Autor bestsellerowego “Chłopca w pasiastej piżamie” po raz kolejny zaskakuje i wzrusza. Pierrot, wyrwany ze swej bezpiecznej rzeczywistości, trafia do rezydencji Hitlera. Jest rok 1935…


Chłopiec na szczycie góryGdy mały Pierrot zostaje sierotą, musi opuścić swój dom w Paryżu i rozpocząć nowe życie ze swoją ciotką Beatrix – służącą w zamożnej austriackiej rodzinie.

Jest rok 1935, a II wojna światowa zbliża się wielkimi krokami. Miejsce, do którego trafia chłopiec nie jest zwykłym domem, bowiem jest to Berghof, rezydencja Adolfa Hitlera.

Pierrot szybko zostaje wzięty pod skrzydła Hitlera i wrzucony do coraz bardziej niebezpieczny nowy świat: świat terroru, tajemnic i zdrady, z którego nigdy nie będzie w stanie uciec…

John Boyne – urodzony w Dublinie w 1971 roku irlandzki powieściopisarz, autor wielkiego bestselera „Chłopiec w pasiastej piżamie”, który oczarował czytelników na całym świecie i posłużył za kanwę popularnego filmu pod tym samym tytułem z Verą Farmigą w jednej z głównych ról. Boyne jest laureatem wielu prestiżowych nagród. Jego książki przetłumaczono dotychczas na 46 języków. W jego dorobku znajdziemy zarówno powieści dla dorosłych (jak np. „Spóźnione wyznania Tristana Sadlera”), jak również te napisane z myślą o dziecięcym czytelniku.

John Boyne
Chłopiec na szczycie góry
Przekład: Tomasz Misiak
Wydawnictwo Replika
Premiera: 14 marca 2017
 
 

