Wierzyliście, że wolność jest dana raz na zawsze? Myliliście się. Tracimy ją. Tu, teraz.


Droga do niewolnościWierzyliśmy, że koniec zimnej wojny przyniesie ostateczne zwycięstwo demokracji i zapewni wolność przyszłym pokoleniom. Byliśmy naiwni. Autorytaryzm powrócił do Rosji i Putinowska oligarchia bogaczy znalazła sojuszników na całym świecie.

Nacjonaliści, separatyści, radykałowie i kasta najbogatszych z pomocą cyberarmii dyktatora z Kremla oraz chciwych zachodnich technokratów potrafią skutecznie zagospodarować niezadowolenie – wydawałoby się – dojrzałych i odpornych na populizm zachodnich społeczeństw.

Pierwsze rosyjskie cele zostały osiągnięte: brexit osłabi Unię Europejską, a Donald Trump odwróci wzrok w najważniejszym momencie. Rodzi się pytanie, jaki będzie następny krok.

Timothy Snyder wskazywał te zagrożenia w swojej niezrównanej książce O tyranii. Dzięki doskonałej analizie zarówno współczesności, jak i historii przejrzyście uświadamia, dokąd zmierzamy: ku wolności czy oligarchii, ku indywidualizmowi czy totalizmowi, ku prawdzie czy fałszowi.

Którą drogą pójdziemy?

Timothy Snyder
Droga do niewolności
Przekład: Bartłomiej Pietrzyk
Wydawnictwo Znak
Premiera: 27 lutego 2019
 
 

Droga do niewolności

PROLOG (2010)

