Jasper Gwyn mawiał, że wszyscy jesteśmy jak stronica z książki, tyle że z książki, której nikt nigdy nie napisał.


Mr GwynJasper Gwyn jest pisarzem. Mieszka w Londynie i najprawdopodobniej kocha życie.

W pewnym momencie ogarnia go nagłe pragnienie, by skończyć. Być może skończyć z pisaniem, ale on nie przeżywa kryzysu, który zazwyczaj dopada pozbawionych natchnienia autorów. Jasper Gwyn chce zmienić pespektywę, dotrzeć do jądra magii. Wspiera go w tym i pomaga mu dziewczyna, która ze wściekłym oddaniem gromadzi to, co stopniowo staje się tajemnicą Gwyna.

Alessandro Baricco krokiem pewnym i swobodnym człowieka znającego i kochającego drogi, po których zmierza, zanurza się w meandry tej tajemnicy. Tworzy dwie wspaniałe postaci, które w połowie powieści przekazują sobie pałeczkę, i choć to Mr Gwyn rozdaje karty, zadaniem dziewczyny jest odtworzyć sekwencję jego sekretów i dotrzeć do odważnych i zaskakujących wniosków.

Alessandro Baricco – urodzony w 1958 r. ceniony włoski pisarz, autor sztuk teatralnych, krytyk muzyczny i teatralny, eseista i filozof. Międzynarodową sławę zapewniła mu powieść “Jedwab”, a kolejne potwierdziły tylko jego pozycję jako uznanego artysty i autorytetu. Jego książki ukazują się w licznych przekładach na całym świecie, zostały przetłumaczone m.in. na francuski, angielski, niemiecki, hiszpański, rosyjski i chiński.

Alessandro Baricco
Mr Gwyn
Przekład: Lucyna Rodziewicz-Doktór
Wydawnictwo Sonia Draga
Premiera: 24 października 2018
 
 

Mr Gwyn


1.

W pewnym momencie, idąc przez Regent’s Park aleją, którą zawsze chadzał, Jasper Gwyn odniósł przemożne wrażenie, że to, czym się codziennie zajmuje, by zarobić na życie, przestało mu odpowiadać. Myśl ta pojawiła się już wcześniej, nigdy jednak z taką wyrazistością i taktem.
Po powrocie do domu napisał artykuł, który następnie wydrukował, włożył do koperty i osobiście zaniósł przez miasto do redakcji „Guardiana”. Znali go tam. Od czasu do czasu współpracował z nimi. Poprosił, czy mogą odczekać tydzień, zanim opublikują tekst.
Artykuł zawierał listę pięćdziesięciu dwóch czynności, których Jasper Gwyn nie zamierzał więcej wykonywać. Na pierwszym miejscu znajdowało się pisanie artykułów dla „Guardiana”. Na trzynastym – udawanie wielkiej pewności siebie podczas spotkań z uczennicami. Na trzydziestym – fotografowanie się w zamyślonej pozie, z podpartym podbródkiem. Ostatnią z czynności było pisanie książek. Rozwiewała wątpliwości, które mogła pozostawić przedostatnia z nich: publikowanie książek.
Należy dodać, że w tamtej chwili Jasper Gwyn był pisarzem stosunkowo modnym w Anglii i cieszącym się pewną popularnością za granicą. Debiutował dwanaście lat wcześniej thrillerem rozgrywającym się na walijskiej wsi za rządów Thatcher: chodziło o serię niewyjaśnionych zaginięć. Trzy lata później wydał krótką powieść o dwóch siostrach, które postanowiły więcej się nie widywać: przez sto stron bezskutecznie usiłowały zrealizować swój zamiar. Książkę kończyła mistrzowska scena na molo w zimie. Dorobek Jaspera Gwyna, abstrahując od eseiku poświęconego Chestertonowi i dwóch opowiadań zawartych w różnych antologiach, zamykała trzecia powieść, długa na pięćset stron. Były to spokojne wyznania starego olimpijskiego mistrza fechtunku, byłego kapitana żeglugi morskiej, byłego prezentera radiowego. Książka została napisana w pierwszej osobie i nosiła tytuł Na zgaszonych światłach. Zaczynała się takim oto zdaniem: „Często zastanawiałem się nad tym, co się sieje i co zbiera”.
Jak wielu zauważyło, te trzy powieści tak bardzo się od siebie różniły, że trudno było dopatrzyć się w nich jednego pióra. To ciekawe zjawisko nie przeszkodziło Jasperowi Gwynowi stać się w krótkim czasie pisarzem rozpoznawanym przez szerszą publiczność i uznanym przez większość krytyków. Nie można mu było odmówić talentu narratorskiego, w szczególności zaś zaskakiwała łatwość, z jaką zaglądał ludziom do głów i rekonstruował ich uczucia. Jakby znał słowa, które wypowiedzą, i potrafił z wyprzedzeniem przewidzieć ich myśli. Dlatego nie ma co się dziwić, że przepowiadano mu wspaniałą karierę.
Ale w wieku czterdziestu trzech lat Jasper Gwyn napisał dla „Guardiana” artykuł, w którym wymienił pięćdziesiąt dwie czynności, jakich nie zamierzał już więcej wykonywać. Ostatnią z nich było pisanie książek.
Jego wspaniała kariera dobiegła końca.

