Akcja powieści “Czas wyborów” toczy się w niedalekiej, niesprecyzowanej przyszłości. Po wyjściu z Unii Europejskiej Wielka Brytania jest rządzona przez Partię – radykalnie prawicowe ugrupowanie…


Czas wyborówAkcja powieści toczy się w niedalekiej, niesprecyzowanej przyszłości. Po wyjściu z Unii Europejskiej Wielka Brytania jest rządzona przez Partię – radykalnie prawicowe ugrupowanie, którego polityka opiera się na skrajnie nacjonalistycznych wartościach. Wszystkie osoby urodzone poza granicami kraju zostają zmuszone do natychmiastowego opuszczenia państwa.

Niezastosowanie się do nakazu grozi aresztowaniem i przymusową deportacją, a ukrywanie nielegalnych imigrantów stanowi przestępstwo.

Nastoletnia Zara jest jedyną osobą, która wie, kto jest winny śmierci jej przyjaciółki Sophie. Przebywa jednak w kraju nielegalnie i nie może wyznać tej tajemnicy nikomu. Nawet Ashowi, chłopakowi, którego kocha. Chłopakowi, który musi poznać prawdę.

W czasie, gdy kraj przygotowuje się do następnych wyborów, Zara staje przed koniecznością podjęcia trudnej decyzji, która zaważy nie tylko na jej życiu.

Jak przemówisz, kiedy odebrano ci prawo głosu?

Tracey Mathias
Czas wyborów
Przekład: Anna Wróblewska
Wydawnictwo YA!
Premiera: 13 marca 2019
 
 

Czas wyborów


Ustawa o imigracji i prawie pobytu

Z Wikipedii, wolnej encyklopedii
Projekt Ustawy o imigracji i prawie pobytu z 20(…) roku został skierowany do brytyjskiego parlamentu pod koniec 20(…) roku i stał się obowiązującym aktem prawnym w sierpniu roku następnego. Ustawa ta wprowadziła w życie politykę British Born, którą Partia zaproponowała w swoim programie wyborczym w trakcie kampanii z roku 20(…). Zasadniczo przepisy te stanowią, że każda osoba, która urodziła się poza granicami Wielkiej Brytanii i przebywała w tym kraju mniej niż 25 lat, nie posiada automatycznego prawa do pozostania na jego terytorium.
Po uchwaleniu ustawy wszystkie osoby spełniające te kryteria musiały obowiązkowo zgłosić się do nowo utworzonej Agencji Narodowej (AN) w celu poddania się procedurze oceny. System oceniania miał charakter punktowy. Pod uwagę brano między innymi historię zatrudnienia i poziom dochodów, historię pobieranych świadczeń, znajomość języka angielskiego, wyroki skazujące, kwalifikacje zawodowe, umiejętności techniczne itp. Około 20 procent osób poddanych ocenie zachowało prawo pobytu, natomiast pozostałe 80 procent w większości poddano repatriacji. Nieustalona liczba osób zbiegła i nielegalnie przebywa w Wielkiej Brytanii, narażając się na aresztowanie, konfiskatę środków finansowych i innego majątku oraz przymusową deportację. Obywatele Wielkiej Brytanii mają prawny obowiązek zgłaszania nielegalnych imigrantów do AN.

Rozdział 1

Ash

Hej, Sophie!
Jest 12 grudnia, już prawie koniec semestru. Powinienem być w szkole, ale psorka D. jest na zwolnieniu i odwołali zajęcia z filozofii. Reszta klasy dekoruje świetlicę; podwieszają baloniki i łańcuchy świąteczne do sufitu. Mnie się nie chciało. Zwolniłem się, wyszedłem na spacer i wylądowałem w jakiejś kawiarni na South Bank. Napisałem rozprawkę i zrobiłem kilka zadań z matmy. Czy wiesz, że można udowodnić, że nieskończoność minus nieskończoność równa się pi?
W tym tygodniu miałem rozmowę wstępną. Uniwerek zacznie się za 292 dni. To trochę ponad 25 milionów sekund. Oczywiście, o ile otrzymam ofertę z uczelni. I o ile będę miał wystarczająco dobre oceny.
Jest już jarmark bożonarodzeniowy. Pamiętasz te stragany wzdłuż Tamizy z horrendalnie drogim towarem? Uwielbiałaś tam chodzić.
Muszę już iść.
A.

