“Manhattan Beach” to powieść o klasycznej, eleganckiej narracji, przyrównywana przez krytyków do dzieł E.L. Doctorowa, Williama Faulknera czy Edith Wharton. Egan przeniosła nas do Nowego Jorku lat 30. i 40. XX wieku, szczególnego okresu w historii Ameryki, w którym zaczynała budować się jej światowa potęga.


Manhattan BeachJest rok 1943, dziewiętnastoletnia Anna Kerrigan nurkuje w okolicach Staten Island. Do tej pory, jako jedyna kobieta nurek, schodziła pod wodę, by naprawiać zniszczone statki, które walczyły na Pacyfiku. Teraz nurkuje w poszukiwaniu ciała swojego ojca.

Kilka lat wcześniej Anna towarzyszyła ojcu podczas wizyty w posiadłości Dextera Stylesa, szemranego biznesmena, który dorobił się na czarnym rynku w czasach prohibicji. Spotkanie na Manhattan Beach trwało krótko, jednak losy tych trojga splotły się już na zawsze.

“Manhattan Beach”, jak każda wielka powieść, ma wiele warstw i tajemnic. To nie tylko wciągająca historia z suspensem, rozgrywająca się na tle panoramy Nowego Jorku lat 30. i 40., ale przede wszystkim porywająca opowieść o dziewczynie, która na nowo zdefiniowała granice tego, co jest dopuszczalne dla kobiet.

***

„Rewelacyjna książka (…). Manhattan Beach to porywająca, wartka opowieść, pełna przemawiających do wyobraźni szczegółów i uderzających metafor (…). Niezrównany portret kraju na pograniczu triumfu i triumfalizmu”
„Bookforum”

„Największe jak dotąd osiągnięcie autorki (…). Manhattan Beach to pełna napięcia powieść z intrygą w stylu noir, barwny splot literackich zabiegów i wątków, pełen emocji i lirycznego piękna. Po prostu majstersztyk”
Priscilla Gilman, „The Boston Globe”

„Manhattan Beach to ambitna i wyśmienita pozycja o porywającej fabule”
NPR’S FRESH AIR

„Czytając pierwszą powieść historyczną Jennifer Egan, zapominamy, że czytamy powieść historyczną”
„ELLE”

„Proza Egan jest klarowna i elegancka (…). Ale największą zaletą Manhattan Beach są mroczne niuanse ukryte pod powierzchnią fabuły (choć ta też dostarcza wielu przyjemnych doznań – jest wciągająca i intrygująca). Książka przekazuje pewne głębokie prawdy”
„Vox”

„(…) ta książka ma odwagę dostarczyć nam takiej rozrywki, jak to bywało w starych dobrych czasach”
Ron Charles, „The Washington Post”

„Wyjątkowo dobrze napisana powieść – właściwie oddaje realia epoki, a do tego dostarcza emocjonującej rozrywki (…). Zaczytacie się w niej z prawdziwą przyjemnością”
Heller McAlpin, „San Francisco Chronicle”

„Barwna, inteligentna, wielowarstwowa opowieść (…). Egan posiada wszystkie atuty, jakich można szukać u pisarza (…). Manhattan Beach porusza, zapada w pamięć, ujmuje głębią”
„USA Today”

