“Przypadki Morrigan Crow” to pierwszy tom cyklu “Nevermoor”, który łączy elementy pomysłowego fantasy, przygody i tajemniczej intrygi. To kapitalna pochwała odwagi, pewności siebie i nadziei.


Przypadki Morrigan CrowDawno, dawno temu w zwyczajnym, nudnym świecie żyła sobie pechowa dziewczynka. Urodziła się w pechowy dzień, pod pechową gwiazdą i jedyne, co potrafiła, to przynosić innym pecha. Zdechł ci chomik? To wina Morrigan. Wichura wyrwała twoje ulubione drzewo? To na pewno przez Morrigan. Ale spokojnie, pechowe dzieci nigdy nie żyją długo – wszystkie umierają w swoje 11. urodziny.

Morrigan nie do końca wierzy w te wszystkie brednie, a jednak z niepokojem odlicza dni do urodzin. Szczególnie, że najbliżsi zamiast przygotowywać przyjęcie na jej cześć, powoli szykują się na pogrzeb… Tymczasem w TEN dzień rzeczywiście w domu Morrigan zjawia się niecodzienny gość – ale to nie śmierć we własnej osobie, a całkiem żywy, rudy dżentelmen z propozycją nie do odrzucenia.

Jupiter wyrywa dziewczynkę z jej pechowego świata i w pojeździe przypominającym olbrzymiego mechanicznego pająka zabiera ją do całkiem innego wymiaru, gdzie wszystko jest bajecznie niesamowite. Nowy opiekun chce wprowadzić Morrigan do najbardziej poważanej społeczności w Nevermoor, ale najpierw dziewczyna musi zdać cztery szalenie niebezpieczne testy i wykazać się niezwykłym talentem, który rzuci komisję na kolana. Tylko czy Morrigan potrafi cokolwiek, poza przynoszeniem pecha?

***

Powieść Jessiki Townsend zdobyła wszystkie najważniejsze nagrody dla książki dziecięcej w Australii. Prawa do jej wydania kupiło prawie 40 krajów. W wytwórni 20th Century Fox powstaje jej filmowa adaptacja.

“Nevermoor” roztacza przed czytelnikiem świat niesamowity, zupełnie nowy, magiczny i szalony. Tu tryumfuje wyobraźnia, smaku dodaje wyśmienity czarny humor, a sama Morrigan Crow to godna rywalka dla Harry’ego Pottera.

Jessica Townsend
Nevermoor Część 1. Przypadki Morrigan Crow
Przekład: Piotr Budkiewicz, Małgorzata Hesko-Kołodzińska
Wydawnictwo Media Rodzina
Premiera: 17 października 2018
 
 