Skasował list, opróżnił kosz na pulpicie, spakował laptopa i dopił resztkę zimnej kawy. Filiżanka pozostawiła na blacie mokre, przecinające się kręgi, przypominające zbiory w diagramie Venna. Starł je dłonią do czysta. Wyszukał w telefonie wykład z filozofii, wcisnął słuchawki do uszu i wyszedł na zewnątrz. Zapadał zmrok, a na budynkach po drugiej stronie rzeki wyświetlano już ogromne projekcje przedstawiające na przemian flagę Anglii i godło Partii – pochodnię z wijącymi się płomieniami. Obrazy migotały, rozpraszały się, gasły i ponownie wracały do życia. Głos w słuchawkach zastanawiał się, czy można udowodnić, że cokolwiek istnieje poza jego umysłem. „Musi istnieć, do cholery” – pomyślał. A to wszystko, co wydarzyło się w ciągu ostatnich 16 miesięcy (około 41 500 000 sekund)? Nie chciałby tego wymyślić; nie chciałby tkwić w umyśle, który był w stanie wymyślić coś takiego.
Stracił wątek wykładu, wyłączył go, po czym pospiesznie przeszedł przez most i zbiegł po schodach na stację metra. Kiedy dotarł na peron, kolejka właśnie odjeżdżała. Aby zabić czas, zaczął studiować plakaty po drugiej stronie torów (standardowe ogłoszenia rządowe i reklamy kolejnego filmu o drugiej wojnie światowej); rzucił okiem na nagłówek porzuconej na ławce gazety (Dla kogo pechowa data? Premier potwierdził datę wyborów: piątek, trzynastego lutego); przeszedł się na drugi koniec peronu. W końcu nadjechał pociąg. Ash wszedł do ostatniego wagonu i usiadł na trzecim siedzeniu po prawej. Ponownie włączył wykład z filozofii i starał się skoncentrować, utkwiwszy wzrok w podłogę. Pociąg, rwąc, ruszał i się zatrzymywał, ruszał i się zatrzymywał. Siedzący naprzeciw właściciel lśniących butów wysiadł.
Zastąpiły je buty do biegania, ale takie z prawdziwego zdarzenia, z amortyzowanymi, specjalnie zaprojektowanymi podeszwami. Były znoszone i zdarte – jakby miały za sobą setki przebytych mil. Podniósł na chwilę wzrok. Właścicielką butów okazała się dziewczyna o długich ciemnych włosach, które zakrywały jej twarz. Była pogrążona w lekturze. Miała na sobie szare, luźne spodnie dresowe ze ściągaczami przy kostkach i granatową kurtkę przeciwdeszczową, taką kompaktową, którą w razie potrzeby można zwinąć i schować do kieszeni. Lekka kurtka, mały plecak na podołku, dresy, adidasy: wyglądała na gotową do biegu.
Kolejka zwolniła przed stacją Camden Town. Dziewczyna wstała, zawahała się, po czym usiadła z powrotem, patrząc wprost na niego. Miała bladą, poważną twarz i ciemne oczy. Zatrzymała wzrok na Ashu, aż zaczerwienił się i spuścił głowę. Drzwi się zamknęły, pociąg zadrżał i ruszył dalej, nabierając prędkości. Dwie minuty do kolejnego przystanku. Ash odliczał w myśli 120 sekund. Przy 77. światła w kolejce zaczęły migotać i gasnąć. Pociąg najpierw zwolnił, a później całkiem się zatrzymał. Ash był pewny, że za minutę ruszy z powrotem i zaczął ponownie liczyć sekundy, tym razem do przodu. Doliczył do 200, ale nadal nic się nie działo. Pociąg stał pogrążony w mroku. Gdyby ludzie nie powyjmowali swoich telefonów, byłoby ciemno choć oko wykol. Ktoś zaczął głośno narzekać:
– Cholerny londyński zbiorkom. Ci idioci nie potrafiliby nawet zorganizować popijawy w pijalni wódki.