2.

Rankiem, kiedy na łamach „Guardiana” ukazał się jego artykuł – na pierwszej stronie niedzielnego dodatku – Jasper Gwyn znajdował się w Hiszpanii, w Granadzie: uznał, że w tych okolicznościach lepiej oderwać się nieco od świata. Wybrał hotelik tak skromny, że w pokojach nie było telefonów, dlatego tamtego ranka osobiście zapukano do jego drzwi z informacją, że jest do niego telefon, i że może odebrać go w holu. Na dół zszedł w piżamie i niechętnie zbliżył się do starego, żółtego aparatu stojącego na wiklinowym stoliku. Gdy przyłożył słuchawkę do ucha, usłyszał w niej głos Bruce’a Shepperda, swojego agenta.
– Jasper, co to za historia?
– Jaka historia?
– Z tymi pięćdziesięcioma dwiema czynnościami. Przeczytałem dzisiaj rano, Lottie przyniosła mi gazetę, gdy byłem jeszcze w łóżku. O mało zawału nie dostałem.
– Powinienem był cię uprzedzić.
– Chyba mi nie powiesz, że to na poważnie. Co to, prowokacja? Donos? Ki czort?
– Nic, artykuł. Ale szczery.
– W jakim sensie?
– Napisałem go na poważnie, tak właśnie postanowiłem.
– Chcesz powiedzieć, że rzucasz pisanie?
– Tak.
– Zwariowałeś?
– Muszę już iść.
– Poczekaj chwilkę, Jasper, musimy porozmawiać, jestem przecież twoim agentem, jeśli nie ze mną, to…
– Nie mam nic do dodania, przestaję pisać i już.
– Wiesz co, Jasper? Słuchasz mnie? Wiesz co?
– Tak, słucham cię.
– Więc posłuchaj dobrze, bo tylu pisarzy już mi to mówiło, że sobie tego nie wyobrażasz, nawet Martin Amis, dasz wiarę? Jakieś dziesięć lat temu Martin Amis powiedział mi dokładnie to samo, rzucam pisanie, a to tylko przykład, mógłbym takich podać ze dwadzieścia, mam ci wszystkich wymienić?
– Nie ma takiej potrzeby.
– I wiesz co? Żaden tak naprawdę nie rzucił, nie da się rzucić.
– Dobrze, ale teraz muszę już iść, Tom.
– Żaden.
– Dobrze.
– Mimo wszystko, piękny artykuł.
– Dziękuję.
– Strzał w dziesiątkę.
– Proszę cię, nie mów tak.
– Jak?
– Nijak. Idę już.
– Czekam na ciebie w Londynie. Kiedy wracasz? Lottie będzie przeszczęśliwa.
– Odkładam słuchawkę, Tom.
– Jasper, bracie, nie wygłupiaj się.
– Odłożyłem, Tom.
Ostatnie zdanie wypowiedział, gdy już się rozłączył, dlatego Tom Bruce Shepperd nie mógł go usłyszeć.