Chłopiec na szczycie góry


Część 1

1936

Trzy czerwone plamy na chusteczce do nosa

Chociaż ojciec Pierrota Fischera nie zginął na Wielkiej Wojnie, tej pierwszej światowej, to jego matka Emilie zawsze utrzymywała, że właśnie wojna go zabiła.
Pierrot nie był jedynym w Paryżu siedmiolatkiem, który żył tylko z jednym z rodziców. Chłopiec siedzący przed nim w szkole nie widział swojej matki od czterech lat, odkąd uciekła z komiwojażerem handlującym encyklopediami. A klasowy osiłek, który przezywał Pierrota „Le Petit”, maluchem, bo był bardzo drobny, miał swój pokój u dziadków, nad ich sklepem z wyrobami tytoniowymi przy Avenue de la Motte-Piquet, gdzie spędzał większość czasu, zrzucając z okna wypełnione wodą balony na głowy przechodniów, a potem zapierając się, że nie miał z tym nic wspólnego.
Tylko z matką mieszkał na parterze w tym samym budynku co Pierrot, przy Avenue Charles-Floquet, jego najlepszy przyjaciel, Anszel Bronstein, którego ojciec utopił się dwa lata wcześniej podczas nieudanej próby przepłynięcia kanału La Manche.
Ponieważ urodzili się niemal równocześnie, gdyż dzieliły ich zaledwie tygodnie, Pierrot i Anszel wychowywali się, można powiedzieć, jak bracia bliźniacy, bo jedna z matek zajmowała się obydwoma, kiedy druga potrzebowała się zdrzemnąć. Jednak w odróżnieniu od wielu rodzonych braci, nigdy się nie kłócili. Anszel przyszedł na świat głuchy, więc chłopcy bardzo szybko opanowali język znaków migowych, dzięki któremu łatwo porozumiewali się i wyrażali wszystko, co chcieli powiedzieć, wykorzystując zręczne palce. Stworzyli nawet specjalne symbole dla każdego z nich i używali ich zamiast imion. Anszel określał Pierrota znakiem psa, ponieważ uważał, że jego przyjaciel jest po psiemu dobry i wierny, natomiast Pierrot Anszela znakiem lisa, jako najbystrzejszego chłopca w klasie, wedle powszechnej opinii.
Większość czasu spędzali razem, kopiąc piłkę na Polu Marsowym i czytając te same książki. Byli tak blisko zaprzyjaźnieni, że jedynemu tylko Pierrotowi Anszel pozwalał czytać opowiadania, jakie pisywał nocami w swoim pokoju. Nawet jego matka, madame Bronstein, nie wiedziała, że chce zostać pisarzem.
„To jest dobre” — oceniał potem Pierrot, trzepocąc palcami w powietrzu, kiedy już odłożył plik kartek. — „Podobała mi się historia o koniu i ten fragment, gdzie odkrywają złoto schowane w trumnie. Ale to już nie jest takie dobre, jak dla mnie” — kontynuował, odkładając drugi plik. — „A to dlatego, że masz okropny charakter pisma i nie dałem rady przeczytać w niektórych miejscach… No, a to tutaj…” — dodawał, machając trzecim plikiem jak flagą na paradzie. „To przecież w ogóle nie ma sensu. Na twoim miejscu wyrzuciłbym je do kosza”.
„Ono jest eksperymentalne” — wyjaśniał na migi Anszel, który nie miał nic przeciwko krytyce, ale czasami lubił brać w obronę te opowiadania, które jego przyjacielowi podobały się najmniej.
„Nie” — sygnalizował Pierrot, kręcąc głową. — „To po prostu nie ma sensu. Nigdy nie dawaj tego nikomu do przeczytania. Pomyślą, że zwariowałeś”.
Pierrotowi także podobał się pomysł spisywania rozmaitych historii, ale nigdy nie mógł wysiedzieć wystarczająco długo, by przelać słowa na kartkę. Zamiast tego siadał na krześle naprzeciwko przyjaciela i zaczynał mu wszystko opowiadać gestami, a Anszel patrzył uważnie, żeby później zanotować to dla niego.
„Znaczy, ja to napisałem?” — pytał na migi Pierrot, kiedy już dostał kartki i przeczytał wszystko, co na nich było.
„Ty nie, napisałem ja” — odpowiadał Anszel, kiwając głową. — „Ale to twoja historia”.
Emilie, matka Pierrota, rzadko mówiła coś więcej o jego ojcu, ale chłopiec wciąż o nim myślał. Wilhelm Fischer mieszkał z żoną i synem do momentu, kiedy w kilka miesięcy po czwartych urodzinach chłopca, latem 1933 roku, opuścił Paryż. Pierrot pamiętał ojca jako wysokiego mężczyznę, który umiał naśladować odgłosy wydawane przez konia i nosił chłopca na swoich szerokich ramionach, krocząc ulicami i przechodząc od czasu do czasu w galop, co zawsze wywoływało u Pierrota okrzyki radości. Wilhelm uczył syna niemieckiego, aby pamiętał o swoim pochodzeniu, a także robił, co mógł, aby pomóc mu w opanowaniu prostych piosenek, wygrywanych na pianinie, jednak Pierrot z góry wiedział, że nigdy nie będzie w tym tak dobry jak ojciec. Papa grał te ludowe melodie tak, że gościom łzy napływały do oczu, zwłaszcza wtedy, gdy równocześnie śpiewał swoim miękkim, ale pełnym mocy głosem o wspomnieniach i żalu. Wprawdzie zdolności muzyczne Pierrota były skromne, ale rekompensowały to jego zdolności do języków; bez jakichkolwiek problemów, płynnie przechodził od niemieckiego w rozmowie z ojcem do francuskiego w rozmowie z matką. Lubił też popisywać się przed gośćmi, wyśpiewując Marsyliankę po niemiecku, a Das Deutschland Lied po francusku, co jednak na niektórych słuchaczy nie działało najlepiej.
— Proszę, żebyś nigdy więcej tak nie robił, Pierrot — zapowiedziała mu Maman któregoś wieczoru, kiedy to popis wywołał lekki niesmak u zaproszonych sąsiadów. — Naucz się czegoś innego, jeśli chcesz występować. Żonglowania. Sztuczek magicznych. Stania na głowie. Czegoś, co nie będzie wymagało śpiewania po niemiecku.
— A co jest złego w niemieckim? — zapytał Pierrot.
— No właśnie, Emilie — odezwał się ze stojącego w kącie fotela Papa, który przesiedział na nim ten wieczór, pijąc zbyt wiele wina, co zawsze doprowadzało go do rozmyślań o niedobrych doświadczeniach, jakie go prześladowały. — Co jest złego w niemieckim?
— Nie masz już dość, Wilhelm? — rzuciła, opierając ręce mocno na biodrach i odwracając się do niego.
— Dość czego? Dość twoich przyjaciół, którzy obrażają mój kraj?
— Wcale nie obrażają — stwierdziła. — Tylko nie mogą zapomnieć wojny, to wszystko. Zwłaszcza ci, którzy stracili w okopach kogoś, kogo kochali.
— Ale to nie przeszkadza im przychodzić do mojego domu, jeść moje wiktuały i pić moje wino.
Wypowiedziawszy te słowa, Papa poczekał, aż Maman wyjdzie do kuchni, po czym przywołał Pierrota do siebie i objął go ramieniem.
— Pewnego dnia odbierzemy, co nasze — stwierdził, patrząc chłopcu prosto w oczy. — A kiedy to zrobimy, pamiętaj, po której jesteś stronie. Mogłeś się urodzić we Francji i możesz mieszkać w Paryżu, ale od początku do końca jesteś Niemcem, jak ja. Nie zapominaj o tym, Pierrot.