***

To wyjątkowa powieść w dorobku Jennifer Egan, w której autorka celowo zrezygnowała z postmodernistycznych eksperymentów.
Powieść o klasycznej, eleganckiej narracji, przyrównywana przez krytyków do dzieł E.L. Doctorowa, Williama Faulknera czy Edith Wharton. W Manhattan Beach Egan po raz pierwszy wykorzystała kostium historyczny i przeniosła nas do Nowego Jorku lat 30. i 40. XX wieku, szczególnego okresu w historii Ameryki, w którym zaczynała budować się jej światowa potęga. Autorkę interesowało, jak wyglądał początek świata, którego symbolicznego końca upatruje w ataku na World Trade Center w 2001 roku. Egan w ten sposób dołączyła do grona pisarzy, którzy spoglądając wstecz, opowiadają nam o współczesnych problemach, a z historycznych uwarunkowań wyciągają wnioski ważne dla nas, dzisiaj. Nie dziwne więc, że Nowojorczycy, mieszkańcy najbardziej nowoczesnego i otwartego miasta świata, w plebiscycie One Book, One New York uznali Manhattan Beach za najlepszą książkę roku i jednocześnie najciekawszą opowieść o ich mieście. Rzeczywiście, Nowy Jork to jeden z głównych bohaterów powieści, choć Egan opowiada o nim trochę inaczej, niż jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Jej bohaterowie odwracają się plecami do Manhattanu, ignorują Broadway i Wall Street, a zamiast tego zwracają się ku morzu. Nowy Jork długo był przecież przede wszystkim portem – miejscem rozładunku okrętów, interesów dobijanych w dokach, bramą do Ameryki dla imigrantów.
Bohaterowie Egan mają więc włoskie, polskie i irlandzkie korzenie, które sprawiają, że w nowym świecie niewiele mogą stracić i wszystko zyskać. Ich role nie są jeszcze zdefiniowane, a los przesądzony. W momencie transformacji, którą przechodzi całe społeczeństwo, mogą próbować stać się tym, kim chcą: drobny przestępca uczciwym obywatelem, gangster, który dorobił się w czasach prohibicji – szanowanym biznesmenem, a dziewczyna, której nie wystarczała rola żony i matki, nurkiem naprawiającym uszkodzone okręty. Recenzent „New York Timesa” napisał, że Manhattan Beach niewątpliwie zasługuje Egan opowiada o Ameryce i jej najsłynniejszym mieście z prawdziwym rozmachem. Gdybyśmy chcieli porównać jej powieść do filmu, naturalnym skojarzeniem byłyby pewnie te stworzone przez Martina Scorsese. Jednak w odróżnieniu od reżysera Chłopców z ferajny Egan oddaje głos kobietom i pokazuje, że także one budowały Amerykę.

Bogna Rosińska, Redaktor, Znak Literanova

Jennifer Egan – amerykańska pisarka, której każda książka spotyka się z gorącym przyjęciem zarówno czytelników, jak i krytyki. Za poprzednią powieść “Zanim dopadnie nas czas” otrzymała jedną z najważniejszych nagród literackich na świecie – Pulitzera.

Jennifer Egan
Manhattan Beach
Przekład: Anna Gralak
Wydawnictwo Znak
Premiera: 19 września 2018
 
 

