“Błękit błyskawicy” to czwarty tom kultowej serii brytyjskiej mistrzyni suspensu, nagrodzonej za swoje kryminały Diamentowym Sztyletem.


Błękit błyskawicyW słynnym obserwatorium ptaków na Fair Isle zostaje odnalezione ciało kobiety. Już na pierwszy rzut oka jej śmierć wydaje się bardzo podejrzana – morderca postarał się o teatralną oprawę swojej zbrodni, wplatając we włosy ofiary ptasie pióra.

Inspektor Jimmy Perez pojawia się na Fair Isle z zupełnie innego powodu, jednak w obliczu niedawnych wypadków nie pozostaje mu nic innego jak odłożyć sprawy prywatne na później. Prowadzi śledztwo w pojedynkę, do tego musi działać szybko.

Miejscowi na wieść o szokującym morderstwie reagują strachem. Co gorsza z powodu jesiennych sztormów wyspa jest zupełnie odcięta od reszty świata. Uwięziona społeczność musi czekać na rozwój wypadków ze świadomością, że wśród niej skrywa się bezwzględny zabójca, który tylko czeka, by uderzyć ponownie.

***

Mroczna i wspaniała opowieść.
„The Times”

Finał szokuje.
„Literary Review”

Wspaniała i klimatyczna.
„The Mirror”

Lepszego thrillera detektywistycznego nie znajdziecie…
„Sunday Express”

Nie oderwiecie się od tej książki.
„Louise Penny”

Ann Cleeves
Błękit błyskawicy
Przekład: Sławomir Kędzierski
„Seria Szetlandzka”, część 4
Wydawnictwo Czwarta Strona
Premiera: 19 czerwca 2019
 
 
 

Błękit błyskawicy

ROZDZIAŁ 1

Fran siedziała, zaciskając powieki. Mały samolot nagle obniżył wysokość i wydawało jej się, że spada, a potem na chwilę wyrównał lot, by następnie przechylić się jak wagonik kolejki górskiej w wesołym miasteczku. Otworzyła oczy i zobaczyła przed sobą szarą ścianę urwiska. Była tak blisko, że widziała białe smugi ptasich odchodów i ubiegłoroczne gniazda. W dole kipiało morze. Rozbryzgi fal i piana porywana sztormowym wiatrem pędziły nad powierzchnią wody.
Czemu pilot nie reaguje? Dlaczego Jimmy tylko sobie siedzi, czekając, aż wszyscy zginiemy?
Wyobraziła sobie chwilę zderzenia samolotu ze skałą, poskręcany metal i zmasakrowane ciała. Żadnej nadziei na przeżycie. Powinnam była spisać testament. Kto zaopiekuje się Cassie? Nagle po raz pierwszy w życiu uświadomiła sobie, że obawia się o swoje bezpieczeństwo i poddaje bezmyślnej panice, która namieszała jej w głowie i odebrała zdolność jasnego myślenia.
Naraz samolot wzbił się nieco, na pozór o włos mijając krawędź klifu. Perez wskazywał jej znajome charakterystyczne miejsca: North Haven, Field Centre przy latarni North Light, Ward Hill. Fran miała wrażenie, że pilot wciąż z trudem utrzymuje samolot w poziomie, a Perez swoją gadaniną ma nadzieję odwrócić jej uwagę od szarpnięć i przechyłów maszyny podchodzącej do lądowania. Aż w końcu znaleźli się już na ziemi, podskakując na pasie.
Neil, pilot, przez chwilę siedział całkiem nieruchomo z dłońmi opartymi na drążku sterowym. Fran pomyślała, że był niemal tak samo przerażony jak ona.
– Świetna robota – pochwalił go Jimmy.
– Och, no cóż. – Neil uśmiechnął się przelotnie. – Musimy ćwiczyć do lotów pogotowia ratunkowego. Ale w pewnym momencie myślałem, że będziemy musieli zawrócić. – Ale potem dodał bardziej nagląco: – Zmiatajcie. Mam do zabrania komplet pasażerów, a według prognozy pogoda ma się później pogorszyć. Nie chciałbym tu utknąć na cały tydzień.
Mała grupka ludzi czekała koło pasa startowego i odwrócona tyłem do wiatru usiłowała utrzymać się na nogach. Bagaże Fran i Pereza zostały już wyładowane i Neil machał na czekających, żeby wsiadali do maszyny. Kobieta poczuła, że cała się trzęsie. Może dlatego po wyjściu z dusznej kabiny zrobiło jej się zimno, ale wiedziała, że to także reakcja na strach. I niepokój przed spotkaniem z oczekującymi ich krewnymi i przyjaciółmi Pereza. Oboje znaleźli się na jego Fair Isle. Tutaj Jimmy się wychowywał, jego rodzina żyła tu od pokoleń. Jak ona wypadnie w ich oczach?
Pomyślała, że to spotkanie może to być jak najgorsza rozmowa kwalifikacyjna. I zamiast pojawić się na niej spokojna, opanowana i uśmiechnięta – zazwyczaj potrafiła czarować nie gorzej od innych – nie będzie w stanie wykrztusić z siebie ani słowa. Przerażenie wywołane lotem tkwiło w niej, zmieniając w ofiarę losu.
Oszczędzono jej konieczności natychmiastowego poddania się tej próbie, ponieważ Neil miał już pasażerów w samolocie i kołował na koniec pasa, szykując się do powrotnego rejsu do Tingall na głównej wyspie Szetlandów. Ryk silników rozlegał się bardzo blisko i zbyt głośno, aby można było swobodnie rozmawiać. Umilkł na chwilę, aby zaraz się nasilić, i samolot z warkotem przemknął obok nich. Zaraz potem wzbił się w powietrze. Sprawiał wrażenie maleńkiego i kruchego jak dziecięca zabawka szarpana gwałtownym wiatrem. Fran poczuła, że wokół niej wszyscy odetchnęli z ulgą. Pomyślała, że może wcale nie przesadziła, reagując jak rozhisteryzowana kobieta z południa. Nie było to miejsce, w którym łatwo się żyło.

