Autorzy dotarli do wielu źródeł niedostępnych dla polskiego czytelnika i w sposób w bardzo przystępny i w ciekawej formie przedstawiają sylwetki i niezwykłe losy polskich inżynierów, naukowców, wojskowych i przedsiębiorców.


Inżynierowie Niepodległej11 listopada 1918 roku Polska po ponad stu latach niewoli powróciła na mapę polityczną Europy. Zazwyczaj podkreśla się trud znanych polityków, dowódców i żołnierzy, którzy walczyli na różnych polach bitew I wojny światowej. Często nie pamięta się jednak o wszystkich tych, którzy dzięki swej aktywności i zaradności przez cały okres zaborów przyczyniali się do rozwoju polskich ziem: kulturalnego, społecznego czy gospodarczego, którzy – nawet jeśli nie dożyli niepodległej Polski – byli jej prawdziwymi inżynierami.

Kim byli bohaterowie tej książki – inżynierowie Niepodległej? W XIX i na początku XX w. wielu Polaków trafiało w głąb Cesarstwa Rosyjskiego: w efekcie poboru do wojska, jako zesłańcy skazani za udział w powstaniach lub za działalność polityczną. Inni prowadzili badania, wyjeżdżali do szkół, jako urzędnicy otrzymywali zatrudnienie w najdalszych regionach imperium, rozwijali też swoją działalność gospodarczą.

Na początku I wojny światowej na Wschód ruszyły całe masy bieżeńców uciekających przez Niemcami. Wielu z nich, mimo skrajnie trudnych warunków, umiało na rosyjskiej ziemi ze skazańca przeistoczyć się w cenionego naukowca czy podróżnika lub z biednego studenta petersburskiej uczelni – w głównego konstruktora mostów. Rosły fortuny polskich przedsiębiorców i zdolnych zarządców, którzy imali się różnych zajęć. I to dzięki nim możliwe było zbudowanie w 1918 roku niepodległego państwa.

Autorzy dotarli do wielu źródeł niedostępnych dla polskiego czytelnika i w sposób w bardzo przystępny i w ciekawej formie przedstawiają sylwetki i niezwykłe losy polskich inżynierów, naukowców, wojskowych, przedsiębiorców, którzy zrobili kariery w Cesarstwie Rosyjskim, a jednocześnie „nieśli ze sobą cywilizację” czy też „byli nosicielami kultury”. Co ważniejsze jednak, świadomie prowadzili działalność patriotyczną, pielęgnując i rozwijając polską kulturę, naukę i wspierając gospodarkę na ziemiach polskich. Stawali się tym samym zalążkiem przyszłych elit niepodległej Polski – inżynierami Niepodległej.

Marta Panas-Goworska, Andrzej Goworski
Inżynierowie Niepodległej
Wydawnictwo Naukwe PWN
Premiera: 15 października 2018
 
 

Inżynierowie Niepodległej

SPIS TREŚCI

Rozdział 1. Warszawska nóżka na petersburskim bruku. Maria Szymanowska
Rozdział 2. I sikorka w garści, i żuraw na niebie. Alfons Poklewski-Koziełł
Rozdział 3. Dwa mosty. Stanisław Kierbedź
Rozdział 4. Oko Boga. Benedykt Dybowski
Rozdział 5. Homo culturalis. Michał Jankowski
Rozdział 6. Posthumus. Witold Zglenicki
Rozdział 7. Sacha. Edward Piekarski
Posłowie. Inżynierowie Niepodległej

