“Krzycz po cichu, braciszku”, powieść obsypana nagrodami, nominowana do Magnesia Litera, to pełna ciepła i humoru historia, która łamie serca i uczy zrozumienia.


Krzycz po cichu, braciszkuJeremiasz jest inny. Żyje w świecie, w którym dni tygodnia mają swoje kolory, a najlepszą zabawką jest zamek błyskawiczny.

Jeremiasz wychodzi z domu tylko z olbrzymią pokrywką. Jeremiaszem opiekuje się siostra Pamela. Dlaczego to właśnie ona rozumie go najlepiej?

Chłopiec, jego siostra oraz ich mama przeprowadzają się do kolejnego miasta. Muszą rozpocząć życie na nowo. Czy tym razem im się to uda?

NAGRODY:
Złota Wstęga 2017 – najlepsza książka dla młodzieży
Nagroda Bibliotekarzy 2017
Nagroda Nauczycieli 2017
Nominacja do nagrody Magnesia Litera 2017

 
Ivona Březinová
Krzycz po cichu, braciszku
Przekład: Mirosław Śmigielski
Wydawnictwo Stara Szkoła
Premiera: 20 listopada 2018
 
 

Krzycz po cichu, braciszku

1. Niebieski

– Niebieski! Niebieski! – dobiegał krzyk do pokoju Pameli, a szkło w drzwiach zaczęło drżeć od mocnych uderzeń pięściami.
– Co? Co się dzieje? – podskoczyła przerażona.
– Niebieski! – powtórzył głos, a po chwili rozległo się stukanie w drzwi pokoju dziennego.
Pamela z ulgą opadła z powrotem na poduszkę. Miała wrażenie, że zasnęła dopiero przed chwilą. Poranna pobudka wydawała się jej ciosem poniżej pasa. Dopiero potem zrozumiała, że dziś jest niebieski, czyli poniedziałek, i jednocześnie pierwszy dzień w nowej szkole.
– Nieee – zawyła zrozpaczona.
Było piętnaście po szóstej. Dzisiejszy dzień Pamela najchętniej spędziłaby w łóżku, ale słysząc krzyk brata za plecami, stwierdziła, że jednak w szkole będzie mieć więcej spokoju. Z westchnieniem sięgnęła po niebieską koszulkę przygotowaną na krześle i przemknęła do łazienki.
– Robię śniadanie, pośpiesz się – krzyknęła za nią mama. Jej głos zdradzał, że też chętnie by jeszcze spała, gdyby było to możliwe.
Nie mieli za sobą zbyt spokojnej nocy. Jeremiasz jeszcze nie przywykł do mieszkania, do którego wprowadzili się miesiąc temu. Dziś obudził się już chwilkę po północy i od tego czasu dokładnie co dwadzieścia minut spuszczał wodę w toalecie. Pamela podejrzewała, że sprzątał, bo rano nie mogła znaleźć swoich gumek do włosów, spinek i breloczka. Natomiast mamie zginęła paczka chusteczek, długopis, dwa zakreślacze i kilka wizytówek zostawionych wczoraj na stole. Największą stratą były wizytówki, bo znajdowały się na nich kontakty do potencjalnych klientów, którym mama mogłaby prowadzić księgowość.
Kiedy Pamela wsunęła głowę do kuchni, Jeremiasz już siedział na krześle, w skupieniu wydłubywał rodzynki ze swoich czterech kołaczy z serem i układał je na obrusie w równych odstępach.
– Niebieski – zauważył zadowolony, kiedy zahaczył wzrokiem o rękaw jej podkoszulka. – Niebieski – powtórzył, kiedy ręka mamy w niebieskim golfie postawiła przed nim kubek z herbatą. Jego kubek z herbatą. Był na nim namalowany słoń, a uchwyt wyglądał jak trąba. Kiedy kilka lat temu mama zorientowała się, że Jeremiasz uzależnił się od tego kubka, kupiła ich od razu całe pudło. Lecz pomimo największej ostrożności, kubki po kolei się tłukły. Ten był przedostatni. O tym, co się stanie, kiedy stłucze się ostatni, mama i Pamela wolały nawet nie myśleć.
