Gdybyście musieli wskazać pięć osób, które podsumowałyby wasze życie, kogo byście wybrali? „Pięć toastów Hannigana” to historia jednej nocy i zarazem opowieść o całym życiu.


Pięć toastów HanniganaW hotelowym barze w małym irlandzkim miasteczku 84-letni Maurice Hannigan zamawia pięć drinków.

Przy każdym z nich wznosi toast za najważniejsze osoby w swoim życiu: ukochanego starszego brata, nietuzinkową szwagierkę, córkę, z którą spędził zaledwie piętnaście minut, syna mieszkającego w Stanach Zjednoczonych i za zmarłą, żonę, z której odejściem nie umie się pogodzić.

Z historii ludzi, którzy go opuścili układa opowieść o swoim burzliwym życiu, o tym czego żałuje, o tragediach, miłościach i małych zwycięstwach.

“Pięć toastów Hannigana” rozgrzewa serce i budzi gwałtowne emocje. Głos głównego bohatera będzie rozbrzmiewać w naszej pamięci długo po tym, gdy wszystko zostanie już wypowiedziane…

Anne Griffin – laureatka literackiej Nagrody Johna McGaherna, nominowana do nagród Hennessy New Irish Writing oraz Sunday Business Post Short Story. Jej utwory publikowane były m.in w „The Irish Times” i „The Stinging Fly”. Mieszka w Irlandii wraz z mężem i synem.

Anne Griffin
Pięć toastów Hannigana
Przekład: Paulina Broma
Wydawnictwo Czarna Owca
Premiera: 14 sierpnia 2019
 
 

Pięć toastów Hannigana


POSZUKUJĘ MONETY:
Złotego suwerena z 1936 roku z wizerunkiem Edwarda VIII.
 
Zapłacę każdą cenę. Informacje o cenie i warunkach sprzedaży proszę kierować do Thomasa Dollarda na adres 3 Fennel Way, Londyn.
 
Z działu „Drobnych ogłoszeń” z „Międzynarodowego Magazynu Numizmatycznego”, maj–czerwiec, 1977 rok, numer 51.

Rozdział pierwszy

Godzina 18:25
Sobota, siódmy czerwca 2014
Bar w hotelu Rainsford House
Rainsford w hrabstwie Meath, Irlandia


 
 
