Trzynastoletnia Luli mieszka w prowincjonalnym miasteczku w Nebrasce. Rodzice, pogrążeni w pijackich awanturach, nie interesują się córką…


Jak najdalej stąd
Luli postanawia uciec do Las Vegas i znaleźć bogatego sponsora. Zabiera pistolet i wyrusza w podróż autostopem.

W drodze poznaje ludzi, którzy wprowadzają ją w mroczny świat złodziei, narkomanów, prostytutek i innych życiowych popaprańców.

Podróż przez Stany okazuje się niebezpiecznym, fatalnym w skutkach skokiem w dorosłość. Jednak nawet w najgorszych tarapatach Luli spotyka osoby, które mogą ją uratować.

 
Andrea Portes
Jak najdalej stąd
Przekład: Krzysztof Obłucki
Wydawnictwo HarperCollins Polska
Premiera: 13 stycznia 2016
 
 

Jak najdalej stąd


Idę do stajni, żeby zastanowić się, jaki mam wybór. Dzień ma się ku końcowi, miło pachnie sianem, drewnem i kurzem. Gorąco uchodzi z ziemi, w górę, w górę, w górę ku gigantycznemu różowemu niebu.
Może chodziło właśnie o to określenie „papierkowa robota”. Może chodziło o sposób, w jaki kurz wzbijał się do góry spod opon albo spod tyłu novej, gdy niknęła jako szklista drobina na horyzoncie, ale wiem już i to jest pewne jak to, że cukier jest słodki.
On nie ma zamiaru wrócić.
Nie podnoszę fałszywego alarmu, bo już wcześniej zarzucano mi taką błazenadę, ale wiem to po prostu całą sobą. On nie wróci. Nie ma mowy. Nie po skończeniu papierkowej roboty. Chyba nawet nigdy nie widziałam, żeby tato podpisywał jakiś czek, nie wspominając o stercie papierzysk.
Są takie rzeczy, które się po prostu wie, jak wtedy, gdy zachodzi słońce i staje się oczywiste, że tego wieczoru wydarzy się coś nowego. Można nie wiedzieć, co to będzie, i może się okazać, że to nic ważnego, ale coś wisi w powietrzu albo zbliżająca się noc zapowiada, że tym razem się na to zdecydujesz.
W tej chwili właśnie tak się czuję.
Czułam się tak przez cały dzień aż do wieczora, tego wieczora, który ukrywa coś w zanadrzu.
Druga myśl, która kołacze się w zakamarkach mojego umysłu, powstała na widok sposobu, w jaki jeszcze wczorajsza mama w niebieskim szlafroku patrzyła na tego łysego mężczyznę. Nie można temu zaprzeczyć. To miejsce między jej nogami było dla niego.
Nie wiem, co ją w nim pociągało. Czy coś w jego głowie, coś w sercu lub jego portfel, ale teraz to nie ma już znaczenia, prawda? Bo ją ma. To jego problem. Powodzenia. Kiedy Tammy raz położy łapę na czymś lub na kimś, trudno się jej pozbyć, nie daje się wyciąć z obrazka. Jak jakiś blond kleszcz będzie ssała i ssała, aż napęcznieje od krwi, potu i łez podobna do dojrzałego winogrona. A potem albo pęknie, zostawiając rozpryśnięte wnętrzności na podłodze w kuchni, albo po prostu się odczepi, tak od niechcenia, jakby nic się nie stało.
Musicie ją zobaczyć w takiej akcji. Przekonać się, czy ukąsi, czy też zwyczajnie was oleje. Problem polega na tym, że ma blond sidła, szminkę i przebranie mówiące „mogę spełnić wszystkie twoje marzenia”, które sprawiają, że faceci zapominają własnego imienia. Żałowałabym nawet tego starego robala w szarym garniturze, gdyby nie wlazł do domu, nie uzurpował sobie prawa do miejsca taty i nie odjechał z Tammy do krainy szmalu przez tumany kurzu, nie oglądając się za siebie. Mam własne zmartwienia.
Dwa wnioski prowadzą mnie do trzeciego, ostatecznego. Następne kilka tygodni, miesięcy, a może lat spędzę albo sama, jak w tej chwili, dyndając nogami zwieszonymi z belki w stajni i z burczącym brzuchem, albo niewykluczone, że z Tammy i tym robalem ze świata bogaczy o sztucznym uśmiechu na twarzy. I będę świadkiem szybkich numerków w garderobie czy dyszących spotkań w spiżarni.