Manhattan Beach


CZĘŚĆ PIERWSZA

WYBRZEŻE

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Zanim Anna zdała sobie sprawę, że ojciec się denerwuje, zdążyli dojechać do domu pana Stylesa. Jej uwagę pochłaniała, po pierwsze, sama podróż, żeglowanie po Ocean Parkway, jakby zmierzali na Coney Island, choć od Bożego Narodzenia minęły już cztery dni i na plaży było nieznośnie zimno. Po drugie, pochłaniał ją sam dom: trzypiętrowy pałac ze złotej cegły, z oknami ze wszystkich stron, głośne łopotanie markiz w zielono-żółte pasy. Był to ostatni dom przy ulicy kończącej się ślepo nad brzegiem morza.
Ojciec z wprawą zaparkował duesenberga model j przy krawężniku i wyłączył silnik.
– Skarbie – powiedział – nie gap się na dom pana Stylesa.
– Oczywiście, że nie będę się gapiła na jego dom.
– Właśnie to robisz.
– Nie – odparła. – Ja tylko na niego patrzę.
– Czyli się gapisz – stwierdził. – Właśnie to nazywają gapieniem się.
– Wcale nie.
Odwrócił się do niej gwałtownie.
– Nie gap się.
Właśnie wtedy to zauważyła. Usłyszała, jak ojciec głośno przełyka ślinę, i poczuła w żołądku świergot niepokoju. Nie przywykła do widoku zdenerwowanego ojca. Rozkojarzonego – a i owszem. Zatroskanego – tym bardziej.
– Dlaczego pan Styles nie lubi, kiedy ktoś się gapi? – spytała.
– Nikt tego nie lubi.
– Nigdy wcześniej mi o tym nie mówiłeś.
– Chciałabyś wrócić do domu?
– Nie, dziękuję.
– Mogę cię odwieźć.
– Jeśli zacznę się gapić?
– Jeśli przyprawisz mnie o ból głowy, który właśnie zaczyna mi dokuczać.
– Jeśli odwieziesz mnie do domu – powiedziała Anna – okropnie się spóźnisz.
Myślała, że ją uderzy. Raz to zrobił – gdy puściła wiązankę przekleństw zasłyszanych w dokach, jego dłoń odnalazła jej twarz niepostrzeżenie niczym bat. Widmo tego policzka nadal prześladowało Annę, przynosząc dziwny skutek w postaci jeszcze większej zuchwałości na znak sprzeciwu.
Ojciec potarł ręką czoło, a następnie znów spojrzał na córkę. Jego zdenerwowanie minęło. Wyleczyła go.
– Anno – zwrócił się do córki – wiesz, czego teraz od ciebie oczekuję.
– Oczywiście.
– Kiedy będę rozmawiał z panem Stylesem, bądź czarująca dla jego dzieci.
– Wiedziałam, tato.
– Jasne, że wiedziałaś.
Wysiadła z duesenberga, otwierając szeroko załzawione od słońca oczy. Samochód należał do nich, dopóki nie nastąpił krach na giełdzie. Teraz był własnością związku, który wypożyczał go jej ojcu, gdy ten załatwiał związkowe sprawy. Anna lubiła towarzyszyć tacie w dni wolne od szkoły – jeździli na tory wyścigowe, na śniadania komunijne i kościelne imprezy, do biurowców, w których windy unosiły ich na najwyższe piętra, czasami nawet do jakiejś restauracji. Ale jeszcze nigdy nie byli w takim domu jak ten.
Drzwi otworzyła pani Styles. Miała wyregulowane brwi gwiazdy filmowej i szerokie usta umalowane lśniącą, czerwoną szminką. Ewidentna uroda gospodyni rozbroiła Annę, przyzwyczajoną do uznawania swojej matki za ładniejszą od wszystkich spotykanych kobiet.
– Miałam nadzieję, że poznam panią Kerrigan – powiedziała pani Styles chropawym głosem, ujmując rękę ojca Anny w obie dłonie. Odpowiedział jej, że rano rozchorowała się jego młodsza córka i żona została w domu, żeby się nią opiekować.
Nigdzie nie było widać pana Stylesa.
