„Mroczny talent” to piąty i zarazem ostatni tom serii „Alcatraz kontra Bibliotekarze” światowej sławy pisarza Brandona Sandersona, znanego w Polsce do tej pory głównie z high fantasy.
Brandon Sanderson, a właściwie ukrywający się pod tym pseudonimem pisarz Alcatraz Smedry, przezwyciężył strach i opublikował ostatnim tom autobiografii oczekiwany przez miliony fanów na całym świecie!
Koniecznie sprawdź, kto w końcu zniszczył obowiązujący porządek świata – mściwi Bibliotekarze, a może jednak Alcatraz za sprawą swojej totalnej fajtłapowatości? Pewnie ani jedni, ani drudzy nic nie zrobili i usypiają przed telewizorem w kapciach i z gorącą herbatą w ręku.
Alcatraz zdołał powstrzymać armię Bibliotekarzy i uratować królestwo Mokii. Szkoda, że przy okazji udało mu się zepsuć talenty Smedrych. Co gorsza, jego ojciec próbuje wprowadzić w życie sekretny plan, który może doprowadzić do zagłady świata, a Bastylia leży pogrążona w śpiączce. Aby się ocknęła, Alcatraz musi dokonać infiltracji Wielkoteki – zwanej przez Ciszlandczyków Biblioteką Kongresu – źródła groźnej bibliotekarskiej mocy. Czy pozbawiony możliwości korzystania ze swego talentu Alcatraz znajdzie sposób, by ocalić Bastylię i na dobre pokonać Bibliotekarzy?
Bla, bla, bla… Lepiej oddajmy głos gwieździe, nad gwiazdami – Brandonowi… tfu… Alcatrazowi Smedry’emu:
Niektórzy z was latami czekali, by to przeczytać – ostatni tom mojej autobiografii. Pisaliście do mnie i pytaliście, czy Bibliotekarze w jakiś sposób powstrzymali wydanie książki. Szkoda, że tak się nie stało. Chciałbym móc wam powiedzieć, że jakaś zewnętrzna siła nie pozwoliła dokończyć tej historii.
Ale tak nie było.
Ostatni tom powstawał tak długo, bo jestem tchórzem. Naprawdę nie chciałem go pisać. Finał opowieści obejmuje najboleśniejszy okres mojego młodzieńczego życia, w tym sytuacje, w których najbardziej zawiodłem – zarówno swoją rodzinę, jak i cały świat.
Tutaj historia przestaje być śmieszna. Zostaliście ostrzeżeni.
Alcatraz Smedry vel. Brandon Sanderson
Książki z serii „Alcatraz kontra Bibliotekarze” to powieści pełne dobrego humoru, które będą bawiły każdego czytelnika bez względu na wiek. Alcatraz jest narratorem sarkastycznym, pozbawionym złudzeń i bardzo samokrytycznym. Pełno tu magicznych artefaktów, absurdalnych sytuacji i humoru kojarzącego się trochę z Terrym Pratchettem, a trochę z Monty Pythonem.
Lemony Snicket i komiksy o superbohaterach w jednym.
„Publishers Weekly”
Brandon Sanderson nie jest, co oczywiste, prawdziwym autorem tej książki. Napisał ją Alcatraz Smedry. Ponieważ dla zmylenia bibliotekarskich agentów książka musi zostać wydana w Ciszlandach jako powieść „fantastyczna”, zawarto umowę z panem Sandersonem, by wykorzystać jego nazwisko na okładce.
Alcatraz spotkał się z Brandonem i nie był zachwycony. Ten Sanderson naprawdę pisze książki fantasy – jakieś głupstwa, które nie są oparte na faktach ani prawdziwe jak autobiografia Alcatraza. Jest prezesem lokalnego oddziału CRPFKKSZZD (co to za organizacja, dowiesz się z książki) i zasłynął z przynoszenia mieczy na wesela. Trzykrotnie aresztowany za niewłaściwe użycie gry słów.
Mroczny talent
Przekład: Jacek Drewnowski
Seria: „Alcatraz kontra Bibliotekarze” tom 5
Wydawnictwo IUVI
Premiera: 3 października 2018
Magazyn Dobre Książki objął publikację patronatem medialnym
Mroczny talent
Jestem tchórzem.
O, spodziewaliście się dłuższej przedmowy? Spodziewaliście się, że będę błyskotliwy, dowcipny, a w najgorszym razie przynajmniej pouczający? Hmm… Jako tchórz chyba ugnę się pod waszymi oczekiwaniami.