Choć moglibyście pomyśleć, że powinnam klasnąć w ręce, krzyknąć alleluja i podziękować Panu Bogu za strumień pieniędzy, który jakimś cudem trafił do moich drzwi, grubo byście się jednak mylili. To dlatego, że sami nie chcielibyście oglądać własnej matki, która jest na sprzedaż, zarumienionej, obmacującej się gdzieś na zapleczu, podczas gdy wasz ojciec jest o krok od zapicia się. Posłuchajcie, bogacze się bogacą, a biedni mogą tylko na to patrzeć. Tak mówi tato i właśnie dlatego nie stanę się zła, i nie pójdę śladami włóczęgi Tammy.
Ponieważ jednak żadna z tych możliwości nie do końca wydaje mi się zadowalającym sposobem przeżycia pierwszego roku jako oficjalna amerykańska nastolatka, zdecydowałam się na trzecie i ostateczne rozwiązanie, a takie mianowicie, że nie zrealizuję żadnego z tych pomysłów.
A teraz wyjaśnijmy sobie coś – to nie będzie proste i łatwo może skończyć się tragedią, więzieniem albo śmiercią. Ale wszystkie te trzy smutne zakończenia, moim zdaniem, na pewno biją na głowę perspektywę zostania tutaj z burczącym brzuchem, wpatrywania się we własne odbicie w lustrze, patrzenia na własne usta, twarz, cycki, kolana, stopy oraz między nogi i zastanawiania się, jaka jest różnica między mną a dziewczynami z magazynów, telewizji i z filmów. Bo nawet z moim kaczym dziobem wyglądam równie miło dla oka jak one, a one wszystkie wydają się szczęśliwe, promienne i bogate, dlaczego zatem ja taka nie jestem?
Posłuchajcie, musi być jakiś sposób zmiany tej rzeczy, przez którą facetom kłębi się w oczach, w trzy posiłki dziennie bez uciekania się do kradzieży. Widziałam, co widziałam, i mam zamiar wprowadzić to w życie.
No, chyba można tę rzecz obrócić w kasę i dzięki temu uniknąć jedzenia zimnej fasoli na obiad, trzeba jednak przysiąc, że nigdy, przenigdy nie będzie wam zależało na miłości ani romansie czy marzeniach rodem z opery mydlanej. Trzeba jedynie zamienić na gotówkę to kłębienie w ich oczach.
I to wszystko. Postanowiłam, że znajdę podtatusiałego leszcza, który będzie się do mnie kleił, i to on będzie mnie karmił, kiedy będę głodna, ale nie kanapkami z cukrem, tylko jedzeniem bogatych ludzi. Będzie mi nalewał najrozmaitsze gatunki włoskiego wina musującego w kieliszki o najróżniejszych kształtach i ględził o dębowych beczkach, opadach deszczu i winogronach. Ja będę mówiła: „To świetnie pasuje do ryby” i uśmiechała się, on będzie pękał z dumy i będzie chciał mi kupować więcej rzeczy. Zabierze mnie na zakupy, będzie patrzył, jak przymierzam sukienki, i mówił, że nalega, żebym wzięła wszystkie, nawet tę czerwoną. Ja odpowiem: „Och, nie, nie mogę tego przyjąć”, a on rzuci: „Ależ możesz, i weź jeszcze ten naszyjnik, jeśli już o tym mowa”.
Będę przez chwilę przymierzała naszyjnik, żeby sprawdzić, czy mi się podoba. Choć, gdy teraz o tym myślę, wiem, że nie będzie łatwo pośrodku głuszy w Nebrasce zawładnąć kimś takim. Może i mamy tutaj mnóstwo gnuśnych robotników rolnych, ale brakuje podtatusiałych uwodzicieli, nie ma co do tego wątpliwości. Nebraska to biedny stan z biednymi ludźmi, gdzie nie ma dokąd pójść i nikt nie ma potrzeby tu przyjeżdżać.
Nie, proszę państwa.
To będzie wymagało drastycznego działania.
Oceniam swoje możliwości i dociera do mnie, że muszę jechać na zachód. To tam rodzą się kowboje w wielgachnych kapeluszach, niebo jest przepastne, rosną kaktusy, robi się złotą biżuterię z turkusami i pełzają węże.
Zatem kierunek zachód. Będę musiała wyruszyć, kiedy jeszcze okoliczności mi sprzyjają, zanim wróci robal w szarym garniturze i przejmie władzę, i zacznie wyuczonym w Lincoln prawniczym żargonem mówić mi, co mam robić. Nie chcę, żeby narzucał mi obowiązki domowe, podczas gdy sam będzie poklepywał Tammy po tyłku. To wiem na pewno.
Będę musiała znaleźć jakieś wypasione, eleganckie miejsce, gdzie bogacze szastają pieniędzmi i chełpią się tym. Jakieś miejsce, gdzie będę mogła się zakraść na tyły budynku, a potem utorować sobie drogę uśmiechami i kilkoma mądrymi słowami, zanim naprawdę uderzę. Jakieś miejsce, gdzie są ludzie warci tego, żeby ich kiwać…
I wtedy doznaję olśnienia.
Las Vegas.