Mój syn urodził się w Wiedniu. Poród był trudny, więc austriacki położnik i polska położna musieli dołożyć wszelkich starań, by wszystko zakończyło się pomyślnie. Noworodek wziął pierwszy oddech, matka potrzymała go przez moment, po czym zawieziono ją na salę operacyjną, a nasza położna Ewa podała mi syna. Przez kolejne godziny byliśmy obaj trochę zagubieni, ale trzymaliśmy się razem. Wokół nas migały zielone fartuchy – ze stukiem sabotów przemykali chirurdzy, pospiesznie zakładając maski. Fiołkowe oczy dziecka spoglądały tymczasem gdzieś w stronę sufitu.
Następnego dnia wszystko wydawało się w porządku. Na polecenie pielęgniarek wyszedłem z oddziału o normalnej porze, czyli o piątej po południu, pozostawiając matkę i dziecko do rana pod ich opieką. Teraz, z niewielkim opóźnieniem, mogłem rozesłać pocztą elektroniczną informację o narodzinach syna. Niektórzy z moich przyjaciół przeczytali tę radosną wiadomość w tej samej chwili, gdy dotarła do nich wieść o katastrofie, która zabrała życie innych. Jeden z nich – uczony, którego poznałem w Wiedniu w poprzednim stuleciu – wychodził właśnie w pośpiechu, by zdążyć na odlatujący z Warszawy samolot. Mój list, choć mknął z prędkością światła, nie zdołał go dogonić.
Rok 2010 był czasem refleksji. Kryzys finansowy sprzed dwóch lat zniszczył znaczną część światowego dobrobytu, a powolne i niepewne ożywienie sprzyjało bogatym. Urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych sprawował Afroamerykanin. Wielka przygoda Europy z początku XXI wieku, jaką było rozszerzenie Unii Europejskiej na wschód, wydawała się zakończona. Minęło 10 lat od początku stulecia, 20 od końca komunizmu w Europie i 70 od wybuchu II wojny światowej – nadszedł czas rozrachunków.
Takiego rozrachunku dokonywałem wówczas wspólnie z umierającym historykiem. Tony’ego Judta najbardziej podziwiałem za jego historię Europy – opublikowane w 2005 roku Powojnie[I]. Opowiedział w nim o nieprawdopodobnym sukcesie Unii Europejskiej, której udało się skleić kawałki imperiów w największą gospodarkę i najważniejszy obszar demokracji na świecie. Książkę kończyły rozważania o pamięci o Holokauście europejskich Żydów. Judt sugerował, że w XXI wieku procedury i pieniądze nie wystarczą: warunkiem zachowania przyzwoitości politycznej będzie pamięć o straszliwej historii.
W 2008 roku Tony zapadł na chorobę neurodegeneracyjną – stwardnienie zanikowe boczne (ALS). Był uwięziony w ciele, które wypowiedziało posłuszeństwo umysłowi, i czekała go nieuchronna śmierć. Po tym, gdy stracił władzę w rękach, zaczęliśmy nagrywać nasze rozmowy o XX wieku. Rozmawiając w 2009 roku, obydwaj byliśmy zaniepokojeni amerykańskim przeświadczeniem, że kapitalizm jest niezmienny, a od demokracji nie ma odwrotu. We wcześniejszych książkach Tony opisywał nieodpowiedzialnych intelektualistów, którzy dali wsparcie totalitaryzmowi w XX wieku. Teraz obawiał się nowej nieodpowiedzialności w kolejnym stuleciu: całkowitego odrzucenia idei, a w rezultacie banalizacji dyskusji, paraliżu polityki i normalizacji nierówności.
