Po zapoznaniu nas ze światem mrówek, bogów i mikroludzi, Bernard Werber wprowadza nas w osobliwy świat kotów…


Jutro należy do kotówW dzielnicy Montmartre w Paryżu żyją dwa niezwykłe koty. Bastet, narratorka, która chciałaby móc skuteczniej komunikować się z ludźmi. Pitagoras, kot doświadczalny, który na czubku głowy ma wejście na klucz USB umożliwiający mu łączenie się z Internetem.

Koty spotkają się i pokochają, chociaż sprawy w świecie ludzi wokół nich nie przestają się komplikować. Bastet pragnie walczyć z przemocą ludzi za pomocą kociej duchowości. Pitagoras uważa, że jest już na to za późno i koty powinny szykować się do przejęcia sterów ludzkiej cywilizacji.

***

„Jest zaskakujący i nie przestaje nas zadziwiać. Po zapoznaniu nas ze światem mrówek, bogów i mikroludzi, Bernard Werber wprowadza nas w osobliwy świat kotów.
Egipcjanie czcili tajemniczą i mistyczną stronę tych bliskich nam, lecz zdecydowanie niezależnych zwierząt. A gdyby tak koty zgłębiły wiedzę i miały możliwość komentować swoje obserwacje? Jak zwykle, Bernarda Werbera ciekawi przede wszystkim człowiek taki, jakim jest, i jego zachowania. Któż lepiej niż udomowione koty pozwoli nam zastanowić się nad naszymi szaleństwami? Autor z wyjątkową swobodą włada sztuką zmieniania perspektywy spojrzenia. Strona po stronie zastanawiamy się, dokąd nas prowadzi i pochłaniamy całość (prawie) jednym tchem. Jedyne rozczarowanie: Bernard Werber przyzwyczaił nas do trylogii. Książka nie będzie miała dalszego ciągu – jest niemal za krótka. Miau!”
Ouest France

Bernard Werber – jeden z najpopularniejszych współczesnych francuskich pisarzy. Urodził się w 1961 roku w Tuluzie. Od wczesnego dzieciństwa wykazywał zainteresowania humanistyczne i przyrodnicze. Ukończył Wyższą Szkołę Dziennikarstwa w Paryżu, studiował też prawo oraz kryminologię w Tuluzie. Po otrzymaniu nagrody dla najlepszego młodego reportera fundacji News wyjechał na stypendium na Wybrzeże Kości Słoniowej, gdzie zafascynowany cywilizacją mrówek, badał ich życie i zwyczaje. W latach 1984–1990 prowadził rubrykę naukową w „Nouvel Observateur”.
W 1991 wydał “Imperium mrówek”, powieść stała się światowym bestsellerem i doczekała się kontynuacji: “Dzień mrówek” i “Rewolucja mrówek”. Trylogia o mrówkach sprzedała się na całym świecie w nakładzie 20 milionów. Na podstawie jego książek powstały sztuki teatralne, opowiadania, filmy krótkometrażowe i scenariusze do komiksów.
Nakładem Wydawnictwa Sonia Draga ukazały się m.in. powieści z cyklu Tanatonauci, Gwiezdny motyl, Szkoła bogów, Oddech bogów oraz Tajemnica bogów. Werber jest autorem ponad 20 powieści i 2 zbiorów opowiadań.

Bernard Werber
Jutro należy do kotów
Przekład: Marta Turnau
Wydawnictwo Sonia Draga
Premiera: 18 lipca 2018
 
 

Jutro należy do kotów


Pies myśli: „Ludzie mnie karmią, chronią, kochają, muszą być bogami”.
Kot myśli: „Ludzie mnie karmią, chronią, kochają,
muszę być bogiem”.
ANONIM

„Psy patrzą na nas z szacunkiem, koty z pogardą, a świnie jak na równych sobie”.
WINSTON CHURCHILL (LUDZKI POLITYK)

