“Imperium boga Hanumana. Indie w trzech odsłonach” to kompletny portret Indii, targanych tęsknotą za dawną świetnością i marzeniami o jeszcze większej potędze.


Imperium boga Hanumana. Indie w trzech odsłonachIndie są miejscem, które fascynuje, intryguje i poraża skrajnościami. To tu premier, niczym dawni monarchowie, paraduje w marynarce, na której złotą nicią kazał wyszyć swoje inicjały, podczas gdy na ulicach miliony nadal żyją w nędzy.

To nad Gangesem mimo archaicznego systemu kastowego rozwijają się najnowsze na świecie technologie. To w Indiach – mimo że dominuje tu hinduizm – za kilkanaście lat będzie mieszkać największa na świecie społeczność muzułmanów.

Dzięki pełnionej funkcji autor tej książki mógł wejść za zamknięte drzwi. Spotykał się z mężami stanu, potężnymi biznesmenami, wpływowymi dziennikarzami, a nawet artystami z Bollywood – jak choćby z Amitabhem Bachchanem, który czczony jest w jednej z hinduistycznych świątyń. Nie unikał rozmów ze zwykłymi ludźmi: taksówkarzami, sklepikarzami czy służącymi z Bombaju, Delhi czy Kalkuty.

Szukał też w Indiach wątków polskich. Próbując dowieść, jak wiele łączy nasze kraje, opisał historie nie tylko Stefana Norblina, nadwornego malarza bajecznie bogatych maharadżów, czy arcybiskupa Zaleskiego, watykańskiego dyplomaty i budowniczego pierwszego na subkontynencie seminarium duchownego, ale także Dobrego Maharadży, który podczas drugiej wojny światowej dał schronienie polskim dzieciom.

Piotr Kłodkowski jest absolwentem Uniwersytetu Jagiellońskiego, gdzie uzyskał również stopień doktora nauk humanistycznych. Ukończył podyplomowe studia Master of Business Administration na Akademii Ekonomicznej w Krakowie. Specjalista w zakresie politologii i stosunków międzynarodowych. Uczestnik staży naukowych w National Institute of Modern Languages/Quaid-i-Azam University w Islamabadzie, University Collage Cork w Irlandii, Clare Hall, Cambridge University. Autor ponad 50 publikacji. Pracownik Katedry Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie.

Piotr Kłodkowski
Imperium boga Hanumana. Indie w trzech odsłonach
Wydawnictwo Znak
Premiera: 20 czerwca 2018
 
 

