„Złoty atlas” to książka stworzona do tego, by czytać ją całą rodziną. Dorosłym odświeży wiedzę o najistotniejszych odkryciach geograficznych, dla młodszych czytelników będzie fascynującym spotkaniem z historią odkrywania kolejnych obszarów na naszej planecie.
To, co za horyzontem, od zarania dziejów budziło strach i ciekawość. „Złoty atlas” dokumentuje te przypadki, kiedy ta druga brała górę, skłaniając śmiałków do wyruszenia w nieznane. Edward Brooke-Hitching skupił się w swej książce na tych wyprawach, które zadziwiły świat, przynosząc spektakularne rezultaty począwszy od mapowania antycznego świata, a skończywszy na arktycznej ekspedycji Shackletona w latach 1914-1917.
Jak zaznacza autor: „Na triumfalnej porażce wyprawy Shackletona zakończyła się epoka eksploracji heroicznej. Historia musi mieć linie podziału; odyseja Endurance stała się takim punktem kulminacyjnym, po którym rozpoczął się nowy, współczesny etap”. Mamy więc już ramy czasowe, w obszarze których miały miejsce wyprawy opisane w „Złotym atlasie”. Teraz czas wyruszyć w tę literacką podróż!
Edward Brooke-Hitching, członek Królewskiego Towarzystwa Geograficznego, stworzył książkę idealną do rodzinnego czytania. Jej przystępny język, wiedza przemycona w dynamicznej narracji i wyraziste sylwetki opisanych podróżników sprawiają, że dorosły przy tej lekturze nie będzie się nudził, a jednocześnie bystry kilkulatek z pomocą rodzica na pewno zrozumie każdy z rozdziałów.
Najważniejsze wyprawy w historii ludzkości, o których pamięć przetrwała do współczesności zostały tutaj uporządkowane w 39 rozdziałach, z czego każdy jest bogato ilustrowany reprodukcjami map, jak na atlas przystało. To jednak nie jedyne ilustracje w tomie – znalazły się w nim także dzieła sztuki poświęcone dawnym wyprawom i portrety samych podróżników wraz z informacjami biograficznymi. Komu wiedza z zakresu historii geografii już wywietrzała z głowy, ten z pomocą tej książki na pewno uzupełni podstawy podczas zajmującej lektury.
A jest o kim poczytać! Autor pisze między innymi o podróżach Marca Polo, wikingach odkrywających Amerykę, jezuickich misjonarzach w Chinach, poszukiwaniach Przejścia Arktycznego, europejskim odkrywaniu Australii, eksploracji Afryki i Ameryki Południowej, wyścigu do bieguna północnego. Każda z opisanych wypraw w swoich czasach była nie lada przedsięwzięciem wymagającym ogromnych funduszy i jeszcze większych zasobów odwagi. Dziś, gdy wszystkie białe plamy na mapach zostały zapełnione, dokonania podróżników i odkrywców z minionych epok tchną nostalgią, ale wciąż budzą podziw.
Tak jak na przykład naukowa ekspedycja wokółziemska Bougainville’a (1766-1769), która zgromadziła na pokładach dwóch fregat interdyscyplinarny zespół uczonych (tak na marginesie: jeden z nich, botanik Philibert Commercon, nazwał imieniem szefa ekspedycji pewien pięknie kwitnący krzew – bugenwillę), poszukiwanie biegunów magnetycznych Ziemi przez niestrudzonego Jamesa Clarka Rossa (1839-1843) czy opłynięcie całej Eurazji przez Adolfa Nordenskiölda (1878-1880) w czasie starannie zaplanowanego i przygotowanego rejsu, co pozwoliło na bezproblemowe spędzenie długiej zimy pośród Czukczów i zebranie cennych danych hydro- i meteorologicznych.
