“13 minut” to wciągający kryminał o ludzkich tajemnicach, lękach, manipulacji i potędze prawdy.


13 minutByłam martwa przez 13 minut… teraz chcę wiedzieć, dlaczego.

Nie pamiętam, jak trafiłam do lodowatej rzeki, ale wiem jedno: to nie był wypadek.

Podobno przyjaciół trzeba mieć blisko siebie, a wrogów jeszcze bliżej, ale czasem trudno ich rozróżnić. Moje przyjaciółki mnie kochają. Wiem to.
Co nie znaczy, że nie chciały mnie zabić.

***

Podważa to wszystko, co myślimy o swoich relacjach z innymi i budzi wątpliwości, czy naprawdę znamy naszych bliskich…
“Wredne dziewczyny” ery Instagrama.
“The Times”

Tytuł najbardziej emocjonującej fabuły roku z pewnością należy do “13 minut” Sarah Pinborough.
“The Express”

Mroczny thriller psychologiczny, zgłębiający świat, w którym popularność i atrakcyjność to kwestia życia i śmierci.
“Book Trust”

Pozycja obowiązkowa dla fanów Megan Abbott oraz seriali w rodzaju “Broadchurch”. Obsypana pochwałami, uzależniająca, wciągająca. Wyśmienita. Nie mogę się doczekać następnej powieści Pinborough.
“Civilian Reader”

“13 minut” to kolejny dowód na wybitny talent Pinborough do tworzenia fascynujących historii.
“Sci-Fi Bulletin”

Typowe dla autorki upiorne zakończenie, a całość, powiedzmy to wprost, świetna jak cholera. Jedna z moich ulubionych książek tego roku.
“Liz Loves Books”

Jeśli szukacie wspaniałego, wciągającego thrillera, osadzonego w lubującym się w dramatach i groźbach środowisku nastolatek, to właśnie go znaleźliście.
“Words and Wormholes”

To wyjątkowy, pobudzający do myślenia współczesny thriller autorstwa uznanej i nagradzanej pisarki.
“Rising Shadow”

“13 minut” to misternie skonstruowany thriller, od którego nie sposób się oderwać i który sprawi, że zobaczycie wasze znajome nastolatki w zupełnie innym świetle.
“Books by Proxy”

“13 minut” to pozycja obowiązkowa dla wszystkich miłośników mrocznych thrillerów dla młodzieży.
“Jess Loves Books”

Sarah Pinborough – angielska pisarka, autorka bestsellerowych horrorów i thrillerów, m.in. książek z serii „Torchwood”, scenarzystka. Pod pseudonimem Sarah Silverwood pisze powieści dla młodzieży.

Sarah Pinborough
13 minut
Przekład: Maciejka Mazan
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 16 stycznia 2018
 
 

