“Przerwany sen Kashi” to pełna sensacji i miłości, również tej niekonwencjonalnej, kronika życia pewnej kobiety. Od teraźniejszości po (nie)daleką przyszłość.


Przerwany sen KashiKashia Berge. Z wyglądu cheerleaderka, z charakteru terrorystka. Mówią, że za pięknem kryje się dobro. A co, jeśli również zło?

Zło czy jeszcze coś nieoczywistego, kiedy krzywdzona kobieta w końcu podnosi rękę na świat i wymierza mu sprawiedliwość.

2050, Warsaw City. Nowy europejski porządek. W tle kolejny kryzys na szczytach władzy Autonomii Polskiej, co nie pozostaje obojętne dla zwykłych jednostek biologicznych. Kasha i jej bojówkarze otrzymują rozkaz przeprowadzenia spektakularnej akcji terrorystycznej…

Dawid Kornaga – absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW. Mieszka w Warszawie. W debiutanckiej powieści złożonej z powiązanych ze sobą opowiadań, “Poszukiwaczach opowieści” (2003), jako pierwszy polski autor użył stylizacji hip-hopowej. Wydana w 2005 r. “Gangrena” została okrzyknięta jedną z najbardziej drastycznych powieści nie tylko w polskiej literaturze, podzieliła krytyków i czytelników, ale znalazła się w gronie książek nominowanych do “Paszportu” Polityki.
W 2011 r. otrzymał międzynarodowe stypendium twórcze Dagny przyznawane przez Stowarzyszenie Willa Decjusza. W jego ramach uczestniczył m.in. w Festiwalu Literackim “Dagny – Romans Kultur”, w Forum Wydawców we Lwowie oraz w Festiwalu Wolności Słowa Kapittel w Stavanger. Wydał m.in. powieści” Rzęsy na opak” (2007), “Znieczulenie miejscowe” (2008​), “Single+” (2010), “Cięcia” (2011) i kilka zbiorów opowiadań.

Dawid Kornaga
Przerwany sen Kashi
Wydawnictwo Świat Książki
Premiera: 5 września 2018
 
 