Kilka osób się zaśmiało. Jakieś dziecko zaczęło płakać. Kolejka nadal stała w miejscu. „To pewnie następna przerwa w dostawie prądu” – pomyślał. Spojrzał na dziewczynę. Mężczyzna siedzący obok niej patrzył w komórkę; migotliwe światło telefonu sąsiada rozjaśniało twarz dziewczyny, sprawiając jednocześnie, że jej oczy wyglądały jak dwie ciemne studnie. „Pewnie się boi” – stwierdził Ash. Włączył latarkę w telefonie i pochylił się w jej stronę.
– Wszystko w porządku? Nie przejmuj się, to pewnie tylko awaria zasilania.
– Wiem, ale… Po prostu jestem spóźniona.
Spojrzał wymownie na jej buty.
– Zapewne szybciej byś dobiegła.
Uśmiechnęła się przelotnie. Ich oczy spotkały się na moment.
– Pewnie masz rację.
Miał ochotę kontynuować rozmowę.
– Co czytasz?
Przechyliła książkę w jego stronę, żeby mógł odcyfrować tytuł. Cztery kwartety, T.S. Eliot. Poezja. Podarował kiedyś Sophie tomik poezji – Poems on the Underground.
– No, no, poezja w metrze. Teraz to się rzadko zdarza.
Żart był raczej słaby – nawiązywał do plakatów rządowych, które zastąpiły popularną kiedyś w wagonach i na stacjach londyńskiego metra poezję, ale dziewczyna uśmiechnęła się mimo to. Położyła dłoń na okładce książki.
– Czytałeś?
– Nie – odparł. – Mogłabyś przeczytać fragment…? To znaczy, jeśli chcesz…
Dobrze, że byli pogrążeni w ciemności, bo poczuł, jak cały czerwienieje z zażenowania. Dziewczyna popatrzyła na niego przez chwilę, po czym otworzyła książkę i pochyliła się do przodu, aby skorzystać ze światła, które rzucał jego telefon. W drugiej części wagonu dziecko nadal płakało, a gość od popijawy stracił w ciemności swoje poczucie humoru.
– Co się tu, do cholery, dzieje? Ile można czekać?! Poza tym mogłaby pani uciszyć dzieciaka!
Dziewczyna zaczęła czytać. Ash nie miał zielonego pojęcia, o co w tym wszystkim chodziło. Wyłapywał tylko oderwane od siebie zwroty i wyrażenia, ale nie był w stanie poskładać ich w sensowną całość.
Zatracił się w niskim głosie dziewczyny; w klatce piersiowej poczuł, że zbiera mu się na łzy.
„Nie. Nie, nie, nie. Tylko nie to, nie teraz”.
Ale koniec końców nie zaczął płakać. Z początku wydawało mu się, że zacznie, ale nie. To był jakiś nowy stan, poczucie narastającego napięcia, czegoś, co trudno opanować – ale jednak nie płacz. Coś innego, lżejszego. Nie czuł się tak od dawna – na pewno nie przez ostatnie 41 500 000 sekund, a może jeszcze nigdy. Wiedział tylko jedno: że mógłby tak siedzieć w ciemności, słuchając jej głosu, i odczuwać, odczuwać… ten stan, czymkolwiek on był.
Nagły błysk silnej latarki sprawił, że przestała czytać. Dwóch pracowników metra w wysokich butach i kurtkach odblaskowych weszło do wagonu i przeszło przez niego, głośno tupiąc. Dziecko wciąż płakało, a facet maruda nadal marudził o cyberterroryzmie i potrzebie wzmocnienia bezpieczeństwa.
– No i chciałbym wiedzieć, gdzie jest policja, do jasnej cholery.
– To awaria zasilania, proszę pana – powiedział jeden z pracowników metra.
No jasne, awaria. Ash podniósł się, założył plecak na ramiona i starał się trzymać w pobliżu dziewczyny. Najpierw zeszli na chrzęszczący żwir w kamiennym tunelu, żeby przejść po nieczynnym torowisku do stacji Chalk Farm, a następnie wspiąć się po pięćdziesięciu czterech schodach awaryjnych na powierzchnię ziemi. Przy barierkach policja sprawdzała dokumenty tożsamości. Wygrzebał z kieszeni swój dowód, przeszedł kontrolę i wylądował na chodniku. Padał deszcz. Byłoby całkiem ciemno, gdyby nie światła radiowozu i karetki zaparkowanej przed stacją metra, rzucające niebieskie światło na mokrą jezdnię.