13 minut


CZĘŚĆ PIERWSZA

1

Ofelia.
Była młoda. Mniej więcej osiemnaście lat. Raczej mniej. Włosy mogła mieć jasne albo brązowe, przemoczone i w mroku wyglądały myląco. Była ubrana na biało, jasna plama na tle ciemnej rzeki, niemal jak gdyby chciała nawiązać do świeżego śniegu, który zaspami przygniótł ziemię. Jej jasna twarz o lekko rozchylonych sinych wargach spoglądała w atramentowe niebo. Dziewczyna uwięzła w gałązkach, jakby pochylone konary, ogołocone z liści i przygięte przez zimowe wichry, chciały ją uratować, utrzymać na powierzchni wody.
Oddech unosił się mu przed twarzą jak mgła.
Słyszał własne sapanie, choć szczekanie Biscuita, zapamiętały jazgot, którym pies zwabił go ze ścieżki, zdawało się dochodzić z jakiegoś odległego miejsca. Nie mógł się ruszyć. Była za kwadrans szósta rano, a w rzece unosiła się martwa dziewczyna.
Stałem się szablonową postacią, oto jego następna spójna myśl. Jestem tym człowiekiem, który w kryminałach na spacerze z psem znajduje zwłoki.
Biscuit miotał się tam i z powrotem wzdłuż brzegu, wściekły, przejęty, zaniepokojony zmianą w ich codziennym rytuale. Tą nieprawidłowością. Obejrzał się i zaskomlał do swojego właściciela, który nadal stał jak skamieniały, ściskając komórkę, leżącą głęboko w kieszeni jego grubego płaszcza.
I nagle to zobaczył: ledwie dostrzegalne drgnienie jej dłoni.
A po chwili następne.
Wyszedł z Biscuitem wcześnie nie z konieczności, ale z powodu ciszy. W tych godzinach przed przebudzeniem świata czas płynął wolniej, a wokół panował idealny spokój. Zresztą sen nigdy nie był jego przyjacielem.
Późniejsze spacery wypełniały mu uprzejme pogawędki z innymi właścicielami psów, które biegały wśród drzew. Poranki należały wyłącznie do niego. To był jego rytuał, nieodmienny, od którego nigdy nie odstępował z powodu złej pogody i tylko czasami z powodu choroby. Wstawał o piątej, nawet jeśli skończył nagrywać o drugiej. Jedna kawa. Wyjście – punktualnie piąta dwadzieścia. Ale dziś wyjątkowo spóźnił się pięć minut. Biscuit ukrył gdzieś swoją obrożę. W końcu znalazła się pod sofą. Potem przez łąkę, na drugi brzeg krętej rzeki i godzinka wędrówek po lesie. W drodze powrotnej Jamie kupował gazety, które czytał przy śniadaniu. Jeśli w piekarni mieli ciepłe croissanty, brał jeden. Był to święty czas, należący tylko do niego i psa, dodatkowe godziny bezcennego życia. Czasami dzwonił do Nowego Jorku do swojej młodszej siostry – zanim położyła się spać. Sprawdzał, czy jej świat nadal obraca się we właściwym kierunku, i razem przeżywali gorzko-słodką chwilę, po czym rzeka jej życia zabierała mu ją i niosła dalej. Czasem siostra zaskakiwała go i dzwoniła pierwsza. To były najlepsze poranki.
Marmurowa dłoń drgnęła jeszcze raz i nagle poczuł zimno swojej skóry, bicie swojego serca i głośne, wyraźne szczekanie Biscuita. Komórka znalazła się raptem przy jego uchu, a jego głos dołączył się do hałasu. Potem Jamie rzucił telefon i zdjął płaszcz. Rzeka nie zabierze tej dziewczyny, zanim wybije jej godzina.

*

Reszta mu się zamazała. Wejście do wody, której zimno odebrało mu dech. Potknięcie. Prawie upadek. Chwytanie powietrza. Drętwota palców, gdy ciągnął ją na brzeg. Ciężar jej przemoczonego ubrania, niespodziewany ciężar jego rzeczy. Otulenie jej bezwładnego ciała jego płaszczem. Szorstkość jej przemoczonych włosów. Jej usta, na których nie wyczuwał ciepłego oddechu. Mówienie do niej poprzez szczękanie zębów. Biscuit, liżący jej zlodowaciałą twarz. Syreny. Koc, którym go okryto. „Proszę ze mną, panie McMahon, tak, pomogę panu. Już dobrze, zajmiemy się resztą”. Postawienie go na nogi, które nie chciały się ruszać, zaprowadzenie do ambulansu. Ale najpierw dostrzegł ponure miny. Kręcenie głową. Defibrylator. „Odsunąć się!”.
Przerażająca cisza. On, świat, natura: wszystko zamarło. Ale nie czas. Zegar tykał dalej. Ile minut? Jak długo nie oddychała, gdy tkwili na tym brzegu rzeki? Jak długo czekali na ambulans? Dziesięć minut? Więcej? Mniej?
„Jest puls! Jest puls!”.
A potem jego łzy, gorące i nagłe, płynące gdzieś z głębi.
Uświadomił sobie, że Biscuit wtulił się w niego śmierdzącą sierścią, trąca jego twarz łapą, liże jego policzki, skomle, więc przygarnął go do siebie, wciągnął pod koc, a potem spojrzał na zimowe niebo, ani nocne, ani poranne, i pomyślał, że nigdy nie zachwycało go bardziej.

2

Sobota, 09.03
Jenny
Jesteś? Odbierz! OMFG.

09.08
Jenny
Wyciszyłaś telefon! WSTAWAJ!

09.13
Jenny
Zaraz zeświruję. Mama płacze.
Chyba nadal jest pijana. Chce jechać
do szpitala. WTF??

09.15
Jenny
KURWA ODBIERZ!!!!
Co się dziejeeeeeee?
Hayley
Sorki tata tu był! Obudził mnie.
Normalnie cała się trzęsę. WTFWTFWTF???
Zadzwonię spod prysznica. Skasuj SMS-y.
Wczorajsze też. KURWA CO JEST??