Jeremiasz skończył przeżuwać swoje cztery kołacze z serem. Wypił herbatę i na znak, że kubek jest pusty, postawił go do góry dnem. Resztka płynu oczywiście się wylała i powoli wsiąkała w obrus, tworząc ledwo zauważalne wilgotne kółko. Mama już dawno zrozumiała, że oduczanie Jeremiasza tego rytuału to jedynie zbyteczna strata energii. A zajmując się takim chłopcem, należy oszczędzać siły przy każdej możliwej okazji.
Jeremiasz wstał i z dużą ocynkowaną pokrywką od garnka, w którym w czasach prababć wygotowywało się bieliznę, stanął przy drzwiach. Nie trzeba było patrzeć na zegar. Wszyscy wiedzieli, że jest dokładnie 07:10.
– Wychodzimy – powiedziała mama i sięgnęła po torebkę.
– Przecież jeszcze za wcześnie – sprzeciwiła się Pamela, chociaż dobrze wiedziała, że ta uwaga niczego nie zmieni.
Wyjście z domu choćby pięć minut później byłoby czymś niewyobrażalnym. Albo pięć minut wcześniej. Wewnętrznego czasu w głowie Jeremiasza nie dało się oszukać. Skoro raz zaczęło się wychodzić do szkoły o 07:10, to będzie tak zawsze, niezależnie od tego, w jakim mieście znajduje się szkoła i jaka odległość dzieli ją od domu.
Niestety przy windzie spotkali sąsiadkę.
– Po przeprowadzce już wszystko rozpakowane, dzieciaczki? – zagadnęła kobieta słodziutko. – Dokąd się wybieracie z tą pokrywką?
Pamela i mama otworzyły usta, by odpowiedzieć, ale Jeremiasz był szybszy.
– Nie jest niebieska! – wrzasnął i wbił kobiecie palec w brzuch. Pani Kamieńska krzyknęła przerażona.
W tej samej chwili otworzyły się drzwi windy, Jeremiasz zepchnął sąsiadkę ze swojej drogi i z pokrywką, którą dzierżył niczym Achilles tarczę, wszedł do środka.
– Nie jest niebieska. Nie jedzie – rzucił przez ramię.
– No też… No też coś… Co za rozwydrzony łobuz! – Pogroziła mu pięścią.
– Przepraszam, proszę się nie gniewać. On nie miał na myśli nic złego – tłumaczyła mama.
Zakłopotana Pamela chowała głowę w ramionach. Ale czy stało się coś niezwykłego? Po prostu jedna z wielu nieprzyjemnych sytuacji.
Pamela była pewna, że przyjdzie do szkoły jako pierwsza, ale w klasie siedział już jakiś chłopak i nie odrywał oczu od tabletu.
– Cześć. – Uśmiechnęła się niepewnie i podeszła bliżej. – To VIIIA, prawda? Jestem tu nowa. Pamela. – Wyciągnęła do niego rękę.
Zmierzył ją wzrokiem od prawego ramienia do kolan, przy których kończyła się sukienka, ale podaną dłoń zignorował.
– Nowa? Co to znaczy? Wcześniej tu nie chodziłaś?
– Nie, naprawdę wcześniej tu nie chodziłam. A masz wrażenie, że mnie znasz? – roześmiała się, a wzgardzoną ręką niepewnie poprawiła sobie włosy, bo żaden inny manewr maskujący impertynencję chłopca nie przyszedł jej do głowy.
– Wrażenie? Bzdura! – szczeknął chłopak i wybiegł z sali.