Imperium boga Hanumana. Indie w trzech odsłonach


WSTĘP

Autor wyjaśnia i się usprawiedliwia

Na współczesnych plakatach Hanuman wygląda jak ikoniczny Superman, lecący w powietrzu i dzierżący w dłoni ciężką buławę (w innych wersjach maczugę), która symbolizuje władzę i panowanie. Ma wygląd małpy, a precyzyjniej: ma korpus człowieka i głowę małpy. W niektórych tekstach opisuje się go jako kurūp, czyli „szpetnego”, ale przecież to nie jego wygląd się liczy, ale to, co sobą reprezentuje, co potrafi i w co wierzy. Hanuman jest niemal wszędzie, w każdym stanie, w każdym większym mieście i w tysiącach wiosek, funkcjonuje w debatach politycznych, występuje w reklamach telewizyjnych. Bez niego nie istnieje w pełni tradycja hinduizmu, bo Hanuman jest jednym z głównych bohaterów eposu Ramajana, towarzyszy bogu Ramie w jego bezwzględnej walce z demonem Rawaną. Nie może zabraknąć go również w Mahabharacie ani w świętych księgach zwanych puranami, wzywają go mistycy czasów średniowiecza i całkiem współcześni radykalni ideolodzy. Jego posągi znajdują się w tysiącach świątyń, kolorowe podobizny wiszą na ścianach miliona domostw, jego figury stoją na solidnych stołach arcyzamożnych biznesmenów i na niewielkich stolikach skromnych nauczycieli. Jedni powiadają, że jest inkarnacją boga Siwy, inni, że synem boga Waju (wiatru), ale wszyscy się zgadzają, że symbolizuje nieśmiertelność, męstwo niezrównane, pobożność i oddanie Bogu, a dodatkowo jeszcze uczoność i zręczność w wykonywaniu najtrudniejszych zadań. Cenią go atleci, cenią akrobaci i zapaśnicy, a współcześnie wszyscy uprawiający sporty walki. Mogą też go wzywać oblubieńcy w rozłące, albowiem Hanuman bywał posłańcem boga Ramy do uwięzionej na Sri Lance Sity, jego umiłowanej małżonki.
Hanumana bardzo lubią politycy, szczególnie ci, którym marzy się zbudowanie społeczeństwa opartego wyłącznie na ideologii hinduizmu. To bohater idealnie pasujący do wizerunku państwa aspirującego do statusu supermocarstwa i – mimo gigantycznych wyzwań – odnoszącego niebywałe sukcesy. Państwa, które potrzebuje swojego mitologicznego Supermana wielbionego przez miliony.
Ale do Hanumana odwołują się również ideowi przeciwnicy radykałów. Arvind Kejriwal, lider Partii Zwykłego Człowieka, na swoim Twitterze szydzi z tak interpretowanego bohatera Ramajany. Karykatura Hanumana, oddanego nie bogu Ramie, ale potężnemu premierowi Modiemu, wzbudza kontrowersje i wywołuje zaciekłe dyskusje o granicach wolności słowa i poszanowania religijnych wartości. Inną metodę wybiera polityk z lokalnej partii Trinamool Congress w Bengalu Zachodnim Anubrata Mondal. Gdy rządząca w New Delhi Indyjska Partia Ludowa (Bharatiya Janata Party – BJP) organizuje religijne celebracje ku czci boga Ramy, Mondal odpowiada podobnymi uroczystościami ku czci Hanumana w 127 świątyniach jemu poświęconych. „Nie zabierzecie nam religii, to nie własność jednej partii”, oświadcza publicznie. Hanuman staje się na krótko sprzymierzeńcem opozycji.
Hanuman jest widoczny także w biznesie, w spotach reklamowych i ogłoszeniach. Powstały Hanuman Hotel i Hanuman Tours and Travels, działają Hanuman Super Market i Hanuman Electricals, można poszukać porady w Hanuman Consultancy i kupić części samochodowe w Hanuman Car Decors, zamówić wyroby z marmuru w Hanuman Marble i zaopatrzyć się w lektury w Hanuman Book Centre. Oczywiście lista jest znacznie dłuższa, zresztą w Indiach biznes potrzebuje boskiego wsparcia. Bez tego trudno myśleć o sukcesie.
Hanuman nie ogranicza się w żadnym razie do współczesnych Indii. Bywał przecież z misjami na sąsiedniej Sri Lance, ma swój posąg przed wejściem do starego pałacu królewskiego w Katmandu, w Nepalu, jego podobizny pojawiają się w Tajlandii, w Birmie, na indonezyjskiej Bali, czczą go wyznawcy hinduizmu w sąsiednich Bangladeszu i Pakistanie. Przekroczył nie tylko państwowe, ale i religijne granice; trafił do buddyzmu, sikhizmu i dżinizmu. Zbudował rozległe imperium, jedno z największych w całej Azji. I to o pełnym pluralizmie ideowym i kulturowym.

