jednak, a sam fakt, że pracuje gdzieś w pobliżu, wcale nie oznaczał, że jest stałym klientem Światła Księżyca. A gdyby nawet był, to co z tego? Przecież ta restauracja to mój dom poza domem. Większość dzieciństwa spędziłam piętro wyżej, w maleńkim mieszkanku z dwiema sypialniami. A ten boks z pikowanymi siedzeniami ze sztucznej skóry? To m ó j boks.
Przy tym stoliku nauczyłam się liter. Przeczytałam powieść Harriet szpieg i wszystkie książki detektywistyczne o Nancy Drew. Wygrałam całe mnóstwo rozgrywek w Cluedo i Tajemniczą Posiadłość z mamą i ciotką Moną. Na spodzie stolika narysowałam kredkami portrety pani Patty i pana Franka, właścicieli restauracji.
Światło Księżyca było moim terytorium i nie stało się przeklęte tylko dlatego, że poznałam tu chłopaka i zrobiłam coś głupiego.
– Chciałabym kupić samogłoskę.
Zerknęłam na kobietę siedzącą naprzeciwko. Popijała kawę i patrzyła na mnie spod sztucznych rzęs o złotych końcówkach.
– Hm, co?
– Usiłuję odgadnąć hasło w Kole Fortuny z tej jakże zwodniczej, lecz zawsze intrygującej kategorii „O czym myśli Birdie?”. Ale mam za mało liter – wyjaśniła ciotka Mona, niczym hostessa w programie wskazując wyimaginowaną tablicę z hasłem długimi paznokciami, na których widniały naklejkowe trzmiele. Pasowały do jej żółtej sukienki w stylu lat sześćdziesiątych (ileż frędzli!), czarnej szminki i niebotycznej złotej peruki w kształcie ula, ozdobionej maleńkimi pszczółkami.
Mona Rivera nie robiła n i c z e g o połowicznie. Ani w liceum, kiedy była najlepszą przyjaciółką mojej mamy, ani teraz, jako dojrzała trzydziestosześciolatka. Jej wyszukane stroje były przeważnie skomponowane z charakterystycznych dla danej epoki elementów, a peruki zajmowały w jej domu całą ścianę. Można było ją określić jako kogoś pomiędzy cosplayerką a drag queen oraz jedną z najlepszych artystek w Seattle i okolicy. Była najodważniejszą i najbardziej oryginalną osobą, jaką znałam, a także najważniejszą w moim życiu.
I b a r d z o trudno było cokolwiek przed nią ukryć.
– Mówiłaś, że nie denerwujesz się dzisiejszą pierwszą nocą w pracy, ale jeśli jest inaczej, to przecież zupełnie normalne – powiedziała. – Szkolenie odbywało się w ciągu dnia, pracować będziesz nocami, a to coś całkiem innego. Wierz mi, praca na nocną zmianę nie jest dla mięczaków, więc jeśli obawiasz się nieprzespanych nocy i martwisz swoimi problemami ze snem…
– Nie martwię się – zaprotestowałam. Przynajmniej nie cały czas. Z jednej strony byłam nocnym markiem, więc noce mnie nie przerażały. Z drugiej – to była moja pierwsza prawdziwa praca. Po raz pierwszy od śmierci babci w ostatnie Boże Narodzenie pozwolono mi samodzielnie popłynąć promem do miasta. Całe lato miałam pracować w centrum Seattle – byłam podekscytowana. I odrobinę stremowana. Oraz nasycona kofeiną – co, patrząc z perspektywy czasu, chyba było błędem. Lecz na skali przytomności, którą właśnie wymyśliłam, plasowałam się raczej blisko wartości „wiecznie niewyspana”. Narkolepsja była u nas rodzinna, podobnie jak masa innych słabych genów. Mama zwykła żartować, że nasi skandynawscy przodkowie kilkaset lat temu musieli chyba przejść fazę kojarzenia krewniaczego.
Ciotka Mona zmarszczyła brwi.
– Jemy najlepszy obiad w Świetle Księżyca, żeby coś uczcić, a ty nie słyszałaś ani słowa z tego, co powiedziałam.
– Zgadza się.
– Zatem dlaczego z tą swoją miną Nancy Drew przyglądasz się każdemu, kto tu wchodzi?
– Wcale nie robię miny Nancy Drew.
– Zmrużone oczy, pełna czujność. Gotowa, by capnąć przestępcę. Ech. Raczej znam tę minę, zwłaszcza że sama nadałam jej nazwę. – Rozejrzała się po lokalu. – Kim jest podejrzany? Mówimy o napadzie czy morderstwie?
