Relacje ludzi, którzy pod przymusem usuwali skutki katastrofy w Czarnobylu, zebrał w książce „Likwidatorzy Czarnobyla” Paweł Sekuła. Reporter ukazuje też, jak wpłynęła ona na rozpad Związku Sowieckiego.
26 kwietnia 1986 roku w reaktorze jądrowym bloku energetycznego nr 4 Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej w wyniku przegrzania reaktora doszło do wybuchu wodoru, pożaru oraz potężnego wycieku substancji radioaktywnych. Była to największa katastrofa w historii energetyki jądrowej i jedna z największych katastrof przemysłowych XX wieku.
W wyniku awarii skażeniu promieniotwórczemu uległ obszar od 125 000 do 146 000 km² terenu na pograniczu Białorusi, Ukrainy i Rosji, a wyemitowana z uszkodzonego reaktora chmura radioaktywna rozprzestrzeniła się po całej Europie. W efekcie skażenia ewakuowano i przesiedlono ponad 350 000 osób. Rozmiary awarii wymagały od władz sowieckich zaangażowania ogromnych środków materialnych i ludzkich ze wszystkich republik, aby ograniczyć destrukcyjne skutki wypadku.
Z perspektywy czasu wybuch czwartego reaktora okazał się więc katastrofą nie tylko techniczną i ekologiczną, lecz także społeczną i światopoglądową. Obnażył niedomogi komunistycznej gospodarki i planowania, bylejakości pracy i traktowania obywateli w charakterze mięsa armatniego w sytuacjach kryzysowych. Wywarł wpływ na życie wielu pokoleń, zwłaszcza osób ewakuowanych i tak zwanych likwidatorów – żołnierzy i osób cywilnych wysłanych przymusowo do zwalczania skutków awarii.
Likwidatorzy to określenie nadane w Związku Sowieckim ludziom, którzy usuwali skutki katastrofy elektrowni jądrowej w Czarnobylu na miejscu zdarzenia. Szacuje się, że łącznie w akcjach na terenie Czarnobyla brało udział od 600 000 do 800 000 ludzi. Byli to między innymi strażacy odpowiedzialni za gaszenie pożaru, żołnierze zabezpieczający teren i pilnujący ewakuacji, górnicy drążący tunel pod reaktorem, budowniczowie słynnego sarkofagu na reaktorze, który miał zabezpieczyć uszkodzony reaktor czy najliczniejsza grupa – zwykli robotnicy czyszczący zabudowania elektrowni z promieniotwórczych pyłów, rozrzuconych po okolicy częściach reaktora, grafitowych prętów z rdzenia i usuwający zwały skażonej ziemi. Według danych z archiwów cywilnych i wojskowych, do których sięgnął Paweł Sekuła, w latach 1986-1989 na 30-kilometrowym obszarze o najwyższym stopniu skażenia wokół elektrowni w Czarnobylu, pracowało około 20 tysięcy likwidatorów z republik bałtyckich Związku Sowieckiego.
Paweł Sekuła w książce „Likwidatorzy Czarnobyla. Nieznane historie” prezentuje zapis zebranych w latach 2012–2018 ustnych relacji mieszkańców Łotwy (narodowości łotewskiej i polskiej), którzy uczestniczyli w minimalizacji skutków katastrofy, a także ich rodzin, uzupełniony o materiały archiwalne, prasowe i fotograficzne. W przytoczonych przez autora wypowiedziach likwidatorów można odnaleźć wiele cech wspólnych: początkowa dezorientacja, brak informacji o skali zagrożenia, narastające uczucie wykorzystania przez sowieckie władze, wreszcie bunt i chęć przeciwstawienia się nieludzkiemu systemowi, który doprowadził do tego, że tysiące likwidatorów zdrowiem i życiem zapłaciło za typowo radziecki bałagan, fuszerki projektantów elektrowni oraz tradycyjne w ZSRS ignorowanie zasad bezpieczeństwa i zdrowego rozsądku.