Równolegle z naszymi konwersacjami pisałem historię masowych zbrodni politycznych popełnionych przez nazistowskie Niemcy oraz Związek Radziecki w Europie w latach 30. i 40. XX wieku. Punktem wyjścia dla tej opowieści byli ludzie i ich ojczyzny – w szczególności opisywałem Żydów, Białorusinów, Ukraińców, Rosjan, Bałtów oraz Polaków doświadczonych przez obydwa reżimy w strefach, którymi władali kolejno naziści i Sowieci. Chociaż kolejne rozdziały książki traktowały o rzeczach strasznych – celowym głodzeniu, dołach śmierci i komorach gazowych – jej końcowe przesłanie brzmiało optymistycznie: jesteśmy w stanie ustalić przyczyny masowych morderstw oraz przywołać słowa zabitych. Można powiedzieć prawdę i wyciągnąć z niej lekcję.
Jeden z rozdziałów był poświęcony punktowi zwrotnemu historii XX wieku: paktowi między nazistami a Sowietami, który doprowadził do wybuchu II wojny światowej w Europie. We wrześniu 1939 roku nazistowskie Niemcy i Związek Radziecki dokonały inwazji na Polskę, przy czym każdy z napastników postawił sobie za cel zniszczenie państwa polskiego oraz polskiej klasy politycznej. Wiosną 1940 roku sowiecka tajna policja zamordowała 21 892 polskich jeńców, w większości wykształconych oficerów rezerwy. Mężczyzn (oraz jedną kobietę) zabito strzałami w tył głowy w pięciu miejscach stracenia. Jednym z nich był Las Katyński pod Smoleńskiem w Rosyjskiej Federacyjnej Socjalistycznej Republice Radzieckiej. Dla Polaków zbrodnia katyńska stała się symbolem sowieckich represji.
Po II wojnie światowej Polska znalazła się pod rządami komunistycznymi jako państwo satelickie ZSRR, więc o Katyniu nie można było oficjalnie rozmawiać. Historycy mogli wyjaśnić przebieg wydarzeń dopiero po rozwiązaniu Związku Radzieckiego w 1991 roku. Dokumenty sowieckie nie pozostawiały wątpliwości: masowe morderstwa były celową polityką i osobiście zatwierdził je Józef Stalin. Od chwili rozpadu Związku Radzieckiego nowa Federacja Rosyjska borykała się ze spuścizną stalinowskiego terroru. 3 lutego 2010 roku, gdy kończyłem książkę, premier Rosji złożył swojemu polskiemu odpowiednikowi zaskakującą propozycję wspólnego upamiętnienia zbrodni katyńskiej w kwietniu, w jej 70. rocznicę. O północy 1 kwietnia, w dniu, w którym przypadał termin porodu, wysłałem książkę do wydawcy. 7 kwietnia polska delegacja rządowa pod przewodnictwem premiera przybyła do Rosji. Dzień później moja żona urodziła.
Dwa dni później do Rosji wyruszyła druga polska delegacja. W jej skład wchodzili prezydent Rzeczypospolitej Polskiej z żoną, dowódcy polskich sił zbrojnych, posłowie, działacze społeczni, kapłani i członkowie rodzin pomordowanych w Katyniu w 1940 roku. Był w niej też mój przyjaciel Tomek Merta – szanowany historyk myśli politycznej i wiceminister kultury odpowiedzialny za upamiętnienie wydarzeń katyńskich. Tomek wszedł na pokład samolotu wczesnym rankiem w sobotę 10 kwietnia 2010 roku. O 8.41 maszyna rozbiła się przed pasem startowym rosyjskiego lotniska wojskowego w Smoleńsku. Nikt nie przeżył katastrofy. Po drugiej stronie sali na oddziale położniczym w Wiedniu zadzwonił telefon komórkowy, po czym rozległ się krzyk młodej matki – krzyczała po polsku.
Następnego wieczora czytałem odpowiedzi na rozesłaną wiadomość o narodzinach syna. Jeden z przyjaciół wyraził obawę, że przeżywana radość uniemożliwi mi pojęcie tragedii, do jakiej doszło. „Nie chciałbym, żebyś znalazł się w trudnej sytuacji, więc muszę Cię poinformować, że zginął Tomek Merta”. Inny z przyjaciół, którego nazwisko znajdowało się na liście pasażerów, napisał mi, że się rozmyślił i został w domu. Jego żona miała kilka tygodni później termin porodu.
Swój list zakończył: „Odtąd wszystko będzie inaczej”.