Przerwany sen Kashi


W 2050

Około czwartej nad ranem

Kashia nigdy nie miała w życiu pod górkę. Z tej prostej przyczyny, że miała nie tyle pod górkę, ile pod szczyt w rodzaju Mount Everestu, K2 czy Makalu. Żadnych ugodowych wzniesień. Żadnych urokliwych pasm.
Życie to wspinaczka, naskrobie pisarz grafoman. Bardziej ogarnięty twórca, w ramach protestu przeciw temu ultrabanalnemu wnioskowi, postawi ponurą, niedającą żadnej nadziei diagnozę: większość ludzi, czy im się to podoba, czy nie, wspina się i wspina, by na końcu spaść w otchłań. Też nic odkrywczego. Choć działa na wyobraźnię, ponieważ zakłada początek oraz koniec akcji. Zresztą człowiek to może sobie chcieć. Przeważnie jest zmuszony. Przez swoje pochodzenie, rasę, wiarę albo jej brak, ogólną sytuację polityczną. Powód zawsze się znajdzie.
Kashia, gdyby w tej chwili poproszono ją o skróconą wersję CV, napisałaby:
Wkrótce skończę trzydzieści pięć lat, żyję i dzielę łóżko z dwoma niestandardowymi od A do Z mężczyznami, nie mam dzieci, nie wiem, czy będę miała po tym, co przeszłam. Poza tym planuję atak terrorystyczny, jakiego ten ulatniający się po raz kolejny kraj nad Wisłą nigdy nie doświadczył ze strony swoich mieszkańców. Może i dewastuję sobie życie. Ale nie mam wyboru. Jak zwykle.
Kto Kashi nie zna, nie uwierzy w jej deklarację.
Kto Kashię pozna, będzie ostatni, by z nią polemizować. Nadal młoda, a gdyby dokładnie wniknąć w jej życiorys, wyjdzie z tego, jak w dawnych czasach przed rewolucją cyfrową, kiedy publikowano książki w papierowej formie, spore tomiszcze. Tak mniej więcej nazywano opasłe produkty złożone przeważnie z twardej okładki i cienkich kartek z włókna organicznego jak celuloza.
Kashia, tknięta nerwowymi myślami, budzi się.
I to ją, zanim jeszcze poruszy powiekami, natychmiast rozdrażnia. Nie jest z tych, co się stopniowo ożywiają, próbując na spokojnie odnaleźć się w rzeczywistości jak niewidomy, któremu uciekł pies przewodnik. Kiedy otwiera oczy, jej mózg rusza na piątym biegu.
Taka teraz jest.
Witamy z powrotem na Ziemi. Nie ma z czego się cieszyć. Nawet największe mądrale muszą przyznać, że najgorsze sny to takie, które kończą się gwałtownie, przecięte jak pępowina przez kompletnie nietrzeźwego położnika, co zdołał spełnić swój obowiązek, po czym legł na podłodze porodówki, obojętny na kwilenia niemowlęcia i pojękiwania matki. Tak się właśnie rodzimy – w teatralnym otoczeniu, aktorzy w przymusowym spektaklu życia. Chyba że udaje nam się załapać na swego rodzaju ułatwienie – cesarskie cięcie. Jak sama nazwa wskazuje, dotyczy tylko wybrańców. Inni muszą cierpieć, często długo i bez sensu.
Kashia ma swoje powody, żeby obudzić się około czwartej nad ranem, przejechać dłonią po obficie spoconym czole, po czym w naturalnym odruchu wytrzeć mokre końce palców o rudą kędzierzawą czuprynę Daniela. Albo głowę Teo.
Precyzując, męska jednostka biologiczna o imieniu Teo, pomimo swoich dwudziestu dziewięciu lat, nie ma ani jednego włoska zarówno na głowie – wszystkie wypadły zaraz po dojrzewaniu – jak i na całym ciele, ponieważ usunął je laserem. Kashia rozmaże więc Teo swój pot na czole. Niech spłynie prosto na powieki, podrażniając receptory naturalną solanką.
Daniel i Teo. Śpią, niekiedy pochrapują w najlepsze po obu stronach Kashi. Każde z nich przykryte jest osobną kołdrą, wedle ustaleń, żeby nie dochodziło do niepotrzebnych, fakultatywnych zbliżeń. Jak równo, to po równo, ustalili na samym początku, kiedy wpadli w swoje objęcia.