To ja czy stołki barowe w tej knajpie stają się coraz niższe? Chyba kwestia ogólnego kurczenia się. Osiemdziesiąt cztery lata robią swoje. Do tego dochodzą włosy w uszach.
Która jest teraz godzina w Stanach, synu? Pierwsza, druga? Pewnie piszesz coś właśnie, przyklejony do laptopa w swoim klimatyzowanym biurze. Jak zwykle stukasz w klawiaturę. Oczywiście możesz też siedzieć sobie na werandzie, w rozkładanym fotelu z krzywym podłokietnikiem i czytać swój ostatni artykuł w gazecie, dla której pracujesz. Jak ona się nazywa…? Jezu, nie mogę sobie przypomnieć. Ale widzę cię, ze zmarszczonym czołem, skupionego, a Adam i Caitríona szaleją, żeby zwrócić twoją uwagę.
Cisza. Żywej duszy. Tylko ja, pogrążony w samotności, gadam do siebie, w oczekiwaniu na pierwszy łyk próbuję wygonić z baru rozmyślania o życiu. Gdybym tylko to potrafił, to by było coś. Czy mówiłem ci, Kevinie, że mój ojciec miał bardzo silną osobowość? Umiał oddziaływać na innych i szybko zyskiwał należny mu respekt. Mnie zdecydowanie brak tego talentu. Nikt nie zwraca na mnie uwagi. Nie żeby ktoś tu na to zasługiwał. Poza tobą. Przecież ona wie, że tu jestem. Specjalnie mnie ignoruje. Człowiek mógłby w tym towarzystwie umrzeć z pragnienia.
Wszyscy uwijają się jak w ukropie. Szykują się do gali wręczenia lokalnych nagród sportowych. Dla tych z Rainsford to spory wyczyn. Udało im się wydrzeć ten bankiet z łap Duncashel, gdzie są przecież aż dwa hotele. Za sukcesem stoi na pewno Emily, kierowniczka, a w zasadzie właścicielka hotelu. Kobieta zdolna bezustannie opowiadać każdemu o niebywałych zaletach tego miejsca. Nie żebym przez te wszystkie lata doświadczył czegoś podobnego.
Ale jednak tu jestem. Mam swoje powody, synu, mam swoje powody.
Gdybyś tylko widział to gigantyczne lustro, które wisi przede mną. Niezły kolos. Ciągnie się przez całą długość baru, ponad rzędem butelek. Nie jestem pewien, czy było częścią oryginalnego wystroju. Z dziesięciu chłopa musiało je wtaszczyć. Widzę w nim znajdujące się za mną kanapy i krzesła. Niecierpliwie czekają, aż usiądą na nich pośladki, które właśnie teraz wciskają się w wyszukane stroje. A ja siedzę sobie sam, w rogu, jak jakiś cholerny dureń. Z głową na celowniku. Właśnie, cóż to jest za głowa. Nieczęsto przeglądam się w lustrze ostatnimi czasy. Gdy żyła twoja matka, chyba bardziej się wysilałem. Lecz jakie to ma teraz znaczenie? Patrzę na siebie z niechęcią. Nie mogę znieść tego widoku – tego stanu, wiesz, co mam na myśli – kiedy uświadamiasz sobie, że przez wiele lat coś ci umknęło.
Jednak. Czysta biała koszula, odprasowany kołnierzyk, granatowy krawat bez żadnej plamy po sosie. Sweter, ten zielony, który tuż przed śmiercią twoja matka kupiła mi na Boże Narodzenie, garnitur i buty wypastowane na wysoki połysk. Czy ludzie w tych czasach pastują w ogóle buty czy tylko ja jeszcze uprawiam tę sztukę? Sadie byłaby ze mnie dumna. Dobrze ubrany egzemplarz mężczyzny. Osiemdziesiąt cztery lata, na głowie jeszcze trochę włosów, broda pokryta gęstym zarostem. Ostrym, tak, bardzo ostrym. Nie wiem, po co golę się codziennie rano, bo w porze obiadu mam na twarzy drucianą szczotkę.