ROZDZIAŁ 1

Warszawska nóżka na petersburskim bruku

Maria Szymanowska

…racz jej dać, Panie

W 1831 roku na kontynencie europejskim cholera rozpanoszyła się na dobre i zwłaszcza w carskiej Rosji zbierała krwawe żniwo. Tam też zaatakowała południowe rejony, by niebawem sięgnąć największych miast. Do stolicy dotarła wczesną wiosną, choć nie od razu została rozpoznana. Początkowo sądzono, że za epidemią stoją, o zgrozo, Polacy. Trwało powstanie listopadowe i miasto zatrzęsło się od plotek o mścicielach znad Wisły, zatruwających beczki z wodą i posypujących rabatki cyjankiem. U progu lata mówiono nawet o przybyłych z Zachodu statkach, z których do Newy wyrzucano arsen. Pogłoski ewoluowały i w lipcu petersburżanie zwrócili się przeciw lekarzom, wietrząc spisek z ich udziałem. Gdy liczba zgonów sięgnęła kilku tysięcy, u wrót szpitala przy Siennoj Płoszczadi wybuchł „cholerny bunt”. Jeszcze tego samego dnia został stłumiony, lecz na kolejne tygodnie miasto pogrążyło się w chaosie. Życie kulturalne zamarło i Maria Szymanowska, poza wypełnianiem dziesiątków codziennych obowiązków, pierwszy raz od lat mogła zasiąść w swym salonie i zwyczajnie odpocząć.
Objawy były typowe: częste wymioty, biegunka, gorączka. Szymanowska nie mogła mieć złudzeń – dzień, który zamierzała spędzić na słodkim nieróbstwie, przyniósł jej chorobę. Czterdziestojednolatka zdążyła jeszcze wydać dyspozycje mające ochronić najbliższych przed cholerą, z przyzwyczajenia zaplanowała menu na kolejny dzień, po czym zległa w sypialni. W ciągu zaledwie godziny tak osłabła, że z trudem zsuwała się z łoża i, chwytając się mebli, sunęła do toaletki, na której stała porcelanowa misa. Wkrótce nawet to ją przerosło i miała już wzywać służącą, gdy uchyliły się drzwi i w szparze ujrzała w nich Stanisława Morawskiego, bywalca swego salonu.
– Ani słowa – rzekł spokojnie, acz stanowczo Morawski, dostrzegłszy grymas na twarzy Szymanowskiej. Rozejrzał się po pokoju i z krzesłem w ręku podszedł do łóżka.
– W innych okolicznościach obraziłbym się na panią – uścisnął dłoń chorej w przegubie i spojrzał na zegarek. – Nie raczyłaś pani zawezwać… – zająknął się, co nie uszło uwadze pacjentki. – Tak więc alboż to afront pod adresem mej sztuki medycznej, albo policzek dla przyjaźni i uwielbienia, jakim panią darzę.
– Doktórze, jak widzę, salon jest w człowieku, a nie człowiek w salonie… – zamierzała wypowiedzieć kolejną okrągłą frazę, ale ciałem szarpnęły mdłości i zwymiotowała w podsunięte naczynie. Morawski przetarł jej usta chusteczką nasączoną octem i z lekarskiej torby wyjął butlę z przygotowanym płynem. – Proszę pić jak najwięcej – powiedział łagodnie. Kobieta uniosła się na łokciach i posłusznie przylgnęła ustami do szyjki.
– Słyszałam, że cholerę nazywają psią śmiercią – rzekła, opadając ciężko na poduszkę, a jej oczy straciły na chwilę przenikliwy, momentami straszny wyraz napięcia. – Czemuż tylko tak szybko to się dzieje? Czy to śmierć już? – zachrypiała. – Jestem taka zmęczona. Zbyt zmęczona, by walczyć.
Stanisław Morawski w 1830 roku ruszył z ekspedycją wysłaną przez cara na południe imperium, gdzie cholera pojawiła się najwcześniej. Szerzyła się w nieznany lekarzom sposób, ale udało się, trochę po omacku, opracować rejestr środków przynoszących pacjentom ulgę. Dwa sprawdzały się niemal zawsze – puszczanie krwi i obfite pojenie wodami mineralnymi. Wciąż jednak co trzeci umierał, a bywało, że śmierć przychodziła w zaledwie kilka godzin. Wówczas stadia można było obserwować niczym w medycznym teatrum. Kiedy od nieszczęśnika czuć było słodkawy zapach, zgon następował w ciągu kilkudziesięciu minut. Śmierć poprzedzały jeszcze wyostrzone rysy i krogulczy nos, tę odmienioną twarz nazwano nawet obliczem Hipokratesa.
– Piję, piję, tylko… – wyszeptała Szymanowska.
– Proszę się nie ambarasować – Morawski nieznacznie pociągnął nosem, podstawił naczynie, oczyścił usta chorej i podał płyn. – Na Kaukazie na własne oczy widziałem, jak te ichniejsze wody wyciągały choleryków znad grobu. A u pani stadium jest wczesne. Gdyby nie epidemiczne okoliczności, wahałbym się, czy to nie aby silne zatrucie pokarmowe.
– Panie Morawski – chora uniosła się na łokciach i w nozdrza lekarza buchnęła wilgotna, migdałowa woń – przy toaletce są buciki dla Celiny…
Nie dokończyła i wstrząsnęły nią torsje.
– Satynowe pantofelki – podjęła na nowo, choć słowa wypowiadała z mozołem – proszę dać córce, niech założy, sprawdzi. Jeśli by cisnęły, to…
Medyk z trudem powstrzymywał emocje. Jej polecenia wzruszały go bardziej niż jakiekolwiek lamenty.
Po latach Morawski zapisał we wspomnieniach:
Boże mój wielki, wyjmij te chwile z mojej pamięci! I Szymanowska nasza w dniu 25 lipca 1831 roku, jeszcze przed chwilą w oczach moich zdrowa, wesoła i hoża, stała się ofiarą tego morderczego powietrza. Nie wyszło kilka godzin srogiej męczarni, znoszonej z dziwną odwagą i niepodobną do wiary spokojnością umysłu, i zmarła, a jedna z wielkich ozdób płci swojej, jeden z wielkich zaszczytów naszego kraju stanął w zastępstwie za nas przed Bogiem.