Zazwyczaj to jest ta część opowieści, w której sobie z was drwię, że zapomnieliście, co wydarzyło się do tej pory. Ale za bardzo boję się waszej reakcji, by potraktować was odpowiednio protekcjonalnie. Przeczytajcie zatem to krótkie streszczenie.
1. Jestem Smedrym, a moi przodkowie uwięzili w obrębie naszego rodu mroczną moc, by nie pozwolić jej na zniszczenie świata. Ujawnia się ona pod postacią talentów, którymi obdarzeni są wszyscy Smedry, a mimo że każdy taki talent wydaje się z początku dużym obciążeniem, można go zastosować w fajny sposób. A przynajmniej tak było kiedyś. Niestety uwolniłem tę moc – znaną jako mroczny talent i w jakiś sposób powiązaną z moim talentem do psucia. Uwolnienie jej zepsuło talenty mojej rodziny, skazując świat na zagładę. Ojoj.
2. Mój ojciec, Attica Smedry, jest niewolniczo oddany idei obdarowania każdego mieszkańca Ziemi talentem Smedrych, co zdaniem reszty z nas wywoła powszechny chaos. Uwolniłem swojego ojca z więzienia, dałem mu narzędzia niezbędne w tej szaleńczej misji i z pewnością skazałem świat na zagładę. Ojoj.
3. Bibliotekarze to siła nastawiona na kontrolowanie informacji i utrzymywanie ludzi w Ciszlandach (obszarach pod bibliotekarskim panowaniem, takich jak Europa, Azja i Ameryki) w niewiedzy na temat cudownych zjawisk, na przykład magii i chrupek serowych, które nie barwią palców na pomarańczowo. Napadli na Wolne Królestwo Mokii, a ja podczas tego konfliktu zostałem królem. (Nie pytajcie). W wyniku mojego lekkomyślnego planu odparcia Bibliotekarzy moja przyjaciółka (i zaprzysięgła rycerska obrończyni) Bastylia została postrzelona i teraz znajduje się w śpiączce. Jedyny sposób, by ją ocalić, to infiltracja Wielkoteki, stanowiącej centrum bibliotekarskiej władzy w obrębie Ciszlandów – z kolei jedyny sposób, by tego dokonać, to zwrócenie się do mojej matki, Shasty Smedry, Bibliotekarki złej do szpiku kości. Bez wątpienia jakoś nas zdradzi, a potem znajdzie drogę, by (tak) skazać świat na zagładę. Ojoj.
4. Nauczyłem się już używać przypisów*.
Najsmutniejsze, że dalej robi się gorzej. Niektórzy z was latami czekali, by to przeczytać – ostatni tom mojej autobiografii. Pisaliście do mnie i pytaliście, czy Bibliotekarze w jakiś sposób powstrzymali wydanie książki. Szkoda, że tak się nie stało. Chciałbym móc wam powiedzieć, że jakaś zewnętrzna siła nie pozwoliła dokończyć tej historii.
Ale tak nie było.
* Oczywiście w rezultacie świat jest skazany na zagładę. Ojoj.
Ostatni tom powstawał tak długo, bo jestem tchórzem. Naprawdę nie chciałem go pisać. Finał opowieści obejmuje najboleśniejszy okres mojego młodzieńczego życia, w tym sytuacje, w których najbardziej zawiodłem – zarówno swoją rodzinę, jak i cały świat.
Tutaj historia przestaje być śmieszna.
Zostaliście ostrzeżeni.
Doug
A zatem stałem w swoim pokoju na dzień przed końcem świata naprzeciwko swojej największej jak dotąd przeciwniczki.
Koordynatorki garderoby królewskiej.
Janie była żwawą Nalhallanką ubraną zgodnie z obowiązującą w Wolnych Królestwach modą. Zasadniczo można określić jej strój mianem tuniki – lecz przypominał on tunikę jedynie w takim stopniu, w jakim drogi sportowy samochód jest podobny do zdezelowanego pickupa. Była to raczej suknia, przepasana w talii, ozdobiona dużą kokardą z boku i gustownymi haft ami na rękawach.
Jej ładne ubranie całkowicie kontrastowało z przeznaczonym dla mnie paskudztwem, które trzymała w rękach.
– To jest – powiedziałem – jakiś kostium klauna.
– Co? – spytała Janie. – Pewnie, że nie.