W przytoczonych przez autora wypowiedziach likwidatorów można odnaleźć wiele cech wspólnych: początkowa dezorientacja, brak informacji o skali zagrożenia, narastające uczucie wykorzystania przez sowieckie władze, wreszcie bunt i chęć przeciwstawienia się nieludzkiemu systemowi
Spośród czarnobylskich likwidatorów większość została zmuszona do pracy w warunkach zagrażających życiu i zdrowiu na mocy rozkazu wojskowego lub decyzji administracyjnej, nie znając zagrożeń płynących z przebywania w silnie napromieniowanym środowisku. Tylko niektórzy, fachowcy wykształceni w zakresie skażeń, mieli świadomość wpływu przebywania w zonie na ich zdrowie. „Uwierzyłem oficerowi, że wyprawa nie będzie zbyt niebezpieczna dla zdrowia i 45 dni (na tyle mieliśmy zostać oddelegowani do usuwania skutków katastrofy) nie wpłynie negatywnie na moje życie. Gdybym tylko wiedział, jak przedstawiały się prawdziwe okoliczności! Wtedy zgodziłem się pomóc krajowi, w którym przecież sam mieszkałem i gdzie dorastały moje dzieci” – wspomina jeden z bohaterów książki, mjr Gunārs Opmanis.
Przekazy uczestników akcji w Czarnobylu pokazują również drogi, jakimi trafili do grona likwidatorów, codzienne życie w czarnobylskiej zonie, problemy, z którymi przyszło im się zmagać i „czarnobylskie protesty”, do których doszło latem 1986 r. wśród zmobilizowanych do usuwania skutków katastrofy rezerwistów. Opowieści bohaterów książki to także szara i trudna rzeczywistość, w której żyli weterani Czarnobyla po powrocie do ojczyzny, często pozostawieni sami sobie, pozbawieni specjalistycznej opieki i pomocy.
Jak wspominają rozmówcy Pawła Sekuły Czarnobyl trwa w pamięci zbiorowej narodu do dziś jako wydarzenie, które wywarło znaczący wpływ na łotewskie społeczeństwo, stając się preludium do masowych protestów i wystąpień w obronie tożsamości narodowej oraz organizowania ruchów obywatelskich i opozycyjnych. To właśnie likwidatorzy i ich relacje po powrocie do kraju zapoczątkowały szeroki sprzeciw społeczny wobec ustroju.
Politycznie katastrofa w Czarnobylu miała wielkie znaczenie dla sowieckiej głasnosti, powstania ruchów ekologicznych i niepodległościowych w republikach bałtyckich i stała się jednym z kluczowych czynników ostatecznego rozpadu Związku Sowieckiego w 1991 roku i ukształtowanie się nowej Europy Wschodniej. ■Robert Wiśniewski
Magazyn Dobre Książki objął publikację patronatem medialnym
Likwidatorzy Czarnobyla
Likwidatorzy Czarnobyla. Nieznane historie
Wydawnictwo Naukowe PWN
Premiera: 29 marca 2019
Magazyn Dobre Książki objął publikację patronatem medialnym
SŁOWO WSTĘPNE
W kwietniu 1986 r. w księgarni naukowej w Rydze pojawiła się książka Awarie w elektrowniach jądrowych i ich następstwa. Była bardzo droga. W pracy – Ryskim Instytucie Politechnicznym na Wydziale Chemii – o awarii w Czarnobylu nikt nie rozmawiał. Czyli awaria musiała być niewielka – pomyślałem. Nie było czasu słuchać zagranicznych stacji radiowych. W pierwszych dniach maja miałem sen – jako dozymetrystę powołano mnie do likwidacji skutków wybuchu w Czarnobylu. Następnego dnia pobiegłem do księgarni, ale książki o awariach w EJ już nie było. W mieście zrobiło się bardzo niespokojnie. Nie wiedziałem, że już wtedy zostałem zaliczony do kadr pułku Obrony Cywilnej Łotewskiej SRR. Dwadzieścia lat wcześniej podczas służby wojskowej w Samodzielnej Kompanii Obrony Przeciwchemicznej 1 Dywizji Pancernej (Nadbałtycki Okręg Wojskowy) nabyłem znaczną wiedzę teoretyczną i praktyczną z zakresu rozpoznania chemicznego i radiologicznego, znałem plusy i minusy wszystkich urządzeń dozymetrycznych, miałem też doświadczenie pracy z różnymi izotopami promieniotwórczymi.