To jest to, bez pudła, bezkonkurencyjnie. Las Vegas w Nevadzie, na pustyni, gdzie wolno uprawiać hazard, a całymi nocami palą się światła i gorzała leje się strumieniami, i gdzie nikt mnie nie zna ani nie będzie mi mówił, co mam robić, albo wtrącał się do moich genialnych planów zrobienia pieniędzy. Pojadę tam i zdobędę je przebojem, stanę się jedną z legend tego miasta, kimś, o kim będą mówili potem przez wiele lat, kimś, kto się pojawił i zniknął, ale kogo nikt naprawdę nie znał. Będą o mnie szeptali w ciemnych kątach późną nocą, o postaci pełnej tajemnic, intrygującej, której się bano i którą szanowano w całym mieście, na pustyni i jeszcze dalej.
Powinnam mieć coś, co ich oszołomi.
Będę potrzebowała czegoś bijącego po oczach klasą i wyrafinowaniem, jak w Remingtonie Steele’u. Przekopuję się przez szafę Tammy i znajduję kilka idealnych przebrań. Moje nowe życie będzie niebezpieczne, ale też pełne splendoru. Wyobrażam sobie siebie ze światłami bijącymi w niebo za moimi plecami w Vegas. Widzę siebie z kowbojem, jak ze skrzącego się neonu, który jest obietnicą przyjemnej niespodzianki.
Ale zostaje jeszcze problem pieniędzy. Jak zawsze, kurwa. Tym razem jednak już dawno to przewidziałam. Jakaś tajemnicza osoba, a zakładam, że to mama, schowała dwie stówy zwinięte w rulonik za kubłem na śmieci pod zlewem w kuchni. To jej genialny pomysł na tajną skrytkę. Znalazłam ten zwitek, bo niewiele brakowało, żebym go wyrzuciła. Przypuszczam, że dostała je od tego robala w szarym garniturze, z którym się prowadza. Tato nie ma dość pieniędzy, żeby kupić do domu popcorn, a co dopiero mówić o dwustu dolarach. Pewnie pan Szary Garnitur myśli, że zaopatruje swoją przyszłą rodzinę, już kupioną i zapłaconą.
Chciałabym zobaczyć jej minę, kiedy się przekona, że forsa zniknęła.
No i jeszcze, choć ostatnia, ale nie mniej ważna rzecz, wypasiona czarna torba, którą ukradłam znienawidzonej przeze mnie dziewczynie. Ta dziewczyna należy do Knolls Country Clubu, zresztą mówi o tym każdemu i zaprasza wszystkich z klasy. Poza mną. Domyślam się, że nie jestem materiałem na członkinię Country Clubu. Wygląda na to, że jestem typem dziewczyny w podartych zakolanówkach, ciuchach z second-handu, co je karczochy na obiad.
Rozumiem.
No więc zwinęłam jej torbę i żałuję tylko, że nie mogę jej oddać, żeby ukraść ponownie. Za dziesięć lat będzie mnie błagała, żebym była gościem jej Country Clubu, a ja przypomnę jej, że wychowałam się na chlebie z cukrem i nosiłam podarte zakolanówki, więc nie, dziękuję. Możesz sobie zrobić operację plastyczną, kiedy ja będę się pieprzyła z twoim mężem.
To spadam, gnoje.
Schodzę po schodach i mijam furtkę.
Zawsze wiedziałam, że kiedyś stąd odfrunę. Ale siedząc w stajni i dyndając nogami, nie wiedziałam jedynie kiedy i czekałam, aż wystrzeli pistolet startowy. Ale on nigdy nie strzelił. Wymykałam się z domu i myślałam o tym, brakowało mi jednak silnej woli, udawałam, że to pewnie jeszcze nie pora. Tyle że wystrzał nigdy się nie rozległ. Aż do teraz, do tej chwili tutaj, gdzie wszystkie moje obawy, wątpliwości i złe przeczucia przyszły na zabawę i poprosiły moje marzenia do tańca. I tak samo jak wiem, że tato jest teraz prawdopodobnie żebrakiem, daleko od Alliance i nie ogląda się wstecz, tak samo wiem, że teraz, w tym momencie, słychać pif-paf!
Zastanawiam się, co będą o mnie mówili, kiedy już mnie tu nie będzie. Zastanawiam się, ile minie czasu, zanim zrozumieją, że nie mam zamiaru wracać. Już na samą myśl o tym pogwizduję i przyśpieszam kroku. Nie jestem tym, za kogo mnie uważali. Nie, proszę państwa. Jestem większa niż ten cały stan razem wzięty. Nasłuchiwałam, czekałam i teraz to słyszę. Pif!
Zaczynam iść po żwirowym podjeździe. Mam wrażenie, jakby coś się działo pod moimi stopami, coś, co mnie unosi i przesuwa do przodu, coś, co tylko czeka, żeby rzucić mnie ku słońcu.

 
Wesprzyj nas