“Kraina sióstr” to hipnotyzująca powieść o rodzinie i tożsamości, lojalności i oszustwie oraz o delikatnej granicy między prawdą a wiarą. Pięknie napisana historia o naszych zobowiązaniach wobec innych i odpowiedzialności, którą bierzemy za siebie.


Kraina sióstrOd wczesnego dzieciństwa Kate i jej siostra bliźniaczka Violet wiedziały, że nie są takie jak inni. Urodziły się ze szczególnymi „przeczuciami” − wrodzoną zdolnością dotyczącą przyszłości i tajemnic innych ludzi.

Vi z entuzjazmem przyjęła wizje i wybrała ekscentryczną profesję medium, Kate dołożyła wszelkich starań, by je ukryć, i osiadła na przedmieściach jako oddana żona i matka.

Teraz, wiele lat później, okoliczności sprowadzają siostry z powrotem do rodzinnego miasta St. Louis. Kiedy pewnej nocy dochodzi do słabego trzęsienia ziemi, normalne życie, którego Kate zawsze pragnęła, zaczyna się chwiać. Po tym, jak Vi występuje w telewizji, by publicznie poinformować o swoim przeczuciu, że kolejne, o wiele groźniejsze trzęsienie wkrótce nawiedzi okolice St. Louis, Kate czuje się upokorzona. Równie niepokojąca jest jednak jej obawa, że Vi może mieć rację.

Data przepowiadanego trzęsienia szybko się zbliża, Kate jest więc zmuszona do naprawienia pełnego napięć związku z siostrą. Musi też stawić czoło prawdzie, którą tak długo usiłowała wypierać…

***

„Mądra i często ironicznie zabawna… Czytelnicy mający rodzeństwo, zwłaszcza kobiety z siostrami, po lekturze będą prawdopodobnie odnosić wrażenie, że autorka naprawdę jest medium”.
USA Today

„Powieściopisarze ciągle nazywani są mistrzowskimi opowiadaczami, ale Sittenfeld naprawdę taka jest… Najbardziej uderzająco doskonałym aspektem Krainy sióstr jest z pewnością sposób, w jaki autorka opisuje życie domowe i macierzyństwo”.
The Washington Post

„Kraina sióstr jest dowodem na rosnącą głębię i pewność siebie Sittenfeld jako pisarki”.
The New York Times

Curtis Sittenfeld jest autorką bestsellerowej Szkoły uczuć (Rebis, 2008) – jednej z 10 najlepszych książek 2005 według The New York Timesa, nominowanej do brytyjskiej Orange Prize – oraz The Man of My dreams. Sittenfeld jest absolwentką Uniwersytetu Stanforda. W wieku szesnastu lat wygrała konkurs literacki na łamach Seventeen i od tamtej pory pisuje dla takich czasopism jak: „The New York Times”, „The Atlantic Monthly”, „Salon”, „Allure”, „Glamour” oraz do programu „The American Life”, emitowanego w publicznym radio. Jej książki zostały przetłumaczono na dwadzieścia pięć języków.

Curtis Sittenfeld
Kraina sióstr
Przekład: Alina Siewior-Kuś
Wydawnictwo Sonia Draga
Premiera: 25 lipca 2018
 
 