Wiem, nigdy nie uchodziłem za przystojniaka. Teraz jednak, cokolwiek miałem w sobie, gdzieś się ulotniło. Skóra, jak by to powiedzieć, kieruje się w stronę południa. Ale wiesz co? Wciąż mam piękny głos.
– Maurice – mawiała babcia. – Swoim głosem roztopiłbyś góry lodowe.
Do dziś brzmi jak wiolonczela. Jest głęboki i aksamitny. Ludzie zwracają na niego uwagę. Mógłbym na nią krzyknąć. Teraz udaje, że ma tyle pracy na recepcji. Raz-dwa nalałaby mi szklaneczkę. Ale nie będę robił więcej zamieszania, niż trzeba. Mam robotę do wykonania, a noc jeszcze długa.
Znów ten zapach. Szkoda, że pana tu nie ma, Mr. Sheen1. Pamiętasz? W każdą sobotę cały nasz dom tak pachniał. Dzień, w którym twoja matka odkurzała. Gdy tylko wkraczałem do domu tylnymi drzwiami, czułem się, jakbym dostawał fangę w nos. Kichałem potem jak szalony przez całą noc. Piątki. Piątki były dniami froterowania podłogi. Aromat wosku, frytek domowej roboty i wędzonego dorsza to balsam na moje serce i duszę. Przemysł i żywność – zwycięska kombinacja. Teraz ludzie już nie pastują podłóg. O co w tym wszystkim chodzi, nie mam pojęcia.
W końcu zza baru wynurza się postać, która uratuje mnie przed śmiercią z pragnienia.
– Nareszcie się pofatygowałaś – mówię do Emily, uosobienia piękna i sukcesu. – Postanowiłaś jednak oszczędzić mi wstydu, bo już byłem gotów sam sobie nalać albo poprosić jakiegoś pomocnego skrzata.
– Przyszłam dokładnie wtedy, kiedy trzeba, panie Hannigan – odpowiada z lekkim uśmiechem, kładąc na blacie stertę papierów i zerkając na telefon. – Lepiej, żeby pan dziś nie rozpraszał personelu swoim urokiem osobistym.
Podnosi głowę i patrzy na mnie. Dostrzegam w jej oczach króciutki błysk, ale znów przenosi wzrok na telefon.
– Cudownie. Człowiek przychodzi napić się w ciszy i oto, co dostaje.
– Za moment przyjdzie Svetlana. Mamy jeszcze krótkie spotkanie przed dzisiejszym wieczorem.
– O proszę, niezły z ciebie rekin biznesu.
– Widzę, że humor panu dopisuje – podchodzi i skupia na mnie całą swoją uwagę. – Nie wiedziałam, że pan przyjdzie. Czemu zawdzięczamy ten zaszczyt?
– Nie muszę zawsze was uprzedzać.
– Nie, ale bardzo by mi to pomogło. Postawiłabym personel w stan gotowości.
Właśnie. Ten uśmiech, unoszące się kąciki ust, tak apetyczne jak wielka porcja bitej śmietany na kawałku gorącego placka jabłkowego. I oczy. Błyszczące ciekawością.
– Szklaneczka whiskey? Bushmillsa? – pyta, sięgając po szklankę.
– Niech będzie butelka stouta na dobry początek. Oczywiście nie z lodówki.
– Na dobry początek?
Ignoruję niepokój w jej głosie.
– Dołączysz do mnie potem na jednego? – proponuję, zamiast odpowiedzieć.
Zatrzymuje się i rzuca mi długie spojrzenie.
– Wszystko w porządku?
– Chodzi o drinka, Emily, tylko o drinka.
– Wie pan, że będę tu miała galę rozdania nagród? – mówi, stojąc z ręką na biodrze. – Do tego właśnie zameldował się jakiś tajemniczy VIP. Wszystko musi pójść perfekcyjnie. Za ciężko na to pracowałam, żeby…
– Emily, Emily. Nie będzie żadnych niespodzianek. Po prostu chcę się z tobą napić. Żadnych zwierzeń tym razem. Obiecuję.
Wyciągam rękę w geście zapewnienia. Nie winię jej za brak zaufania, biorąc pod uwagę wcześniejsze wydarzenia. Uśmiech na jej twarzy gaśnie. Nigdy ani tobie, ani twojej matce nie wytłumaczyłem dokładnie tej całej sprawy z Dollardsami, prawda? Dzisiejszy wieczór też tego dotyczy.