Byłam maniaczką zagadek. Detektywi, przestępcy, poszlaki – to mój konik. Kiedy byłam młodsza, Mona zaprojektowała dla mnie teczki na akta w stylu noir, które wypełniałam na maszynie do pisania Smith Corona, by mieć porządek we wszystkich śledztwach, które prowadziłam w okolicy. Sprawa zaginionego śmietnika pana Abernathy’ego? Rozwiązana. Sprawa zepsutych latarni przy Eagle Harbor Drive? Rozwiązana i zgłoszona władzom miasta. Sprawa chowanej pod kloszem kujonki, która postanowiła pofl irtować z przystojnym nieznajomym z z u p e ł n i e innej ligi?
Absolutnie nierozwiązana.
Gdybym miała stworzyć profil samej siebie, wyglądałby mniej więcej tak:

Podejrzany: Birdie Lindberg
Wiek: 18 lat
Stan fizyczny i psychiczny: (1) Problemy ze snem, prawdopodobnie odziedziczone po dziadku. (2) Paniczny lęk przed szpitalami. (3) Mól książkowy. (4) Prawdopodobne uzależnienie od oglądania starych odcinków Columbo, Morderstw w Midsomer oraz Zagadek kryminalnych panny Fisher.
Cechy charakteru i zdolności: Nieśmiała, lecz ciekawska. Niekiedy tchórzliwa. Doskonała pamięć do szczegółów. Dobry obserwator.
Pochodzenie: Matka jako buntownicza siedemnastolatka zaszła w ciążę z nieznanym chłopakiem, sprawiając zawód swoim małomiasteczkowym rodzicom. Rzuciła liceum, odeszła z sennego domu rodzinnego na wyspie Bainbridge i wraz z najlepszą przyjaciółką z dzieciństwa Moną Riverą popłynęły przez Zatokę Elliotta do Seattle. Przyjaciółki wychowywały Birdie razem, póki matka nie zmarła nagle, gdy dziecko miało dziesięć lat. Dziewczynka trafiła do dziadków na Bainbridge i uczyła się w domu, przez co wykształciło się w niej głębokie poczucie osamotnienia oraz nieposkromiona ciekawość wszystkiego, co ją ominęło. Jej jedyną powiernicą była Mona Rivera, która wróciła na wyspę, by być bliżej młodej Birdie. Gdy surowa babka zmarła sześć miesięcy temu z powodu tych samych problemów z sercem, które odebrały dziewczynie matkę, Birdie poczuła smutek, ale i ulgę, że dziadek jest świadomy, iż wnuczka ma już osiemnaście lat i nie może wiecznie tkwić na wyspie.
Zezwolił jej więc na podjęcie pierwszej pracy w Seattle. Nadużywając świeżo zdobytej wolności, podejrzana pośpiesznie zaangażowała się w lubieżne i bezwstydne relacje z chłopakiem poznanym w Świetle Księżyca po pierwszej rozmowie o pracę.

– Żadnych podejrzanych – powiedziałam, odsuwając od siebie talerz cieniutkich placków ziemniaczanych nieprzyzwoicie polanych keczupem. – Nie stwierdzam w Świetle Księżyca żadnych hultajów, opryszków ani kanciarzy. A to dobrze, bo chyba niedługo powinnam wychodzić do pracy.
– Nie tak szybko. – Ciotka pokręciła głową. – Skoro jest tu bezpiecznie i nie przejmujesz się pierwszą nocą w pracy, to co, do diabła, się z tobą dzieje?
Jęknęłam i oparłam policzek na chłodnym linoleum blatu stołu, patrząc przez poznaczone kroplami deszczu okno na ludzi pędzących chodnikiem w siąpiącej w półmroku mżawce wśród budzących się do życia latarni. Majowa Szarówka wkrótce miała przejść w Czerwcową Pluchę, a to oznaczało jeszcze częstsze mżawki i zasnute chmurami niebo, zanim do Seattle zawita prawdziwe lato.
– Zrobiłam coś głupiego – wyznałam. – I nie mogę przestać o tym myśleć.
Paznokcie z trzmielami delikatnie odgarnęły mysie włosy z mojego czoła, odsuwając je od umazanego keczupem brzegu talerza z niedojedzonym posiłkiem, i zatknęły za spinkę z lilią, którą wpięłam we włosy za uchem.
– Nie może być aż tak źle. Przyznaj się.