Salon przy Italiańskiej

Sploty akcji, aluzje czy niedopowiedzenia łączące poszczególne epizody i najważniejsze – sami aktorzy oraz ich dzieła – czynią z tej historii element dziedzictwa, które wykracza poza ramy kraju czy epoki. Aleksander Puszkin, twórca należący niewątpliwie do światowego kanonu, na początku drugiego aktu Gościa kamiennego, każe mówić swoim bohaterom:
Lauro, przysięgam, jeszcze nigdy dotąd
Z doskonałością taką nie zagrałaś.
Jak dobrze swoją zrozumiałaś rolę!
[…]
Z jakim uczuciem! Jak ją rozwinęłaś!
[…]
Z jakim artyzmem!

Frazy te zostały wypowiedziane w madryckim salonie pewnej aktorki i pieśniarki. Anna Achmatowa, analizując ów passus, zauważa, że mimo iberyjskiego poloru, bohaterowie są „bardziej podobni do członków Zielonej Lampy[1], ucztujących u jakiejś tamtejszej znamienitości typu Kołosowej[2] i dyskutujących o sztuce, niż szlachetnie urodzonych Hiszpanów w jakimkolwiek stuleciu”. Na zakończenie artykułu poetka zaś konstatuje:
Przed nami – zrealizowane w formie dramatu wcielenie się wewnętrznej osoby Puszkina, artystyczne odsłonięcie tego, co go męczyło i pociągało.

W jednym się myliła. Opisane przez Puszkina miejsce nie było zlepkiem wielu petersburskich salonów. W powstałym w 1830 roku Gościu kamiennym znajdziemy jakże poetyckie podsumowanie maestrii Laury:
Ze wszystkich rozkoszy
Tylko miłości muzyka prym daje:
Ale i miłość – to melodia…

Znawca Puszkina Nikołaj Lerner ustalił, że 1 marca 1828 roku, czyli dwa lata przed publikacją dramatu, poeta tymi właśnie słowy wpisał się do albumu pamiątkowego Marii Szymanowskiej. Był zatem gościem pięknej i utalentowanej Polki, o czym w swoim dzienniku wspomina jej córka Helena. Nietrudno dostrzec w puszkinowskim wpisie, złożonym w sztambuchu wybitnej kompozytorki i pianistki, czegoś więcej niż tylko wyrazu zwykłej kurtuazji. O tym, że młodszy od gospodyni o dziesięć lat Puszkin nie był jej obojętny, świadczyć może to, że liścik od niego włączyła do swej kolekcji: „Z radością śpieszę donieść swą zgodę na Wasze miłe zaproszenie. Okrężną drogą otrzymałem wiadomość o ks. Wiaziemskim; powinien teraz być u księżnej. Przyjmijcie, pani, itd. A. Puszkin”. Skrótowe potraktowanie powszechnie stosowanej formuły „moje wyrazy szacunku” nasuwa na myśl styl dzisiejszych SMS-ów. W wiadomości pojawia się nazwisko zamożnego arystokraty i protektora twórców – Piotra Wiaziemskiego. Szymanowska poznała go w 1819 roku w Warszawie, kiedy, nie mając jeszcze trzydziestki, rozpoczynał tam swoją karierę urzędniczą. Minęły trzy lata, gdy artystka, podczas pierwszej podróży do Moskwy i Petersburga, wysłała do niego list, w którym zawiadamiała, że oto zaczyna uczyć się rosyjskiego, i wyrażała żal, iż jej profesja „przykuła ją do gam i pasaży”. Kryło się w tym niemało kokieterii, gdyż była już wówczas osobą znaną i modną, budzącą przy tym nie lada emocje wśród płci męskiej. Sam John Field, irlandzki wirtuoz fortepianu i pedagog, który największą sławę zdobył na Wschodzie, podczas koncertu w Moskwie „stał przy fortepiano i przewracał kartki, [będąc] zdawało się, geniuszem-inspiratorem pani Szymanowskiej”, wedle słów pisarza-sentymentalisty, księcia Piotra Szalikowa. Nieco inaczej relacjonuje tę sytuację Aleksandr Bułgakow, dyrektor poczty, prywatnie przyjaciel Wiaziemskiego i Puszkina, który znalazłszy się bliżej muzyków, usłyszał ich rozmowę: „Proszę Pana, niech Pan obraca kartki, kiedy gram” – rzekła Szymanowska do Fielda. Ten zaś miał odpowiedzieć: „Nie. Ja przeszkadzałbym tylko Pani, ponieważ ciągle bym patrzył na te kuszące ramiona, zamiast patrzeć w nuty”.