Anna uprzejmie, ale (miała nadzieję) bez widocznego onieśmielenia, przyjęła szklankę lemoniady ze srebrnej tacy przyniesionej przez czarną służącą w błękitnym uniformie. W wypolerowanej na wysoki połysk drewnianej podłodze w holu zauważyła odbicie swojej czerwonej sukienki uszytej przez matkę. Za oknami sąsiadującego z holem salonu morze połyskiwało w słabym zimowym słońcu.
Córka pana Stylesa, Tabatha, miała zaledwie osiem lat – o trzy mniej niż Anna. Mimo to Anna pozwoliła młodszej dziewczynce zaprowadzić się za rękę do znajdującego się piętro niżej „pokoju dziecięcego” przeznaczonego wyłącznie do zabawy, wypełnionego porażającą rozmaitością zabawek. Szybki przegląd zaowocował odkryciem lalki Flossie Flirt, kilku olbrzymich misiów i konika na biegunach. W pokoju dziecięcym była także „niania” – piegowata, zachrypnięta kobieta w wełnianej, powściągającej masywny biust sukience napiętej jak przeładowany regał. Widząc jej szeroką twarz i wesoło rozbiegane oczy, Anna domyśliła się, że niania jest Irlandką, i poczuła strach, że kobieta ją przejrzy. Postanowiła zachować dystans.
Dwaj mali chłopcy – bliźniacy albo przynajmniej uderzająco do siebie podobni – biedzili się nad torem kolejki elektrycznej. Częściowo po to, by uniknąć niani, która odrzuciła prośby podopiecznych o pomoc, Anna przykucnęła obok niepołączonych jeszcze elementów i zaoferowała swoje usługi. Pod opuszkami czuła logikę mechanizmu. Przychodziło jej to tak naturalnie, że mogła jedynie wysnuć wniosek, iż inni ludzie po prostu za słabo się starają. Zawsze patrzyli, a podczas składania czegoś z części patrzenie było równie bezużyteczne jak studiowanie obrazu dotykiem. Anna przymocowała element, który sprawiał chłopcom kłopot, i z otwartego niedawno pudła wyjęła kolejne. Był to pociąg firmy Lionel, jakość toru wyczuwało się w stanowczości, z jaką łączyły się poszczególne elementy. Składając je w całość, Anna spoglądała co jakiś czas na lalkę Flossie Flirt wepchniętą na koniec półki. Dwa lata temu tak strasznie takiej pragnęła, że najwyraźniej pozostały w niej resztki tamtej desperacji. Dziwnie i nieprzyjemnie było odkryć to dawne pragnienie właśnie teraz, w tym miejscu.
Tabatha kołysała swoją nową bożonarodzeniową lalkę, Shirley Temple w futrze z lisów. Jak urzeczona patrzyła na Annę, która budowała tor kolejowy dla jej braci.
– Gdzie mieszkasz? – spytała.
– Niedaleko.
– Przy plaży?
– Blisko plaży.
– Mogę do ciebie przyjść?
– Oczywiście – odpowiedziała Anna, łącząc części równie szybko, jak chłopcy je podawali. Ósemka była już prawie gotowa.
– Masz braci? – spytała Tabatha.
– Mam siostrę – odparła Anna. – Ma osiem lat, tak jak ty, ale jest podła. Dlatego że jest bardzo ładna.
Tabatha wyglądała na zaniepokojoną.
– Jak bardzo?
– Niesamowicie ładna – mruknęła ponuro Anna, a następnie dodała: – Wygląda jak nasza matka, która tańczyła w Follies. – Po chwili uświadomiła sobie błąd związany z tą przechwałką. „Nigdy nie podawaj faktów, chyba że nie masz innego wyjścia”. Głos ojca w jej uszach.
Ta sama czarna służąca co wcześniej podała lunch na stole w pokoju zabaw. Siedzieli na małych krzesłach jak dorośli, rozłożywszy na kolanach materiałowe serwetki. Anna spojrzała kilka razy na lalkę Flossie Flirt. Szukała pretekstu, by ją potrzymać, a jednocześnie nie zdradzić, że jest nią zainteresowana. Wystarczyłoby, gdyby mogła ją po prostu poczuć w ramionach.