09.18
Jenny
OK

9.19
Hayley
I ANI SŁOWA

3

Głos mamy, donośny i kategoryczny, był jak kolec wbity w mózg; Becca nakryła głowę kołdrą i znowu zapadła w półsen. Była sobota. Zbyt wcześnie. Bez względu na porę – za wcześnie. I za zimno. Palce u stóp jej zlodowaciały, a przez każdą szczelinę w pościeli wdzierał się chłód. Becca chwyciła kołdrę palcami u stopy i okręciła się nią jak kokonem.
– Rebecca, zejdź! To ważne!
Nawet nie drgnęła. Niech poczekają. Jeszcze pięć minut. Oddychała płytko, żeby nie wynurzać się na zewnątrz, na świeże powietrze. Włosy jej śmierdziały dymem, głowa trochę bolała – wspomnienie po wczorajszej trawie i papierosach. Jeśli jeszcze nie wybiła dwunasta, zabije mamę. Soboty należały do niej. Tak się umówiły.
– Natychmiast! Mówię serio!
Becca odrzuciła kołdrę i usiadła, wściekła. Co może być tak pilnego? Wytężyła otępiały umysł. Nie zostawiła w kuchni pustych pudełek po pizzy ani puszek po coli. Nie zapomniała wyłączyć telewizora. Zamknęła drzwi na dwa zamki. Przyszła do domu, poszła po cichu do siebie i zapaliła ostatniego jointa, wydmuchując dym przez okno, po czym zasnęła, oglądając jakąś durną komedię na Netfliksie. Nawet nie wróciła jakoś strasznie późno! Zerknęła w otwarte okno i westchnęła. Bex, ty geniuszu. Nic dziwnego, że zimno tu jak w psiarni. Ale przynajmniej nie pozostał nawet ślad po dymie.
– Becca! – Chwila ciszy. – Kochanie, proszę!
– Idę! – krzyknęła ochryple. Głowa zapulsowała bólem. Koniec normalnych papierosów, zdecydowała, wkładając dresy i wczorajszą bluzę. Płuca jej wysiadały. W pokoju było jak w lodówce, aż dostała gęsiej skórki. Sok. Musi się napić soku. I herbaty. I zjeść kanapkę z bekonem. Może warto zejść na dół. Przynajmniej się ogrzeje. Ale rozmowa z matką z samego rana nigdy nie była dobrym pomysłem. Becca wolała wstawać, kiedy wszyscy wyszli. Mieć dla siebie trochę spokoju bez barykadowania się w pokoju. Jeszcze dwa lata i ucieknie na uniwersytet. Ucieknie z tego domu, z tego klaustrofobicznego miasteczka, na wolność. Może do Londynu. Na pewno do dużego miasta. Aiden pojedzie z nią i zacznie pracować jako muzyk.
Będą żyć jak bohema i pewnego dnia gazety opiszą historię pary, która odniosła sukces, a kiedyś żywiła się błyskawicznymi zupkami w zrujnowanej (ale stylowej) norze gdzieś, gdzie mogła podążać za swoimi marzeniami. Tak to będzie. Ale zanim ten plan stanie się czymś więcej niż fantazją po trawie, muszą upłynąć jeszcze dwa długie lata.
Zgarnęła włosy w coś w rodzaju końskiego ogona, spryskała je dezodorantem i wyłoniła się ze swojej kryjówki, po drodze zabierając komórkę z łóżka. Sprawdziła godzinę. Dziesiąta trzydzieści cztery.
Czternaście SMS-ów, sześć wiadomości na komunikatorze, dwa nieodebrane połączenia. Zmarszczyła brwi, zaskoczona długą listą nazwisk. Nie była aż tak popularna. Jeszcze nigdy nie dostała czternastu SMS-ów, chyba że od Aidena, kiedy był ujarany i napalony na nią. Przejrzała je, schodząc po schodach. Głównie konwersacje grupowe. No jasne. Była tylko dodatkiem. Nie pozwoliła sobie na zawód. Akurat ją to obchodzi.
Słyszeliście?
Czytaliście o Tashy Howland?
Musicie to obczaić!
Zanim przeczytała wszystkie i dotarła do kuchni, była już całkowicie przytomna. W ustach jej wyschło.
Matka stała przy kuchennej wyspie, wpatrzona w mały telewizor w kącie – ten, przeciwko któremu tak gwałtownie protestował tata – „Za dużo odbiorników, za dużo komputerów, za dużo komórek, wszędzie maszyny, nikt już z nikim nie rozmawia” – ale przegrał, sam przeciwko nim dwóm. Na blacie leżał nietknięty tost. Mama go nie jadła, nawet się nie rozglądała, wpatrywała się tylko, bardzo blada, w ekran.
Becca poczuła, że cierpnie jej skóra – częściowo ze strachu, częściowo z dziwnego podniecenia.
– Co się stało z Tashą? – spytała. – Moja komórka szaleje.
Mama odwróciła się i objęła jej sztywne ciało, otaczając ją ciepłym zapachem podkładu i cytrusowych perfum. Julia Crisp starała się nawet w sobotę. Patrząc na jej okryte kaszmirem szczupłe ramiona, całe z twardych mięśni i ścięgien, Becca natychmiast poczuła się znowu tamtą pulchną dziewczynką, którą niegdyś była. Przysłowie „Jaka matka, taka córka” w ich przypadku się nie sprawdziło.
– Coś strasznego. Tasha leży w śpiączce. Mówią o tym we wszystkich wiadomościach. – Matka pogładziła ją po plecach, ale Becca cofnęła się – udała, że chce spojrzeć na ekran. Przy mamie czuła się skrępowana. W czasach, kiedy była nastolatką, wyrósł między nimi mur, którego Becca nie potrafiła zburzyć. – Na pewno z tego wyjdzie, kochanie. Na pewno.
– Wypadek samochodowy? – Natasha leży w śpiączce? To nie może być prawda. Takie rzeczy nie przydarzają się dziewczynom takim jak Natasha. Spotykają dziewczyny takie jak Becca.
Usiadła na taborecie, nie zwracając uwagi na wibracje swojej komórki ani matkę, krzątającą się wokół niej jak trzepoczący ptak. Na ekranie Hayley i Jenny, zapłakane, a jednak nadal idealne, biegły do szpitala, ciągnąc za sobą rodziców, wczepionych w nich jak suche listki w wełnę. Dwie Barbie. No tak, naturalnie. Pędzą do swojej ukochanej królowej.
– Wiem, że byłyście ze sobą blisko, kochanie, czy chcesz…
– Ćśśś – Becca uciszyła matkę. Dziennikarka z nosem zaczerwienionym od lodowatego powietrza odgarnęła włosy z twarzy i zaczęła mówić do mikrofonu z tą nieszczerą szczerością, do jakiej zdolne są tylko telewizyjne dziennikarki.