Przypadki Morrigan Crow


PROLOG

Wiosna Roku Pierwszego


 
DZIENNIKARZE ZJAWILI SIĘ, zanim jeszcze dostarczono trumnę. Nocą gromadzili się przy bramie i o świcie zebrał się całkiem spory tłum. O dziewiątej już się od nich roiło.
Dochodziło południe, kiedy Corvus Crow pokonał długi dystans od swoich drzwi wejściowych do wysokich żelaznych prętów, które powstrzymywały zebranych ludzi.
– Panie kanclerzu, czy to wpłynie na pańskie plany ubiegania się o reelekcję?
– Panie kanclerzu, kiedy pogrzeb?
– Czy prezydent przesłał kondolencje?
– Panie kanclerzu, czuje pan dzisiaj ulgę?
– Bardzo państwa proszę. – Corvus uniósł dłoń w rękawiczce, żeby ich uciszyć. – W imieniu rodziny chciałbym odczytać oświadczenie.
Wyjął kartkę z kieszeni eleganckiego czarnego garnituru.
– Obywatele naszej wspaniałej Republiki, pragniemy wam podziękować za wsparcie przez minionych jedenaście lat – przeczytał dźwięcznym, władczym głosem, wypracowanym przez lata sprawowania urzędu. – To były trudne chwile dla naszej rodziny i bez wątpienia upłynie jeszcze dużo czasu, nim dojdziemy do siebie.
Umilkł, żeby odkaszlnąć, i na moment podniósł wzrok na milczącą publiczność. Roztaczało się przed nim morze obiektywów i zaciekawionych oczu. Nieustannie rozbłyskiwały flesze, co chwila słychać było trzask migawek.
– Trudno znieść utratę dziecka – ciągnął Corvus, ponownie zaglądając do notatek. – Nie tylko naszej rodzinie, ale i mieszkańcom Szakalina, którzy, jak wiemy, wraz z nami pogrążyli się w bólu. – Co najmniej pół setki par oczu skierowało się ku niebu, a chwilową ciszę zakłóciło kilka pełnych zakłopotania kaszlnięć. – Dzisiejszego ranka jednak, witając Dziewiątą Erę Republiki Lodowodu, wiemy, że najgorsze już za nami.
Gdzieś w górze nagle rozległo się głośne krakanie. Ludzie wzdrygnęli się i przygarbili, ale nikt nie podniósł wzroku. Ptaki krążyły tu od samego rana.
– Ósma Era odebrała mi ukochaną pierwszą żonę, a teraz moją jedyną córkę.
Znowu dało się słyszeć przenikliwe krakanie. Jeden z reporterów upuścił mikrofon, który podtykał pod nos kanclerza. Zaczerwieniony, pośpiesznie podniósł sprzęt i wymamrotał przeprosiny. Crow całkowicie je zignorował.
– Trzeba jednak podkreślić, że razem z nią odeszło również poczucie zagrożenia, zwątpienie i rozpacz, które trapiły moją córkę w jej krótkim życiu. Moja… moja droga Morrigan. – Umilkł, a jego usta wykrzywiły się w grymasie. – Wreszcie odnalazła spokój, i my też powinniśmy. Miasto Szakalin, a powiedziałbym, że cały stan Wilkary, ponownie jest bezpieczny. Już nie ma się czego obawiać.
Wśród zebranych rozległy się niepewne pomruki, a szturm fleszy nieco stracił na impecie. Kanclerz podniósł wzrok i zamrugał. Kartka zaszeleściła na lekkim wietrze – a może to zadrżała ręka Corvusa.
– Dziękuję państwu. Nie będę odpowiadał na pytania.

ROZDZIAŁ I

KLĄTWA

Zima Roku Jedenastego
(Trzy dni wcześniej)


 
KUCHENNY KOT NIE ŻYŁ, z winy Morrigan.
Nie wiedziała ani jak to się stało, ani kiedy. Przyszło jej do głowy, że może nocą zjadł coś trującego. Nie zauważyła żadnych śladów świadczących o ataku lisa czy psa. Jeśli nie liczyć odrobiny skrzepłej krwi w kąciku pyszczka, kot wyglądał tak, jakby spał, tyle że był zimny i sztywny.
Kiedy w bladym świetle zimowego poranka zobaczyła kocie zwłoki, przyklękła obok i zmarszczyła brwi. Pogłaskała czarną sierść zwierzaka, od czubka łebka do koniuszka puszystego ogona.
– Przepraszam, kuchenny kocie – szepnęła.
Zastanawiała się nad tym, gdzie urządzić pogrzeb i czy poprosić babcię o skrawek ładnego płótna do owinięcia kota. W końcu doszła do wniosku, że nie będzie jej w to mieszać i weźmie jedną ze swoich nocnych koszul.
Leciwa kucharka otworzyła tylne drzwi, żeby rzucić psom wczorajsze resztki. Widok Morrigan tak ją przeraził, że niemal upuściła wiadro. Spojrzała na kocie zwłoki i mocno zacisnęła usta.
– Bogu niech będzie chwała, że nie mnie śmierć zabrała – mruknęła, odpukała w drewnianą framugę i cmoknęła wisiorek, który nosiła na szyi. – Lubiłam tego kota – dodała, patrząc krzywo na Morrigan.
– Ja też – zapewniła ją Morrigan.
– No właśnie widzę – odparła kucharka z goryczą i zaczęła ostrożnie się wycofywać, centymetr po centymetrze. – Wejdź. Czekają na ciebie w jego gabinecie.
Morrigan pośpieszyła do domu i tylko na moment przystanęła przy drzwiach prowadzących z kuchni na korytarz. Przyglądała się, jak kucharka sięga po kredę i pisze na tablicy KUHENNY KOT – ZDECH na końcu długiej listy, na której ostatnio zanotowano: CUHNONCA RYBA, STARY THOMAS MIAŁ ZAWAŁ, POWODZIE W PUŁNOCNEJ FORTUNIE i PLAMY ZE SOSU NA NAJLEPSZEM OBRUSIE.
 