„Epoka heroizmu, celebrująca dramatyczną przygodę niezależnie od tego czy kończyła się sukcesem czy porażką, ustąpiła erze mechanicznej, w której technika dała uczonym zarówno możliwość nieograniczonego gromadzenia danych, jak i środki do wygodnego przebywania w środowiskach tak jeszcze niedawno groźnych dla życia ludzi, którzy pierwsi wystawiali się na ich surowość” – pisze Edward Brooke-Hitching. Czy w tym punkcie historii odkrywania świata może zdarzyć się jeszcze coś ekscytującego? Być może, bo przed nami ciągle niezbadane przestrzenie podwodne i najciemniejsze głębiny oceaniczne, a także kosmos. Kto wie, może lektura tej właśnie książki rozbudzi w jakimś młodym człowieku pragnienie ich odkrywania? ■Robert Wiśniewski
Złoty atlas
Złoty atlas
Przekład: Janusz Szczepański
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 27 listopada 2018
WSTĘP
Podążając za blaskiem słońca, opuściliśmy Stary Świat.
Krzysztof Kolumb
Mapy, trzeba powiedzieć, nie do końca są tym, czym się wydają. Przez całe dzieje różne kultury wykuwały, rysowały i drukowały swoje przestrzenne wizje świata, wykorzystując wszelkie dostępne materiały. Na piaskowcu z ery permu we włoskiej Val Camonica widnieje tak zwany petroglif z Bedoliny, wycięty ok. 1500 roku p.n.e. przez ludzi z epoki żelaza, którzy usiłowali się połapać w otaczającym ich świecie. Pojawiające się od XIII wieku malowane na pergaminie mapy zwane portolanami stanowiły awangardę nowej, praktycznej dokładności kartograficznej; wykonany ze skóry cielęcej nośnik dobrze znosił bryzgi morskiej wody, od których papier rozmiękłby w sekundy. Są też znaczniej rzadsze kurioza, jak gigantyczne płócienne mapy XIX-wiecznych misjonarzy zawierające informacje o liczbie pogan oczekujących na chrzest (por. rozdział „David Livingstone, Henry Morton Stanley i Czarny Ląd”) czy składane jak parasol bawełniane globusy lub misternie grawerowane srebrne monety wiktoriańskich wielbicieli map, którzy chcieli nosić świat ze sobą po mieście.
Jednakowoż – przy całej tej różnorodności – dla wszystkich map, jakie w ogóle wydano, jest jedna wspólna rzecz, zasadniczy składnik przesycający każdą ich kartograficzną cząsteczkę: historia, która je ożywia i wypełnia burzliwymi stuleciami ludzkich przedsięwzięć niezbędnych do nagromadzenia ukazanej na nich wiedzy. Pomyślmy, czym był każdy drobny łuk linii brzegowej czy meander rzeki dla ich odkrywców: brylantem informacji wyrwanych z niezmierzonych ciemności za znanym horyzontem, trofeum potencjalnie cenniejszym niż pełna kosztowności ładownia, gdyż mogło prowadzić do nieskończonych bogactw w głębi kontynentu. Mapy są jak gobeliny precyzyjnie utkane z przygód żeglarzy i inicjatyw eksploracyjnych monarchów, zdobywców, korporacji, uczonych oraz samotnych łowców skarbów. Wszystkich ich łączyła wspólna motywacja: rozwiać mgłę białych plam.
Myślą przewodnią Złotego atlasu jest przełożenie tej kartograficznej narracji na opowieść o największych odkrywcach, naświetlenie sposobu, w jaki ich pionierskie wyczyny wplatają się w historyczną osnowę mapy, oraz pokazanie, jak świat nowożytny nabierał kształtu pod piórkiem czy prasą drukarską jej twórców. W równej mierze chodziło też o to, by zilustrować te historie najpiękniejszą kolekcją map, jaka kiedykolwiek trafiła na półki księgarskie. Niektóre z nich, swoiste metryki urodzenia nowych państw, okryły się niesławą. Inne rzadkie, nadzwyczajnej wartości egzemplarze trafiają do publikacji po raz pierwszy, co zawdzięczam najrozmaitszym źródłom: nie tylko muzeom i bibliotekom, lecz także zbiorom prywatnym i antykwariatom z całego świata. Na przykład portolan Maggiola, zamieszczony w rozdziale „Rejs Verrazana wzdłuż Wschodniego Wybrzeża Ameryki Północnej”, jest obecnie wyceniany na 10 mln dolarów (to najcenniejsza mapa, jaka kiedykolwiek pojawiła się na ogólnodostępnym rynku). I każda z nich, od lokalnych po globalne, ma co opowiadać.