Znał już tę scenę, przeżył ją.
Wrażenie déjà vu to umysł płatający figla. Jego kumpel Jas, który zamierzał zdawać psychologię na poziomie rozszerzonym, wytłumaczył mu to w następujący sposób: déjà vu występuje wtedy, gdy jedna połowa mózgu zarejestruje coś wcześniej niż druga. Albo coś w ten deseń. Problem polegał jednak na tym, że… to nie było déjà vu. On już naprawdę to kiedyś widział: niebieskie światła, mokrą jezdnię…
– Wszystko w porządku? – zapytała dziewczyna.
Mrugnął kilka razy, żeby wrócić do rzeczywistości, i przetarł sobie czoło wierzchem dłoni.
– Tak – zdołał wykrztusić. – A co z tobą? Jak zamierzasz wrócić do domu?
– Przejdę się.
– W którą stronę?
– Pod górę… na wzgórze.
– Ja też tam idę.
Oświetlał drogę telefonem. Awaria zasilania nie oszczędziła niczego. Budynki mieszkalne, ulice – wszystko było pogrążone w ciemności. Przerwa w dostawie prądu musiała mieć ogromny zasięg, bo na niebie nie było widać łuny, która zwykle rozświetlała miasto. Sklepy i kawiarnie na wzgórzu były zamknięte. Tylko w pubie położonym w połowie drogi na wzgórze dostrzegł świece w oknach i usłyszał stłumiony śpiew brytyjskiej pieśni patriotycznej:
– La-a-and of Ho-o-ope and Glo-o-ry…
To musiała być lokalna komórka Partii, która bawiła się może nie najciszej, ale za to miała sobie za nic awarię zasilania. Teren obok pubu patrolowała straż sąsiedzka: pan Smith z mieszkania na parterze i pan Clyde z bloku naprzeciwko.
– Musicie wracać do domu – pouczył ich Smith. – I siedźcie tam, dopóki nie wróci zasilanie.
Ash kiwnął potakująco głową, a kiedy patrolujący oddalili się na tyle daleko, żeby go nie słyszeć, zapytał:
– Gdzie musisz się dostać?
– Na East Finchley.
– To naprawdę daleko, kilka mil.
– Pobiegnę na skróty przez park Heath.
Park Heath był ogromny. Gdy wyobraził ją sobie biegnącą przez cały ten teren, w ciemności… Mogło jej się przydarzyć dosłownie wszystko.
– Mogę cię zawieźć, jeśli chcesz.
– Naprawdę?
– Pewnie.
Wcale nie był tego taki pewien, bo egzamin na prawo jazdy zdał ledwo tydzień wcześniej, a jazda autem w trakcie awarii zasilania była średnim pomysłem. Jego mama byłaby bardzo zła, gdyby się o tym dowiedziała. Ale widział, że dziewczyna się bała. Nie mógł jej tak zostawić.
A przede wszystkim nie chciał jej zostawić. Weszli na wzgórze i skręcili na rogu. Zatrzymał się przy schodach i popatrzył na blok. W niektórych oknach widać było delikatne migotanie świeczek, ale na najwyższym piętrze panowała całkowita ciemność. Mama pewnie nadal była w pracy albo siedziała uwięziona w metrze. Odwrócił się do dziewczyny.
– Muszę pójść po kluczyki do auta. Chcesz wejść do środka razem ze mną?
– Słucham?
Wydawała się zaskoczona. Zaczął się jąkać:
– No bo… tu jest strasznie zimno.
– Ach, rozumiem. Czyli tutaj mieszkasz, tak?
Weszli razem po schodach i do środka budynku. Kiedy zatrzasnęły się drzwi wewnętrzne do klatki, Ash zerknął na dziewczynę. Oświetlenie awaryjne było bardzo słabe. Jej twarz ginęła w mroku, nie dawała się odczytać.
– A może mogłabyś chwilę zostać? Przeczekać brak prądu?
– Nie, niestety. Nie da rady.