– To biały kostium jednoczęściowy – stwierdziłem – z różowymi pomponikami na guzikach!
– Biel oznacza czystość tronu, wasza była wysokość – odparła – a róż to znak twojej wielkodusznej decyzji o pokojowym ustąpieniu.
– Do tego za duże, oklapłe buty.
– Metafora śladu, jaki odcisnąłeś na królestwie, wasza była wysokość.
– A sztuczny kwiatek, który tryska wodą?
– Abyś mógł obryzgać każdego, kto się zbliży, symboliczną wodą życia.
Uniosłem z niedowierzaniem brwi i ująłem w dłoń zmierzwioną, tęczową perukę klauna, którą dla mnie przyniosła.
– To oczywiście – wyjaśniła Janie – symbol różnorodności kultur i ludów, którym służyłeś podczas swojego panowania. – Uśmiechnęła się.
– Niech zgadnę – powiedziałem i rzuciłem perukę na łóżko. – Bibliotekarze wzięli ten „monarszy” strój noszony przez emerytowanych mokiańskich królów i tam, skąd pochodzę, dali go klaunom. Przez to w Ciszlandach stał się czymś niedorzecznym. Na takiej samej zasadzie nazwali więzienia imionami sławnych mieszkańców Wolnych Królestw.
– Eee, tak – bąknęła Janie. – Pewnie… Eee, tak… Tak dokładnie było.
Zmarszczyłem brwi na te pokrętne odpowiedzi. W tym momencie miałem na sobie jedynie szlafrok. Moje stare ubranie – zielona kurtka, koszulka, dżinsy – przepadło. Kurtka została pocięta, a reszta wyparowała w dość niefortunnym wypadku ze zbyt dużym udziałem nagości Alcatraza. Poza moją kwaterą w Tuki Tuki – stolicy Mokii – panowała zupełna cisza. Uroczyste bębny już przebrzmiały, podobnie jak radosne pieśni. Minął dzień świętowania i Mokiańczycy pogrążyli się w cichej żałobie dla podkreślenia głosów, które umilkły.
Jeśli miałem rację, ta cisza miała się stać o wiele gorsza.
Odsyłam do przypisu* po dowód.
– Co jeszcze masz? – zwróciłem się do Janie.
– Hmm, popatrzmy – mruknęła, wyraźnie zawiedziona, że nie chcę włożyć stroju klauna.
* Ludzie, którzy używają w książkach przypisów, są bardzo mądrzy i można wierzyć w to, co mówią.
Może i zaliczałem się w poczet byłych królów Mokii (choć pełniłem tę funkcję tylko przez jeden dzień), ale jeśli tak wyglądał tradycyjny strój dla tych, którzy dostąpili takiego zaszczytu, wolałem obyć się bez niego. Sięgnęła do swojej wielkiej skrzyni i wydobyła coś, co wyglądało jak kostium psa – z kudłatymi nogami, ogonem i głową o oklapłych uszach.
– Nie – powiedziałem bez wahania.
– Ale to oficjalny strój byłego księcia…
– Nie.
Janie westchnęła, odłożyła kostium na łóżko i zaczęła grzebać głębiej w skrzyni.
– O co chodzi z tymi „tradycyjnymi” strojami? – spytałem, szturchając psie przebranie. – To znaczy nawet pomijając bibliotekarskie wpływy, musisz przyznać, że wyglądają nieco…
– Uroczyście?
– Idiotycznie – dokończyłem. – Zupełnie jakbyście chcieli, żeby wasi byli królowie wyglądali głupio.
Przestąpiła z nogi na nogę.
– Eee… Czemu mielibyśmy chcieć? Nie chodzi przecież o to, że pragniemy, by lud postrzegał byłych władców jako głupków, dzięki czemu monarcha, który ustąpił, już nie może zmienić zdania, zorganizować przewrotu i przejąć władzy z powrotem. – Zmusiła się do śmiechu.
– Kłamanie fatalnie ci wychodzi.
– Dziękuję! Co powiesz na ten ładny kostium kota? Symbolizuje to, jak z gracją zawiadywałeś polityką królestwa!
– Żadnych zwierzęcych kostiumów, proszę.
Westchnęła, po czym wróciła do szperania w skrzyni. Po chwili zaklęła pod nosem. Światła po bokach kufra przestały działać.