Po kilku głębokich westchnieniach wymamrotałam:
– Poznałam pewnego chłopaka.
– O-o – mruknęła. – C h ł o p a k a, powiadasz? Autentycznego przedstawiciela rasy ludzkiej?
– Prawdopodobnie. Jest naprawdę przystojny, więc możliwe, że to kosmita, klon albo jakiś android.
– Hmm, seksowny robot – zamruczała. – Opowiadaj wszystko po kolei.
– Nie bardzo jest o czym opowiadać. Jest rok starszy ode mnie, ma dziewiętnaście lat. I jest magikiem.
– Ale takim jak ci z Las Vegas czy bardziej jak Harry Potter?
Cicho parsknęłam śmiechem.
– Takim, który robi karciane sztuczki i sprawia, że serwetka z jego numerem ląduje w książce, którą właśnie czytam.
– Chwileczkę. Poznałaś go tutaj? W restauracji?
W odpowiedzi z ociąganiem uniosłam pięść i pokiwałam nią jak głową.
– W zeszłym miesiącu, kiedy miałaś rozmowę o pracę?
– Tak, o pracę w bibliotece na pół etatu. – Której byłam a b s o l u t n i e pewna, a której… nie dostałam. Co było podwójnie dołujące, kiedy po wszystkim zdałam sobie sprawę, że między innymi przez tę nieuzasadnioną pewność siebie tego nieszczęsnego dnia dałam się ponieść emocjom z „tamtym chłopakiem”.
– I o niczym mi nie powiedziałaś? – spytała ciotka Mona. – Birdie! Wiesz, że żyję dla miłosnych dramatów. Całe twoje życie czekałam na choćby jedną soczystą opowieść, jedną pierwszorzędną nastoletnią ploteczkę, od której wręcz zemdleję, a ty o niczym mi nie powiedziałaś?!
– Może właśnie dlatego.
Udała oburzenie.
– No dobrze, punkt dla ciebie. Ale mleko już się rozlało. Powiedz coś jeszcze o tym przeseksownym kocie… m i a u.
– Po pierwsze to chłopak, nie kot czy robot. Był uroczy i słodki.
– Mów dalej.
– Pokazał mi kilka karcianych sztuczek. Byłam taka podekscytowana pracą w bibliotece. Padał wtedy ulewny deszcz. A on spytał, czy pójdę z nim na jakiś niezależny film do kina Egyptian, ja odparłam, że nigdy tam nie byłam, a on powiedział, że to w świątyni masońskiej, o której również nie wiedziałam. Ty wiedziałaś? Najwyraźniej to było…
– Birdie – przerwała mi z rozdrażnieniem. – Co s i ę s t a ł o?
Westchnęłam ciężko. Policzek przykleił mi się do blatu.
– Pobiegliśmy więc w deszczu do jego samochodu, bo zaparkował za restauracją. Na parkingu było raczej pusto i tak jakoś wyszło, że…
– O. Mój. Boże. Nie.
– Tak.
– Powiedz, że użyliście prezerwatywy.
Uniosłam głowę i rozpaczliwie rozejrzałam się wokół.
– Mogłabyś mówić ciszej?
– Prezerwatywy, Birdie. Użyliście? – powtórzyła szeptem, lecz zdecydowanie zbyt głośnym.
Sprawdziłam, czy nie widać gdzieś w pobliżu pani Patty. Ani jej siostrzenic i siostrzeńców. Było ich kilkanaścioro, a z kilkorgiem w dzieciństwie chodziłam do szkoły.
– Naprawdę myślisz, że ja, rezultat seksu bez zabezpieczenia, osoba, której matka d o s ł o w n i e umarła, gdy zaszła w ciążę po raz drugi, i która wysłuchała z ust swojej byłej opiekunki tysiąca i jednego wykładu na temat bezpiecznego seksu…
– Kto raz zostaje opiekunem, zostaje nim na całe życie. Nigdy nie będę dla ciebie nikim „byłym”, Birdie.
– Swojej aktualnej opiekunki duchowej.
– Tak lepiej.
– Właśnie mówię. Tak. Oczywiście. Ale nie w tym rzecz.
– To w czym? Okazał się palantem? Ktoś was przyłapał?