– Wątpię, żeby była jakaś przerwa. – Stoi przede mną, podejrzliwie mnie obserwując. – Ale postaram się.
Lekko pochyla się i wprawną ręką zdejmuje z bardzo dobrze zaopatrzonej półki butelkę ambrozji. Nic tylko podziwiać. Butelki ustawione równiutko, etykiety z harfami dumnie zwrócone na zewnątrz. Robota Emily. Jej perfekcyjny show.
Jakaś młoda istota dołącza do niej za barem.
– Wspaniale – mówi do niej Emily. – Teraz ty tu rządzisz. Podaj piwo panu Hanniganowi, zanim zemdleje. A pan – kontynuuje, wskazując na mnie swoim pięknym długim paznokciem – niech pan będzie miły. Svetlana jest nowa.
Po czym chwyta stertę papierów i znika.
Svetlana bierze butelkę. Z moją pomocą odnajduje pod kontuarem otwieracz, stawia przede mną piwo i szklankę, a następnie znika w czeluściach baru. Nalewam płyn do momentu, gdy pianka dociera do krawędzi przechylonej szklanki. Czekam, aż osiądzie. Rozglądam się i snuję rozważania o tym dniu, o minionym roku, dwóch w zasadzie, odkąd zmarła twoja matka, i odczuwam zmęczenie oraz, jeśli mam być szczery, strach. Gdy przyglądam się, jak kremowa pianka opada, moja dłoń znów pociera ostry zarost. Potem chrząkam i odkasłuję wszystkie zmartwienia, bo nie ma już powrotu, synu. Nie ma powrotu.
Patrzę w lewo, przez długie, sięgające do podłogi okno obserwuję przejeżdżające samochody. Rozpoznaję jeden czy dwa. Audi A8 należy do Brennana z Duncashel, właściciela fabryki cementu. Skoda octavia bez lewej felgi to samochód Micka Morana. Jest i gruchot Lavina, zaparkowany po prawej stronie kiosku. Ford fiesta. Prawdziwy antyk. Z ogromną przyjemnością zajmuję mu to miejsce parkingowe, gdy tylko mam możliwość.
– Nie możesz tu parkować, Hannigan – wrzeszczy zawsze przez otwarte okno, gdy wraca skądś tam, gdziekolwiek był. – Przecież nie będę teraz sam taszczył paczek tam i z powrotem, co nie? – Potrząsa z wściekłością bujną czupryną białych włosów i parkuje na drugiego, korkując całe miasto. – Nie widzisz znaku? Zakaz parkowania. Przez całą dobę.
A ja się opieram o ścianę i czytam gazetkę.
– Wyluzuj trochę, Lavin – odpowiadam i szeleszczę gazetą. – Miałem nagły wypadek.
– Od kiedy czytanie gazety jest nagłym wypadkiem?
– Zawsze mogę załatwiać sprawy gdzie indziej.
– Jasne, Hannigan. Możesz. Akurat.
– Słyszałem, że w kiosku w Duncashel mają automat z kawą.
– To wypieprzaj tam tym swoim cholernym jeepem.
– Nie przepadam za kawą – mówię, otwieram drzwi i wycofuję samochód.
Liczą się proste rzeczy, synu. Proste rzeczy.
Wygląda na to, że skończyła się pora zakupów. Duże zamieszanie, klaksony idą w ruch. Szyby w samochodach opuszczone, kierowcy wystawiają łokcie i ucinają sobie pogawędki, zanim z pełnymi bagażnikami pojadą do swoich domów, by spędzić wieczór przed telewizorem. Niektórzy jeszcze wyjdą oczywiście gdzieś się zabawić, zrobieni na bóstwa. Będą szpanować nowymi ciuchami i wymyślnymi fryzurami.
Unoszę szklankę i dolewam płynu do pełna, żeby osiadł ostatecznie. Chcę mu pomóc, więc ciemnymi, spękanym palcami uderzam w bok naczynia. Ostatnie spojrzenie w lustro i wznoszę milczący toast do faceta w odbiciu. Pierwszy łyk. Błogosławieństwo.