„Pies potrafi się uczyć i zapamiętać znaczenie stu dwudziestu słów i zachowań ludzkich. Pies potrafi liczyć do dziesięciu i wykonywać proste operacje matematyczne, takie jak dodawanie czy odejmowanie. Zatem umysł psa odpowiada umysłowi pięcioletniego dziecka.
Kot, któremu proponuje się naukę liczenia, reagowania na konkretne słowa lub naśladowania ludzkich gestów, szybko sygnalizuje, że nie ma zamiaru tracić czasu na podobne głupoty. Zatem umysł kota odpowiada umysłowi… pięćdziesięcioletniego człowieka”.
PROFESOR EDMOND WELLS
(LUDZKI NAUKOWIEC I POSIADACZ KOTA)

1

Poszukiwanie

Jak udało mi się w końcu zrozumieć ludzi?
Od moich najmłodszych lat wydawali mi się zarazem tajemniczy i fascynujący.
Tak długo obserwowałam ich kręcących się we wszystkich kierunkach albo wykonujących niezrozumiałe lub komiczne gesty, że w końcu rozbudziła się we mnie ciekawość. Bezustannie zadawałam sobie pytania:
Dlaczego tak dziwnie się zachowują?
Czy można nawiązać z nimi dialog?
Wreszcie dane mi było „go” spotkać.
Naprawdę mi pomógł w pojęciu ich funkcjonowania, zwyczajów, głębokich przyczyn wyjaśniających ich osobliwe zachowanie.
Spotkania zawsze nas zmieniają.
Bez „niego” być może byłabym tylko zwykłą kotką. Być może bez „niego” nie przeżyłabym tych wszystkich fantastycznych przygód. Być może nawet bez „niego” przeszłabym obok tych niewiarygodnych odkryć.
Gdyby kazano mi teraz przypomnieć sobie chwilę, w której wszystko się zaczęło, musiałabym zapewne powrócić myślami do mojego ówczesnego stanu ducha. Chyba bardzo się nudziłam, siedząc sama w domu, i intuicja podpowiedziała mi, że warto by było porozmawiać z tymi, którzy mnie otaczają.
Już w tamtych czasach byłam dogłębnie przekonana, że:
Wszystko, co żyje, posiada umysł.
Wszystko, co posiada umysł, potrafi się komunikować.
Wszystko, co potrafi się komunikować, może rozmawiać bezpośrednio ze mną.
Komunikacja wydawała mi się więc rozwiązaniem wszelkich problemów i jedynie ode mnie zależało rozpoczęcie owocnej wymiany opinii z innymi. Całe szczęście, że miałam taki cel, w przeciwnym razie na czym polegałoby moje istnienie? Na jedzeniu? Spaniu? Przyglądaniu się następującym po sobie dniom i nocom spędzonym na jedzeniu i spaniu, kiedy tymczasem świat pulsuje wokół mnie?
Tymczasem poszukiwanie nie wystarcza, trzeba też mieć strategię prowadzącą do spełnienia.
Jak pójść w stronę innych?
Oto jak wszystko się zaczęło…