Rozpoczynamy wprawdzie od najwcześniejszych udokumentowanych odkryć starożytnych, ale historia naszego orientowania się na morskich bezdrożach jest znacznie starsza. Tworzyli ją pierwsi wielcy żeglarze – Polinezyjczycy. W latach 3000–1000 p.n.e. ci fenomenalni podróżnicy przemierzali w swych łodziach z bocznymi pływakami cały Pacyfik, posługując się tylko znajomością prądów oceanicznych, układów fal i gwiazd przekazywaną w tradycji ustnej – czyli poniekąd mapami w formie słownej. Te wczesne przedsięwzięcia nie są w żaden sposób poświadczone, lecz archeologia dostarczyła dowodów migracji Polinezyjczykw z Melanezji na archipelagi Tonga i Samoa, potem na wschód, na Wyspy Towarzystwa i Wyspę Wielkanocną oraz na Hawaje i Nową Zelandię. Zapisy historyczne dotyczące eksploracji świata pojawiły się dopiero wraz z podróżami starożytnych Egipcjan badających dolny bieg Nilu, Morze Czerwone i dalsze akweny – wiemy o nich jednak tylko z lakonicznych wzmianek w pismach autorów greckich i rzymskich, jak Herodot, Strabon i Pliniusz, którzy dysponowali materiałami dla nas dawno utraconymi.
Najwcześniejsze wysiłki zmierzające do tworzenia sieci handlowych przynosiły postęp bardzo powolny i fragmentaryczny. Olbrzymi progres w zakresie odkryć geograficznych nastąpił dopiero w epoce zdobywców. Dzięki kampaniom Aleksandra Macedońskiego z IV wieku p.n.e. i późniejszej ekspansji imperium Rzymian wielki geograf Klaudiusz Ptolemeusz mógł już przedstawić świat z bezprecedensową dokładnością, posługując się rewolucyjnym matematycznym układem współrzędnych. Gdy po upadku cesarstwa rzymskiego Europa romańska pogrążyła się w mrokach wczesnego średniowiecza, najznamienitszych odkryć dokonywali podróżnicy z krajów położonych daleko od jej granic. Szerzący się niczym pożar buszu islam zjednoczył rozległą mozaikę krain od Hiszpanii po Bliski Wschód, co dało arabskim uczonym swobodę podróżowania. W tym samym czasie Skandynawowie zaczęli się wypuszczać na burzliwy północny Atlantyk i dotarli do Islandii, Grenlandii, a pod koniec X wieku – przez czysty przypadek – nawet do „Winlandii” (Ameryki Północnej).
Eksploratorskie sukcesy wikingów nie odbiły się jednak większym echem na Starym Kontynencie. Kolejna fala odkryć nastąpiła dopiero wskutek ekspansjonizmu Mongołów. Zaprowadzony przez Wielki Chanat porządek umożliwił w XIII wieku kupcom z Europy (w tym sławnemu Marcowi Polo) stosunkowo bezpieczne przemieszczanie się po całej Azji. Bogactwo Wschodu odsłoniło się europejskim oczom, ale trasa lądowa była niepraktycznie czasochłonna i trudna – potrzebny stał się szlak morski, aby można było zabierać nabyte drogą wymiany jedwab i przyprawy dużymi, całostatkowymi partiami. Tak w XV stuleciu rozpoczęła się epoka wielkich odkryć. Ruszyły portugalskie wyprawy wzdłuż brzegów Afryki. Przy okazji poszukiwań drogi do Indii królowie starali się zdobyć i umocnić pozycję w lukratywnym handlu saharyjskim złotem i niewolnikami. Wreszcie w 1488 roku Bartolomeu Dias opłynął Przylądek Dobrej Nadziei, a dziesięć lat później Vasco da Gama dotarł do wybrzeża indyjskiego. Mniej więcej w tym samym czasie brytyjska ekspedycja dokonała śmiałej trawersaty północnego Atlantyku i odkryła Nową Fundlandię (patrz rozdział „Rejsy Johna Cabota do Ameryki Północnej”); również Hiszpanie zaczynali spoglądać na zachód, zgodziwszy się w 1494 roku pozostawić szlaki wschodnie Portugalczykom. Kolumb wyruszył za ocean w nadziei, że wygra w rywalizacji o znalezienie drogi morskiej do Indii, natrafił jednak na Nowy Świat (i nigdy nie przyjął do wiadomości, że nie udało mu się odnaleźć Orientu).