*

 
– Mogę polecić kilku doskonałych psychologów dziecięcych w Szakalinie i okolicach.
Nowa opiekunka społeczna nie tknęła herbaty i ciastek. Tego ranka przez dwie i pół godziny jechała pociągiem ze stolicy, a potem, nie zważając na paskudną mżawkę, pokonała pieszo trasę ze stacji kolejowej do posiadłości Wroni Dwór. Mokre włosy przylepiły jej się do głowy, płaszcz przemókł na wylot. Morrigan usiłowała wymyślić remedium na taką niedolę, lepsze od herbaty i ciastek, ale opiekunka raczej nie była zainteresowana.
– To nie ja zaparzyłam herbatę – zapewniła ją Morrigan. – Jeśli to panią niepokoi.
Opiekunka puściła jej słowa mimo uszu.
– Doktor Fielding słynie z pracy z dziećmi obciążonymi klątwą – powiedziała. – Z pewnością pan o nim słyszał. Doktor Llewellyn również cieszy się wielkim szacunkiem, jeśli woli pan łagodniejsze, bardziej matczyne podejście.
Ojciec Morrigan odkaszlnął z zakłopotaniem.
– To nie będzie konieczne – zauważył.
Corvus cierpiał na lekki skurcz lewej powieki, który pojawiał się wyłącznie podczas tych obowiązkowych comiesięcznych wizyt. Zdaniem Morrigan świadczyło to o tym, że ojciec nie znosił ich równie głęboko jak ona. Oprócz tego łączyły ich jeszcze jedynie kruczoczarne włosy i haczykowate nosy.
– Morrigan nie potrzebuje pomocy psychologa – dodał. – To całkiem rozsądne dziecko, doskonale obeznane ze swoją sytuacją.
Opiekunka zerknęła na Morrigan, która siedziała obok niej na kanapie, starając się nie wiercić. Te wizyty zawsze okropnie się ciągnęły.
– Panie kanclerzu, nie chcę być niedelikatna… ale czas nas goni. Specjaliści zgodnie twierdzą, że wkraczamy w ostatni rok tej Ery. Ostatni rok przed Wieczorem Przesilenia – uściśliła opiekunka.
Morrigan odwróciła wzrok i wyjrzała przez okno w poszukiwaniu czegoś, co przyciągnęłoby jej uwagę. Zawsze tak robiła, gdy ktoś wymówił zwrot na W. 
– Musi pan sobie uświadomić, że to ważny okres przejściowy dla…
– Czy ma pani listę? – przerwał jej Corvus lekko zniecierpliwionym tonem i wymownie popatrzył na zdobiący ścianę gabinetu zegar.
– Hm… Naturalnie. – Tylko trochę się trzęsła, wyjmując kartkę z teczki.
Zdaniem Morrigan kobieta całkiem nieźle sobie radziła, zważywszy na to, że była tu dopiero drugi raz. Jej poprzedniczka w zasadzie przez cały czas jedynie mamrotała i za nic w świecie nie usiadłaby obok Morrigan.
– Czy mam przeczytać ją na głos? W tym miesiącu jest całkiem krótka… Brawo, panno Crow – oznajmiła drętwym głosem opiekunka.
Morrigan nie wiedziała, co powiedzieć. Nie cieszyły jej pochwały za coś, na co nie miała wpływu.
– Zaczniemy od zdarzeń, które wiążą się z wypłatą odszkodowania. Rada Miasta Szakalina zażądała siedmiuset kredów za uszkodzenie altany podczas gradobicia.
– Ustaliliśmy już, jak sądzę, że nie można przypisywać mojej córce wywoływania skrajnych zjawisk pogodowych – odezwał się Corvus. – Przypominam, że pożar lasu w Ulf był wynikiem podpalenia.
– Zgadza się, panie kanclerzu. Niemniej w tym wypadku świadek wskazał Morrigan jako winną szkody.
– Kto to taki? – zapytał Crow.
– Pewien pracownik urzędu pocztowego podsłuchał, jak pańska córka w trakcie rozmowy z babcią wypowiedziała się na temat nad podziw ładnej pogody w Szakalinie. – Opiekunka zerknęła do notatek. – Gradobicie rozpoczęło się cztery godziny później.
Corvus westchnął ciężko, posłał Morrigan poirytowane spojrzenie i rozparł się w fotelu.
– No dobrze – mruknął. – Proszę dalej.