Po lunchu, w nagrodę za dobre sprawowanie, niania pozwoliła dzieciom włożyć płaszcze i czapki, wybiec tylnymi drzwiami i popędzić ścieżką, która wiodła za domem pana Stylesa, ku prywatnej plaży. Długi łuk przyprószonego śniegiem piasku chylił się ku morzu. Anna bywała zimą w dokach, wiele razy, ale nigdy nie była na plaży. Maleńkie fale wznosiły się pod skorupką lodu, która pękała pod jej stopami. Mewy krzyczały i nurkowały w porywistym wietrze; miały śnieżnobiałe brzuchy. Bliźniacy zabrali ze sobą pistolety laserowe w stylu Bucka Rogersa, lecz wiatr zmienił ich strzelaninę i przedśmiertne drgawki w pantomimę.
Anna wpatrywała się w morze. Stojąc nad jego brzegiem, czuła coś dziwnego: elektryzującą mieszaninę fascynacji i strachu. Co by się ukazało, gdyby cała ta woda nagle zniknęła? Krajobraz zgubionych przedmiotów: zatopione statki, ukryty skarb, złoto, drogie kamienie i bransoletka z zawieszkami, która zsunęła jej się z nadgarstka i wpadła do kanału burzowego. Zwłoki, dodawał zawsze ojciec ze śmiechem. Według niego ocean był pustkowiem.
Anna spojrzała na Tabby (bo tak ją nazywano), która drżała z zimna, stojąc obok niej, i zapragnęła jej powiedzieć, co czuje. Często łatwiej mówi się różne rzeczy obcym. Zamiast tego powtórzyła jednak zdanie, które zawsze wypowiadał jej ojciec, patrząc na pusty horyzont:
– Jak okiem sięgnąć ani jednego statku.
Chłopcy ciągnęli pistolety po piasku, kierując się w stronę fal uderzających o brzeg, a za nimi szła zasapana niania.
– Phillipie, Johnie-Martinie, nie wolno się zbliżać do wody – wychrypiała zdumiewająco donośnym głosem. – Czy wyrażam się jasno? – Rzuciła surowe spojrzenie Annie, która ich tam zaprowadziła, po czym zagoniła bliźniaków do domu.
– Masz coraz bardziej mokre buty – powiedziała Tabby, szczękając zębami.
– Zdejmiemy je? – spytała Anna. – Żeby poczuć zimno?
– Ale ja nie chcę czuć zimna!
– A ja chcę.
Tabby patrzyła, jak Anna odpina sprzączki czarnych lakierków, którymi dzieliła się z Zarą Klein z dołu. Anna zsunęła wełniane pończochy i włożyła białe, kościste, długie jak na jej wiek stopy do lodowatej wody. Każda z nich przekazała sercu rozdzierające doznanie, składające się po części z płomienia bólu, który okazał się niespodziewanie przyjemny.
– I jak? – pisnęła Tabby.
– Zimno – powiedziała Anna. – Okropnie, okropnie zimno. – Musiała zebrać wszystkie siły, żeby się nie wzdrygnąć, a ten opór tylko spotęgował dziwną ekscytację. Spojrzała w stronę domu i daleko od piasku zobaczyła dwóch mężczyzn w ciemnych płaszczach idących utwardzoną ścieżką.
Przytrzymywali kapelusze na wietrze i wyglądali jak aktorzy w niemym filmie.
– To nasi tatusiowie?
– Tata lubi rozmawiać o interesach poza domem – powiedziała Tabby. – Z dala od wścibskich uszu.
Anna poczuła dobrotliwe współczucie dla małej Tabathy, wykluczonej z interesów ojca, podczas gdy Annie wolno było się przysłuchiwać, gdy tylko miała ochotę. To, co słyszała, było niezbyt interesujące. Praca jej ojca polegała na przekazywaniu pozdrowień i życzeń między ludźmi ze związku a ich przyjaciółmi. W skład tych pozdrowień wchodziły koperty, czasami jakaś paczka, którą jej ojciec dostarczał albo odbierał jak gdyby nigdy nic – umknęłoby to każdemu, kto nie zwracał na takie rzeczy uwagi. Przez te wszystkie lata często mówił do Anny, nie wiedząc, że mówi, a ona słuchała, nie wiedząc, co słyszy.
Zaskoczył ją znajomy, ożywiony ton ojca rozmawiającego z panem Stylesem. Najwyraźniej byli przyjaciółmi. Pomimo tego wszystkiego.