Czasami Papa budził się w środku nocy, jego krzyki niosły się w ciemnych i pustych korytarzach mieszkania, a D’Artagnan, piesek Pierrota, wyskakiwał przestraszony ze swego koszyka, gramolił mu się do łóżka i drżąc, przytulał się do niego. Chłopiec naciągał koc aż po uszy i słuchał przez cienkie ściany, jak Maman próbuje uspokoić Papę, tłumacząc mu stłumionym głosem, że nic złego się nie dzieje, że jest w domu ze swoją rodziną i że to był tylko zły sen.
— Ale to nie był sen — usłyszał kiedyś słowa ojca, wypowiedziane głosem drżącym z przerażenia. — To było gorsze niż sen. To było wspomnienie.
Niekiedy Pierrot budził się, aby pobiec do łazienki za potrzebą, i natrafiał na ojca, który siedział przy kuchennym stole, z głową na jego drewnianym blacie, tuż obok opróżnionej i przewróconej na bok butelki, i mamrotał coś sam do siebie. Ilekroć się tak zdarzało, chłopiec zbiegał na bosaka na dół i wyrzucał butelkę do podwórzowego kubła na śmieci, aby Maman nie znalazła jej następnego ranka. Zwykle, gdy wracał na górę, w kuchni nikogo już nie było, bo Papa zdążył dźwignąć się jakoś i odnaleźć powrotną drogę do łóżka.
Ani ojciec, ani syn nigdy nie wspominali o tym następnego dnia.
Pewnego razu jednak wszystko wyszło inaczej, bo Pierrot, zbiegając na dół, poślizgnął się na mokrych zewnętrznych schodach i przewrócił, wprawdzie nie tak pechowo, by zrobić sobie krzywdę, ale wystarczająco, by potłuc butelkę, którą trzymał, a kiedy wstawał, kawałek szkła wbił mu się w podeszwę lewej stopy. Krzywiąc się, wyciągnął go, ale wtedy cieniutka strużka krwi zaczęła mu się sączyć ze skaleczonego miejsca. Gdy przykuśtykał do mieszkania, aby poszukać bandaża, Papa ocknął się i stwierdził, że to jego wina.Po zdezynfekowaniu rany i starannym jej zabandażowaniu posadził chłopca przy sobie i przeprosił go za swoje opilstwo. Ocierając łzy, powiedział Pierrotowi, że bardzo go kocha, i obiecał, że nigdy już nie zrobi niczego takiego, co mogłoby znów narazić go na niebezpieczeństwo.
— Ja też cię kocham, Papo — powiedział Pierrot. — Ale najbardziej kocham cię wtedy, kiedy trzymasz mnie na ramionach i udajesz, że jesteś koniem. A nie lubię, kiedy przesiadujesz w fotelu i nie chcesz rozmawiać ze mną ani z Maman.
— Ja też nie lubię tych chwil — rzekł cicho Papa. — Ale czasami jest tak, jakby oplątała mnie czarna chmura, a ja nie jestem w stanie się z niej wydostać. Dlatego piję. To mi pomaga zapomnieć.
— Zapomnieć o czym?
— O wojnie. O tym, co widziałem. I o tym, co robiłem — dodał ojciec szeptem, przymknąwszy oczy.
Pierrot przełknął ślinę i niemal z lękiem wykrztusił pytanie:
— A co robiłeś?
Papa smutno uśmiechnął się do niego.
— Cokolwiek robiłem, robiłem to dla mojego kraju — stwierdził. — Potrafisz to zrozumieć, prawda?
— Potrafię, Papo — przytaknął Pierrot, który wprawdzie nie był pewien, co ojciec ma na myśli, ale miał wrażenie, że w ten sposób dowodzi, jaki jest dzielny. — Też zostanę żołnierzem, jeśli to sprawi, że będziesz ze mnie dumny.
Papa spojrzał na syna i położył mu rękę na ramieniu.
— Daj mi tylko pewność, że staniesz po właściwej stronie — powiedział.
Potem przez kilka tygodni nie pił. Ale w końcu zaczął, tak samo nagle, jak przestał, bo czarna chmura znowu go oplątała.