ROZDZIAŁ 2

Jane wkroiła margarynę do mąki i rozcierała ją palcami. Wolała, aby babeczki miały maślany smak, ale centrum turystyczne dysponowało ograniczonym budżetem, a ptasiarze – ornitolodzy amatorzy – zazwyczaj przychodzili na lunch tak głodni, że według niej nie czuli różnicy. Przerwała, słysząc przelatujący górą samolot, i uśmiechnęła się. Zabrał ich – i dobrze. Odleciało nim pół tuzina ptasiarzy kwaterujących w schronisku. Mniej gości oznaczało mniej pracy dla kucharki, w dodatku kiedy ludzie tkwili tu wbrew swojej woli, uwięzieni przez pogodę, stawali się marudni i sfrustrowani. Bawiło ją, kiedy musiała tłumaczyć energicznym biznesmenom, że za żadne pieniądze nie zdołają opuścić wyspy – przy nadciągającym huraganie nie wyruszyłby żaden samolot ani statek, bez względu na to, ile zaproponowaliby pilotowi czy szyprowi – ale nie podobała jej się atmosfera panująca wśród ludzi przebywających tu przymusowo niczym zakładnicy. Różnie reagowali na tę sytuację. Jedni stawali się apatyczni i zrezygnowani, inni zaś bezsensownie się złościli. Dolała do ciasta kwaśnego mleka. Chociaż codziennie przygotowywała partię babeczek i miała wrażenie, że mogłaby to robić z zamkniętymi oczami, zawsze ważyła mąkę i odmierzała mleko. Na tym polegała jej metoda – na ostrożności i precyzji. Ze śniadania pozostała jej rozpakowana kostka sera, którą trzeba było wykorzystać, starła ją więc na tarce i następnie zmieszała z ciastem. Przyszło jej na myśl, że jeżeli statek nie dotrze tu jutro, będzie musiała zacząć robić chleb. Zamrażalnik był prawie pusty. Rozwałkowała ciasto na babeczki, wykroiła z niego krążki i ułożyła na blasze do pieczenia, przyciskając każdy palcem, aby odpowiednio wyrósł. Piekarnik był wystarczająco rozgrzany, więc włożyła do niego blachę. Kiedy wyprostowała się, zobaczyła przechodzącą za oknem postać w zielonej kurtce przeciwdeszczowej. Mury domów przy starej latarni morskiej miały trzy stopy grubości, bryzgi wody pokryły szyby solą i widoczność była słaba, ale to musiała być Angela wracająca po sprawdzeniu pułapek helgolandzkich[1].
Był to drugi sezon Jane w ośrodku na Fair Isle. Przyjechała tu poprzedniej wiosny. Znalazła ogłoszenie w magazynie „Country Living” i zgłosiła się bez zastanowienia. To był impuls, być może pierwsze spontaniczne działanie w jej życiu. Potem odbyło się coś w rodzaju rozmowy kwalifikacyjnej.
„Dlaczego chce pani spędzić lato na Fair Isle?”
Oczywiście Jane spodziewała się tego pytania. Sama pracowała w kadrach i w swoim czasie przeprowadziła mnóstwo takich wywiadów. Udzieliła odpowiedzi – trochę nijakiej, ale pełnej godności, o tym, że potrzebuje jakiegoś wyzwania, czasu na zastanowienie się, jak zaplanować przyszłość. Bądź co bądź, był to tylko tymczasowy kontrakt, a zdołała wyczuć, że rozmawiająca z nią osoba jest zdesperowana. Sezon turystyczny miał się zacząć już za kilka tygodni, a kucharka, która miała zająć to miejsce, nagle wyjechała do Maroka ze swoim chłopakiem. Gdyby Jane miała udzielić prawdziwej odpowiedzi, byłaby o wiele bardziej skomplikowana.