Nic nie może się równać z kremowym, głębokim smakiem stouta. Wzmacnia ciało i masuje struny głosowe. Kolejna rzecz, jeśli chodzi o mój głos – sprawia, że wydaję się młodszy. O tak, gdy rozmawiam przez telefon, nie słychać, że mam milion zmarszczek i sztuczną szczękę, która w dodatku żyje własnym życiem. Wydaję się kimś wyjątkowym, eleganckim i przystojnym. Kimś, z kim trzeba się liczyć. I bardzo dobrze. Nie wiadomo po kim ten dar, na pewno nie po kimś z rodziny. Mój głos sprawił, że udało mi się ich zainteresować – agentów nieruchomości spoza miasta. Nie żeby trzeba było ich bardzo namawiać, bo przecież nasza farma leży w królewskim miejscu, na granicy hrabstw Meath i Dublin. Wszyscy nam tego zazdroszczą.
Chłopaczki w modnych krawatach i lśniących butach nie posiadali się z radości, gdy opowiadałem im, jak rozległa jest moja posiadłość. Kiwali głowami, jak te pieski, które ustawia się na desce rozdzielczej w samochodzie. Ale spokojnie, nieźle ich przećwiczyłem. Jeśli w grę wchodzą moje pieniądze, to każdy musi ciężko zapracować na swoje honorarium. Przeciągnąłem ich wzdłuż i wszerz po mojej ziemi, aż nie mogli rozpoznać koloru swoich butów. Jeden za drugim, a każdy chętny do podpisania umowy od ręki. Zlatywali się jak muchy do lepu, jak by powiedział mój ojciec. W końcu dokonałem wyboru i powierzyłem losy mojego imperium Anthony’emu Farrellowi. Nie dlatego, że zaczarował mnie swoją cwaną gadką, w tej kwestii niczym nie różnił się od pozostałych. Nie ujął mnie też swym przebiegłym uśmieszkiem. Po prostu nosił to samo imię co twój wujek Tony. Minęło siedemdziesiąt lat od jego śmierci, a wciąż jest dla mnie autorytetem. Młody Anthony potwierdził słuszność mojego wyboru, dokładając wszelkich starań, żeby sprzedać dom i cały interes za okrągłą sumkę. Wczoraj wszystko zamknąłem. Łącznie z domem.
Przez ostatni rok stopniowo, pokój po pokoju, pakowałem manatki. Codziennie trochę. Każde pudło jest podpisane, żebyś wiedział, o co chodzi. Maurice, Sadie, Kevin, Noreen. Z napisem Molly najmniejsze. Całe to pakowanie i dźwiganie mało mnie nie wykończyło. Gdyby nie młode chłopaki, których przysłał Anthony, z pewnością nie dałbym rady. Nie przypomnę sobie teraz ich imion, Derek czy Des… ale jakie to ma znaczenie? Ja głównie udawałem, że pomagam. Byłem raczej mózgiem operacji. Chłopcy ładnie się ze wszystkim uwinęli, a to w tych czasach rzadkość u młodych ludzi.
Najważniejsze rzeczy zostawiłem na koniec, dziś rano Anthony wrzucił do samochodu ostatni karton. Dziwnie się czułem, Kevinie, gdy zostawiałem to za sobą. Uderzył mnie niewielki rozmiar ostatniego pudła podróżującego na siedzeniu pasażera. Nie było w nim nic cennego, tylko czajnik, radio, parę sztuk odzieży, przybory do golenia, wiesz, o co chodzi. Pozbyłem się wszystkiego, co niepotrzebne, i wyrzuciłem do wynajętego kontenera. Na koniec poszły „Kroniki Meath”. Nie mogłem się bez nich obejść, gdy szło o nowiny z lokalnego targu czy wyniki Gaelickiego Związku Sportowego. Nawet jeśli w niedzielę obejrzałem wszystkie rozgrywki. Najbardziej interesowały mnie lokalne mecze i te w obrębie hrabstwa. Musiałem mieć numery gazet z co najmniej pół roku. Piętrzyły się potem obok sofy, a na koniec zamieniały w straszny bałagan. Oczywiście gdy żyła Sadie, zawsze za to obrywałem. Ale gdy je odpowiednio poukładałem, widzisz, to mogłem postawić swoją herbatkę na idealnej wysokości. Tylko oczywiście żadnych nagłych ruchów. Nie żeby było się czego obawiać, nie jestem już tak zwinny, żeby poderwać się żwawo z kanapy.