Bogactwa Ameryk miały przeobrazić Europę kosztem zniszczenia tamtejszych kultur, ale nie było to widoczne od razu. Priorytetem pozostawał szlak na Daleki Wschód. Przeszkodę kontynentalną na tej drodze pierwszy ominął Ferdynand Magellan. W sztormowej pogodzie wpłynął w cieśninę, którą nazwano jego imieniem, i w 1520 roku wychynął na przestwór Pacyfiku. Odkrycie złotych cywilizacji Azteków i Inków zaczęło jednak przyciągać do Ameryki Południowej nowy gatunek bezlitosnych eksploratorów – łowców skarbów. To żądza żółtego kruszcu sprawiła, że w 1513 roku Juan Ponce de León odkrył Florydę, a Hernán Cortés w latach 1517–1521 złupił Meksyk, co przypieczętowało upadek imperium azteckiego.
Iberyjskim zdobywcom deptali już po piętach Anglicy. Francis Drake opuścił Plymouth w 1577 roku i przez Cieśninę Magellana wypłynął na Ocean Spokojny. Zaczęła się łupieżcza kampania, która była wielkim wstrząsem dla Hiszpanów, kompletnie nieprzygotowanych na taką ewentualność, a ostatecznie zakończyła się pierwszym w historii angielskiej żeglugi opłynięciem globu. Następny był sir Walter Raleigh, któremu marzyła się inna zdobycz: mityczne El Dorado, za którym gonił z tragicznymi skutkami. Równocześnie krajan obu żeglarzy ogarnęła nowa obsesja – poszukiwanie Przejścia Północno-Zachodniego, które w teorii ułatwiłoby przedostawanie się z Atlantyku na Pacyfik, jeśli nie w poprzek kontynentu amerykańskiego, to ponad nim. Wzbudzone w ten sposób nadzieje na lepszy dostęp do rynków dalekowschodnich stały się zaczynem nowego zjawiska: zawiązywania się kompanii handlowych. Te monopolistyczne organizacje rychło urosły do potęgi i zamożności porównywalnych z królestwami. Angielska Kompania Moskiewska wysyłała misje handlowe w głąb Rusi i do Azji Środkowej, poszukując Przejścia Północno-Wschodniego do Chin. Na szlakach południowych Brytyjska Kompania Wschodnioindyjska konkurowała o zasoby Orientu z holenderską imienniczką (Vereenigde Oostindische Compagnie, w skrócie VOC), która później dzięki niedostępnym dla rywali szlakom – zebranym w tajnym atlasie The Sea Torch [Morska pochodnia] – dobiła się tak zdumiewającej fortuny, że po dziś dzień pozostaje najbogatszym przedsiębiorstwem w historii, wycenianym według aktualnych norm na siedem bilionów dolarów. (Dla porównania: obecny lider, korporacja Apple, w chwili oddania tej książki do druku była warta marne siedemset pięćdziesiąt miliardów). Prowadzona przez VOC z bazy na Jawie eksploracja w kierunku wschodnim zaowocowała odkryciem nowych lądów: najpierw Australii, a krótko potem Nowej Zelandii, i nowymi obsesjami.