Moja partnerka uznała, że musi mieć dzieci. Jestem przerażona. Dlaczego jej nie wystarczam? Myślałam, że nasz związek jest stabilny i szczęśliwy, ale ona mówi, że ją nudzę.
Decyzja wyjazdu na Fair Isle była odpowiednikiem dziecinnego ukrywania się z głową pod kołdrą. Uciekała przed upokorzeniem, przed rodzącym się zrozumieniem, że Dee znalazła kogoś, kto pragnie dziecka równie silnie jak ona, i w rezultacie Jane została sama i niemal bez przyjaciół. Kiedy otrzymała propozycję pracy w bazie turystycznej, zrezygnowała ze stanowiska w administracji państwowej, a ponieważ wciąż miała urlop do odebrania, zwolniła się pod koniec tygodnia. W biurze odbyła się mała uroczystość. Wino z bąbelkami i tort. Talon na książkę w prezencie. Panowało powszechnie zdumienie. Jane słynęła z rozsądku, solidności i trzeźwego myślenia. To, że mogłaby zrezygnować z kariery zawodowej oraz połączonej z nią cennej, bo powiązanej z dochodem, emerytury i rzucić wszystko, aby przenieść się na wyspę słynącą jedynie z wyrobów dziewiarskich, wydawało się całkowicie sprzeczne z jej charakterem.
„Naprawdę potrafisz gotować?” – zapytał jeden z jej kolegów, nie mogąc uwierzyć, że poważana szefowa działu kadr mogłaby się interesować czymś tak przyziemnym. W czasie szopki, jaką była telefoniczna rozmowa kwalifikacyjna, Jane zapytano także o tę umiejętność.
„O tak” – w obu przypadkach odpowiedziała całkowicie uczciwie. Jej partnerka Dee uwielbiała urządzać przyjęcia. Była dyrektorką w niezależnym przedsiębiorstwie medialnym i w czasie weekendów jej dom pełen był ludzi – aktorów, producentów i pisarzy. Jane zapewniała jedzenie na wszystkie te imprezy – poczynając od tartinek na ich słynne letnie balangi, po bankiety na tuzin osób. Wychodząc z domu w Richmond i ciągnąc za sobą wielką walizkę na kółkach, czuła pewną ulgę, zastanawiając się, kto teraz zajmie się przygotowywaniem tych wszystkich przyjęć. Jakoś nie była w stanie wyobrazić sobie, by nowa partnerka Dee, Flora, kobieta o ostrych rysach i lśniących włosach, mogła paradować w fartuchu.
Jane przybyła na Fair Isle, właściwie nie mając pojęcia, czego się spodziewać. Już sam fakt, że nie zebrała wcześniej informacji o tym miejscu, świadczył, do jakiego stopnia nie była sobą. Normalnie od tego by zaczęła. Sprawdziłaby strony internetowe, poszła do biblioteki, skompletowałaby istotne dane. Ale wszystkie jej przygotowania sprowadziły się do zakupu paru książek kucharskich. Będzie musiała przygotowywać solidne posiłki, dysponując ograniczonym budżetem, a sama myśl, że mogłaby się kiepsko sprawić w nowej roli, kłóciła się z jej charakterem.