– Niezły początek – westchnęła Pamela i też wyszła na korytarz. Pomyślała, że może będzie lepiej, jeśli nowej klasie zostanie przedstawiona przez panią dyrektor lub przynajmniej przez wychowawczynię. Tego chłopaka najwyraźniej zaskoczyła, więc lepiej nie popełniać takiego błędu z kolejnymi uczniami.
Nowa szkoła. Nowe koleżanki i koledzy. Trochę się bałam, bo jednak ósma klasa to ósma klasa, ale pierwszy dzień był spoko. Oczywiście oprócz tego chłopaka rano. Szkołę zmieniam już po raz czwarty, więc wiem, co mnie czeka. Obserwowanie z bezpiecznej odległości. Szepty. Próbne bezczelne zaczepki chłopaków. Nauczyciele wypytujący o poprzednią szkołę i oceny. Normalka. Za dwa tygodnie wtopię się w tłum. Najpierw może tylko wizualnie, ale potem w całości, bez reszty. Muszę. Chcę. Nie potrafiłabym żyć sama wśród ludzi. Muszę czuć, że jestem jedną z nich, jestem częścią czegoś. Ta szkoła nie wygląda źle. Bardzo, bardzo mocno pragnę zostać tu do końca dziewiątej klasy. Ale to nie zależy ode mnie, tylko od Jeremiasza. Jeśli brata wyrzucą ze szkoły, znów powędrujemy gdzieś indziej.
– Jak było? – Pamela po południu ostrożnie zagadnęła mamę. – Wszystko w porządku?
– Jako tako – odpowiedziała mama. – Nawet nie chciał, żebym weszła z nim do klasy. Musiałam tylko wyjaśnić nauczycielce, że jeśli Remik sam nie odłoży pokrywki, siłą nikt mu jej nie odbierze.
– Na pewno nie – parsknęła Pamela, bo przypomniała sobie, jak pół roku temu próbował to zrobić dentysta. Chociaż tamta sytuacja wcale nie była zabawna. Lekarz myślał, że poradzi sobie z Jeremiaszem, ale oberwał pokrywką po głowie i trzeba było wracać do domu. Przy kolejnej wizycie pielęgniarka wymyśliła, że Remik mógłby położyć pokrywkę na fotelu i na niej usiąść. Na to się zgodził, a potem już wszystko poszło zgodnie z planem, który przećwiczyliśmy w domu z obrazkami. Usiąść w fotelu. Otworzyć buzię. Pozwolić sobie wyleczyć ząb. Wypłukać buzię. Nie połykać wody, tylko wypluć ją do spluwaczki po lewej stronie. Znów otworzyć buzię… Dlaczego nawet najprostsze rzeczy muszą być z Jeremim tak skomplikowane?
– Tylko ta nowa asystentka Remika mi się nie podoba. – Mama wyrwała Pamelę z rozmyślań. – Nie jestem pewna, czy sobie z nim poradzi. Wydawało mi się, że jest trochę przestraszona. Musimy wierzyć, że wszystko będzie dobrze.
– Będzie, zobaczysz. – Pamela pogłaskała mamę. Znów pojawiają się jej siwe odrosty, zauważyła córka zaniepokojona. Przecież jest na to jeszcze za młoda.
– W sobotę zafarbujemy ci włosy, dobrze?
– Dobrze – powiedziała mama z uśmiechem. – Jeśli znajdziemy wolną chwilkę. Kocham cię! – Przyciągnęła Pamelę do siebie.
– Ja ciebie też, mamo. Jeremiego też.
– Wiem.
– Bawi się zamkami?
– Tak. Przynajmniej mamy chwilę spokoju. Skorzystaj z niej i odrób lekcje.
– Mamo, jest pierwszy dzień szkoły, jeszcze nie mamy żadnych zadań.
– Rzeczywiście, zapomniałam – westchnęła mama. – Jestem tak zmęczona, że nie wiem, co mówię.
– To przez tę przeprowadzkę. I przez to, że Remik nie pojechał w tym roku na obóz. Nie zdążyłaś odpocząć.