Grom uderzył 8 maja o godzinie 12:40, gdy wezwali mnie prosto z pracy na pierwszy wydział Instytutu. Tam oznajmili mi, że zostałem zmobilizowany na ćwiczenia wojskowe i w ciągu godziny muszę się stawić w wojskowej komendzie uzupełnień przy ulicy Lenina. W trolejbusie przyszło mi do głowy, że to trochę nieuczciwe. Tylko chory na głowę oficer organizuje ćwiczenia wojskowe trzy dni przed świętami (Dzień Zwycięstwa). Niewątpliwie musiało to być związane z awarią w Czarnobylu. Ostatecznie w wojenkomacie wszystko się potwierdziło.
Na spotkanie wyszedł stary pułkownik-chemik. Uwierzyłem oficerowi, że wyprawa nie będzie zbyt niebezpieczna dla zdrowia i 45 dni (na tyle mieliśmy zostać oddelegowani do usuwania skutków katastrofy) nie wpłynie negatywnie na moje życie. Gdybym tylko wiedział, jak przedstawiały się prawdziwe okoliczności! Wtedy zgodziłem się pomóc krajowi, w którym przecież sam mieszkałem i gdzie dorastały moje dzieci.
Pierwszy dzień naszej wyprawy na Ukrainę minął dobrze. Wątpliwości co do rozmiaru awarii pojawiły się, kiedy wjechaliśmy na Białoruś. Tam miejscami poziom promieniowania bywał znacznie podwyższony. Kolejne wydarzenia przekonały mnie, że rekomendowany przez dowództwo tryb podwyższonej tajemnicy (zakaz informowania mieszkańców o stanie radiologicznym) stał w niezgodzie z moim sumieniem. Trzeba było udzielać ludziom maksimum informacji.
12 maja o poranku przybyliśmy na stację Owrucz – 35 kilometrów od reaktora, nasz obóz rozbiliśmy w wiosce Buda-Warowyczi. Z obozu wyjeżdżaliśmy na zwiad dozymetryczny. Tak rozpoczęła się nasza epopeja czarnobylska. Codzienna rutyna i coraz trudniejsze zadania. Życie w obozie było wypełnione do granic możliwości. Minęły dwa tygodnie, zanim oswoiliśmy się z sytuacją i zrozumieliśmy, że podejmujemy wysiłki wbrew zdrowemu rozsądkowi. Zniszczony czwarty reaktor systematycznie zapełniał otaczające środowisko nowymi porcjami promieniotwórczych nuklidów i sprawiał, że w maju i czerwcu dezaktywacja została wykonana na próżno.
Zdrowie. W maju zbadali nam krew. Ilość białych krwinek systematycznie spadała. Pojawiły się problemy z układem pokarmowym. Pod koniec czerwca wystąpiły zaburzenia błędnika. Obiecali mi zmianę 10 lipca. Trzeba było jakoś dociągnąć. Do zmiany doszło wcześniej i 5 lipca byłem już w domu. W Rydze – od razu do szpitala.
Pielęgniarki wykazywały duże współczucie i dzięki temu udało mi się zobaczyć wyniki moich badań (które przede mną ukrywano). Domyśliłem się, jako specjalista, że musiałem otrzymać łącznie więcej niż jeden siwert, i to licząc wyłącznie zewnętrzne promieniowanie gamma. Tymczasem likwidatorzy otrzymywali w przeważającej większości wewnętrzne promieniowanie różnego typu, które szkodzi nam do dzisiaj. Przez 10 lat starałem się powiązać swoje choroby z pracą likwidatora w strefie awarii, ale ktoś usunął wszystkie ważne wyniki moich badań z dokumentacji. Po szpitalu skierowali mnie do sanatorium w Ķemeri. Doktor Grīnvalde zrobiła wszystko, co w jej mocy, abym odzyskał siły. Według jej doświadczeń człowiek z takimi wynikami badań był w stanie przeżyć maksymalnie 27 lat.