Kraina sióstr


Prolog

Grudzień 1811 roku
New Madrid, Terytorium Luizjany

Pierwsze trzęsienie ziemi nie było najsilniejsze – to miało przyjść później, w lutym tysiąc osiemset dwunastego roku – ale zapewne najbardziej zaskoczyło ludzi. Zdarzyło się tuż po drugiej w nocy i wyobrażam sobie, że wyrwało ze snu mieszkańców New Madrid: farmerów i handlarzy skórami, francuskich Kreolów, Indian i amerykańskich pionierów. W nadrzecznym mieście mieszkało więcej mężczyzn niż kobiet i garstka rodzin, populacja przypuszczalnie nie przekraczała tysiąca osób. W tę mroźną i zwyczajną noc ludzie leżeli w łóżkach i nagle, bez ostrzeżenia ciszę zburzył potężny, narastający grzmot, po którym nastąpiły wstrząsy: zakołysały się nie tylko łóżka, podłogi czy ściany, ale też ziemia pod nimi. Niezależnie od tego, czy mieszkańcy New Madrid zostali w domach, czy wybiegli na dwór, usłyszeli ryk zwierząt, huk pękających drzew, ryk wzbierającej Missisipi; powietrze wypełniły mgła i dym, przez co najpierw poczuli, a dopiero potem uświadomili sobie, że widzą ziemię falującą jak ocean. W niektórych miejscach grunt się rozstąpił i wyrzucił wodę, piasek, kamienie i całe drzewa, które chwilę temu połknął, po czym wessał konie i krowy. Z pęknięć i dziur uniósł się odór siarki niczym ohydny oddech diabła wydobywający się z głębokich podziemi.
Wstrząsy trwały godzinami, a kiedy wreszcie ich niewiarygodny rytm uległ zmianie, to nie po to, by ustąpić, lecz się wzmocnić – jeszcze dwukrotnie, o siódmej i o jedenastej rano, ziemia na nowo eksplodowała. Świt nie przyniósł światła. Nadal panował chaos złożony z oparów, lamentów zwierząt domowych i dzikich, padających drzew, plującej ziemi i bezlitośnie wzbierającej rzeki.
Dopiero koło południa ziemia wreszcie zaczęła się uspokajać. Co jednak pozostało? Zrównane z ziemią parterowe domy z drewna albo gliny, popękana gleba, wzburzona rzeka. Brzegi Missisipi po prostu osunęły się do wody, zabierając ze sobą budynki, cmentarze i lasy; łodzie wiosłowe i żaglowe zniknęły pod wysokimi na dziewięć metrów falami, wynurzyły się na chwilę i znowu zniknęły.
Chociaż w tamto popołudnie szesnastego grudnia tysiąc osiemset jedenastego roku musiało się wydawać, że to koniec świata, dalsze zniszczenia miały jeszcze nadejść. Kolejne potężne trzęsienie ziemi nawiedziło tę samą nieprzystępną okolicę dwudziestego trzeciego stycznia tysiąc osiemset dwunastego roku, a dwa tygodnie później, siódmego lutego, ziemia zatrzęsła się po raz ostatni i najsilniej. W ciągu kilku miesięcy całe miasta zniknęły z powierzchni ziemi nie tylko w Terytorium Luizjany (które wkrótce stało się Terytorium Missouri), ale też w Tennessee i Terytorium Missisipi. Ludzie twierdzili, że Missisipi płynęła w odwrotnym kierunku, a skutki wstrząsów były odczuwalne wiele kilometrów dalej: w Natchez stawały zegary, w Louisville waliły się kominy, w Bostonie biły kościelne dzwony.
A może te mity były tylko mitami, ozdobnikami, którym trudniej było się oprzeć niż faktom. Skale magnitud pojawiły się dopiero w następnym stuleciu, dlatego obliczeń siły trzęsień ziemi w New Madrid dokonano o wiele później, a chociaż najwyższe szacunki plasują je na ponad osiem, czyli więcej niż podczas trzęsienia ziemi w San Francisco w tysiąc dziewięćset szóstym roku, więcej niż podczas jakiegokolwiek trzęsienia ziemi w dziejach kontynentalnych Stanów Zjednoczonych, istnieją też inne, bliższe siedmiu. Co i tak, bez dwóch zdań, czyni je przerażającymi, aczkolwiek nie wyjątkowymi.
Mój mąż powiedziałby, że tego rodzaju rozróżnienia mają znaczenie, że stanowią sposób na przeprowadzenie badań i postawienie hipotez opartych na wiarygodnych dowodach. Moja siostra nie zgodziłaby się z nim. Według niej sami tworzymy naszą rzeczywistość – w ostatecznym rozrachunku prawdą jest to, w co decydujemy się uwierzyć.