*

Godzinę później Becca stała na balkoniku w mieszkaniu Aidena, dygocząc razem z nim, gdy zapalał marlboro lighta. Podał jej paczkę, a ona się poczęstowała, dawno zapomniawszy o porannym postanowieniu. Walić to. Poza tym było za wcześnie na jointa, a nawet w liberalnym, niechlujnym gospodarstwie mamy Aidena narkotyki były ewidentnie źle widziane. Matka mogła podejrzewać, że Aiden jara – na pewno czuła zapach z jego pokoju – ale nie zamierzała tego oficjalnie aprobować.
– Słyszałam, że nie żyła przez trzynaście minut. – Becca przestąpiła z nogi na nogę, by jakoś ochronić się przed lodowatym zimnem. – Cud, że odzyskała przytomność.
– Miała szczęście, bo jest zimno. – Aiden wpatrywał się w śnieg, który padał gęsto od świtu. Becca pomyślała, że na tle tej bieli i szarości, które okryły świat, wygląda prawie jak anioł. Może nie taki anioł, jak je sobie wyobrażają inni, ale jej anioł. Jasna twarz, ostre rysy, gęste ciemne włosy i te przejrzyste oczy, które lśniły intensywnym błękitem spod długiej grzywki. Anioł albo wampir. W każdym razie i tak nie wierzyła, że należy do niej.
– Prawdopodobnie to ją uratowało – dodał. – Woda była lodowata, więc obniżyła temperaturę jej ciała tak bardzo, że serce zwolniło i wprowadziło ją w stan hibernacji.
– Skąd ty wiesz takie rzeczy? – spytała Becca.
Aiden uśmiechnął się z zażenowaniem.
– Widziałem w jakimś starym filmie o podwodnych kosmitach.
– No, ale to dziwne, co? Nie żyć, a potem ożyć. Trzynaście minut to długo.
– Ciekawe, czy coś widziała. No wiesz, jakieś światła czy coś.
– Nawet jeśli nie widziała, to znając Natashę, powie, że widziała, jak tylko się obudzi. – Zjadliwa uwaga, ale nie potrafiła się powstrzymać. Jej uczucia do Natashy przypominały kłębek drutu, którego nie potrafiła rozplątać. Tęskniła za przyjaciółką z dzieciństwa, ale nie znała tej nowej Natashy-Barbie. Jej Natasha nosiła aparat ortodontyczny i lubiła grać w szachy. Jej Natasha była jej najlepszą przyjaciółką na zawsze. Wtedy Becca nie zdawała sobie sprawy, że „na zawsze” się skończy, kiedy Natashy urosną cycki i pozbędzie się aparatu, bo wtedy nagle stała się laską, a Becca – grubą kujonką, która szybko została odstawiona na boczny tor.
– Jeśli się obudzi – poprawił ją Aiden, wydmuchując chmurę dymu. – W wiadomościach mówili, że nie odzyskała przytomności. Może ma uszkodzony mózg albo coś w tym stylu.
Becca usiłowała to sobie wyobrazić. Widywała w telewizji ludzi z uszkodzeniem mózgu – nigdy nie doszli do siebie. Martwa Natasha byłaby przynajmniej tragicznie piękna. Natasha z uszkodzonym mózgiem i podłączona do aparatury, odprowadzającej z niej siki i odchody i wtłaczającej w nią zupę do końca życia, była przerażająca.
– Właściwie co tam robiła? – spytał Aiden. – Nocą w lesie? Myślisz, że ktoś ją uprowadził?