Dotarła na wyspę statkiem pocztowym „Good Shepherd”. Był słoneczny dzień, wiał lekki południowo-wschodni wiatr i siedziała na pokładzie, patrząc na zbliżającą się wyspę. Czuła emocje odkrywcy. Przyszło jej wówczas na myśl – i uczucie to nie opuszczało jej do tej pory – że to jak spotkanie kochanki. Najpierw spojrzenie pełne sympatii, a potem rosnące zrozumienie. Wiosną, przy dobrej pogodzie, łatwo zakochać się w Fair Isle. Na klifach pełno jest morskiego ptactwa; Gilsetter, trawiasta równina na południe od portu, pokryta jest kwiatami. I ona zakochała się po uszy. Zarówno w wyspie, jak i w centrum turystycznym. Adaptowano na nie North Lighthouse, już zautomatyzowaną latarnię morską stojącą w majestatycznym odosobnieniu na wysokim, szarym klifie. Jane wychowywała się na przedmieściu i nawet nie wyobrażała sobie, że mogłaby żyć w miejscu tak dzikim i pełnym dramatyzmu. Pomyślała, że tu może być kimś całkiem innym niż ta dawna, nieśmiała kobieta, która nie potrafiła przeciwstawić się Dee. Kuchnia natychmiast stała się jej miejscem. Była ogromna. Kiedyś mieścił się tu dzienny pokój starszego latarnika; znajdowały się w nim dwa okna wychodzące na morze oraz podmurówka komina. Zajęła ją natychmiast po przybyciu, zanim rozpakowała walizkę. Była jeszcze zbyt wczesna pora roku, aby dotarli tu goście, ale personel trzeba było nakarmić.
„Co planujecie na kolację?” – zapytała wówczas, podwijając rękawy bawełnianej sukienki i zakładając przez głowę swój ulubiony, długi, niebieski fartuch. Kiedy nie usłyszała odpowiedzi, zajrzała do lodówki, a potem do zamrażarki. W lodówce w misie z nierdzewnej stali znalazła ugotowany ryż przykryty folią spożywczą, a w zamrażalniku trochę wędzonego łupacza. Przygotowała wielki garnek kedgeree, do którego – nie bacząc na koszty – użyła prawdziwego masła i wielkich kawałków jajek ugotowanych na twardo. Jedli przy stole w kuchni, rozmawiając o gniazdach białorzytki i ilości morskiego ptactwa. Nikt nie zapytał, dlaczego postanowiła przyjechać na Fair Isle i zostać kucharką.
Później Maurice powiedział, że było tak, jakby nagle to Mary Poppins pojawiła się u nich i objęła rządy. Od razu wiedzieli, że teraz wszystko będzie w porządku. Jane zawsze bardzo ceniła tę uwagę.
Poznała po zapachu, że wypieki są prawie gotowe. Wyjęła blachę, położyła ją na stole, rozdzieliła babeczki, żeby dobrze dopiekły się w środku, i z powrotem włożyła je do piekarnika. Nastawiła timer na trzy minuty, chociaż wcale nie musiała. W jej kuchni nic się nie przypalało. W każdym razie nigdy, kiedy ona w niej była.
Otworzyły się drzwi i wszedł Maurice. Miał na sobie flanelową koszulę, szary zapinany sweter, sztruksowe spodnie wypchane na kolanach i skórzane mokasyny. Wyglądał jak zaniedbany naukowiec, którym zresztą był, zanim przeniósł się na wyspę z nową, młodą żoną. Jane odruchowo włączyła czajnik. Maurice i Angela mieli własne mieszkania w ośrodku, ale on zazwyczaj przychodził rano do dużej kuchni na kawę. Jane miała ekspres i sprowadziła z Lerwick prawdziwą kawę. Maurice był jedyną osobą, z którą się nią dzieliła.
– Samolot wystartował bez problemów – oznajmił.
– Wiem, słyszałam go. – Napełniła ekspres, a potem, w chwili gdy zabrzęczał timer, wyjęła babeczki z piekarnika. – Ilu gości zostało?
Maurice odwiózł wyjeżdżających i ich bagaże do samolotu swoim land roverem.
– Tylko czworo – powiedział. – Ron i Sue Johnsowie także odlecieli. Usłyszeli prognozę i nie chcieli tu utknąć.