Mężczyźni zmienili kurs i ruszyli po piasku w stronę Anny i Tabby. Anna pospiesznie wyszła z wody, ale buty zostawiła zbyt daleko, by na czas włożyć je z powrotem. Pan Styles był barczystym, imponującym mężczyzną z czarnymi, pociągniętymi brylantyną włosami, które wymykały się spod ronda kapelusza.
– To pana córka? – spytał. – Wytrzymuje arktyczne temperatury i to nawet bez pończoch?
Anna wyczuła niezadowolenie ojca.
– Na to wygląda – powiedział. – Anno, przywitaj się z panem Stylesem.
– Bardzo mi miło pana poznać. – Mocno ścisnęła mężczyźnie dłoń, tak jak ją nauczył ojciec. Pamiętała o tym, żeby się na niego nie gapić, a jedynie spoglądać, zadzierając głowę. Pan Styles wydawał się młodszy od jej ojca, nie miał na twarzy cieni ani zmarszczek. Dostrzegła jego czujność, skwierczące napięcie, które przenikało nawet przez wydymający się na wietrze płaszcz. Sprawiał wrażenie kogoś, kto tylko czeka, aż coś go zmusi do reakcji albo rozbawi. Teraz tym czymś była Anna.
Pan Styles przykucnął obok niej na piasku i spojrzał jej prosto w oczy.
– Dlaczego zdjęłaś buty? – spytał. – Nie czujesz zimna czy się popisujesz?
Nie miała gotowej odpowiedzi. Nie chodziło o żadną z tych rzeczy, był to raczej impuls nakazujący jej podtrzymywać fascynację i niepewność Tabby. Nawet tego nie potrafiła jednak wyartykułować.
– Po co miałabym się popisywać? – odparła. – Mam prawie dwanaście lat.
– Więc jakie to uczucie?
Mimo wiatru wyczuła w jego oddechu miętę i alkohol. Nagle uświadomiła sobie, że ojciec nie słyszy ich rozmowy.
– Boli tylko na początku – powiedziała. – Po chwili nic się nie czuje.
Pan Styles uśmiechnął się, jakby jej odpowiedź była piłką, której złapanie sprawiło mu wyraźną przyjemność.
– Słowa, według których warto żyć – odrzekł, po czym wstał, znów prezentując swą olbrzymią sylwetkę. – Silna z niej dziewczyna – zwrócił się do ojca Anny.
– Na to wygląda. – Ojciec unikał jej wzroku.
Pan Styles strzepnął piasek ze spodni i odwrócił się, jakby zamierzał odejść. Wyczerpał możliwości, jakie oferowała ta chwila, i już szukał następnej.
– Są silniejsze od nas – powiedział do ojca Anny. – Mamy szczęście, że o tym nie wiedzą.
Myślała, że się odwróci, żeby na nią spojrzeć, ale widocznie zapomniał.
Dexter Styles czuł piasek wdzierający się do jego oksfordów, gdy mozolnie wracał na ścieżkę. Tak jak się spodziewał, uśpiona twardość, którą wyczuwał w Edzie Kerriganie, wspaniale rozkwitła w jego ciemnookiej córce. Dowód na to, w co zawsze wierzył: mężczyzn zdradzają ich dzieci. To dlatego Dexter rzadko robił z kimś interesy, zanim poznał jego rodzinę. Żałował, że jego Tabby także nie zdjęła butów.
Kerrigan jeździł modelem j duesenberga z dwudziestego ósmego roku w kolorze Niagara blue, co świadczyło zarówno o dobrym guście, jak i o świetlanych perspektywach przed krachem. Miał znakomitego krawca. Było w nim jednak coś mrocznego, niepasującego do tych ubrań, samochodu, a nawet do szczerej, potoczystej mowy. Jakiś cień, jakiś smutek. Choć z drugiej strony kto ich nie miał? Albo i kilku?
Nim dotarli do ścieżki, Dexter postanowił zatrudnić Kerrigana, pod warunkiem że uda im się uzgodnić korzystne warunki.
– Ma pan czas, żeby pojechać na spotkanie z moim starym przyjacielem? – spytał.
– Oczywiście – powiedział Kerrigan.
– Żona na pana nie czeka?
– Dopiero w porze kolacji.
– A córka? Będzie się niepokoiła?
Kerrigan się roześmiał.
– Anna? Jej główne zajęcie to niepokojenie mnie.