3.

Jasper Gwyn miło spędził w hiszpańskim hoteliku sześćdziesiąt dwa dni. W chwili płacenia na jego rachunku usług dodatkowych widniały sześćdziesiąt dwie filiżanki zimnego mleka, sześćdziesiąt dwie szklanki whisky, dwie rozmowy telefoniczne, wysoki rachunek za pralnię (sto dziewięćdziesiąt sztuk odzieży) i koszt zakupu tranzystorowego radia – co rzuca światło na jego zamiłowania.
Ze względu na odległość i izolację przez cały pobyt w Granadzie Jasper Gwyn nie musiał wracać do kwestii artykułu, chyba że w rozmowie z samym sobą. Pewnego dnia zdarzyło mu się spotkać młodą Słowenkę, z którą nawiązał przyjemną konwersację w zimowym ogrodzie w muzeum. Była błyskotliwa i pewna siebie, nieźle władała angielskim. Powiedziała, że pracuje na uniwersytecie w Lublanie, w instytucie historii nowożytnej i współczesnej. W Hiszpanii prowadziła badania nad losami włoskiej arystokratki, która pod koniec dziewiętnastego wieku podróżowała po Europie w poszukiwaniu relikwii.
– W tamtych latach w pewnych kręgach katolickiej arystokracji handel relikwiami stanowił hobby – wyjaśniła.
– Naprawdę?
– Niewielu o tym wie, choć to fascynująca historia.
– Proszę mi ją opowiedzieć.
Wspólnie zjedli kolację, a podczas deseru, gdy już skończyła długą opowieść o piszczelach i paliczkach męczenników, zaczęła mówić o sobie, a zwłaszcza o tym, jak bardzo jej się poszczęściło, że może prowadzić badania naukowe. Dodała, że wszystko, „co się wiąże z tym zawodem”, jest przerażające, koledzy z pracy, ich ambicje, małostkowość, hipokryzja, wszystko. Ale kilku nędzników nie jest w stanie sprawić, żeby przeszła jej ochota na studia i na pisanie.
– Cieszy mnie to – skomentował Jasper Gwyn.
Wtedy kobieta zapytała, czym on się zajmuje. Jasper Gwyn zawahał się, zanim udzielił tylko w połowie nieprawdziwej odpowiedzi. Odrzekł, że przez dwanaście lat był dekoratorem wnętrz, ale zrezygnował z pracy dwa tygodnie temu. Kobieta zrobiła zatroskaną minę i zapytała o powód, dla którego porzucił tak z pozoru przyjemne zajęcie. Jasper Gwyn machnął ręką w powietrzu. Potem dodał niejasno:
– Pewnego dnia zorientowałem się, że nic mnie już nie obchodzi i wszystko zadaje wręcz śmiertelny ból.
Kobieta wykazała zainteresowanie, ale Jasper Gwyn umiejętnie sprowadził rozmowę na inne tory, wspominając o brzydkim zwyczaju umieszczania dywaników w łazience, a potem rozwodząc się nad wyższością cywilizacji południowych, wynikającą z dokładnej znajomości pojęcia światło.
Było już bardzo późno, gdy przystąpili do pożegnania, a ponieważ robili to powoli, Słowenka miała czas, by odnaleźć właściwe słowa i powiedzieć, że mogliby tę noc spędzić razem.
Jasper Gwyn nie był do końca przekonany, niemniej jednak udał się do jej hotelu. Jak się potem okazało, bez trudu odnaleźli w hiszpańskim łóżku połączenie dla jej pośpiechu i jego ostrożności.
Dwa dni później, kiedy Słowenka wyjeżdżała, Jasper Gwyn wręczył jej własnoręcznie spisaną listę trzynastu gatunków szkockiej whisky.
– Co to jest? – zapytała.
– Piękne nazwy. Dla ciebie.
Jasper Gwyn spędził w Granadzie jeszcze szesnaście dni. W końcu i on wyjechał, zapominając zabrać z hoteliku trzy koszule, jedną skarpetkę bez pary, laskę z rączką z kości słoniowej, płyn do kąpieli o sandałowym zapachu i dwa numery telefonu skreślone pisakiem na plastikowej zasłonce pod prysznicem.