Dotychczasowy status relacji: dwieście czternaście dni razem. Od pamiętnego zjazdu Rekonkwisty w superpolii ThreeCity, po starodawnemu Trójmiasto, w coraz bardziej niepolskim języku polskim. W okręgu Gdynia. Działacze mieli wynajęte całe szóste piętro w hotelu z widokiem na szeroką piaszczystą plażę i podenerwowany późnowiosenny Bałtyk, zawłaszczający coraz więcej lądu już na stałe jak kiedyś weneckie kanały.
W dzień odczyty, prezentacje i panelowe polemiki, w nocy bardziej nieformalne konfrontacje. Namiętną spontaniczność ułatwił fakt, że odurzeni byli ośmiokrotnie wydestylowaną wódką z domieszką ultrametamfetaminy R+, więc wszelkie złożone wówczas w amoku i jękach przyrzeczenia należy traktować z uzasadnioną pobłażliwością. Kashia od czasów Zmory Rzecznej nie miała oporów z przyjmowaniem większej dawki środków stymulujących nową formę zachowania. Zazwyczaj niepowściągliwą formę zachowania.
– Yyy! – wyrywa się Danielowi; musi mieć jakiś koszmar.
Nic dziwnego przy jego burzliwym trybie życia i czterdziestce na karku. To wiek, w którym mężczyzna, niezależnie jak zbudowany i wyedukowany, przekracza skromny półmetek żywota, na szczęście lub nieszczęście przedłużanego w tej geolokalizacji zazwyczaj do dziewięćdziesiątki. Pod warunkiem jako takiej sprawności oraz środków finansowych, które zagwarantują opłaty za farmakologiczne wspomagacze oraz zwyczajną przydatność społeczną.
Nadmiar ludzi gdziekolwiek indziej sprawia, że starcy są niepożądani. W Indiach czy Chinach robi się wszystko, żeby po siedemdziesiątce można było odejść i dosłownie nie przeszkadzać nowo narodzonym. Seniorzy zajmują mieszkania, anektują outdoorową przestrzeń i zamęczają wspomnieniami. Nikt ich nie potrzebuje, przy dostępie do globalnych mediatek, gwarantujących przynajmniej obiektywne spojrzenie na to, co minęło. Tak zwane dziadki digitalowe, pomimo nabytej wiedzy, niezdarnie próbują opanować najnowsze technologie. Kiedy im się nie udaje, narzekają nie na swoją niemożność, tylko na rzekomo skomplikowane zadanie. Jedyne, co oferują w zamian, pozostaje w sferze wydatków na ich podtrzymywanie przy życiu. Ale i te nie są decydujące. Nikt, przynajmniej na razie, bo nic nie jest przesądzone, nie ośmieli się wyjść z inicjatywą pressingu społecznego, która przymuszałaby przestarzałych, zużytych obywateli do dobrowolnego odchodzenia. Wizja samego siebie w tym wieku deprymuje największych radykałów.
Wszyscy wiedzą, że to dopiero początek wielkiego problemu biologicznego nadmiaru. Kiedy pojawi się nowy Nietzsche, który wskaże drogę i usprawiedliwi radykalne kroki, tego nikt nie wie. Strach spekulować.
Wyłącznie od Daniela zależy, czy skończy między rozkoszami, czy traumami, które oferuje mu świat niczym sklep mięsny, tu dwadzieścia deka zadowolenia, tam trzydzieści pięć goryczy, żeby nie łudził się przekonaniem, że wszystko musi układać się jak komputerowo generowane melodie.
– Aaa! – wtóruje Teo, przewracając się na drugi bok.
Pościel spływa po jego ciele na podłogę. Teo leży bezwstydnie nagi i łysy jak oheblowana deska. Z drzemiącymi genitaliami na wierzchu, penis rozpłaszczony wygodnie na galaretowato miękkiej mosznie próbuje udawać niemowlątko, co głodne i zaniedbane znalazło wreszcie ulgę w pokrzepiającej drzemce.
Teo i Daniel. I ona.
Żyją wspólnie, jeśli trzeba, rozstaną się i koniec.
Kashia nie ma złudzeń. To jej czwarty polizwiązek, odkąd przyjechała do Autonomii Polskiej, oprócz dwunastu, może czternastu przelotnych monozwiązków z obydwoma płciami. Przestała liczyć. Po śmierci Julii praktycznie nie wychodziła z sypialni ledwo co poznanych partnerów i partnerek. Gdyby tę całą namiętność przerzuciła na środki odurzające lub upijające, już by nie istniała. Lepiej więc oddać się nałogowi, który cię wzmocni kosztem paru moralniaków. One nic nie znaczą w obliczu przetrwania.