Obecnie już 32 lata prowadzę walkę z konsekwencjami dwumiesięcznych „ćwiczeń wojskowych”. Jesienią 1990 r. stałem się inwalidą II grupy. W ZSRS uważano to za przywilej. Od 1993 r. przez 16 lat pracowałem jako wykładowca i oficer w Akademii Obrony Republiki Łotwy. Mogłem się tam w pełni realizować jako nauczyciel i chrześcijanin. W tym czasie napisałem kilka podręczników. Cieszę się, że moi koledzy noszą generalskie pagony, a moi wychowankowie mają już rangę pułkowników. Uczniowie prześcignęli mistrza.
Spotkałem na tym świecie wspaniałych żołnierzy i chrześcijan z wielu krajów. Bardzo się cieszę, że moja droga życiowa skrzyżowała się ze ścieżką badacza i historyka z Krakowa Pawła Sekuły. Z jego pomocą udało się z pojedynczych faktów zebrać mozaikę wydarzeń, które łączy wspólny mianownik w postaci czwartego reaktora CzEJ. Wspomnijmy w tym miejscu słowa niemieckiego teologa Dietricha Bonhoeffera: Alles, was auf der Erde geschieht – hat seine von Gott bestimmte Zeit („Wszystko, co się dzieje na tym świecie, ma swój czas wyznaczony przez Boga”).
mjr Gunārs Opmanis
WPROWADZENIE
Konsekwencje wybuchu w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej (CzEJ) 26 kwietnia 1986 r. kojarzą się głównie z trzema byłymi republikami Związku Sowieckiego – Ukrainą, Białorusią oraz Rosją, które w największym stopniu zostały dotknięte opadem promieniotwórczym. Większość międzynarodowych organizacji (Komitet Naukowy ONZ ds. Skutków Promieniowania Atomowego – UNSCEAR, Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej – MAEA, itd.) zawęziła straty demograficzne do trzech narodów słowiańskich ZSRS. W rzeczywistości rozmiary wybuchu w CzEJ osiągnęły wymiar globalny i wymagały od władz sowieckich zaangażowania ogromnych środków materialnych i zasobów ludzkich ze wszystkich republik, aby skutecznie przeciwdziałać destrukcyjnym skutkom wypadku. Była to nie tylko katastrofa technologiczno-ekologiczna, lecz także społeczna i światopoglądowa. Jej rozległe konsekwencje wywarły znaczący wpływ na życie wielu pokoleń, zwłaszcza osób ewakuowanych i ich rodzin, stałych rezydentów miejscowości zanieczyszczonych izotopami promieniotwórczymi oraz tak zwanych likwidatorów – żołnierzy i osób cywilnych wysłanych do Czarnobyla. Radioaktywny obłok z reaktora czarnobylskiego przekroczył granice republik bałtyckich i pojawił się nad Skandynawią znacznie szybciej niż informacja o wybuchu podana przez sowieckie media. Decydenci w Moskwie przyzwyczajeni do ukrywania wcześniejszych wypadków w przemyśle jądrowym zareagowali rutynowo, jednak skala wydarzenia przerosła machinę państwowej propagandy. Nie zmienia to faktu, że komunikaty przeznaczone dla wąskiego kręgu elity władz i specjalistów różniły się od wybiórczych treści przekazywanych pozostałym mieszkańcom ZSRS1.