Morrigan zmarszczyła brwi. Nigdy w życiu nie wypowiadała się na temat „nad podziw ładnej pogody w Szakalinie”. Owszem, tamtego dnia na poczcie odwróciła się do babci i powiedziała: „Ale upał”, lecz to przecież nie to samo.
– Pewien człowiek stąd, Thomas Bratchett, niedawno zmarł na zawał. Był…
– Naszym ogrodnikiem, wiem – przerwał jej Corvus. – Okropna strata, hortensje na tym ucierpiały. Morrigan, co zrobiłaś temu staruszkowi?
– Nic.
Corvus nie wydawał się przekonany.
– Nic? – powtórzył. – Nic a nic?
– Powiedziałam mu, że rabatki ładnie wyglądają – odparła po chwili namysłu.
– Kiedy?
– Z rok temu.
Corvus spojrzał wymownie na opiekunkę, a ona cicho westchnęła.
– Jego rodzina jest niesłychanie wspaniałomyślna i prosi tylko o pokrycie kosztów pogrzebu, opłacenie studiów uniwersyteckich wnuków nieboszczyka i o datek na jego ulubioną organizację charytatywną.
– Ile jest tych wnuków?
– Pięcioro.
– Niech im pani przekaże, że zapłacę za dwoje. Proszę kontynuować.
– Dyrektor Szakalińskiej… Ach! – Opiekunka podskoczyła na widok sięgającej po herbatnika Morrigan. Gdy zrozumiała, że nie grozi jej fizyczny kontakt, szybko się uspokoiła. – Hm, no tak. Dyrektor Szakalińskiej Prywatnej Szkoły Podstawowej w końcu przesłał nam rachunek po pożarze. Dwa tysiące kredów powinno pokryć koszty.
– W gazecie napisali, że szkolna kucharka nie wyłączyła na noc gazu w kuchence – przypomniała jej Morrigan.
– Zgadza się. – Opiekunka nie odrywała spojrzenia od kartki. – Napisali też, że poprzedniego dnia kucharka mijała Wroni Dwór i zauważyła cię na terenie majątku.
– I co z tego?
– Powiedziała, że nawiązałaś z nią kontakt wzrokowy.
– Nieprawda.
Morrigan poczuła, że krew się w niej gotuje. Do pożaru doszło nie z jej winy. Nie nawiązywała z nikim kontaktu wzrokowego, znała przecież zasady. Kucharka plotła bzdury, żeby uniknąć kłopotów.
– Wszystko jest w policyjnym raporcie.
– To kłamczucha.
Morrigan popatrzyła na ojca, on jednak nie chciał spojrzeć jej w oczy. Zastanawiała się, czy naprawdę uwierzył w jej winę. Przecież kucharka sama przyznała, że zostawiła włączony gaz! To było tak niesprawiedliwe, że Morrigan ścisnęło w żołądku.
– Ona kłamie – dodała. – Ja nigdy…
– Już usłyszeliśmy, co masz do powiedzenia – uciął Corvus.
Morrigan przygarbiła się w fotelu i skrzyżowała ręce na piersi. Jej ojciec znowu odkaszlnął, po czym skinął głową opiekunce.
– Może pani przesłać mi rachunek – oświadczył. – A teraz proszę dokończyć listę, mam przed sobą cały dzień spotkań.
– To już wszystko, jeśli chodzi o sprawy finansowe – odparła i przesunęła drżący palec w dół kartki. – W tym miesiącu panna Crow musi napisać tylko trzy listy z przeprosinami. Jeden do mieszkanki okolicy, pani Calpurnii Malouf, w związku z jej złamanym biodrem…
– Jest o wiele za stara, żeby jeździć na łyżwach – burknęła Morrigan.
– …drugi do Szakalińskiego Zrzeszenia Dżemiarskiego z powodu zmarnowanej partii marmolady i trzeci do pewnego chłopca, Pipa Gilchresta, który w ubiegłym tygodniu przegrał w Ogólnostanowym Wilkarskim Konkursie Ortograficznym.
Morrigan wytrzeszczyła oczy i wykrzyknęła:
– Przecież tylko życzyłam mu szczęścia!
– Otóż to, panno Crow – przytaknęła opiekunka, przekazując listę Corvusowi. – Trzeba się było powstrzymać. Panie kanclerzu, jak rozumiem, poszukuje pan nowej guwernantki?
Corvus westchnął ciężko.