Było, minęło jak zgaga po straszliwej wyżerce. Ostatnie przygody skomplikowało jedno kontrolowane poronienie zaraz po wykryciu, że zarodek skażony jest poważnymi, nieuleczalnymi farmakologicznie wadami rozwoju.
Z którą to jednostką biologiczną płci męskiej go miała? Bez znaczenia. Plemniki, jajeczka, zarodki – za dużo tego wszystkiego. Nic nie przebije w swojej grozie piwnicy morderczych bliźniaków.
Kashia mogłaby donosić ciążę, oddając później półdziecko do adopcji, nie zamierzała jednak unieszczęśliwiać kalekiego potomka koniecznością życia jako niedoskonały biologicznie byt pośród prawie dwunastu miliardów istnień ludzkich. Ziemia pęka od ich nadmiaru. „Człowiek” – to przestaje brzmieć dumnie. Złośliwcy używają synonimów typu szarańcza, mrówki czy pasikoniki.
Ziemi, jak przewidziano kilkadziesiąt lat temu, ubywa. Ukochane przez euroazjatyckich bogaczy Malediwy prawie zniknęły. Poza tym zagrożonych jest kilkanaście tysięcy kilometrów nabrzeży. Przepowiednie odnośnie do katastrof ekologicznych z początku dwudziestego pierwszego wieku pół wieku później sprawdzają się w przyspieszonym tempie. Dla przeciwwagi – co odebrane przez ocean, to wydarte z powrotem pod postacią pierwszych waterpolii. Przodują w tym Zjednoczone Emiraty i Kalifaty Arabskie, gdzie wysokie temperatury wymuszają radykalną eksplorację podziemia. Dzięki zaawansowanym badaniom tektonicznym można przewidzieć zabudowę na kilkadziesiąt lat do przodu. Japonia i Zjednoczony Półwysep Koreański pierwsze chciały zejść pod wodę, niestety, tamtejsza płyta nie gwarantuje stabilności. Postawiły na budowę polii satelitarnych. Na północy Australii i części Papui-Nowej Gwinei testuje się prototypy olbrzymich promów kosmicznych, które za kilkanaście lat uniosą awangardę kosmoosadników. Najtęższe umysły pracują nad technologią scalenia promów w konglomeraty, które będą krążyły wokół planety po orbicie kołowej, zużywając jak najmniejszą ilość paliwa jądrowego.
Kashia nie planowała unieszczęśliwiania siebie w ramach poświęcania się dla innych. Swoje przeszła. Zawsze jacyś inni, którzy wyciągają łapę, by ofiarować im swoją energię i zaangażowanie, zawsze jacyś inni, którzy żerują na nas z uporem głodnego cielaka. Batem ich, pomyślała.
Na co dzień ma tyle napięć, że nawet zwielokrotniona miłość nie wynagrodzi jej bieżących trosk. Kashię interesuje wyłącznie zdrowy płód. Powtarza prawie każdego dnia:
– Świat znów się wykoślawił. Pomimo likwidacji wielu przestarzałych ustaleń, idei oraz prawideł regres wraca tylnymi wejściami. Musimy go przystopować. W przeciwnym razie wszystko się rozwali. Każdy zacznie udawać, że to nie jego wina.
Wie, że przemawia nie swoimi słowami. To znaczy podziela je, lecz kto inny je wygenerował. Ona zakodowała, zapisała i podaje dalej. Nigdy nie była mocna w filozofii czy retoryce. Może jej edukacja potoczyłaby się inaczej, w kierunku samodoskonalenia intelektualnego.
Jednak po Masakrze Młodzieży nie mogła udawać zwyczajnej uczennicy czy studentki. Musiała się kształcić dalej za własne środki.
– Wiem, że nie uda mi się usystematyzować mojej wiedzy. Nie odkryję niczego. Nie mam złudzeń. Za to jestem przekonana o jednym absolutnie.
Najważniejsze jest ciało. Nośnik wszystkiego. Nie każdy podzieli to przekonanie, opowiadając się za duszą. Tak zwaną duszą. Niech mu będzie. Warto, żeby w takim razie nie zapominał, gdzie ona mieszka. Co wynajmuje. Reszta jest walką o zachowanie siebie jako takiego. Czy oni z Rekonkwisty, właśnie oni mają jakąś inną opcję, żeby nie zadawać się w gronie własnym, skoro inne grona są zupełnie im obce i wrogie? Na dodatek kilka godzin temu wiele się zmieniło. Zupełnie nie po ich myśli.