Zaciekawiony podszedłem bliżej. Po co w ogóle potrzebowała oświetlenia? Wkrótce przekonałem się, że wnętrze skrzyni jest o wiele większe, niż wskazywały jej wymiary zewnętrzne. Skrzynia stanowiła zgrabny trik, ale widywałem już podobne rzeczy – w Wolnych Królestwach używano różnych rodzajów szkła do osiągania naprawdę zdumiewających efektów*.
* Na przykład dodawania przypisów w książkach.
Światła w kufrze wykonane były ze specjalnego szkła i zapewniały widoczność, a zasilał je specjalny piasek, zwany jasnopiaskiem. Działał on trochę jak bateria dla szkła. (Na takiej samej zasadzie jak rozbitkowie działają jak baterie dla rekinów)*.
Jasnopiasek do świateł najwyraźniej stracił swój ładunek energii. Na szczęście znałem coś innego, co działało jak bateria zarówno dla szkła, jak i dla rekinów: siebie samego.
* To prawda. Pomyślcie sami.
Wyciągnąłem rękę i dotknąłem szklanych świateł. Może i w jakiś sposób zepsułem talenty Smedrych, lecz nadal byłem okulatorem. To znaczyło, że mogę zasilać określone typy szkła.
Wygrzebałem coś ze środka i wypchnąłem na zewnątrz – przypominało to nieco próbę wywołania wymiotów, kiedy nie ma się mdłości. Światła w skrzyni Janie rozbłysły, jasne niczym słońce. Krzyknąłem, zaskoczony nagłym wybuchem energii. Zwykle odczuwałem pewien opór, gdy próbowałem zrobić coś takiego, lecz tym razem energia napłynęła od razu.
Zatoczyłem się w tył, gdy szklane płyty po prostu się roztopiły.
– No, no – mruknęła Janie. – Eee… Te ubrania naprawdę ci się nie podobały, co?
– Ja…
Pozwólcie, że tutaj przerwę i wyjaśnię pewną istotną kwestię.
Kiedy jesteś tchórzem, jak ja, zawsze przypisujesz sobie zasługę za coś, co stało się niechcący. Widzicie, tchórz boi się, że nie uznają go za wspaniałego, więc nie przyzna, że nie jest wspaniały, ale musisz uważać i nie zdradzić się, że się boisz, że nie uznają cię za wspaniałego, więc nie przyznajesz, że nie jesteś wspaniały, bo to by wskazało tym, którzy chcą, by ktoś był wspaniały, że nie jesteś taki wspaniały, jak wskazywałaby twoja wspaniałość.
– Jestem wspaniały – powiedziałem.
Przepraszam. Trochę się pogubiłem w ostatnim akapicie. Słowo daję, to pisanie bywa równie dostojne jak były mokiański król.
Janie popatrzyła na mnie.
– A, ekhem – zacząłem. – Zauważyłem wojskowy mundur. Może być?
Widziałem go tylko przez mgnienie oka w jasnym rozbłysku: strój nalhallańskiego kroju, z wielkimi epoletami* i najróżniejszymi sznurkami, i wstążkami, i guzikami, i rozmaitymi rzeczami, dzięki którym ofi cerowie wyróżniają się na polu bitwy i ściągają na siebie ogień nieprzyjaciela, by żołnierze, którzy naprawdę toczą walkę, byli bezpieczni.
– Myślę – powiedziała Janie – że mogę spróbować go wyciągnąć… ale najpierw muszę zamontować jakieś nowe światła.
Zerknęła na bulgoczące szklane bańki po bokach swojej skrzyni.
* Epolety to te elementy, które żołnierze noszą na ramionach, żeby nadać sobie ważny wygląd. Nic nie mówi: „Zobacz, jaki ze mnie macho” głośniej niż porządne epolety. To znaczy wielka tabliczka z napisem: „ZOBACZ, JAKI ZE MNIE MACHO” mówiłaby to głośniej, ale nie chcemy się aż tak z tym obnosić, prawda?
– Eee, dzięki – odrzekłem.
– Na pewno nie chcesz kostiumu żaby? Zasadniczo przeznaczony jest dla byłego króla, który rządził przynajmniej siedem dni, ale jakoś by to przeszło.
– Nie, dzięki. – Zawahałem się, ale byłem zbyt ciekaw, żeby nie zapytać. – Niech zgadnę. Kostium żaby symbolizuje przeskakiwanie kolejnych przeszkód przez przywódcę?
– Eee… Oznacza, że podczas twojego panowania nikt nie rechotał.
No jasne.