Papa pracował jako kelner w pobliskiej restauracji, znikał z domu około dziesiątej rano, przychodził o trzeciej, aby o szóstej znowu wyjść do pracy, na wieczorną zmianę. Pewnego razu wrócił w złym nastroju i stwierdził, że ktoś, kogo nazywano Papa Joffre, był w restauracji na obiedzie i siedział przy jednym z jego stolików; on zaś wzbraniał się przed obsłużeniem go, dopóki pracodawca, monsieur Abrahams, nie powiedział mu, że jeśli tego nie zrobi, to może iść do domu i więcej nie wracać.
— Kto to jest ten Papa Joffre? — zapytał Pierrot, który nigdy wcześniej o takiej osobie nie słyszał.
— On był wielkim generałem podczas wojny — odpowiedziała mu Maman, wyciągając z koszyka stertę świeżo upranej odzieży i kładąc ją przy desce do prasowania. — Bohaterem dla naszego narodu.
— Dla twojego narodu — rzekł z naciskiem Papa.
— Pamiętaj, że ożeniłeś się z Francuzką — rzuciła zdenerwowana Maman.
— Bo ją kochałem — odparł Papa. — Pierrot, czy ja ci kiedyś opowiadałem o tym, jak zobaczyłem twoją matkę po raz pierwszy? To było kilka lat po zakończeniu Wielkiej Wojny, umówiłem się na spotkanie z moją siostrą Beatrix podczas jej przerwy obiadowej i kiedy przyszedłem do domu towarowego, gdzie pracowała, akurat rozmawiała z jedną z nowych ekspedientek, z takim onieśmielonym stworzeniem, dopiero co przyjętym w tym tygodniu. Wystarczyło, że tylko raz na nią spojrzałem i od razu wiedziałem, że to jest dziewczyna, z którą się ożenię.
Pierrot uśmiechnął się, bo uwielbiał, gdy jego ojciec opowiadał takie historie.
— Otworzyłem usta, żeby się odezwać, ale żadnego słowa jakoś nie mogłem znaleźć. Było tak, jakby mój mózg po prostu przysnął. No, to stałem tam, gapiąc się, ale nic nie mówiąc.
— Pomyślałam, że coś z nim jest nie tak — stwierdziła Maman, uśmiechając się do wspomnień.
— Beatrix musiała szarpnąć mnie za ramię, żebym oprzytomniał — rzekł Papa, śmiejąc się ze swojej własnej głupoty.
— Gdyby nie ona, nigdy nie zgodziłabym się wtedy z tobą wyjść — dodała Maman. — Powiedziała mi, żebym dała ci szansę. Że nie jesteś takim tumanem, na jakiego wyglądasz.
— Dlaczego nigdy nie spotykamy się z ciocią Beatrix? — zapytał Pierrot, który słyszał parę razy imię siostry ojca, ale nigdy jej nie widział, bo nie odwiedzała ich ani nawet nie przysyłała listów.
— Bo nie — uciął krótko Papa, już bez cienia uśmiechu.
— Ale dlaczego nie?
— Zostaw to, Pierrot — mruknął ojciec.
— Tak, zostaw to, Pierrot — powtórzyła jego słowa Maman, również pochmurniejąc. — Bo właśnie tak robimy w tym domu. Odpychamy ludzi, których kochamy, nie rozmawiamy o rzeczach, które są ważne, i nie pozwalamy nikomu nam pomóc.
I w ten sposób było po radosnej rozmowie.
— On żre jak świnia — odezwał się kilka minut później Papa, kucając i spoglądając Pierrotowi w oczy, wyginając palce tak, by udawały pazury. — Znaczy ten Papa Joffre. Jak szczur, który rozgryza pałkę kukurydzy.