Rozdział 1

Wrzesień 2009 roku
St. Louis, Missouri

Wstrząsy zaczęły się około trzeciej w nocy i tak się złożyło, że nie spałam, ponieważ o drugiej karmiłam Owena, a potem zamiast zasnąć, leżałam i rozpamiętywałam kłótnię z moją siostrą Vi w czasie lunchu. Pojechałam z Owenem i Rosie po Vi, później we czworo poszliśmy do Haciendy. Kiedy skończyliśmy jeść i zbierałam ze stołu rozrzucone przez Rosie jedzenie (dawniej wyobrażałam sobie, że nie będę typem matki, która zamawia dla dziecka potrawy z menu meksykańskiej restauracji), Vi powiedziała:
– Jutro mam randkę.
– Super. Z kim?
Vi przesunęła językiem po zębach, by sprawdzić, czy nie zostały na nich resztki jedzenia, po czym lekkim tonem odparła:
– Jest konsultantką IT, co brzmi mało ekscytująco, ale sporo podróżowała po Ameryce Południowej i Środkowej, więc nie może być kompletną nudziarą, no nie?
Prowokowała mnie, mimo to postarałam się przybrać taki sam jak ona swobodny ton.
– Poznałaś ją w sieci?
Dwuipółletnia Rosie zdążyła już wstać od stołu i podejść do stojącego w kącie fikusa i teraz wąchała liście. Obok mnie zapięty w foteliku samochodowym półroczny Owen złapał małą pluszową żyrafę wiszącą na poręczy.
Vi przytaknęła.
– W St. Louis mało jest szans na poderwanie lesby.
– Więc teraz tak o sobie myślisz? – Pochyliłam się i ciszej dodałam: – Jako o lesbijce?
Vi z wyraźnym rozbawieniem powtórzyła moją pozę i także zniżyła głos.
– A jeśli szef cię usłyszy? I dostanie wzwodu? – Uśmiechnęła się. – Na tym etapie pozostaję w bi-celibacie. A może powinnam powiedzieć, że jestem Vi-seksualna? Choć tak sobie myślę, że to rodzaj gry w numerki, wystawiam się i w końcu na mojej drodze stanie ta właściwa lub właściwy.
– Czyli że z facetami też się umawiasz?
– Na razie nie, choć w przyszłości to niewykluczone. – Podeszła kelnerka i położyła rachunek na krawędzi stolika. Sięgnęłam po niego; to ja zawsze, bez dyskusji, płaciłam za wspólne posiłki z siostrą. – Nie zostawiaj wielkiego napiwku – powiedziała Vi. – Traktowała nas nieuprzejmie.
– Nie zauważyłam.
– A moja fajita składała się prawie wyłącznie z papryki.
– Akurat ty powinnaś zdawać sobie sprawę, że kelnerka nie jest temu winna.
Przez wiele lat, od dwudziestego do trzydziestego roku życia, Vi pracowała w restauracjach. Pomimo to przyglądała mi się sceptycznie, gdy wyciągałam moją kartę kredytową.
– Niegrzecznie jest nie dawać wyższego napiwku, kiedy przychodzi się z małymi dziećmi – dodałam.
Znalazłyśmy się na rozdrożu. Albo wstaniemy, ja pozbieram rozrzucone rzeczy, które mi towarzyszyły przy każdym wyjściu z domu (dawniej byłam tak zorganizowana, że przyprawy miałam ułożone alfabetycznie, a teraz zostawiałam za sobą czapki, śliniaki i kubki, cheeriosy, portfel i okulary przeciwsłoneczne), ruszymy na parking i podwiozę Vi do domu, traktując ją miło, albo powiem na głos to, co moja siostra na swój sposób chce ze mnie wydobyć.
– Jestem zdania, że napiwki należy dawać za wyjątkowo dobrą obsługę – mówiła Vi. – Ta dziewczyna nie wkładała w to serca.