4.

Po powrocie do Londynu Jasper Gwyn przez pierwszych kilka dni długo i maniakalnie przechadzał się po ulicach miasta z rozkosznym przekonaniem, że stał się niewidzialny. Ponieważ rzucił pisanie, przestał być w swoim mniemaniu osobą publiczną – nie było więc powodu, dla którego ludzie mieliby zwracać na niego uwagę, skoro stał się jednym z wielu. Zaczął ubierać się swobodnie i oddawać drobnym przyjemnościom, nie martwiąc się o to, jak się będzie prezentował, w razie gdyby nagle jakiś czytelnik go rozpoznał. Dotyczyło to na przykład pozycji, jaką zajmował przy barze w pubie. Albo jeżdżenia autobusem bez biletu. Albo samotnego posilania się w McDonaldzie. Od czasu do czasu ktoś go rozpoznawał, wtedy on zaprzeczał, że jest tym, kim jest.
Było też mnóstwo innych rzeczy, którymi nie musiał się już przejmować. Czuł się jak koń, który zrzucił jeźdźca i teraz wraca beztrosko truchtem, podczas gdy pozostałe nadal wypruwają sobie flaki, goniąc do mety i wykonując polecenia. Ten stan ducha przepełniał go bezkresną rozkoszą. Kiedy natrafiał na artykuł w gazecie czy na witrynę w księgarni, przypominające mu o wyścigu, z którego się wycofał, robiło mu się lekko na sercu i upajał się infantylną radością sobotniego popołudnia. Od lat nie czuł się tak dobrze.
Między innymi dlatego oddalał od siebie konieczność postanowienia, co dalej, i przedłużał sobie wakacje. Podczas pobytu w Hiszpanii pomyślał, że mógłby wrócić do zawodu, który wykonywał, zanim zaczął wydawać powieści. Nie byłoby to ani trudne, ani niemiłe. Dostrzegał w tym nawet pewną formalną wytworność, swoisty stroficzny porządek, jak w balladzie. Nic go jednak nie przymuszało do pośpiechu, jako że mieszkał sam, nie miał rodziny, wydawał niewiele i koniec końców mógł przez co najmniej dwa lata spokojnie żyć, bez konieczności codziennego wstawania z łóżka. Zwlekał więc z decyzją i oddawał się przypadkowym przyjemnościom oraz od dawna zaniechanym praktykom.
Wyrzucił stare gazety. Wsiadał do pociągów byle jakich.

5.

Mimo to z upływem dni zaczął odczuwać pewien dyskomfort, którego na początku nie rozumiał, i który dopiero po jakimś czasie nauczył się rozpoznawać: z oporem przyznał się przed sobą, że brakuje mu samego aktu pisania oraz codziennego porządkowania myśli i ubierania ich w zgrabne zdania. Tego się nie spodziewał, musiał się więc zastanowić. Chodziło o swoiste rozdrażnienie, które pojawiało się codziennie i z każdym dniem nasilało. Dlatego Jasper Gwyn zaczął rozważać ewentualność przeanalizowania pokrewnych profesji, dzięki którym mógłby pielęgnować pisanie bez konieczności natychmiastowego powrotu do pięćdziesięciu dwóch czynności, jakich postanowił nigdy więcej nie wykonywać.
Jak pisanie przewodników. Ale musiałby podróżować.
Do głowy przyszli mu twórcy instrukcji obsługi sprzętów gospodarstwa domowego, zastanowił się też, czy gdzieś na świecie istnieje jeszcze fach polegający na pisaniu listów za tych, którzy sami nie są w stanie tego uczynić.
Tłumacz. Ale z jakiego języka?
Na koniec jedynym, co wymyślił, było słowo kopista. Podobałoby mu się być kopistą. Właściwie nie chodziło o prawdziwy zawód, wiedział o tym, ale w słowie tym kryło się coś takiego, co sprawiało, że chciał je zgłębić. Jakaś tajemnica i cierpliwe zaangażowanie – połączenie skromności i podniosłości. Tak, tylko to chciał robić: być kopistą. Żywił przekonanie, że będzie to robił dobrze.
Jasper Gwyn spróbował sobie wyobrazić, co w realnym życiu mogłoby oznaczać słowo kopista, i tak minęło mu wiele dni, jeden za drugim. Nawet nie zauważył upływu czasu.