Anthony przechowa pudła w jakimś miejscu obok swojego biura. Całe nasze życie jest teraz w Dublinie. Trudno w to uwierzyć. Najważniejsze rzeczy mam zawsze przy sobie. W wewnętrznej kieszeni marynarki trzymam portfel, długopis i kilka kartek do robienia notatek, bo pamięć mi ostatnio coraz bardziej szwankuje. W kieszeniach zewnętrznych mam klucz do pokoju hotelowego, ciężki i masywny, czarno-brązową fajkę mojego ojca, której nigdy nie paliłem, za to nieustannie pocieram ją kciukiem, od czego zrobiła się gładka i błyszcząca, kilka zdjęć, plik rachunków, okulary, saszetkę na szpilki do włosów twojej matki, telefon, gumki recepturki, spinacze do papieru i agrafki – nigdy nie wiadomo, kiedy mogą się przydać. A, no i mam też twoją whiskey, stoi w ukryciu przy moich nogach, zawinięta w firmową reklamówkę ze sklepu Dunnes.
Pewnie zastanawiasz się, co z Gearstickiem, naszym psem. Przygarnęła go sprzątaczka, Bess. Adam i Caitríona będą się martwić. Wiem, że uwielbiali się z nim bawić, gdy przyjeżdżali do domu. Oni i te ich pomysły ze smyczą. I on, który nigdy o smyczy nie słyszał. Ale jak gdyby nigdy nic, przez tydzień lub dwa, znosił to z godnością, gdy tu byliście. Niespotykane uosobienie łagodności.
Pamiętasz reakcję twojej matki, gdy go przyprowadziłem? Prawda, już od dawna cię tu wtedy nie było. Protestowała: „Nie możesz nazwać tego maleństwa Gearstick2”, kiedy on właśnie przez całą drogę do domu przeżuwał dźwignię zmiany biegów.
– Mogę. Jemu to nie przeszkadza.
Był to pierwszy i jedyny raz, gdy przebywał w domu. Ostatnio zostawiałem nawet z tyłu otwarte drzwi, żeby go jakoś zwabić do środka. Niechętnie przestępował próg i wchodził na korytarz, a następnie pokazywał głowę w drzwiach kuchni. Tylko po to, żebym wiedział, że jest. Dysząc, stał w oczekiwaniu na jakiś wspólny wypad czy coś w tym stylu. Żadna ilość luksusowej szynki czy tłuszczyku z bekonu nie zwabiła go dalej. Byłbym szczęśliwy, gdyby siedział obok mnie, kiedy oglądam telewizję, czy gdyby nawet leżał pod stołem, kiedy jem obiad. Ale był nieugięty. Pewnie dlatego, że przez te wszystkie lata nieraz pogroziłem mu kijem. Wolał nie ryzykować. Na koniec kładł się i spał na ubłoconej wycieraczce, odpływał, przysłuchując się stłumionym odgłosom mojego życia.
Bess przyszła po Gearsticka z całą swoją rodziną: mężem i trójką dzieci. Staliśmy w kole, wymieniając uśmiechy, ja starałem się zrobić jak najlepsze wrażenie i udawałem, że rozumiem, o czym mówią. Pochodzili chyba z Filipin, przynajmniej tak mi się zdaje, no w każdym razie byli obcokrajowcami. Dzieci pobawiły się chwilę z Gearstickiem na podwórku. On grzecznie skakał i pląsał.
– Co je? – spytała Bess.
– Wszystko, co zostanie. Resztki.
– Resztki?
– Z obiadu.
– Karmisz go obiadami?