– I dziś już nie zdążę. – Mama z westchnieniem wskazała na otwierające się drzwi.
– Jesteś głodny – oznajmił Jeremiasz.
– Jesteś głodny? Dobrze. Co zrobisz? – spytała mama i zaprowadziła Jeremiasza do tablicy z instrukcjami obrazkowymi. – Mów – pokazała palcem na pierwszy piktogram.
– Ręce umyć – powiedział Jeremiasz i pobiegł do łazienki.
Po chwili wrócił.
– Chleb w szafce.
– Kupiłaś krojony? – spytała mama Pamelę. Córka bez słowa skinęła głową i sięgnęła na półkę po okrągłą foremkę do ciastek.
– Kółka. – Jeremiasz machnął rękami, a kiedy Pamela wykrajała z kromek odpowiedni kształt, chłopiec podbiegł do tablicy, żeby sprawdzić, czy wszystko przebiega zgodnie z planem.
– Lodówka. Kiełbasa. – Znów machnął rękami.
Potem z otłuszczonego papieru wyciągał jeden plasterek po drugim i niezdarnie układał je na czterech kołach wyciętych z chleba, posmarowanych już przez Pamelę masłem.
– Talerz – kontynuował zgodnie z obrazkami.
– Zgadza się, talerz – potwierdziła mama i podała mu talerz, żeby mógł poukładać na nim kanapki z kiełbasą. – Możesz jeść.
– Możesz jeść – powtórzył Jeremiasz i podszedł do stołu, gdzie w okamgnieniu wepchnął w siebie wszystkie kanapki.
Potem z pokrywką w dłoni stanął przy drzwiach.
– Dziś nie pójdziemy na spacer – powiedziała mama łagodnie. – Byłeś w szkole.
– Idziemy – odparł Jeremiasz.
– Pójdziemy jutro.
– Idziemy!
– Jutro, Remiku, dobrze?
Jeremiasz stanął przy tablicy i pokazał obrazki z poszczególnymi fazami dnia. Po podwieczorku był symbol idących nóg.
– Idziemy – powtórzył stanowczo z palcem na obrazku.
– Aha! Zapomniałam zmienić rozkład dnia – westchnęła mama. – Wczoraj omawialiśmy tylko to, że pójdzie do szkoły. Nie ściągnęłam z tablicy spaceru. Mój błąd.
– Ja z nim pójdę, mamo – zaproponowała Pamela. – Remik, idziemy?
– Idziemy!
I już znów stał przy drzwiach.
Wysiedli z windy, minęli skrzynki na listy i przez przeszklone drzwi wyszli przed dom. Jeremiasz z pokrywką w ręce pewnym krokiem ruszył w stronę śmietników. Zrezygnowana Pamela przewróciła oczami i westchnęła. Jeśli czegoś w spacerach z bratem nie lubiła, to właśnie smrodu. Natomiast Jeremiasz uwielbiał smród. Wprawdzie nie dotykał śmieci, ale z zachwytem obwąchiwał wszystkie kontenery, a najdłużej te z odpadami mieszanymi. Papiery i plastiki go nie interesowały. Trochę bardziej pociągał go kontener ze szkłem, z którego często unosił się zapach ogórków kiszonych, keczupu, zwietrzałego wina i kto wie, czego jeszcze.
– Chodźmy dalej. – Pamela pociągnęła Jeremiasza za rękę.
Teraz przeszkadzał jej nie tylko smród z kontenerów. Nawet nie musiała patrzeć na okna, by wiedzieć, że za kilkoma firankami sąsiedzi obserwują ich i mają niezły ubaw. Na szczęście Jeremiasz nacieszył się już zapachami i chciał iść dalej. Ruszyli ku rzędowi zaparkowanych aut, których kierownice i kołpaki Remik regularnie podziwiał.
– Okrągły – informował Pamelę zadowolony.