2

Pierwsze podejście

Powieki powoli opadają, biorę głęboki wdech, czuję swoje ciało, a w głowie czuję swój umysł.
Jest jak krągła chmurka, wełnista i srebrzysta, unosząca się wewnątrz czaszki. Posiada zdolność powiększania się. Elastyczna, rozciąga się, rozprzestrzenia, zmienia w dysk. Im bardziej się rozciąga, tym jaśniej moja świadomość postrzega otaczającą mnie przestrzeń. Mój umysł jest po prostu mglistą serwetą, tak cienką, że przypomina wrażliwą błonę.
Wyczuwam napływające ku mnie z daleka fale. Dziesiątki żywych istot wszelkich możliwych rozmiarów i kształtów wibrują, oddychają, myślą, nadają komunikaty w ich własnym języku i wprawiają mnie w drżenie, tak jak brzęczenie much kołysze powierzchnią pajęczyny.
Mam zamknięte oczy, słucham fizycznymi i psychicznymi zmysłami.
Teraz na przykład wyczuwam falę.
Bez wątpienia w mojej strefie wrażliwości znalazła się myśląca istota.
Rozpoznaję zaniepokojoną myśl.
Otwieram oczy, szukam źródła emisji, ruszam w kierunku, z którego dobiega sygnał.
Moje oczy dokańczają proces lokalizacji inteligencji.
Widzę ją. Jest bardzo piękna.
Zbliżam się małymi kroczkami.
Moje systemy powonienia i słuchu uzupełniają analizę.
Pachnie naturalnie i delikatnie.
Jej duże zaniepokojone brązowe oczy rozglądają się wokoło.
Smakuje wargami kremowe ciasto. Wąski pyszczek, białe lśniące zęby. Niespokojne palce o długich czarnych paznokciach zaciskają się na smakołyku.
Jest naprawdę czarująca.
Dawniej w podobnej sytuacji pomyślałabym, że celowo na mnie nie patrzy, że drażni się ze mną, żeby przetestować, jak zareaguję. Ale dzięki mojemu nowemu stanowi poszerzonej świadomości postrzegam ją jako zwykłą formę życia przepełnioną energią, z którą mogę się porozumieć.
Wystarczy znaleźć odpowiednią długość fali.
Zbliżmy się jeszcze.
Skupiam się i wysyłam w jej stronę wyraźną myśl:
Dzień dobry, panienko.
Ponieważ nie reaguje, towarzyszę mojej myśli, wykonując jeszcze jeden krok naprzód. Parkiet skrzypi. Ona odwraca głowę i wzdryga się na mój widok. Przestraszona, ucieka, porzucając ciastko.
Pędzi, używając całej siły swoich zgrabnych umięśnionych ud.
Biegnę ze nią.
To sportsmenka. Sadzi teraz susami.
Próbuję nie zostać w tyle. Udaje mi się nawet zyskać przewagę. Zauważam teraz pewien szczegół, który do tej pory mi umykał, a który składa się na jej niezaprzeczalny wdzięk: ma długi, szczupły i różowy ogonek.
Skupiam się i wysyłam nową myśl:
Dzień dobry, myszko.
Przyspiesza.
Hej, poczekaj! Nie chcę cię skrzywdzić, nie mam nic przeciwko kradzeniu ciastek, chcę tylko z tobą porozmawiać.
Jeszcze przyspiesza.
Nie, nie odchodź!
Kręci różowym ogonkiem. Ta mysz jest naprawdę bardzo urokliwa. Lubię istoty, które potrafią harmonijnie się poruszać.
Cóż, będę musiała ją złapać, jeśli zależy mi na satysfakcjonującej rozmowie. Również przyspieszam, potrącając kuchenny taboret, ocierając się o wazon w salonie, drapię dywan, hamując.
W swoim pędzie z trudem wyrabiam się na zakręcie w lewo, potem w prawo, prześlizguję się mniej lub bardziej kontrolowanie po wypastowanym parkiecie, odzyskuję równowagę, wbijając pazury w podłogę. Ona jest już daleko, ale wciąż jeszcze ją widzę, tajemniczy kształt znikający w uchylonych drzwiach do piwnicy.
Zbiega po schodach prowadzących do podziemia. Podążam za nią.
Znajdujemy się w otoczeniu pralek, wózków, walizek, starych obrazów i butelek z winem. Niewiele tu światła – pojedynczy promień wpadający przez okienko piwniczne – rozszerzam więc maksymalnie źrenice (wąskie szczeliny zmieniają się w duże kółka) i dzięki temu udaje mi się poruszać w niemal całkowitej ciemności.
My, koty, potrafimy to robić.
Widzę nawet ślady na zakurzonej podłodze. Idę za nimi jakiś czas, wreszcie znikają.