– Tym, co zostanie, no wiesz. Czasem daję mu trochę chleba nasączonego mlekiem.
Spojrzała na mnie tak, jakbym co najmniej puścił bąka. Poczułem, jak opuszczają mnie siły.
– Je wszystko, naprawdę. Dawaj mu, co chcesz. – Miałem dość. Złapałem go za ucho i ostatni raz spojrzałem, jak odchyla łeb i mruży oczy.
– Dobry pies. No idź – powiedziałem i popchnąłem go w stronę Bess, lecz ani drgnął.
Poklepałem go po jedwabistej głowie, potem podrapałem pod brodą, a on patrzył, dysząc niecierpliwie z wywieszonym językiem. W tym momencie wszyscy stanęli mi przed oczami: ty, Adam, Caitríona, Sadie. Maleńkie skrawki wspomnień dotyczących waszych wspólnych zabaw. I zobaczyłem też siebie, jak spaceruję z nim przez pola i łąki. Te wszystkie lata. Omal się nie rozmyśliłem. Omal nie powiedziałem Bess, żeby wsiadła do samochodu i zostawiła nas w spokoju. Spojrzałem błagalnie na Gearsticka, nie żeby wszystko jeszcze bardziej utrudnić, ale dlatego, że gdy tylko ruszyłem się na milimetr, on podążał za mną. A czego mogłem się spodziewać po tej lojalnej duszy, że opuści mnie tak, jak ja jego opuszczam? Moja zdrada utkwiła mi w gardle, nie mogłem tego ani przełknąć, ani wypluć. W końcu nie pozostało mi nic innego, jak tylko wejść do domu i zamknąć za sobą drzwi. Opadłem na nie plecami, wiedząc, że Gearstick siedzi po drugiej stronie, patrzy i czeka, aż otworzę. Zmusiłem się, żeby pójść do kuchni, powstrzymałem się i nie spojrzałem w okno, gdy z trudem próbowali umieścić go w bagażniku. Zamiast tego przez cały czas chodziłem, mamrocząc coś do siebie i starając się wyprzeć ciężar kolejnego rozstania, kolejnej straty w moim podniszczonym życiu.
Nigdy nie zapytałem, gdzie mieszkają. Gdzieś w mieście, tyle mi było wiadomo. W jakimś domku z małym ogródkiem, lub, co gorsza, w mieszkaniu. Nie jestem pewien, czy Bess wie, w co się pakuje, biorąc tak aktywnego, pracującego psa. No ale albo ona, albo schronisko. Może to byłoby w sumie lepsze wyjście. Mogłem też oddać go któremuś z okolicznych chłopaków. Na pewno byliby zadowoleni z takiego psa, ale wtedy raczej domyśliliby się wszystkiego. Gdy Bess w końcu odjechała, usiadłem w salonie i zamknąłem oczy, wsłuchując się w dźwięk cichnącego silnika. Wyobraziłem sobie zaskoczenie Gearsticka. Przejechałem ręką po twarzy, otworzyłem szeroko usta, odpędzając od siebie piekący ból pod powiekami.
To prawda, nigdy wcześniej o tym wszystkim nie słyszałeś. O ziemi, domu, działce. No cóż… nie mogłem pozwolić na to, żebyś mnie powstrzymał. Nie mogłem na to pozwolić, synu.
Svetlana dokonuje inspekcji baru. Dokładnie ogląda wszystkie butelki, zagląda do lodówek, dotyka palcem każdej etykiety. Jej ręka przesuwa się od jednej marki alkoholu do drugiej. Kiwa głową, odczytuje napisy w myślach, a jej usta poruszają się bezgłośnie, zapamiętuje. Raz na jakiś czas patrzy na mnie, gdy rozgląda się po sali. Posyła mi uśmiech z zaciśniętymi wargami, a ja unoszę szklankę w jej kierunku. Wychodzi zza baru, po raz kolejny wyciera stoliki. Czy ona nie czuje zapachu pasty Mr Sheen? W lustrze widzę, jak jej ręce wykonują koliste ruchy, poleruje to, co już zostało wypolerowane. Przesuwa każdy stołek dosłownie o milimetr. Pracowita z niej pszczółka.

 
Wesprzyj nas