W Austrii matki zostają w szpitalu przez cztery dni po porodzie, aby pielęgniarki mogły je nauczyć, jak karmić i kąpać dziecko oraz się nim opiekować. To wystarczająco długi czas, żeby rodziny mogły się poznać – żeby rodzice mogli ustalić, jakimi wspólnymi językami mówią, i zacząć ze sobą rozmawiać. Następnego dnia na oddziale położniczym rozmowy po polsku krążyły wokół spisku. Pojawiły się pierwsze pogłoski: samolot zestrzelili Rosjanie; polski rząd uczestniczył w zamachu na polskiego prezydenta, który był z innej partii niż premier. Młoda polska matka zapytała mnie, co o tym sądzę. Odpowiedziałem, że wszystko to jest bardzo mało prawdopodobne.
Dzień później wypuszczono nas do domu. Podczas gdy dziecko spało w kołysce, napisałem dwa artykuły o Tomku: po polsku nekrolog, a po angielsku opis katastrofy zakończony optymistycznym fragmentem poświęconym Rosji. Polski prezydent zginął, spiesząc na uroczystości upamiętniające zbrodnię popełnioną na rosyjskiej ziemi. Wyraziłem nadzieję, że premierowi Rosji Władimirowi Putinowi wydarzenia te posłużą za punkt wyjścia do ogólniejszych rozważań nad historią stalinizmu. Pośród żałoby panującej w kwietniu 2010 roku był to może rozsądny apel, ale kompletnie się nie sprawdził jako przepowiednia.
Odtąd wszystko było inaczej. Putin, który przed objęciem funkcji premiera pełnił już przez dwie kadencje urząd prezydenta, we wrześniu 2011 roku ogłosił, że chce ponownie objąć prezydenturę. W wyborach parlamentarnych w grudniu jego partia wypadła słabo, lecz mimo to uzyskała większość w Dumie. Putin powrócił zaś na urząd prezydencki w maju 2012 roku po wyborach, podczas których doszło do nieprawidłowości. Następnie dopilnował, aby dyskusje o sowieckiej przeszłości – takie jak ta o Katyniu, którą sam zainicjował – zostały uznane za przestępstwo. W Polsce katastrofa smoleńska zjednoczyła społeczeństwo na jeden dzień, a potem podzieliła je na lata. Obsesja na punkcie katastrofy z kwietnia 2010 roku narastała z czasem, wypierając nie tylko zbrodnię katyńską, którą miały upamiętnić ofiary, ale wręcz wszystkie przypadki polskiego cierpienia w dziejach. Polska i Rosja zaprzestały refleksji historycznej. Czasy się zmieniły, a może zmieniło się nasze poczucie czasu.
Unia Europejska popadła w niełaskę. O powodzeniu europejskiego przedsięwzięcia przypominał nasz wiedeński oddział położniczy, gdzie niedrogie ubezpieczenie dawało dostęp do wszystkich świadczeń. Uosabiał on usługi publiczne uznawane za coś oczywistego w dużej części Europy, a jednocześnie niewyobrażalne w Stanach Zjednoczonych. To samo można powiedzieć o szybkim i niezawodnym metrze, którym przyjechałem do szpitala: normalne w Europie i nieosiągalne w Ameryce. W 2013 roku Rosja zwróciła się przeciwko Unii Europejskiej, uznając ją za organizm dekadencki i wrogi. Sukces Wspólnoty mógłby przekonać Rosjan, że dawne imperia mogą się stać zamożnymi demokracjami, a zatem samo jej istnienie stało się nagle zagrożone.
Widząc, że sąsiednia Ukraina zbliża się do Unii Europejskiej, w 2014 roku Rosja napadła ją, zajmując część jej terytorium. Do 2015 roku rozszerzyła też zasięg swojej bezprecedensowej kampanii cybernetycznej poza Ukrainę: z pomocą licznych Europejczyków i Amerykanów dotarła ona do Europy oraz Stanów Zjednoczonych. W 2016 roku Brytyjczycy zagłosowali za wyjściem z Unii Europejskiej, za czym od dawna opowiadała się Moskwa, a Amerykanie wybrali na prezydenta Donalda Trumpa, również nie bez udziału Rosjan. Do licznych wad nowego prezydenta USA należała niezdolność do refleksji nad historią: nie potrafił on upamiętnić Holokaustu, gdy nadeszła ku temu sposobność, ani potępić nazistów we własnym kraju.
Wiek XX skończył się na dobre, a jego lekcje zapomniano. W Rosji, Europie i Ameryce narodziła się nowa postać polityki – nowa niewolność na nowe czasy.