W XVIII wieku stopniowo nastąpiło przesunięcie w stronę bardziej naukowego podejścia do odkryć, ucieleśnianego w kartografii przez zasadę, którą można by nazwać „mniej zdobnictwa, więcej matematyki”. W obsadzie eksploracyjnych epopei postać głodnego złota korsarza i awanturnika zastąpili bardziej zorganizowani pragmatycy. Vitus Bering poprowadził nadzwyczajną wyprawę badawczą przez całą zamarzniętą Rosję, aby spełnić ostatnie życzenie cara Piotra Wielkiego. W latach 1766–1769 Ziemię opłynął pierwszy Francuz, Louis Antoine de Bougainville (a przy okazji pierwsza kobieta, o czym dziś mało kto pamięta). Jednakże złoty standard tej naukowej epoki odkryć wyznaczył kapitan James Cook, który do chwili makabrycznej śmierci na Hawajach zrealizował trzy epickie podróże po Oceanie Spokojnym, mające charakter starannie przemyślanych wypraw badawczych i zakończone bezprecedensowym sukcesem. Podróże Cooka zainspirowały rzesze odkrywców w rodzaju George’a Vancouvera i La Pérouse’a (który później zaginął w tajemniczych okolicznościach), dzięki czemu mapy wybrzeży kontynentalnych stawały się coraz bardziej szczegółowe. W następnym stuleciu ten trend nadal się rozwijał. Szkot Mungo Park wyruszył spenetrować ogromną białą plamę na mapie – wnętrze Afryki. Alexander von Humboldt i Aimé Bonpland przemierzyli, opisali i zmapowali egzotyczną Amerykę Południową. Meriwether Lewis i William Clark z polecenia Thomasa Jeffersona przewędrowali olbrzymie przestrzenie amerykańskiego Zachodu.
W centrum zainteresowania pozostawało też zbadanie Arktyki. W połowie XIX wieku Brytyjczycy wznowili wysiłki w celu odnalezienia Przejścia Północno-Zachodniego. Wśród odkrywców przeczesujących lodowy labirynt w poszukiwaniu żeglownego kanału znaleźli się m.in. William Parry, John Ross oraz zaginiona ekspedycja sir Johna Franklina. Ta obsesja, siła napędowa tak zwanej epoki heroizmu w eksploracji, utrzymywała się aż po wiek XX. Ostatecznie udało się to Roaldowi Amundsenowi w latach 1903–1906 i wtedy ostatnim wielkim wyzwaniem został tylko wyścig do biegunów, otwarty dla każdego, kto był dostatecznie zamożny, odważny i szalony. Rywalizacja o pierwszeństwo w dotarciu na biegun północny nie doczekała się rozstrzygnięcia z powodu zdumiewającej niewiarygodności jej dwóch protagonistów; ostatnią odsłoną epoki wielkich odkryć, kiedy świat ogarniał już płomień I wojny światowej, stało się przykuwające uwagę antarktyczne współzawodnictwo zespołów brytyjskiego i norweskiego o to, kto pierwszy zatknie flagę na biegunie południowym. Była to historia katastrofalnego pecha, przetykana inspirującymi aktami odwagi.
Wszystkie te opowieści żyją w mapach, które niosą ich ślady; triumfy przydają blasku złoceniom, tragedie przyciemniają kolory. Mapy, istne dzieła sztuki eksploracji, niczym latarnie znaczą bieg historii poznawania świata. Jak żaden inny dokument uwieczniały każdy etap naszej rozwijającej się wiedzy pięknem zarówno rosnącej naukowej precyzji, jak i wizji artystycznej. Oczywiście dzisiaj, w czasach doskonałej technologii mapowania satelitarnego, można twierdzić, że kartografia utraciła tę wizerunkową i narracyjną jakość, a tajemniczość ustąpiła pola utylitarności. Lecz jakie podróże, boje i akty poświęcenia doprowadziły nas do obecnego stanu rzeczy? Jakim sposobem i kosztem gromadziliśmy wiedzę o świecie, rozkwitającą tymi papierowymi kwiatami? Oto dramat z globalną obsadą i czasem akcji obejmującym cztery tysiące lat, który zaczyna się – jak powinna każda porządna sztuka – od przywiezienia tańczącego pigmeja.
Książka piękna te mapy ekscytujące. Na pewno zagosci u nas na półce. Takie książki to skarb.
Dostałem na gwiazdkę. Piękna książka. Każdemu polecam. Rzeczywiście jest dla całej rodziny. Czego dzieci nie rozumieją, to jest okazja im dopowiedzieć podczas wspólnego czytania. Pouczająca i mądra książka dla dzieci i dorosłych. Piękne ilustracje. Wydanie lux.