Katastrofa jądrowa stała się kolejnym wielkim wyzwaniem, przed którym stanęło społeczeństwo łotewskie, przy wciąż trwającej interwencji ZSRS w Afganistanie (1979–1989), w jakiej od samego początku uczestniczyli żołnierze z Łotewskiej SRS. W przeszłości często zdarzało się, że w sytuacjach wymagających nadzwyczajnego poświęcenia ludności i żołnierzy Moskwa chętnie wskazywała na Bałtów2. Działania władz sowieckich wpisywały się bowiem w znacznie szerszą politykę ujarzmiania i rusyfikacji narodów bałtyckich, prowadzoną jeszcze przed I wojną światową3. Kolonizacja Łotwy nie miała formy improwizowanego procesu, ale starannie przemyślanego przedsięwzięcia. Jednym ze sposobów rozwiązania kwestii narodowych w krajach bałtyckich była planowa asymilacja autochtonów pod pretekstem tworzenia jednego narodu sowieckiego i budowy komunizmu – zgodnie z maksymą Nikity Chruszczowa: „Im szybciej będziemy mówić po rosyjsku, tym szybciej zbudujemy komunizm”4. Napływowi etnicznych Rosjan do „Pribałtyki” towarzyszyły zazwyczaj brutalne represje wymierzane w rdzennych mieszkańców. Deportacje „kułaków” do łagrów na Syberii w czasach stalinowskich, wybiórczy terror podczas rządów Leonida Breżniewa, polityka przymusowej asymilacji oraz bezpośrednie straty demograficzne wywołane udziałem w konfliktach zbrojnych ZSRS doprowadziły do znacznego zmniejszenia liczby Łotyszy5. W rezultacie długotrwałej kolonizacji proporcje etnicznych Rosjan, a w mniejszym stopniu także Białorusinów i Ukraińców, wzrosły z 8,8% w latach 40. XX w. do 26,6% w 1970 r., by w 1989 r. wynieść już 34%. Jeszcze więcej obywateli Łotwy, bo aż 60%, posługiwało się na co dzień językiem rosyjskim. Słowianie wschodni stanowili prawie 70% nowoprzybyłych do republiki. W rezultacie Łotysze stali się minimalną większością w swojej ojczyźnie i mniejszością w największych miastach republiki: Rydze (36,5% Łotyszy w 1989 r.), Dyneburgu i Lipawie6.
Czarnobyl był ostatnim wydarzeniem, które w tak wyjątkowo destrukcyjny sposób wpłynęło na łotewskie społeczeństwo w czasach ZSRS. Przekonanie to trwa w pamięci zbiorowej wielu Łotyszy do dziś: „Wspominając tragizm tamtych lat, mogę jedynie wnioskować, że taka była dodatkowa polityka reżimu komunistycznego – wedle możliwości zmobilizować więcej młodych, silnych Łotyszy, żeby szybciej osłabić naród łotewski, tak aby do pomnażania komunistycznej nomenklatury byli potrzebni przybysze z Rosji”7. Jednocześnie katastrofa dała impuls do powstania opozycji narodowej, która rzuciła, jako jedna z pierwszych w Związku Sowieckim, wyzwanie reżimowi komunistycznemu.
Ruch sprzeciwu na Łotwie narodził się z tradycji protestu ekologicznego, gdy społeczeństwo – wstrząśnięte rozmiarami wybuchu jądrowego – zaczęło się domagać samodzielności gospodarczej i ochrony środowiska naturalnego8. Inaczej niż na Ukrainie i Białorusi mieszkańcy republik bałtyckich niepokoili się stanem środowiska naturalnego jeszcze przed wybuchem katastrofy, ale Czarnobyl stał się punktem przełomowym w reakcji społeczeństwa na problemy ekologii. W tym czasie środowisko na Łotwie podlegało ciągłej dewastacji – zagrożone były jeziora, do których wpuszczano ścieki z odpadów poprodukcyjnych, oraz wody Morza Bałtyckiego regularnie zanieczyszczane przez duże zakłady celulozy i polimerów w Rydze9. Kolonialny status łotewskiej republiki uniemożliwiał skuteczną walkę o ochronę przyrody, a nawet nagłaśnianie tego problemu10.