DWUZNACZNOŚĆ SYMBOLIKI

Nieopodal oficjalnej rezydencji ambasadora RP, w której mieszkałem przez pięć i pół roku, znajduje się osobliwa świątynia poświęcona Hanumanowi. Od frontu skonstruowano, a raczej przymocowano do głównego wejścia kilkumetrowy jego posąg, ale w taki sposób, że do świątyni wchodzi się pomiędzy rozstawionymi nogami stojącego herosa. To niezapomniane doświadczenie. Bywałem tam wielokrotnie i za każdym razem uderzała mnie niejednoznaczność symboliki Hanumana. Jest czczonym powszechnie bóstwem, ale przedstawiany jest jako połączenie śmiertelników: człowieka i małpy; uznaje się go za bezwzględnego megaherosa, jednak niektóre jego posągi zaskakują niezwykle delikatną, wręcz kobiecą figurą; powiada się, że wybrał celibat i czystość, lecz na malowidłach w świątyni w Bangkoku uprawia publicznie seks; jego polityczne i biznesowe powiązania stają się już codziennym standardem, ale – jak dotąd – nie da się go skojarzyć wyłącznie z jedną tylko opcją ideologiczną, i to mimo wyraźnych zakusów mniej lub bardziej radykalnych polityków.
Imperium boga Hanumana to moje całkowicie subiektywne określenie współczesnych Indii. Symbolika to nie do końca przejrzysta i w pełni usprawiedliwiona, bo i materia, z którą się mierzymy, umyka jednoznacznym ocenom. Indie, zwłaszcza przy obecnym premierze, silnym człowieku Azji, chcą być herosem – gospodarczym, militarnym, kulturowym i społecznym. Ambicje są ogromne, rzeczywistość taka sobie. Wiele rzeczy jest z pewnością kurūp, absolutnie szpetnych i godnych potępienia, ale powierzchowna analiza, na podstawie łatwo dostępnych faktów, liczb, słów i wydarzeń, może być myląca, bowiem logika rozwoju w tej części świata mocno różni się, jak sądzę, od tego, co znamy ze Starego Kontynentu, Afryki bądź innych części Azji. Niemało zacnych polityków oraz ekspertów europejskich i amerykańskich popełniło już błędy przy ocenie potencjału Indii, prorokując wiele lat temu ich rozpad albo ideową podróż w zupełnie innym kierunku.
Albowiem wszystko jest nie takie, jak wygląda na pierwszy, drugi, a czasami nawet na trzeci rzut oka. Indie to pozornie najbardziej religijny kraj świata, ale jednym z największych jego problemów jest militarna ideologia absolutnie ateistycznego maoizmu; w Indiach teoretyczną większość stanowią wyznawcy hinduizmu, ale za kilkanaście lat będą one ojczyzną największej liczebnie wspólnoty muzułmanów na świecie (ewentualnie zajmą drugą pozycję, za Indonezją); Indie są państwem świeckim, ze świecką konstytucją, ale fundamentalizm hinduistyczny (nietrafnie zwany nacjonalizmem) ma się obecnie znakomicie i dodatkowo wcale nie przeszkadza w szybkim rozwoju gospodarki; Indie to kraj o sztywnej hierarchii kastowej i przez długi czas (i to niemal do wczoraj) panowały tam rody z kast najwyższych, dzisiaj są we władaniu człowieka wywodzącego się z samego dołu hierarchii, zaś głową państwa jest polityk z pogardzanej ongiś społeczności „niedotykalnych”; Indie są formalnie krajem socjalistycznym, co