– Moi asystenci rozmawiali ze wszystkimi agencjami w Szakalinie, a także z niektórymi w skądinąd odległej stolicy. Można odnieść wrażenie, że nasz wspaniały stan padł ofiarą dramatycznej posuchy na rynku prywatnych pedagogów. – Z powątpiewaniem uniósł brew.
– Co się stało z panną… – Opiekunka zajrzała do notatek. – Z panną Linford? Na naszym poprzednim spotkaniu powiedział pan, że dobrze sobie radzi.
– Nieudacznica – prychnął Corvus z pogardą. – Wytrwała ledwie tydzień. Któregoś popołudnia wyszła i nie wróciła – nikt nie wie dlaczego.
To nie była prawda. Morrigan wiedziała dlaczego.
Panna Linford tak bardzo bała się klątwy, że nie była w stanie przebywać w jednym pomieszczeniu ze swoją uczennicą. Zdaniem Morrigan wykrzykiwanie zza drzwi koniugacji gromickich czasowników było dziwne i niestosowne. Irytowała się coraz bardziej, aż wreszcie wepchnęła w dziurkę od klucza złamane wieczne pióro, przytknęła do niego usta i wydmuchała czarny atrament prosto na twarz panny Linford.
Teraz była gotowa przyznać, że takie zachowanie nie zasługiwało na pochwałę.
– W urzędzie rejestrowym dysponujemy krótką listą pedagogów skłonnych pracować z przeklętymi dziećmi. Bardzo krótką listą. – Opiekunka wzruszyła ramionami. – Ale może znajdzie się ktoś, kto…
Corvus uniósł rękę, by przerwać te wywody.
– Nie widzę potrzeby – oświadczył.
– Słucham?
– Sama pani powiedziała, że Wieczór Przesilenia jest tuż-tuż.
– Owszem, ale… został jeszcze cały rok.
– Tak czy inaczej, na tym etapie to tylko strata czasu i pieniędzy, prawda?
Morrigan podniosła wzrok, nieprzyjemnie zaskoczona słowami ojca. Nawet opiekunka nie kryła zdumienia.
– Z całym szacunkiem, panie kanclerzu, Urząd Rejestrowy Przeklętych Dzieci nie podziela pańskiego zdania – powiedziała. – Naszym zdaniem edukacja jest istotnym elementem dzieciństwa.
Corvus zmrużył oczy.
– Niemniej płacenie za naukę wydaje się dość bezsensowne w sytuacji, gdy to konkretne dzieciństwo wkrótce zostanie radykalnie skrócone – odparł. – Osobiście uważam, że w ogóle niepotrzebnie zaprzątaliśmy sobie głowę. Lepiej bym na tym wyszedł, gdybym posłał do szkoły swoje psy myśliwskie. Pożyją dłużej i są o wiele bardziej użyteczne.
Morrigan wydała z siebie przytłumiony jęk, jakby ojciec rąbnął ją w brzuch olbrzymią cegłą.
Tak to właśnie wyglądało. Taka była prawda, którą Morrigan ignorowała i tłumiła, ale o której zawsze pamiętała. Jak każde przeklęte dziecko miała tę prawdę głęboko zakodowaną w umyśle, wyrytą w sercu:
Umrę, gdy tylko nastanie Wieczór Przesilenia.
– Jestem przekonany, że moi przyjaciele z Partii Lodowódzkiej przyznaliby mi rację. – Zajęty utarczką z opiekunką społeczną, Corvus nie zauważył niepokoju Morrigan. – A w szczególności ci, którzy sprawują pieczę nad finansowaniem pani wydzialiku.
Na dłuższą chwilę zapadło milczenie. Opiekunka popatrzyła ukradkiem na Morrigan i zabrała się do pakowania swoich rzeczy. Morrigan dostrzegła na jej twarzy cień litości i momentalnie się zirytowała.
– No cóż, dobrze – westchnęła opiekunka. – Informacja o pańskiej decyzji znajdzie się w URPeD-zie. Życzę miłego dnia, panie kanclerzu, panno Crow.
Nie oglądając się za siebie, pośpiesznie opuściła gabinet, a Corvus nacisnął brzęczyk na stole, żeby wezwać asystentów.
Morrigan podniosła się z kanapy. Najchętniej nakrzyczałaby na ojca, ale gdy się odezwała, jej głos lekko drżał.
– Czy powinnam…?
– Rób, co chcesz – burknął Corvus, przerzucając papiery na biurku. – Tylko nie zawracaj mi głowy.

 
Wesprzyj nas