Janie otworzyła kolejny pakunek i zaczęła szperać w poszukiwaniu świateł. Zawstydzony, że zniszczyłem jej szkło, wymówiłem się potrzebą pójścia do łazienki i wymknąłem się. Tak naprawdę chciałem tylko przez chwilę być sam.
Korytarz przed moim pokojem ozdabiała wyplatana mata, ściany zbudowane były z dużych trzcin, dach zaś pokryto słomą. Nie widziałem żywej duszy. Panowała tu budząca dreszcz cisza i mimowolnie chodziłem na paluszkach. (To częste u takich tchórzy jak ja).
Wydawało mi się, że po wszystkich wydarzeniach ostatnich dni powinienem robić coś o wiele ważniejszego niż dobieranie ubrań. Tuki Tuki było bezpieczne, ale nie wygrałem całej wojny. Przynajmniej dopóki Bastylia i tak wielu Mokiańczyków leżało w śpiączce, Bibliotekarze wciąż władali Ciszlandami, a wokół walały się niewykorzystane przypisy*.
* Tak. Teraz lepiej.
Musieliśmy dopaść mojego ojca i nie pozwolić, by wcielił swój szalony plan w życie. Chociaż… może jego plan już nie miał szans się powieść. Zepsułem w końcu talenty. Może to uniemożliwi mu obdarzenie talentem kogokolwiek innego. Nie, pomyślałem. To mój ojciec. Pokonał nieumarłych kustoszy Biblioteki Aleksandryjskiej i odkrył tajemnicę piasku Raszida. Do tego też był zdolny. O ile go nie powstrzymamy.
Usłyszałem głosy w korytarzu, więc podążyłem za nimi do pomieszczenia, w którym leniwie kręciły się wentylatory sufitowe. Wewnątrz mój dziadek stał przed wielką ścianą ze świecącego szkła, na której widniały twarze licznych osób w strojach z różnych stron. Rozpoznałem w nich monarchów Wolnych Królestw. Uratowałem im raz życie. A może dwa razy. Przestałem już liczyć.
Mój dziadek, łysy na czubku głowy, nosił gęste wąsy i miał równie gęste kępki białych włosów, które porastały mu potylicę, jakby uczestniczył w wielkiej bitwie na poduszki i część pierza przykleiła mu się do czaszki. Jak zwykle ubrany był w elegancki smoking.
– Dobrze, nie chcę wyjść na niewdzięcznika – mówił dziadek do władców – ale… na asymetryczne aproksymacje, ludzie! Nie sądzicie, że trochę się spóźniliście?
– Mokia prosiła o pomoc – powiedziała królowa Kamiko, kobieta po pięćdziesiątce o azjatyckich rysach.
– Owszem – potwierdził mężczyzna w koronie, europejskiej z wyglądu. Nie wiedziałem, jak się nazywa. – Chciałeś armii. Wysyłamy je razem z osłoną powietrzną na pomoc wam, Smedrym. Co ci nie odpowiada?
– Co mi nie odpowiada? – Dziadek Smedry aż się zagotował. – Wojna się skończyła! Mój wnuk ją wygrał!
– Tak, no cóż – odrzekł ciemnoskóry monarcha w kolorowym nakryciu głowy. – Na pewno jest jeszcze coś do zrobienia. Sprzątanie, odbudowa, takie tam.
– Wy tchórze – powiedziałem, wchodząc do pomieszczenia. Możecie mi wierzyć. Wiem, jak rozpoznać tchórzy.
Dziadek spojrzał w moją stronę, podobnie jak monarchowie z ekranu. Mieszkańcy Wolnych Królestw twierdzą, że w niczym nie przypominają Ciszlandczyków, ale przedmioty takie jak ta szklana ściana – ze szkła łącznościowego, służącego do porozumiewania się na duże odległości – są bardzo podobne do wytworów ciszlandzkiej techniki. To w zasadzie dwie strony medalu. To samo dotyczy tych władców i przywódców bibliotekarskich. Politycy najwyraźniej często mają więcej wspólnego ze sobą nawzajem niż z ludźmi, których reprezentują.
– Chłopcze… – zaczął dziadek Smedry.
– Porozmawiam z nimi – oświadczyłem, stając obok niego.
– Ale… – zaprotestował dziadek.
– Nie dam się uciszyć!
– Nie chciałem cię uciszać – odparł. – Zamierzałem tylko zwrócić uwagę, że przemawiasz do zebranych królów ubrany w szlafrok.