POSŁOWIE

Inżynierowie Niepodległej

„Dania jest więzieniem” oświadcza Hamlet, na co Gildenstern i Rozenkranc odpowiadają, że „nim i świat jest także”. Najbardziej znany bohater Szekspirowski nie ulega jednak pokusie relatywizmu. Imperium Rosyjskie, w którym rozgrywają się wydarzenia opisane w naszej książce, można za Hamletem nazwać gigantycznym więzieniem „pełnym turm, lochów i ciemnic”. Czy sportretowane tu losy Marii Szymanowskiej, Alfonsa Poklewskiego-Koziełła, Stanisława Kierbedzia, Benedykta Dybowskiego, Michała Jankowskiego, Witolda Zglenickiego, Edwarda Piekarskiego i Wacława Sieroszewskiego temu nie przeczą? Ich biografie dowodzą, że imperium bywało też miejscem olśniewających karier.
Szymanowska, prekursorka polskich sufrażystek, właśnie nad Newą rozwinęła karierę muzyczną porównywalną jedynie z dokonaniami Clary Schumann. Oligarcha Poklewski-Koziełł zbudował fortunę na sprzedaży alkoholu syberyjskim chłopom. Kierbedź tak świetnie wpisał się w środowisko inżynierów rosyjskich, że gdyby nie warszawski most, niewielu pamiętałoby o jego polskich korzeniach. Dybowski, mając już status przyrodnika o światowej sławie, udał się na krańce cesarstwa dobrowolnie, z własnego wyboru. Jankowski ze swych kopalni złota i wielkiej farmy na skraju Azji nigdy nie zjechał do kraju. Zglenicki, opracowawszy technologię wydobycia ropy z dna morza, nie wrócił do Polski, by wspierać rodzime górnictwo. Piekarski przysporzył więcej sławy carskiej nauce niż ojczyźnie. Sieroszewski zaś żył jak bohater przygodowej powieści pióra… amerykańskiego literata. A mimo to ich dokonania dla Niepodległej są niepodważalne.
Łaciński źródłosłów „inżyniera” – ingenium – oznacza ‘charakter, inteligencję, talent’. Tacy też byli nasi bohaterowie, genialni w swoich dziedzinach. „Inżynier” to także człowiek, który potrafi z pozornie nieprzystających do siebie elementów skonstruować zupełnie nową jakość. W historii Polski taką konstrukcją była odzyskana w 1918 roku niepodległość. Znamy nazwiska polityków czy wojskowych tamtego okresu, ale za francuskim filozofem Emmanuelem Levinasem chcielibyśmy zobaczyć w tych wydarzeniach Intrygę Nieskończoności, kooperatywę organizatorów, przedsiębiorców, naukowców, artystów, którzy swoją pracą przyczynili się do odrodzenia kraju.
Dlaczego Imperium Rosyjskie, a nie Cesarstwo Niemieckie czy Austro-Węgry? Dlaczego ośmiu bohaterów, a nie osiemnastu? Polacy w państwie Romanowów odegrali szczególną rolę – zwłaszcza w nauce oraz w sferze kultury – ustępowali tylko większości rosyjskiej i niezwykle skonsolidowanym Niemcom bałtyckim. Ci ostatni jednak władzę z Petersburga traktowali jak swoją i wcale z nią nie walczyli. W krajowej refleksji ugruntował się zaś martyrologiczny obraz polskiego narodu na Wschodzie, taki jak w popularnym Włóczędze, pieśni katorżników:
Przez pustkę za groźnym Bajkałem,
Szedł człowiek, ostatkiem swych sił.
W katordze rozkruszał on skałę…
Zapomniał, kim jest i kim był.

Nasi – jeśli można tak rzec – bohaterowie niosą ze sobą odmienną wizję. To ludzie nie tylko naznaczeni cierpieniem i tragizmem, lecz także przygodą. Jeśli Inżynierów Niepodległej weźmie do ręki Czytelnik nieobeznany z losami Polski, to najpierw dostrzeże brawurowe temperamenty, a w jedynej kobiecie z tego grona – ujrzy prekursorkę sufrażystek. Nie wątpimy, że historie te nie wyczerpują doniosłości wszystkich Inżynierów Niepodległej. Tych, których wybraliśmy, łączy jednak dyskretna nić przeznaczenia, czyniąc z zaprezentowanych biografii powieść, do której posłowiem jest Niepodległa.
Marta Panas-Goworska, Andrzej Goworski
Warszawa, 7 października 2018 roku

PRZYPISY

[1] Zielona Lampa – koło młodych postępowych artystów petersburskich, działające w latach 1819–1820.
[2] Aleksandra Kołosowa – najsłynniejsza rosyjska aktorka tzw. puszkinowskiej epoki.

 
Wesprzyj nas