Zamykam oczy, nadstawiam uszu, żeby zlokalizować mysz dzięki niezwykle wyostrzonemu słuchowi. Końce moich wąsów wibrują i pozwalają na wyodrębnienie informacji.
Poszła w tamtą stronę.
Nieco dalej rzeczywiście odnajduję ślady prowadzące do szczeliny w ścianie, w pobliżu worka z drewnianymi szczapami.
Zbliżam się miękkim krokiem.
Czy jesteś tutaj, myszko?
Słyszę głośne bicie jej serca. Od niepokoju przeszła bezpośrednio do stadium całkowitej paniki.
Pochylam się i widzę ją ukrytą w otworze nie większym niż moja łapa.
Drży na całym ciele, wytrzeszcza oczy, zwinęła ogon między łapkami i rozchyliła pyszczek.
Czy to możliwe, że to ja ją tak przeraziłam? Przecież jestem tylko młodą kotką.
Myślę, że lata niezrozumienia między naszymi dwoma gatunkami nie pomagają w przełamaniu wzajemnej podejrzliwości. Skupiam się i wysyłam telepatyczną wiadomość, po której wydaję pomruk na falach o niskiej częstotliwości.
Nie zamierzam cię zabić, chcę tylko porozmawiać, jak przystało na jeden świadomy umysł z drugim.
Ona cofa się jeszcze dalej w głąb norki. Trzęsie się tak mocno, że słyszę klekotanie jej zębów.
Przechodzę w tryb pomruków na średniej częstotliwości.
Nie bój się.
Jej oddech staje się głębszy, bicie serca jeszcze szybsze, jak gdyby ta przechwycona myśl wywołała efekt odwrotny do zamierzonego. Mimo to wydaje mi się, że już prawie osiągnęłam cel.
Nie myśl przypadkiem, że…
W tym momencie eksplozja sprawia, że podskakuję. Odgłos rozległ się na zewnątrz, a po nim następują kolejne suche trzaski, wreszcie piskliwe krzyki.
Wspinam się na piętro, wychodzę na balkon w sypialni i z tego wysokiego punktu obserwacyjnego usiłuję zobaczyć, co wywołało takie zamieszanie.
Dostrzegam ubranego na czarno człowieka, celującego swego rodzaju kijem, o końcu tryskającym małymi światełkami, w stronę młodych ludzi wychodzących z dużego budynku, nad którego drzwiami wisi niebiesko-biało-czerwona flaga.
Niektórzy spośród nich upadają i przestają się poruszać. Inni rozbiegają się na wszystkie strony i wrzeszczą, tymczasem czarno odziany człowiek wciąż produkuje swoim kijem eksplozje. Kiedy ten w końcu przestaje działać, rzuca go między rozkrzyczanych młodych ludzi, którzy upadają na chodnik, po czym oddala się biegiem.
Inni ludzie gonią go i udaje im się go pochwycić, niemal przed drzwiami mojego domu. Biją pięściami i kopią.
Ze wszystkich stron nadjeżdżają samochody, tymczasem wokoło słychać krzyki i jęki.
Potem ubrany na czarno mężczyzna zostaje zabrany przez bardzo hałaśliwy samochód, na którego dachu kręci się niebieskie światełko. W międzyczasie tłum gromadzi się wokół mojego domu i budynku z flagą. Krzyki wreszcie ustają, ale ludzie rozmawiają szybko i głośno, wyczuwam emocję niczym namacalną chmurę: cierpienie. Niektórzy ustawiają się w parach, jeden człowiek przemawia, trzymając w ręce kulę, drugi oświetla go za pomocą przedmiotu wyposażonego w źródło światła. Ludzie z kulami przemawiają w swoich językach, zwróceni w stronę lamp. Następnie lampy gasną.
Biała ciężarówka z niebieskim światłem na dachu pojawia się, również wywołując straszliwy hałas. Młodzi ludzie zostają podniesieni z ziemi i umieszczeni wewnątrz pojazdu. Instynktownie wdycham tyle, ile mogę, z tych czarnych i złych fal emitowanych w wyniku zdarzenia. Całym ciałem chłonę agresję, ból i poczucie niesprawiedliwości obecnych tam ludzi. Mruczę, żeby oczyścić przestrzeń przede mną. Odbieram wszystkie wibracje wokoło i czuję się głęboko zaniepokojona – nic nie mogę na to poradzić.
Cóż za osobliwe zachowania. Nigdy ich wcześniej u nich nie widziałam. Co takiego mogło się wydarzyć?
Lubię ludzi, ale nie zawsze ich rozumiem.