widać w działaniu ogromnej liczby firm pod kontrolą państwa, ale tutejszy praktyczny kapitalizm nie ma sobie równych w dynamice i skali; Indie mają fantastyczne osiągnięcia w dziedzinie informatyki, biotechnologii czy farmacji i gwałtownie rozrastającą się klasę średnią, która jest coraz lepiej wykształcona, ale wskaźniki ubóstwa kilkuset milionów ludzi są gorsze od wskaźników wielu krajów Afryki Subsaharyjskiej, skąd ciągnie rzesza uchodźców do Europy; i wreszcie ubóstwo setek milionów wcale nie przeszkadza temu, żeby indyjskich inwestorów zaliczać do globalnie najpotężniejszych i najbardziej ruchliwych. Zbiór paradoksów można powiększać w nieskończoność i jak powiedział były premier Manmohan Singh, zirytowany negatywnymi komentarzami europejskich dziennikarzy, „każda opinia o Indiach jest prawdziwa”, a dodajmy jeszcze i to: „zawsze prawdziwa i zawsze niepełna”.
Imperium boga Hanumana to zresztą książka nie tylko o Indiach, bo ich cywilizacyjne dziedzictwo daleko wykracza poza dzisiejsze granice państwa. Są tu również opowieści o Nepalu, o Pakistanie, o Sri Lance, a więc o indyjskich kuzynach, a może wręcz o kulturowych braciach bliźniakach i siostrach bliźniaczkach. To wspólna rodzina, której członkowie mają pretensje jeden do drugiego, kłócą się zapalczywie i posuwają się niekiedy do rękoczynów, lecz nie wyobrażają sobie własnej egzystencji bez siebie nawzajem. A cały subkontynent indyjski z przyległościami to, bagatela, niemal półtora miliarda ludzi.
Opowieść o współczesnych Indiach to opowieść o konkretnych postaciach, które skutecznie kształtują ego ponadmiliardowego kolosa, dokonują rewolucyjnych zmian, nakręcają mocno gospodarkę i ideologię, a przede wszystkim uosabiają, reprezentują i uobecniają. Wywołują stany euforycznej radości albo doprowadzają do wściekłości bez granic (a nierzadko jedno i drugie w tym samym czasie), pobudzają do działania albo hamują wszelkie inicjatywy, wspierają sercem demokratyczne ideały albo ukradkiem, bocznymi drzwiami wprowadzają system autorytarny, epatują swoją przebogatą osobowością rozlewającą się we wszystkich kierunkach albo się psychologicznie zwijają, zmęczeni zbyt długim rządzeniem. Stawiam złote monety przeciwko guzikom, że epoka obecnego premiera – Narendry Modiego, będzie uznawana za absolutnie bezprecedensową w najnowszej historii Indii. To postać, której życiorysem można by obdarować tuzin innych (i jeszcze coś zostanie), zaś jego czyny, słowa i przekonania będą pamiętane przez długie lata. Modi postanowił całkowicie zdetronizować potężną dynastię Nehru-Gandhi (porównywaną bardziej lub mniej trafnie z dynastią Windsorów albo z klanem Kennedych), i to nie tylko personalnie, ale i w sferze symbolu, mitu, legendy i całej ideologii państwa. Sam przez kilkadziesiąt lat żył w cieniu gigantów światowego formatu: Jawaharlala Nehru i Indiry Gandhi, i to doświadczenie ukształtowało jego przyszłe działania. Rozpoczął rewolucję, której konsekwencji nie sposób dzisiaj w pełni przewidzieć.