6.

Co jakiś czas przychodziły pocztą umowy do podpisania, dotyczyły już napisanych książek. Wznowień, nowych przekładów, adaptacji teatralnych. Kładł je na stole, aż w końcu zrozumiał, że nigdy ich nie podpisze. Z konsternacją stwierdził, że nie tylko zamierza nie napisać żadnej więcej powieści, ale w pewnym sensie wolałby niczego nigdy nie napisać. Właściwie miło mu było, że je napisał, ale nie chciał, aby przetrwały jego decyzję o zarzuceniu pisarstwa, drażniło go wręcz, że siłą rozpędu podążały tam, gdzie jego noga więcej nie postanie. Zaczął wyrzucać kontrakty, nawet ich nie otwierając. Od czasu do czasu Tom przekazywał mu listy od wielbicieli, którzy grzecznie dziękowali za taki czy inny fragment, za taką czy inną historię. Nawet to go denerwowało, na dodatek żaden z nich nie wspomniał o ciszy, która zaczęła go otaczać – jacyś niedoinformowani. Na kilka z nich odpowiedział. W prostych słowach odwzajemniał podziękowania. Zwracał uwagę, że przestał pisać, i łączył pozdrowienia.
Nigdy jednak nie otrzymał odpowiedzi.
Coraz częściej jednak wracała potrzeba pisania i tęsknota za codziennym porządkowaniem myśli i ubieraniem ich w zgrabne zdania. Dlatego instynktownie rekompensował sobie ten brak prywatnym obrzędem, który nie był pozbawiony pewnego uroku: pisał w myślach, gdy spacerował albo gdy leżał w łóżku przy zgaszonym świetle i czekał na sen. Dobierał słowa, budował zdania. Bywało, że przez wiele dni podążał za jakimś pomysłem, zapisywał w głowie całe stronice, które potem z przyjemnością powtarzał, nierzadko na głos. Równie dobrze mógł pstrykać palcami albo powtarzać serię jednakowych ćwiczeń gimnastycznych. To było coś fizycznego. Podobało mu się.
Raz napisał całą partię pokera. Jednym z graczy było dziecko.
Lubił pisać przede wszystkim w pralni, pośród wirujących bębnów, w rytm wertowanych z roztargnieniem czasopism, opartych na założonych noga na nogę kolanach pań, które wyglądały tak, jakby nie interesowało ich nic oprócz własnych zgrabnych łydek. Pewnego dnia spisywał w myślach dialog między parą kochanków, w którym mężczyzna wyjaśniał, że od dziecka śni tylko o tych osobach, z którymi śpi, i to właśnie wtedy, gdy z nimi śpi.
– Chcesz powiedzieć, że śnisz tylko o tych, którzy leżą w twoim łóżku? – zapytała kobieta.
– Tak.
– Co to za idiotyzm?
– Nie wiem.
– Czyli jeśli ktoś nie leży w twoim łóżku, nie może ci się przyśnić.
– Nigdy.
W tej chwili podeszła do niego gruba, dość elegancka dziewczyna i podała mu telefon.
– Do pana – powiedziała.
Jasper Gwyn wziął od niej komórkę.

 
Wesprzyj nas