Obydwa artykuły o katastrofie smoleńskiej pisałem po latach rozważań nad polityką życia i śmierci – w noc, gdy linia je rozdzielająca wydawała się szczególnie cienka. „Twoje szczęście pośród nieszczęścia” – napisał jeden z przyjaciół – i to pierwsze wydawało się równie niezasłużone jak to drugie. Końce i początki były zbyt blisko siebie lub wydawały się następować w niewłaściwym porządku – śmierć przed życiem, a umierający przed żyjącymi; czas wydawał się kością wyłamaną w stawie[II].
W kwietniu 2010 roku, albo około tej daty, ludzki charakter uległ zmianie[III]. Gdy zawiadamiałem o narodzinach mojego pierwszego dziecka, musiałem się udać do gabinetu i skorzystać z komputera; smartfony nie były jeszcze w powszechnym użyciu. Odpowiedzi oczekiwałem zaś w ciągu dni lub tygodni, a nie od razu. Do momentu, gdy dwa lata później urodziła się moja córka, wszystko uległo zmianie: posiadanie smartfona stało się normą, a odpowiedzi przychodziły natychmiast lub wcale. Mieć dwójkę dzieci to coś zupełnie innego niż mieć jedno, a jednak sądzę, że z chwilą, gdy internet stał się równoznaczny z mediami społecznościowymi, czas stał się bardziej urywany i nieuchwytny dla nas wszystkich.
Maszyny, które miały tworzyć czas, w rzeczywistości go pochłaniały. Gdy utraciliśmy zdolność koncentracji i przywoływania rzeczy z pamięci, wszystko wydało nam się nowe. W sierpniu 2010 roku, po śmierci Tony’ego, odbyłem tournée promujące naszą wspólną książkę, którą zatytułował on Rozważania o wieku XX[IV]. Podróżując po Stanach Zjednoczonych, uświadomiłem sobie, że pamięć o jej temacie została pogrzebana zbyt skrzętnie. W pokojach hotelowych oglądałem rosyjską telewizję, która grała na traumatycznej nucie historii stosunków rasowych w USA, sugerując, jakoby Barack Obama urodził się w Afryce. Zaskoczyło mnie, że temat ten podchwycił wkrótce amerykański showman Donald Trump.
Amerykanów i Europejczyków przez nowe stulecie prowadziła opowieść o „końcu historii”, coś, co dalej będę nazywać myśleniem w kategoriach nieuchronności: poczucie, że przyszłość jest po prostu przedłużeniem teraźniejszości, prawa postępu są znane i nie ma alternatywy, a zatem nic tak naprawdę nie trzeba robić. W kapitalistycznej amerykańskiej wersji tej opowieści natura przyniosła rynek, rynek demokrację, a ta z kolei szczęśliwość. W wersji europejskiej historia przyniosła naród, który z wojny wyciągnął lekcję, że pokój jest dobry, i dlatego wybrał integrację oraz dobrobyt.
Przed upadkiem Związku Radzieckiego w 1991 roku komunizm pielęgnował własne myślenie w kategoriach nieuchronności: natura umożliwiła rozwój techniki, technika przyniosła zmianę społeczną, zmiana społeczna spowodowała rewolucję, a rewolucja zaprowadziła utopię. Kiedy okazało się to nieprawdą, europejscy i amerykańscy politycy propagujący tezę o nieuchronności zatriumfowali. W 1992 roku Europejczycy zabrali się do nadawania ostatecznego kształtu Unii Europejskiej. Amerykanie uznali z kolei, że klęska komunistycznego dyskursu potwierdziła prawdziwość kapitalistycznego. Zarówno Amerykanie, jak i Europejczycy powtarzali swoje opowieści o nieuchronności przez ćwierć wieku po upadku komunizmu, wychowując w ten sposób ahistoryczne pokolenie przełomu tysiącleci.
Amerykańskie myślenie w kategoriach nieuchronności, podobnie jak wszystkie takie opowieści, było odporne na fakty. Losy Rosji, Ukrainy i Białorusi po 1991 roku pokazywały wystarczająco dobitnie, że upadek ustroju nie pozostawia pustej przestrzeni, w której natura buduje rynki, a te z kolei tworzą prawa. Gdyby prowodyrzy nielegalnej amerykańskiej wojny z Irakiem w 2003 roku zastanowili się nad jej katastrofalnymi konsekwencjami, mogliby pojąć tę lekcję. Kryzys finansowy 2008 roku i deregulacja darowizn na kampanie wyborcze w USA w 2010 roku spotęgowały wpływy ludzi bogatych, odbierając je wyborcom. W miarę jak rosły nierówności ekonomiczne, horyzont czasowy się kurczył, a coraz mniej Amerykanów uważało, że przyszłość będzie lepszą wersją teraźniejszości. Pod nieobecność funkcjonującego państwa, które zapewniłoby podstawowe dobra społeczne uznawane za oczywistość w innych krajach – oświatę, emerytury, opiekę zdrowotną, transport, urlop rodzicielski czy wypoczynkowy – każdy dzień ich przytłaczał i tracili poczucie, że czeka ich jakaś przyszłość.
Upadek myślenia w kategoriach nieuchronności poskutkował odmiennym sposobem doświadczania czasu – myśleniem w kategoriach wieczności. Nieuchronność obiecuje wszystkim lepszą przyszłość, natomiast wieczność stawia jeden naród w centrum cyklicznie powracającej historii męczeństwa. Czas nie jest już linią prowadzącą w przyszłość, lecz okręgiem przynoszącym bez końca te same zagrożenia z przeszłości. W świecie nieuchronności nikt nie ponosi odpowiedzialności, gdyż wszyscy wiemy, że drobne problemy same się rozwiążą; w świecie wieczności nikt nie ponosi odpowiedzialności, gdyż wszyscy wiemy, że wróg nadejdzie bez względu na to, co uczynimy. Politycy wieczności głoszą, że rząd nie może pomóc całemu społeczeństwu – może jedynie strzec przed zagrożeniami. Postęp ustępuje miejsca katastrofie.
Sprawując władzę, politycy wieczności produkują kryzysy i manipulują wywołanymi przez nie emocjami. Aby odwrócić uwagę od swojej niezdolności lub niechęci do wprowadzania reform, nakazują obywatelom doświadczać na przemian euforii i oburzenia, topiąc przyszłość w teraźniejszości. W polityce zagranicznej bagatelizują i niweczą osiągnięcia innych krajów, które mogłyby posłużyć za wzory dla ich obywateli. Wykorzystując osiągnięcia techniki do rozpowszechniania fikcji politycznej zarówno w kraju, jak i za granicą, zaprzeczają prawdzie oraz próbują sprowadzić życie do spektaklu i emocji.