Aby zwrócić uwagę na problemy ekologii w 1987 r. powstał Klub Ochrony Przyrody. Jego pierwszą legalną akcją na Łotwie był protest 27 kwietnia 1988 r. przeciwko budowie metra w Rydze, która groziła następstwami ekologicznymi oraz napływem 10 tys. rosyjskojęzycznych migrantów. Organizowano także demonstracje przeciwko planowanej elektrowni wodnej w Dyneburgu11. Kwestie ekologiczne to jedyna dziedzina, w której mogło się przebić „stłamszone pragnienie narodowego odrodzenia” Łotyszy12. Wkrótce młoda łotewska inteligencja, poeci, pisarze i muzycy, którzy odnieśli pierwsze zwycięstwa w walce o ochronę przyrody (takie jak rezygnacja w listopadzie 1987 r. Łotewskiej Rady Ministrów z budowy elektrowni w Dyneburgu), przekształcili się w autentycznych przywódców społecznego buntu walczącego o wyzwolenie z kulturalnej, gospodarczej i politycznej kolonizacji kraju13.
W latach 1987–1988 Łotwa spośród trzech republik bałtyckich stała się liderem demonstracji patriotycznych i działań na rzecz obrony praw człowieka. Przełomowe było utworzenie w lipcu 1986 r. – jednym z najbardziej dramatycznych miesięcy w historii udziału łotewskich żołnierzy w Czarnobylu – grupy Helsinki-86, pierwszej w ZSRS antysystemowej organizacji politycznej, która zapoczątkowała proces powstawania podobnych ugrupowań w pozostałych państwach bałtyckich i republikach sowieckich14.
Przedstawiciele Helsinek-86 zorganizowali demonstracje niepodległościowe i zaczęli głośno mówić o zakazanych kartach łotewskiej historii. Aktywną rolę w przeobrażeniach świadomości zbiorowej starał się odegrać także Związek Pisarzy Łotwy, który w 1987 r. wystąpił z postulatem ustanowienia łotewskiego językiem oficjalnym republiki15. W październiku 1988 r. powstał Łotewski Front Ludowy (dalej: Front Ludowy), a później dużo bardziej radykalny Łotewski Ruch Niepodległości Narodowej. Powstanie Frontu Ludowego znacznie przyczyniło się do tworzenia zrębów łotewskiej opozycji antysystemowej. Początkowo cele polityczne Frontu koncentrowały się wokół uzyskania suwerenności w składzie ZSRS oraz reform wolnorynkowych, z czasem zaczęto się domagać wolnych wyborów do Rady Najwyższej ŁSRS, a od 1989 r. – pełnej niepodległości.
Wydarzenia w Czarnobylu i jego reperkusje na Łotwie oraz w pozostałych republikach bałtyckich stały się preludium do masowych akcji protestów i wystąpień w obronie tożsamości narodowej, a także organizowania ruchów opozycyjnych. W historiografii i pamięci społecznej wydarzenia te zyskały miano „śpiewanej rewolucji”. Okres ten obfitował w wiele dramatycznych, a nawet krwawych momentów, z których szczególnie heroicznie zapisały się protesty ze stycznia 1991 r. nazywane „barykadami”. Po tragicznych wydarzeniach w Wilnie związanych ze szturmem armii sowieckiej na wieżę telewizyjną 19 stycznia z inicjatywy Frontu Ludowego tysiące mieszkańców wyszły na ulice Rygi, aby w sposób pokojowy ochronić najważniejsze urzędy w mieście przed oddziałami militarnymi, które pozostały wierne komunistom. Zabezpieczono zwłaszcza budynek Ministerstwa Spraw Wewnętrznych oraz Rady Najwyższej, gdyż spora część deputowanych popierała ideę niepodległości. W krytycznym dniu 20 stycznia od kul karabinowych ryskiego OMON zginęło pięciu Łotyszy, w tym znany reżyser dokumentalista Andris Slapiņš, kamerzysta Gvido Zvaigzne i nastolatek Edijs Riekstiņš16.