Skinęła głową, ale jej napięcie nie minęło. Wiedziała, że przechodzą przez niebezpieczny odcinek. Jeśli auta były zaparkowane w kolejności innej niż zapamiętana przez Jeremiasza przy pierwszym spacerze tą trasą, chłopiec wpadał w straszną rozpacz. Na szczęście był to parking dla mieszkańców bloku i większość kierowców miała swoje stałe miejsca. Gdy jakiegoś auta akurat brakowało, Jeremiasz przyjmował to ze spokojem. Ale jeśli parkowało na innym stanowisku niż zazwyczaj lub kiedy na jego miejscu stało inne auto, było źle. Najwyraźniej teraz doszło właśnie do takiej sytuacji. Jeremiasz zatrzymał się przy srebrnej octavii i zaczął się nerwowo kołysać.
– Biała mazda CX-3! Biała mazda CX-3! – krzyczał i wyglądał przy tym na naprawdę zrozpaczonego.
Pamela pomyślała, że gdyby bratu ktoś ukradł jego auto, nie przeżywałby tego nawet w połowie tak boleśnie jak faktu, że jakiś obcy samochód parkuje na miejscu białej mazdy CX-3. Pamela wiedziała, że nie może pozwolić, by smutek przeszedł w atak furii. Szybko sięgnęła do kieszeni.
– Remik, musimy iść dalej – powiedziała stanowczo, podsuwając bratu cukierek przed oczy.
– Biała mazda CX-3 – nie odpuszczał Jeremiasz, ale spostrzegł słodycz i skupił na nim całą swoją uwagę.
– Jeśli pójdziesz ze mną, dostaniesz cukierka.
– Dostaniesz cukierka – przytaknął, włożył go do buzi i pozwolił prowadzić się dalej.
Na szczęście pozostałe auta przestrzegały ustalonego porządku, więc Jeremiasz mijał je, mlaskając z zadowoleniem.
Pewnym krokiem skręcił ku rzędowi kiosków i przedzierał się szczeliną między ich tylnymi ścianami a betonowym murkiem, gdzie unosił się zapach moczu. Ten odcinek trasy Pamela zawsze sobie odpuszczała i cierpliwie czekała, aż brat wynurzy się na drugim końcu.
Potem pozostawało im tylko skontrolowanie kilku kanałów. Jeremiasza fascynowały okrągłe klapy, natomiast kwadratowe kraty ignorował, chociaż wydobywało się z nich dużo więcej różnych woni.
Na psiej łące zazwyczaj nie spędzali zbyt wiele czasu, szczególnie jeśli było tam akurat jakieś wielkie psisko. Jeremiasz miał do psów dziwny stosunek. Czasami podbiegał do nich małymi kroczkami i wydawało się, że darzy je sympatią. Z drugiej strony było widać, że się ich boi. Jeśli jakiś pies podchodził zbyt blisko, Remik chwytał za rękę mamę lub Pamelę i zamykał oczy.
– Wracamy do domu, dobrze? – zaproponowała Pamela, kiedy zauważyła, że na drugim końcu łąki bawią się dwa labradory.
– Do domu – potwierdził Jeremiasz i z pokrywką w ręce ruszył tak szybko, że Pamela ledwo za nim nadążała.
Dopiero nadbiegający cocker spaniel zmusił go, by się zatrzymał. Pies zachowywał się przyjaźnie, machał ogonkiem, ale potem zaczął szczekać. Jeremiasz w panice chwycił dłoń siostry i zacisnął powieki tak mocno, aż zmarszczyła mu się od tego cała twarz. Wyglądało to jednocześnie komicznie i przerażająco.
– Nie bój się, Remik, spokojnie. To grzeczny pies. Zobacz, już sobie pobiegł.
– Nie zobacz. – Jeremiasz uparcie kręcił głową.
Potem z zamkniętymi oczami pozwolił zaprowadzić się za rękę aż do domu.

 
Wesprzyj nas