Być może w 2010 roku zaszło coś więcej, niż sądziliśmy. Być może kaskada zdarzeń dzielących katastrofę smoleńską od prezydentury Trumpa była erą transformacji, którą przeoczyliśmy. Być może prześlizgujemy się z jednej wizji czasu w drugą, gdyż nie dostrzegamy, jak kształtuje nas historia i jak my sami kształtujemy historię.
Nieuchronność oraz wieczność zmieniają fakty w narracje. Ci, których uwiodła nieuchronność, widzą każdy fakt jako epizod niemogący zmienić ogólnego kierunku postępu; ci, którzy opowiedzieli się za wiecznością, klasyfikują każde nowe zdarzenie jako kolejny przejaw nieustającego zagrożenia. Każde z tych podejść udaje historię i każde historię unieważnia. Politycy nieuchronności głoszą, że konkretne wydarzenia z przeszłości nie mają znaczenia, gdyż wszystko, co się dzieje, jest tylko kolejnym krokiem na drodze do postępu. Politycy wieczności przeskakują z jednej chwili w drugą, pomijając całe dekady lub stulecia, aby zbudować mit zagrożonej niewinności. Wyobrażają sobie przy tym cykliczne zagrożenia z przeszłości, żeby stworzyć wyimaginowany wzorzec, który realizują w teraźniejszości, produkując sztuczne kryzysy i codzienne dramaty.
Nieuchronność i wieczność cechują się charakterystycznymi stylami propagandowymi. Politycy nieuchronności przedstawiają fakty tak, aby zapewnić odbiorcom dobre samopoczucie. Z kolei politycy wieczności je tuszują, aby zbyć lekceważeniem zarówno doniesienia, że w innych krajach ludzie są bardziej wolni i zamożniejsi, jak i wszelkie pomysły na poparte wiedzą reformy. Znaczna część tego, co się działo po 2010 roku, bazowała na świadomym kreowaniu fikcji politycznej – niezwykłych historii i zwykłych kłamstw, które przyciągały uwagę i zawłaszczały przestrzeń niezbędną do zastanowienia. Niezależnie jednak od tego, jakie wrażenie w danej chwili wywołuje propaganda, nie jest to ostateczny werdykt historii. Istnieje różnica między pamięcią, czyli odczuwanym wrażeniem, a historią, czyli związkami, które możemy odkryć, jeżeli tylko chcemy.

 
Wesprzyj nas