Anna myślała, że ojciec lada chwila ją zawoła i będzie musiała zejść z plaży, ale ostatecznie przyszła po nie niania i psiocząc z oburzeniem, kazała im wracać do ciepłego domu. Światło się zmieniło, pokój zabaw wydawał się teraz ciężki i mroczny. Ogrzewał go osobny piecyk na drewno. Jedli ciastka z orzechami włoskimi i patrzyli, jak kolejka elektryczna pędzi po zbudowanym przez Annę torze w kształcie ósemki, a z miniaturowego komina bucha prawdziwa para. Dziewczyna nigdy nie widziała takiej zabawki, nie wyobrażała sobie, ile to mogło kosztować. Miała już dość tej przygody. Trwała o wiele dłużej niż ich zwykłe wizyty towarzyskie i odgrywanie roli przed resztą dzieci zdążyło wyczerpać Annę. Miała wrażenie, że upłynęły całe godziny, odkąd widziała ojca. W końcu chłopcy zostawili jeżdżącą kolejkę i poszli przeglądać książki z obrazkami. Niania zasnęła w fotelu na biegunach. Tabby leżała na plecionym dywanie, kierując swój nowy kalejdoskop w stronę lampy.
– Mogę potrzymać twoją Flossie Flirt? – spytała Anna jak gdyby nigdy nic.
Tabby mruknęła przyzwalająco i Anna ostrożnie zdjęła lalkę z półki. Flossie Flirts występowały w czterech rozmiarach, ta była prawie najmniejsza – nie noworodek, lecz trochę większe niemowlę o zdumionych błękitnych oczach. Anna przewróciła lalkę na bok. I rzeczywiście, tak jak obiecywały reklamy w gazetach, błękitne tęczówki przesunęły się ku kącikom, jakby lalka nie chciała spuścić Anny z oczu. Anna poczuła przypływ czystej radości i o mało się nie roześmiała. Usta lalki były ściągnięte w idealne „O”. Pod górną wargą zauważyła dwa namalowane białe ząbki.
Tabby zerwała się na równe nogi, jakby zwabiła ją woń zachwytu Anny.
– Możesz ją sobie wziąć – zawołała. – Już się nią nie bawię.
Anna chłonęła moc tej propozycji. W Boże Narodzenie dwa lata temu, gdy tak bardzo pragnęła mieć Flossie Flirt, nie odważyła się o nią poprosić – statki przestały przypływać i nie mieli pieniędzy. Przemożne fizyczne pragnienie posiadania tej lalki, które wtedy czuła, przedarło się teraz przez nią i osłabiło głęboko zakorzenioną świadomość, że oczywiście musi odmówić.
– Nie, dziękuję – powiedziała w końcu. – W domu mam większą. Chciałam tylko sprawdzić, jaka jest ta mała. – Nadludzkim wysiłkiem zmusiła się do odłożenia Flossie Flirt na półkę, lecz nadal trzymała ją za gumową nóżkę, dopóki nie poczuła na sobie wzroku niani. Odwróciła się, udając obojętność.
Za późno. Niania zobaczyła – i już wiedziała. Gdy Tabby wyszła z pokoju, zawołana przez matkę, niania wzięła Flossie Flirt i niemal rzuciła ją Annie.
– Weź ją, kochanie – szepnęła z przejęciem. – Dla niej to bez znaczenia. Ma więcej zabawek, niż jej potrzeba. Jak oni wszyscy.
Anna się zawahała, już prawie wierząc, że istnieje sposób, by niepostrzeżenie zabrać lalkę do domu. Na samą myśl o reakcji ojca utwierdziła się jednak w przekonaniu, że to niemożliwe.
– Nie, dziękuję – odrzekła chłodno. – Zresztą jestem za duża na lalki.
Nie oglądając się za siebie, wyszła z pokoju zabaw. Ale współczucie niani ją osłabiło i gdy wspinała się po schodach, drżały jej kolana.
Gdy zobaczyła ojca czekającego w holu, z trudem powstrzymała się od tego, by jak dawniej podbiec i objąć go za nogi. Miał na sobie płaszcz. Pani Styles przyszła się pożegnać.
– Następnym razem musisz przyprowadzić siostrę – powiedziała do Anny, całując ją w policzek i muskając piżmowym zapachem perfum. Anna obiecała, że przyprowadzi. Na zewnątrz model j pobłyskiwał słabo w słońcu późnego popołudnia. Kiedy należał do nich, lśnił bardziej. Chłopcy ze związku rzadziej go polerowali.

 
Wesprzyj nas