3

Moja służąca

Ludzie nie są tacy jak my.
Już fizycznie się od nas różnią. Poruszają się na tylnych łapach w pozycji pionowej, dość niestabilnej, co zawsze mnie intrygowało. Są więksi, wyżsi. Ich ramiona zakończone są dłońmi, które z kolei kończą się palcami wyposażonymi w stawy i płaskie paznokcie, których nie mogą chować ani wysuwać. Ich skórę pokrywają tkaniny. Płaskie i okrągłe uszy umieszczone są po bokach głowy, wąsy są bardzo krótkie, nie mają widocznego ogona. Zamiast miauczeć, wydają gardłowe dźwięki, którym towarzyszy kląskanie językiem. Wydzielają woń grzybów. Generalnie rzecz biorąc, są hałaśliwi, niezdarni i mają bardzo ograniczone poczucie równowagi.
Moja matka zawsze mawiała: „Strzeż się ludzi, są nieprzewidywalni”.
Oto, przedzierając się przez tłum zebrany pod moim domem, zbliża się moja „osobista istota ludzka”.
Moja służąca stanowi piękny okaz samicy. Ma długą grzywę brązowych, lśniących włosów, zebranych bardzo ładną czerwoną gumką.
Nazywa się Nathalie. Przechodzi przez drzwi, trzymając z trudem w ramionach wielkie pudło. Aby jej pokazać, że gdybym mogła, chętnie bym jej pomogła, podbiegam do jej nóg i przeciskam się między nimi, postukując delikatnie zębami.
Zdziwiona, nieomal się przewraca, w ostatniej chwili odzyskuje równowagę i wydaje z siebie liczne odgłosy, wśród których rozpoznaję moje własne imię „Bastet” (wydedukowałam, że tak mam na imię, ze sposobu, w jaki się do mnie zwraca). Jej intonacja pozwala mi sądzić, że chce się bawić. Robię więc nagły zwrot w bok, czym ją zaskakuję. Tym razem pada jak długa razem z pudłem. Szczerze? Kto wpadł na pomysł, żeby chodzić wyłącznie na tylnych łapach?
Zbliżam się i ocieram o nią, mrucząc, z nadzieją, że zgodzi się mnie pogłaskać w podziękowaniu za żart, który świadczy o wysokim stopniu naszej zażyłości. Nathalie wypowiada kilka słów w swoim niezrozumiałym języku. Z intonacji wnioskuję, że ona również jest wzburzona tym, co się wydarzyło na zewnątrz. Proponuję zatem chwilę relaksu w formie zabawy porzuconą skarpetką, którą zdążyłam już pogryźć – znalazłam na niej ostry, lecz bardzo sympatyczny zapach ludzkiego potu. Zamiast tego służąca wstaje i potrząsa pudłem, jak gdyby chcąc sprawdzić jego zawartość.
Uspokojona, rusza w stronę salonu.
Co to za nowa zabawka, tak ciężka i zajmująca tak dużo miejsca? Już to sobie wyobrażam: bardzo duży pluszak, lalka z dzwoneczkiem albo nawet kłąb kabli elektrycznych. Uwielbiam kłęby kabli elektrycznych.
Kiedy rozpakowuje pudło, dostrzegam z rozczarowaniem, że to wielka czarna deska o zaokrąglonych krawędziach. Nathalie spędza pół godziny na przytwierdzaniu jej do ściany. Kiedy kończy, wskakuję na stół i przyglądam się przedmiotowi z bliska. Dotykam go.
To smutny i zimny monolit. Nie emituje ani jednej fali.
Ziewam, dając do zrozumienia, że prezent ten mnie nie interesuje.
Nathalie natomiast, wciąż rozgorączkowana, sprawia wrażenie pochłoniętej nowym nabytkiem.
Kiedy go włącza, na desce pojawiają się kolorowe plamy i rozlegają osobliwe dźwięki. Siada w fotelu i za pomocą czarnego pudełeczka zmienia kolory i dźwięki.

 
Wesprzyj nas