INDIE W TRZECH ODSŁONACH

Część pierwsza Imperium boga Hanumana to rzecz o władzy i władcach współczesnych Indii. To narracja o dniu dzisiejszym, ale też o fragmentach historii, tej z wczoraj i tej sprzed kilkudziesięciu albo kilkuset lat. Wszystko jest ze sobą mocno powiązane: osobami, wydarzeniami, ideami i ich interpretacją. W Indiach swobodnie przeskakujemy z wieku XXI do X, zawracamy i jesteśmy w stuleciu XIX, potem kolejny zwrot i lądujemy w epoce wedyjskich wieszczów, trzy tysiące lat temu. Bohaterowie sprzed stuleci wcale nie chcą zamieszkiwać wyłącznie podręczników historii, wolą nieustannie towarzyszyć współczesności. Niby podobnie jest też w Europie, ale w Indiach wszystko jest takie bardziej, znaczniej, mocniej i głębiej. Modi siłuje się z historią własnego państwa i własnej kultury, zmieniając z upodobaniem nakrycie głowy, które wiele tutaj symbolizuje. Co wystąpienie, to nowe nakrycie głowy; z jego czapek, kapeluszy i turbanów można odczytywać jego intencje i jego plany. Gąszcz symboliki w Indiach nie ma chyba sobie równego na świecie; potrzeba lat, aby cokolwiek dostrzec, zrozumieć i ocenić.
Obok Modiego i Pierwszej Rodziny, jak złośliwie lub z podziwem mówiono o klanie Nehru-Gandhi, znajduje się Mayawati, czterokrotna premier rządu stanowego (chief minister) Uttar Pradeś – serca kraju, jak definiuje ów region wieloletni korespondent BBC Mark Tully. Mayawati należy do społeczności „niedotykalnych” (nazywających siebie dalitami – represjonowanymi) i zainicjowała regionalną rewolucję społeczną, której najbardziej widocznym znakiem są gigantyczne mauzolea i pomniki, warte setki milionów dolarów. Zrozumiała, że twarda walka w świecie polityki to nie tylko socjalne transfery i decyzje administracyjne, ale kształtowanie świata symboli i historycznej narracji wśród milionów obywateli. Jej architektoniczna krucjata do dziś jest przedmiotem gorącego sporu.
Opowieść o władcach to nie tylko relacja o historycznych wydarzeniach, to także dziesiątki rozmów z głównymi bohaterami, ich zwolennikami i wrogami, politykami z pierwszych stron gazet i dziennikarzami mainstreamowych mediów, biznesmenami i uczonymi, a także ze sklepikarzami i kierowcami, Indusami i Europejczykami. Każdy z nich miał coś do powiedzenia i każdego warto było wysłuchać. Obraz nie jest w żadnym razie czarno-biały, więcej tu odcieni szarości, aczkolwiek niektóre jego fragmenty jarzą się jednobarwnie. Nie każdy z obserwatorów dostrzeże jednakże tę samą barwę, bo to co dla jednych jest czarne, dla innych emanuje jaskrawą bielą. Rzecz jasna to zjawisko niekoniecznie charakteryzuje wyłącznie Indie.
Część druga opowiada o mocowaniu się z tradycją, która oplata wszystkich, niezależnie od wyznania i pozycji społecznej. W tej części świata hindusi mieszkają obok muzułmanów, chrześcijanie regularnie widują się z buddystami bądź sikhami, dźwięki dzwonów mieszają się z nawoływaniem muezzina i melorecytacją braminów. „Wszyscy w Indiach jesteśmy mniejszościami”, powiedział Shashi Tharoor, intelektualista, pisarz i polityk. Bo nawet hindusi, podzieleni na niezliczone kasty, nie tworzą homogenicznej większości. Nie ma dzisiejszych Indii bez dziedzictwa islamu, religii mającej tutaj specyficzną barwę i – dosłownie – nietypową melodię, która bez przerwy jest grana i słuchana od kilku stuleci. Islam ma w swej historii burzliwe epoki ideowego wzmożenia, narzucał powszechnie własną wizję świata i architektury, kształtował mechanizmy państwowe i filozofię sprawowania władzy. Ustąpił pod naporem Europejczyków, a potem zażądał oddzielnego kawałka ziemi wyłącznie dla siebie. Słuchałem opowieści swoich przyjaciół w Indiach i Pakistanie, przyglądałem się ceremoniom sufickim, odkrywałem strofy poezji i fragmentów dzieł filozoficznych, które totalnie odmieniły indyjski subkontynent. Miejscowi muzułmanie muszą się po raz kolejny odnaleźć w megapaństwie, bo dawna epoka już się skończyła, a nowa dopiero się zaczyna.