Nie chciał, żeby sobie poszła.
– Pewnie, rozumiem. Zaraz wracam.
Pobiegł na górę. Kiedy otworzył drzwi, Lulu rzuciła się na niego jak jakiś diabelski pies na spidzie.
– Siad, siad. – Odepchnął ją i oświetlił sobie drogę do kuchni. Nadal nie potrafił poruszać się po tym mieszkaniu w ciemności. Zabrał kluczyki. Lulu skomlała i łasiła się do niego. Siedziała w zamknięciu cały dzień.
– Dobrze, dobrze – powiedział do psa. – Niech ci będzie… Lepiej, żebyś wyszła.
Suczka potruchtała po schodach, wyprzedzając go. Kiedy Ash zszedł na dół, skakała już na dziewczynę i lizała jej ręce.
– Siad, Lulu! Siad! Przepraszam. Potrzebuje porządnej tresury.
– Nic nie szkodzi. – Dziewczyna przykucnęła, żeby potargać uszy Lulu. – Nazywa się Lulu, tak?
– Tak. – Dopiero teraz zorientował się, że nie przedstawili się sobie. – Ja jestem Ash. A ty?
– Zara. Ash i co dalej?
– Hammond. Zara…?
– Jones. Przepraszam cię, Ash, ale naprawdę muszę już wracać do domu.
„Nie idź, proszę” – pomyślał. Wypuścił ją i Lulu w zimną ciemność, znalazł samochód, wepchnął suczkę na tylne siedzenie, a z przodu uprzątnął swoje adidasy, żeby zrobić miejsce dla Zary. Kiedy ruszył, przednie światła samochodu rozproszyły ciemność. Wprawdzie nie zaczął żałować, że zaoferował Zarze podwózkę, ale prowadząc, zrozumiał, dlaczego ludzie mówili, żeby nie jeździć w trakcie awarii prądu. W dole widział poświatę bijącą od szpitala, który pracował na zasilaniu awaryjnym, ale z każdej innej strony atakowała ich absolutna ciemność. Prowadził auto jak jego własna prababcia: pochylony do przodu, ręce zaciśnięte na kierownicy, wpatrując się przed siebie, z prędkością dwudziestu mil na godzinę. Tak było bezpiecznie: droga hamowania przy takiej prędkości wynosiła czterdzieści stóp, a reflektory oświetlały dystans cztery razy dłuższy.
Ale wcale nie czuł, żeby było bezpiecznie.
Miał wrażenie, że w każdym momencie coś może wyskoczyć z ciemności.
Powoli podjechali pod górkę na High Street, minęli zamkniętą stację metra i podążyli dalej – wąską, stromą drogą w stronę Heath. Zazwyczaj z tego miejsca można było podziwiać mieniące się w dole światła miasta. Ale nie tej nocy. Cały Londyn był odcięty od prądu. Droga biegnąca przez Heath była zupełnie ciemna, wyłączając światła jego samochodu, które odbiły się w oczach stojącego im na drodze lisa. Na widok zwierzęcia Lulu zaczęła wściekle szczekać. Kiedy się w końcu uspokoiła, dotarli do East Finchley. Przejeżdżali właśnie pod mostem kolejowym, kiedy Zara się odezwała:
– Możesz się tu zatrzymać.
– Ale możemy podjechać pod sam twój dom…
– Naprawdę nie trzeba. Mieszkam tuż za rogiem. Możesz mnie tu wysadzić.
Zatrzymał się na poboczu. Zara otworzyła drzwi, za kilka sekund rozpłynie się, zniknie z jego życia.
– Poczekaj. Dasz mi swój numer telefonu?
Nie odpowiedziała. Wpatrywała się wprost przed siebie, w ciemność.
– Zaro?
– Lepiej ty daj mi swój. – Rozpięła plecak i wyjęła z niego tomik poezji oraz długopis. Otworzyła książkę na ostatniej stronie, która była już pełna notatek. Napisała: „Ash Hammond”. Powoli, uważnie podyktował jej swój numer, obserwując, czy poprawnie go zapisuje. Na koniec narysowała wokół niego nieregularną obwódkę.
– Zadzwonisz, prawda? – zapytał, ale jej już nie było. Zamknęła drzwi, a ciemność natychmiast ją pochłonęła.