– Eeeh! – roztkliwia się nad sobą Kashia.
Im starsza, tym większa pokusa, by tak dla zabawy zamieniać się nawet dla siebie samej w małą dziewczynkę dysponującą wiedzą starej wyjadaczki. Jak taka zasadnicza Mia. Czy nieco bardziej uczuciowa Doro. Z jednej strony słodycz, jędrność i niewinność, z drugiej absolutny brak złudzeń.
Łóżko, które sprawili sobie dwa miesiące temu, zamawiając je w globalnym netowym katalogu maxholdingu IKEAmazon, ma dwieście centymetrów szerokości na dwieście centymetrów długości. Idealne dla zaawansowanych związków w wersji pro, a nie lite, czyli klasycznych, którym do szczęścia intymnego zupełnie wystarczy sto sześćdziesiąt na dwieście, a nawet, jeśli mogą poszczycić się długoletnim stażem, sto czterdzieści na dwieście. Daleka bliskość. Im dłużej ze sobą jesteście, tym bardziej oddalacie się od siebie jak zaprogramowane antymagnesy.
Kashia przyzwyczaja się do ciemności. Piersi jej falują z coraz większą dynamiką. Jakby zamierzały odbić się od podstawy, rozciągnąć i pacnąć w podbrzusze.
Kashia daremnie próbuje przystopować nerwowy oddech. Zaraz się nim udławi, jak tak dalej pójdzie.
– Chcę spać.
Nic z tego.
Z sekundy na sekundę czuje się coraz bardziej rozbudzona, spocona i jakaś taka nieswoja. Próbuje ogłupić się niedorzecznymi logicznie myślami. Esy-floresy, szlaczki, nadąsacze, umizgi, stokrotki, durnotki. Byle uciec od siebie. Udać, że ona to nie ona.
Najczęściej wyobraża sobie, że jest muchą. Dawno prawdziwej nie widziała poza parunastoma egzemplarzami, które nie dawały jej spać kilka miesięcy temu na bojowym, tajnym obozie Rekonkwisty w wielkiej posiadłości niedaleko Lwowa. Mucha ma ikrę, trzeba jej to przyznać. Lata jak popadnie, siada, gdzie chce, wiecznie głodna, niespełniona w swoim muszym żywocie. Mężczyźni pewnie widzą się w roli szerszeni lub chociaż trzmieli. Kashi zupełnie wystarczy musza postać, taka również potrafi wzbudzić respekt, słynna tse-tse, co żadnych odchodów się nie boi, skrzywdzić umie i dopiec jak mało który owad.
Bzyczenie wywołuje u Kashi naturalny gniew.
Kashia spogląda przed siebie tak wnikliwie, że niepotrzebny jej noktowizor, aby przebić się przez mrok. Kiedyś w piwnicy, gdzie walczyła o życie, nauczyła się przenikać ciemność, zmusić oczy do kociej uważności. Gdyby na suficie wylądowała najmniejsza z możliwych, no właśnie, muszek, Kashia widziałaby dokładnie nie tylko jej kształt, z łatwością policzyłaby odnóża i włoski na odwłoku.
Na marginesie: w głównych superpoliach od co najmniej dekady nie odnotowano obecności żadnych szkodliwych insektów – oprócz szkodników społecznych rodzaju ludzkiego.
W ponadsześciomilionowym Warsaw City, stolicy Autonomii Polskiej w obszarze Federacji Europejskiej, przeludnionym przez migrację ludności z opustoszałych terenów prowincjonalnych na wschodzie, na które z kolei suną uchodźcy ze Wschodniej i z Zachodniej byłej Ukrainy, rozpraszacze chemiczne stworzyły tak skuteczną barierę, że jedynie selektywnie dobrane gatunki ptaków, uchodzące za administracyjnie uznaną ozdobę, mogą cieszyć się reglamentowaną przestrzenią. Inne stworzenia, oprócz zarejestrowanych mieszkańców, którzy posiadają DIOP – dowód identyfikacji obywatelskiej i politycznej – oraz aktualizowany co trzysta dziewięćdziesiąt dziewięć dni certyfikat podatkowy, automatycznie wyrzucane są poza jej obręb. Wiąże się to z wieloma obostrzeniami, łącznie z pozbawieniem dostępu do zintegrowanego systemu opieki zdrowotnej i ubezpieczeniowej. W tej kwestii zgadzają się ze sobą wszystkie fronty i korpoalianse wchodzące dotąd w skład Parlamentu Autonomii Polskiej.

 
Wesprzyj nas