Są też chrześcijanie, obecni niemal od dwóch tysięcy lat; przybyli tutaj na długo przed Portugalczykami, Brytyjczykami czy Francuzami. Ich narracja o sobie jest mocno pokomplikowana, a współtworzył ją Władysław Zaleski, patriarcha Teb, Polak ze Żmudzi, nuncjusz papieski i twórca pierwszego regularnego seminarium dla kapłanów katolickich. Sam był rewolucjonistą, a zarazem dyplomatą i pisarzem, podróżnikiem i botanikiem, o życiorysie typowym dla Sienkiewiczowskich bohaterów. Dzisiaj mało kto o nim pamięta, jego pisma potrzebują solidnego odkurzenia, ale trzydzieści lat w Indiach daje mu pełne prawo, żeby opowiedzieć własną wersję historii chrześcijaństwa o całkowicie nieeuropejskich rysach.
I wreszcie buntownicy najwięksi – maoiści. Odrzucają wszystko, nie chcą żadnych kompromisów, liczy się walka i totalna rewolucja. W sąsiednim Nepalu się im udało, obalili monarchię i zdobyli władzę. Mogą być przykładem dla indyjskich towarzyszy. Spotykam się z przywódcami rewolucji, obserwuję ich stopniową przemianę, rozmawiam także z ich ideologicznymi przeciwnikami, którzy ongiś wiernie służyli królowi. Tym razem to opowieść o dość uniwersalnym charakterze, aczkolwiek tylko pozornie, bo jej finał znacznie się różni od tego, czego oczekiwaliby obserwatorzy z Europy, jakoś tam przyzwyczajeni do chińskiego czy nawet rosyjskiego scenariusza. W imperium boga Hanumana obowiązują jednak inne prawa.
Część trzecia to świat sztuki, malarstwa, filmu, teatru i seriali telewizyjnych. Tak samo realny jak świat polityki i biznesu, bo Indie niemal zawsze żyły na styku dwóch rzeczywistości. Bogowie zstępowali na ziemię w rozmaitych awatarach, a ludzie docierali do niebiańskich sfer albo medytacją łamali zwykłe ziemskie przeszkody. Poza tym Indie zawsze stały otworem dla gości z zewnątrz; niekoniecznie dobrowolnie, za to bez skrępowania przyjmowały nowe pomysły, przerabiając je następnie według tradycyjnej receptury. Trafił tam Stefan Norblin i został nadwornym malarzem indyjskich maharadżów, malując hinduistycznych bogów według wzorów przywiezionych z Europy. I to także zostało częścią miejscowej tradycji, która potrafi przetrawić właściwie każdy rodzaj sztuki. Norblin, uciekając z ogarniętej wojną Polski, nie spodziewał się, że właśnie w Indiach jego talent rozkwitnie na niebywałą skalę. Należał do wąskiej grupy uchodźców, którzy odnieśli ostateczne zwycięstwo (mimo wielu porażek po drodze) i o których się nie zapomina, a przynajmniej nie powinno się zapominać.
Ostatnie fragmenty są o Bombaju, a ściślej o jego najsłynniejszej części. Nie można bowiem sensownie rozprawiać o współczesnych Indiach bez jakichkolwiek odniesień do Bollywood – prawdziwej fabryki filmowych snów dla dwóch i pół miliarda ludzi w Azji, na Bliskim Wschodzie i w Afryce. Dla większości Europejczyków i Amerykanów to terra incognita, o której niewiele, zgoła nic nie powiedzą, może z wyjątkiem kilku zmurszałych banałów. Odrobinę się to zmieniło po sukcesie Slumdoga, obsypanego Oscarami, ale to malutki kroczek do krainy indyjskiego filmu mającego globalne ambicje. Nie byłoby jednakże Bollywood bez Amitabha Bachchana, którego samo BBC uznało za megagwiazdę wszech czasów i który może pochwalić się swoją woskową podobizną u Madame Tussauds. Spotkałem się z nim wielokrotnie, zarówno na planie filmowym, jak i u niego w rezydencji, oglądałem go na dużym i na małym ekranie, słuchałem jego przemówień i czytałem jego teksty. Dzisiaj nazywa się go Cesarzem Bollywood i wielkim terapeutą narodu, to ostatnie z pewną dawką złośliwości wymieszanej z zazdrością. Cesarz sam w sobie jest rozdziałem w najnowszych dziejach Indii. Sądzę, że co najmniej miliard osób jest podobnego zdania.
To cały zestaw opowieści o Indiach, opowieści w trzech odsłonach, spośród których każda jest odrębną całostką, ale wszystkie są ze sobą powiązane. Po prostu stanowią fragmenty budulca imperium boga Hanumana.

 
Wesprzyj nas