Zara

Panowała ciemność absolutna, która przypominała jej bezgwiezdne, bezksiężycowe noce z dzieciństwa, gdy mieszkała jeszcze na wsi. Chadzała wtedy ścieżką w stronę lasu i wyłączała latarkę, żeby spowiła ją czerń nocy – tak gęsta, że można było poczuć jej dotyk, zaczerpnąć jej w płuca. Teraz Zarze przydałaby się latarka, ale jej telefon został w domu, bo bezpieczniej było nie wynosić go na zewnątrz. Szła po omacku, kierując się dotykiem. Wymacywała dłonią murek ogrodu, ocierając się o wilgotne łodygi wonnej lawendy i rozmarynu i kalecząc skórę o kolce róży. Przeszła przez uliczkę, skręciła, po czym wdrapała się na niewielki pagórek. Przez niestarannie zasunięte zasłony w oknie dużego pokoju sączyła się delikatna strużka światła świec. W oknie na pewno stała mama, wpatrując się w ciemność i zachodząc w głowę, gdzie podziała się jej córka. Kiedy Zara weszła do przedpokoju, mama już na nią czekała, stanąwszy w drzwiach salonu. W rękach trzymała świecę. Mimo półmroku Zara zauważyła, że ma szeroko otwarte oczy.
– Zara! Gdzie byłaś?
– Săr’mâna, mamo. – Zara weszła do dużego pokoju, mijając stojącą w progu mamę. Świece rozstawione na kominku i stole rzucały ciepłe światło na porysowaną drewnianą podłogę i czerwony dywanik. Z ulgą usiadła na kanapie i odchyliła głowę do tyłu. Migotliwe światło świec sprawiało, że na suficie tańczyły chybotliwe cienie.
– Gdzieżeś ty była, dziewczyno? – zapytała ponownie mama. – Jest już wpół do siódmej.
– Wiem.
– No więc co się stało? Przecież ci mówiłyśmy, że masz tam pójść, a potem wracać prosto do domu. I jak, masz go?
Zara przytaknęła. Rozpięła suwak kieszeni, wyłuskała z niej białą plastikową plakietkę i rzuciła na blat stołu. Mama podniosła ją i zaczęła uważnie studiować wszystkie szczegóły: czcionkę, zdjęcie, czerwono-niebieskie logo, numer seryjny, odcisk palca na rewersie…
– Jest w porządku – zapewniła Zara. – Działa. Musiałam go użyć, żeby wydostać się ze stacji metra.
– Jakiego znowu metra?! Miałaś wziąć taksówkę!
– Wiem… ale ten facet wziął za plastik więcej, niż mówiłaś. Musiałam wyłożyć pieniądze przeznaczone na taryfę, żeby dopłacić. Na szczęście wystarczyło. Wszystko jest okej. – Ale głos jej drżał, gdy wypowiadała te słowa. Wzdrygnęła się, przywołując z pamięci obraz posępnego wieżowca w Camberwell. Okna mieszkań były albo osmolone, albo pozabijane dechami, a klatka schodowa cuchnęła tłuszczem, wilgocią i dymem. Przypomniała też sobie niskiego mężczyznę, który otworzył jej stalowe drzwi na ostatnim piętrze. Wnętrze mieszkania było jego małym królestwem, w którym rządził, otoczony komputerami, skanerami i drukarkami, a poświata z ekranów odbijała się w jego metalowych oprawkach i cienkich szkłach okularów. „Sorry, nie mogę tego zrobić za sto pięćdziesiąt funtów. Usługa podrożała. Ponoszę spore ryzyko, sama rozumiesz…” .
Mama usiadła obok i wzięła Zarę za rękę.
– Przepraszam. Powinnam była pojechać z tobą.
– Mamo, daj spokój. Bez ciebie jestem bezpieczniejsza. Nie masz angielskiego akcentu i doskonale o tym wiesz. Zresztą już po wszystkim. Wszystko poszło dobrze. – Wyrwała dłonie z uścisku mamy i podeszła do okna. Wyjrzała na zewnątrz przez szczelinę w zasłonach. Wpatrując się w wątłe światła z domu naprzeciwko, przyznała przed sobą, że przecież wszystko poszło fatalnie: w oczach mężczyzny pojawił się jakiś niezdrowy błysk i podszedł o krok bliżej. „Jeżeli nie masz pieniędzy… No wiesz… W końcu musisz mieć ten dowód, co nie?”. Zaczęła się jąkać. „Nie, nie. Mam. Mam pieniądze”. Wydobyła z torebki kasę na taksówkę, rzuciła mu ją prosto w twarz, chwyciła delikatną plastikową plakietkę, która była jeszcze ciepła, bo praktycznie wyjęta prosto z drukarki, i zaczęła biec.
Z szybkością gazeli podążała w stronę rzeki, wzbijając w górę walające się po szarych ulicach śmiecie i stare liście. Mijała przystanki autobusowe oblepione plakatami, których treść dotarła do niej dopiero w metrze. Pełno jej było na ruchomych ekranach i na niewielkiej przestrzeni nad oknami, gdzie kiedyś umieszczano czasem fragmenty poezji.
ZNASZ NIELEGALNEGO IMIGRANTA?
MASZ OBOWIĄZEK GO ZGŁOSIĆ.

 
Wesprzyj nas