– Jeśli czujesz jednakowy pociąg do mężczyzn i kobiet, to czemu nie umawiasz się z facetami? Czy to nie jest łatwiejsze? No wiesz, chciałabym, żeby to nie było prawdą, ale… – Spojrzałam na córkę w chwili, kiedy przyciągnęła liść fikusa i wysunęła język. Wcześniej założyłam, że roślina jest sztuczna, a tym samym wytrzymała. – Nie liż, Rosie! Chodź tu. – Przenosząc wzrok na Vi, nie potrafiłam sobie przypomnieć, co zamierzałam dalej powiedzieć. Chyba chciałam wysunąć kolejny argument? Vi przyglądała mi się tak szyderczo, że pożałowałam, iż nie zostawiłam tej sprawy w spokoju.
– Łatwiej? – powtórzyła pogardliwie. – Bycie hetero jest łatwiejsze? Czytaj: mniej kłopotliwe dla mojej strasznie konwencjonalnej siostry?
– Nie o to mi chodziło.
– Nie sądzisz, że byłoby łatwiej, gdyby czarni nie domagali się prawa do jeżdżenia z przodu autobusu jak biali? I chodzenia do tych samych szkół? Zrobiło się strasznie niezręcznie, kiedy tego zażądali!
Jej słowa wydawały się okrężną aluzją do mojego przyjaciela Hanka, ale je zignorowałam.
– Nie mam problemu z gejami i lesbijkami – odparłam. Policzki mi płonęły; zdawałam sobie z tego sprawę, bo chociaż nie czułam żaru, widziałam rumieńce u Vi. Zawsze będziemy identycznymi bliźniaczkami, mimo że pod wieloma względami bardzo się od siebie różnimy.
– Gdzie kiełbaska Rosie? – zapytała moja córka. Porzuciła fikus, dzięki Bogu, i teraz stała koło mnie.
– Została w domu – odpowiedziałam. Kiełbaska była częścią drewnianej układanki o lunchu, różowym plastrem naturalnej wielkości na żółtym kwadracie, który ostatnio Rosie darzyła niewytłumaczalnym przywiązaniem. Zwróciłam się do Vi: – Nie rób ze mnie homofobki. Życie z mężczyzną rzeczywiście jest łatwiejsze, to prawda, Vi, nie musisz tak na mnie patrzeć. Bo wiesz, w Missouri kobiety nie mogą wziąć ślubu, poza tym wiąże się z tym mnóstwo kwestii finansowych, wizyty w szpitalu i tak dalej. A także dzieci… dla par homoseksualnych to sprawa skomplikowana i kosztowna.
– Posiadanie dzieci samo w sobie jest skomplikowane! – Gniew Vi nabrał wybuchowego charakteru, czułam, że siedzący w pobliżu ludzie zaczynają się nam przyglądać. – A to gówno o ułatwianiu sobie życia? – Wzdrygnęłam się: użyła przekleństwa w obecności Rosie, chociaż nie zrobiła tego świadomie; jasne, czasami lubiła mnie prowokować, ale teraz najwyraźniej ją poniosło. – Dzieci to problem, który ludzie sami stwarzają, a potem sobie gratulują, że go rozwiązali. Popatrz na siebie i Jeremy’ego, na litość boską! „Teraz musimy być w domu, bo to pora snu Rosie, nie możemy wyjść po siedemnastej czterdzieści pięć” albo o którejś tam, kurwa…
Byłam pewna, że moja córka mgliście rozumie wulgaryzmy i sens wypowiedzi Vi, ale widziałam, że obserwuje nas z wielką uwagą i cieszy ją, że padło jej imię.
– Albo: „Nie mogę dać jej tego kremu, bo jest z parabenami”… Poważnie, możesz mi wyjaśnić, co to są parabeny? „Surowa marchewka wykluczona, Rosie może się zadławić” i tak dalej, i tak dalej. Ale kto cię prosił, żebyś miała dzieci? Myślisz, że wyświadczasz światu przysługę? Zaszłaś w ciążę, bo chciałaś, i dobra, to twoje prawo, ale inni nie mogą robić tego, co chcą, ponieważ to zbyt skomplikowane?
– W porządku – odparłam. – Zapomnij, że cokolwiek mówiłam.
– Nie bądź cipą.
Przeszyłam ją spojrzeniem.
– Nie przezywaj mnie.
– Ha, to strasznie wygodne, że przedstawiasz swoje zdanie, a potem kończysz dyskusję.