– Przestań. Nic z tych rzeczy. Chodzi o mnie. Nagle po prostu mi… odbiło. Byłam całkowicie wkręcona i było mi dobrze. Ten piękny i zabawny chłopak, którego dopiero poznałam, właśnie mnie całował, ja całowałam jego i chyba nawet to ja zaproponowałam, żebyśmy przenieśli się na tylne siedzenie, zamiast jechać na film. Nie wiem, co sobie myślałam. Chyba nie myślałam, i właśnie w tym problem. Bo kiedy się tam przesiedliśmy, zaczęliśmy rozpinać ubrania i sprawy potoczyły się błyskawicznie. I nagle, ni stąd, ni zowąd, jakby mnie oświeciło: przecież był dla mnie obcym człowiekiem. Zupełnie obcym. Nie wiedziałam, gdzie mieszka, nie wiedziałam nic na temat jego rodziny. Ani trochę go nie znałam. To wszystko było zbyt prawdziwe i działo się stanowczo za szybko. Więc kiedy było po wszystkim, uciekłam. Porzuciłam go niczym przestępca umykający po spartolonym napadzie na bank. Poszłam prosto na prom, nie oglądając się za siebie.
– Ojej… – westchnęła Mona ze współczuciem, choć w jej głosie usłyszałam chyba także nutę ulgi. – Czy on…? To znaczy czy on się zdenerwował?
Zaprzeczyłam ruchem głowy i bezwiednie przestawiłam solniczkę i pieprzniczkę.
– Słyszałam, jak mnie woła. Chyba nie rozumiał, co się stało. Wszystko potoczyło się tak szybko…
– Może za szybko?
– Nie był natarczywy, nic z tych rzeczy. On był miły, a ja wyszłam na totalną niedołęgę.
Mona fuknęła z oburzeniem i szybko uniosła trzy palce w geście skautowego pozdrowienia.
– Na swój honor… No dalej. Mów.
– Ja się tu staram zachowywać jak dorosła.
– A ja chcę ci w tym pomóc. Wypowiedz słowa przysięgi, Birdie.
Wykonałam ten sam gest.
– Na swój honor dzielnej damy i brawurowej babki przysięgam, że będę szczera wobec samej siebie, miła wobec innych i nigdy nie będę słuchać ograniczających mnie pierdół.
Babcia zabraniała mi składać przysięgi, przeklinać i tępiła nawet najmniejsze przejawy buntu pod swoim dachem. Przywyknięcie do jej zasad po śmierci mamy często było nie lada wyzwaniem. Ciotka Mona pomogła mi sobie z tym poradzić, wymyślając przysięgę dzielnej damy… i potajemnie ucząc (wówczas) dziesięciolatkę słów zawierających cząstkę „pierd”. Ciotka Mona i babcia w ogóle się nie dogadywały.
Usatysfakcjonowana moją przysięgą opuściła palce.
– Wiem, że masz problem z bliskością, i wiem, jak bardzo nie zgadzałyście się z Eleanor, ale była twoją babcią, a strata bliskiej osoby zawsze boli. Zapewne masz wrażenie, że wszyscy, których kochasz, cię opuszczają, ale to nieprawda. Jestem przy tobie ja. Inni też będą. Musisz ich tylko do siebie dopuścić.
– Ciociu… – zaczęłam, bo nie miałam ochoty teraz o tym rozmawiać.
– Mówię tylko, że nie zrobiłaś niczego złego. I może jeśli ten chłopak jest taki niesamowity, jak twierdzisz, zrozumiałby twoje zachowanie, gdybyś dała temu jeszcze jedną szansę. Podobno zapisał ci swój numer. Może powinnaś do niego zadzwonić.
– Ten numer musiał wypaść mi z książki, kiedy biegłam – skłamałam, kręcąc głową. Tak naprawdę tamtego popołudnia w drodze do domu wyrzuciłam go za burtę, wciąż roztrzęsiona po tym, co zrobiłam. – Może tak miało być. Co bym mu miała powiedzieć? „Przykro mi, że wystawiłam cię jak dziwaczka”?
– A nie jest ci przykro, że go wystawiłaś?
Nie byłam pewna. Ale to nie miało znaczenia. Raczej i tak nigdy go już nie zobaczę. To dobrze. Co innego wypowiedzieć przysięgę dzielnej damy, a co innego zgodnie z nią żyć. Może powinnam zdobyć trochę prawdziwych doświadczeń, zanim odważę się na randkowanie. Może powinnam założyć swoje detektywistyczne okulary i zastanowić się, gdzie popełniłam błąd.
Jednak po wszystkich tych serialach, które tak nałogowo oglądałam, powinnam była już wiedzieć, że detektywi nigdy nie badają własnych przestępstw.

 
Wesprzyj nas