Jane przenosiła babeczki na półkę, żeby wystygły. Maurice roztargnionym gestem wziął jedną, przekroił i posmarował masłem.
– Przyleciał dziś Jimmy Perez ze swoją nową kobietą – oznajmił z pełnymi ustami. – James i Mary czekali na nich. Biedna dziewczyna. Kiedy wysiadła z samolotu, była biała jak płótno. I nie dziwię się. Też by mi się nie podobał taki lot.
Maurice był administratorem ośrodka. Prowadzono w nim prace naukowe, ale zapewniano także kwaterunek przyjeżdżającym przyrodnikom i ludziom chcącym zapoznać się z najbardziej oddaloną zamieszkałą wyspą Zjednoczonego Królestwa. We wrześniu było tu pełno ornitologów amatorów, na ten miesiąc bowiem przypadał szczyt migracji ptaków. A tydzień wschodnich wiatrów sprawił, że dotarły tu dwa gatunki niespotykane w Wielkiej Brytanii i kilka innych, rzadko występujących. Teraz, w połowie października i po prognozach zapowiadających gwałtowne zachodnie wiatry, centrum prawie opustoszało.
Maurice zrezygnował z pracy na uniwersytecie i poszedł na wcześniejszą emeryturę, aby zacząć działać jako wysławiany pod niebiosa gospodarz schroniska.
Jane nie była pewna, jak się czuje w tej roli, i nigdy nie przyszłoby jej do głowy, żeby wtrącać się w jego sprawy.
Dobrze jednak wiedziała, że tym, co uwielbia na wyspie, są plotki. Być może nie bardzo się to różniło od nieco złośliwych pogawędek w pokoju wykładowców niewielkiego koledżu. Wiedział o wszystkim, co się dzieje, na pozór bez żadnego wysiłku ze swojej strony. Jane zachowywała się wobec większości wyspiarzy z dystansem. Znała i lubiła Mary Perez. Kiedy miała wolne dni, była od czasu do czasu zapraszana do Springfield na lunch, ale trudno było je nazwać bliskimi przyjaciółkami.
– Jest policjantem, prawda? – Nie interesowało jej to zbytnio. Spojrzała na zegarek. Za pół godziny lunch. Zapaliła gaz pod wielkim garnkiem z zupą, zamieszała ją i nakryła pokrywką.
– Tak. Kilka lat temu Mary miała nadzieję, że może wróci, kiedy działka się zwolniła, ale pozostał w Lerwick. Jeżeli nie będzie miał syna, stanie się ostatnim Perezem na Szetlandach. A zamieszkiwali na Fair Isle od czasu, kiedy wyrzuciło na brzeg pierwszego z nich, marynarza z hiszpańskiej Armady.
– Córka mogłaby zatrzymać nazwisko i przekazać je dalej – oznajmiła ostro Jane. Pomyślała, że Maurice powinien bardziej niż ktokolwiek inny zdawać sobie sprawę z niebezpieczeństw wynikających z genderowych stereotypów. Wszyscy goście zakładali, że to on jest zarządcą centrum, Angela zaś zajmuje się księgowością i gospodarowaniem. W rzeczywistości Angela była naukowcem. Wspinała się na klify, żeby obrączkować petrele lodowe i nurzyki, wychodziła w morze na zodiaku[2], aby policzyć ptaki morskie, natomiast Maurice odbierał telefony, kierował personelem i zamawiał papier toaletowy. Zresztą z powodów zawodowych Angela zatrzymała po ślubie nazwisko panieńskie.
Maurice uśmiechnął się.
– Oczywiście, ale dla Jamesa i Mary nie byłoby to tym samym. Szczególnie dla Jamesa. I tak bardzo przeżywa, że Jimmy nie przejmie „Good Shepherda”. James chce wnuka.
Jane przeszła do jadalni i zaczęła nakrywać do stołu.

 
Wesprzyj nas