– Muszę wrócić do domu, żeby położyć dzieci spać – powiedziałam. Przez ułamek sekundy patrzyłyśmy na siebie i o mało nie wybuchnęłyśmy śmiechem. Zamiast tego jednak Vi kwaśno odparła:
– Jasne.
W samochodzie milczała. Po kilku minutach z tylnego siedzenia odezwała się Rosie:
– Mama chce śpiewać o Bingo.
– Zaśpiewam później.
– Mama chce śpiewać teraz. – Kiedy milczałam, moja córka wesoło dodała: – Jak mama zdejmie Rosie pieluszkę, będzie bardzo smutna.
Vi nieprzyjemnie prychnęła.
– Dlaczego nie nauczysz jej załatwiać się na nocniku?
– Niedługo to zrobimy.
Vi nie odpowiedziała, a we mnie nienawiść do niej buchnęła jasnym płomieniem, o co przypuszczalnie jej chodziło. Czym innym było to, że moja siostra nie doceniała energii, którą wkładałam w nasze lunche, czystej choreografii taszczenia półrocznego niemowlaka i prowadzenia dwuipółletniej dziewczynki z domu do samochodu, z samochodu do restauracji i powrotu do domu bez większych katastrof (w obecności moich dzieci nigdy nie mogłabym zamówić potrawy tak wymyślnej i jedzonej rękami jak fajita), a zupełnie czym innym to, że Vi ze mnie kpiła. Mimo to, zatrzymując samochód przed parterowym szarym domkiem, w którym mieszkała siostra, podjęłam ostatnią próbę dyplomatycznego rozwiązania:
– Tak myślę, żeby na urodziny taty…
– Pogadamy o tym później.
– Dobrze.
Jeśli myślała, że będę prosiła o wybaczenie, to się myliła, i nie chodziło wyłącznie o to, że musiałam już wracać, żeby położyć dzieci spać. Vi wysiadła z samochodu. Zanim zamknęła drzwi, dodałam:
– A przy okazji…
Ogarnęła mnie brzydka satysfakcja, kiedy się odwróciła.
Spodziewała się, że usłyszy ode mnie: „Wcale nie chciałam być taką idiotką w restauracji”, zamiast tego jednak powiedziałam:
– Parabeny to konserwanty.
Czternaście godzin później, o trzeciej w nocy, denerwowałam się tą naszą sprzeczką; ściślej rzecz biorąc, myślałam, że tak nieporadnie przedstawiłam swój punkt widzenia, ponieważ to, co naprawdę sądziłam, było dużo bardziej obraźliwe od tezy, że bycie hetero jest łatwiejsze od bycia homo. Byłam przekonana, że powodem, dla którego Vi umawia się z kobietami, jest to, że nigdy dotąd nie była taka gruba (na wiosnę rzuciła palenie i teraz miała ze trzydzieści kilogramów nadwagi), a generalnie lesbijki wykazują większą tolerancję wobec wyglądu niż heteroseksualni mężczyźni. Nie przeszkadzałby mi homoseksualizm Vi, gdybym wierzyła, że naprawdę taka jest, ale coś w tym wszystkim wydawało się fałszywe, podobnie jak w tym, że od wczesnej młodości żałowała, że nie urodziła się Żydówką, i trzymała nad zlewem łapacz snów. Leżąc w ciemności obok Jeremy’ego, zastanawiałam się, jak by zareagowała, gdybym jej zaproponowała wspólne rozpoczęcie diety Strażników Wagi; sama po ciąży nadal nosiłam dodatkowe pięć kilogramów. Potem przypomniałam sobie o kubku lodów, który wieczorami przed telewizorem zjadamy na spółkę z Jeremym, co w gruncie rzeczy jest najlepszą częścią dnia, rytuałem odprężenia po położeniu dzieci spać i przed karmieniem Owena o dziesiątej, a mało prawdopodobne, żeby dwieście mililitrów lodów stanowiło element jakiejkolwiek diety. To właśnie wtedy zatrzęsło naszym łóżkiem.

 
Wesprzyj nas