– A skąd mam wiedzieć? – Becca wzruszyła ramionami. – Nikt nie wie. Ludzie świrują, nie mówią nic konkretnego.
Ul, jak czasem myślała o szkole, cały szumiał. SMS-y, wiadomości na czacie, tweety o tym, jak to wszyscy są wstrząśnięci i zrozpaczeni, cała szkoła deklarująca wielką miłość do Natashy, jakby to, co ją spotkało, w jakimś sensie dotyczyło także innych. Pewnie już się pojawiły hashtagi #TashaPamiętamy. Ten szum był jak bzyczenie prądu. Szczypał ją pod skórą.
Becca nie wrzuciła na Instagram, Facebook czy Twittera żadnych dawnych zdjęć. Częściowo dlatego, że nie miała czasu. Szczerze: bo nie obserwowało jej aż tyle osób, a najszczerzej – bo gdyby to zrobiła, niewątpliwie zaczęłyby się szepty: „Widzieliście, co wrzuciła Becca Crisp? Nie może zapomnieć o starych dobrych czasach!”.
A choć przez jakiś czas nienawidziła Tashy, gdy porzuciła ją tak bezceremonialnie i zastąpiła Jenny, nową dziewczyną w trójce Barbie, wszystkie te bzdury wydarzyły się dawno temu, a Tasha niczego bardziej się nie bała jak tego, że świat przypomni sobie o jej niegdyś brzydkich włosach i zębach. Nawet w tej chwili Becca by jej tego nie zrobiła.
– Parę miesięcy temu w Maypoole zaginęła dziewczyna – powiedział Aiden. – Może to ten sam porywacz.
– A może tylko uciekła. – Becca wrzuciła niedopałek do kubka na stole, między inne, gnijące w gęstej brązowej wodzie na dnie. W ustach jej wyschło, stopy zlodowaciały. Pociągnęła nosem.
– Wracamy do pokoju? Pooglądamy film?
Aiden zmierzył ją zamyślonym wzrokiem, od tego uważnego spojrzenia jeżyły się jej włosy na karku.
– Wybierasz się do szpitala?
– Po co? – Zabolało ją to. – A ty chcesz? Zapragnąłeś zaopiekować się księżniczką w potrzebie?
Parsknął śmiechem i przytulił ją do siebie.
– Boże, ale z ciebie menda. Byłem z nią na jednej randce. Dwa lata temu. Zanim wyrobił mi się gust.
Odetchnęła zapachem jego skórzanej kurtki. Należał do niej. Wiedziała o tym. Nie ma nic gorszego, niż wydawać się namolną. Nie ma nic gorszego, niż być namolną. Dlaczego nie potrafi się zamknąć?
– Wiem. – Jej gorący oddech otoczył jej schowaną twarz. Aiden cofnął się od niej.
– A ona zachowała się jak suka. Mam w dupie Natashę Howland. Ale przez wiele lat była twoją przyjaciółką. Powinnaś jechać. Dla jej rodziców, jeśli nie dla niej.
Niemal to samo usłyszała od matki, zanim złapała kurtkę i rzuciła, że wychodzi. W ustach Aidena zabrzmiało to jakoś rozsądniej.
– Dobrze – powiedziała w końcu niechętnie. – Może powinniśmy pojechać. – Pocałowała jego pachnące papierosami usta. – Ale po drodze wstąpimy do McDonalda? Umieram z głodu.
Aiden uśmiechnął się od ucha do ucha.
– Dlatego jesteś moją dziewczyną. Wcielenie klasy. – Zabrzęczała jego komórka; spojrzał na nią i odczytał wiadomość, marszcząc brwi. – A to dziwne.
– Co?
– Ja także muszę jechać do szpitala. Ale najpierw coś zabiorę. Chodzi o Jamiego. On też tam jest.

 
Wesprzyj nas