Nie było tygodnia, aby Papa nie narzekał na to, że pensję ma marną, że pracodawcy, państwo Abrahams, nim pomiatają, i że paryżanie coraz bardziej skąpią napiwków.
— Właśnie przez to nigdy nie mamy pieniędzy — biadolił. — Takie straszne z nich sknery. Zwłaszcza Żydzi, ci są najgorsi. A stale przychodzą, bo mówią, że madame Abrahams przyrządza najlepiej w całej Europie Zachodniej gefilte fisz — karpia po żydowsku, i latkes — żydowskie placki ziemniaczane.
— Anszel jest Żydem — powiedział cicho Pierrot, który często widywał, jak jego przyjaciel wychodzi z matką do synagogi.
— Anszel jest jednym z tych dobrych — mruknął Papa. — Jak to się mówi, w każdej skrzynce dobrych jabłek znajdzie się jedno zgniłe. I odwrotnie, jedno dobre…
— Nigdy nie mieliśmy pieniędzy — przerwała mu Maman — bo ty wydajesz większość tego, co zarabiasz, na wino. No i nie powinieneś mówić w taki sposób o naszych sąsiadach. Pamiętasz, jak…
— Ty myślisz, że ja to kupiłem? — wtrącił pytanie, biorąc butelkę i obracając ją tak, żeby pokazać etykietę, tę samą, jaką miało wino serwowane w restauracji. — Ta twoja matka bywa czasami strasznie naiwna — dodał po niemiecku, zwracając się do Pierrota.
Pomimo wszystko Pierrot uwielbiał spędzać czas z ojcem. Raz w miesiącu wybierali się razem do Ogrodów Tuileries, gdzie Papa potrafił nazwać każde z drzew i innych roślin posadzonych wzdłuż alejek, a także wyjaśnić, jak się zmieniają z upływem pór roku. Przy okazji powiedział mu kiedyś, że jego rodzice byli zamiłowanymi ogrodnikami i w ogóle uwielbiali uprawiać ziemię.
— Ale oczywiście wszystko stracili — dodał. — Odebrano im gospodarstwo. Cała ich ciężka praca poszła na marne. Nigdy się potem nie pozbierali.
W drodze powrotnej do domu Papa kupował lody u ulicznego sprzedawcy i kiedy Pierrotowi zdarzało się swojego upuścić, oddawał mu własną porcję.
O takich rzeczach Pierrot starał się pamiętać, ilekroć w domu pojawiały się problemy. Jak kilka tygodni później, kiedy w ich saloniku doszło do kłótni, bo zaproszeni sąsiedzi — nie ci, którym przeszkadzało, że Pierrot śpiewa Marsyliankę po niemiecku, tylko inni — zaczęli dyskutować o polityce. Rozprawiano coraz głośniej, wyciągano stare pretensje… A kiedy goście wyszli, rodzice wszczęli straszną kłótnię.
— Żebyś ty w końcu przestał pić — wykrzykiwała Maman. — Po alkoholu wygadujesz okropne rzeczy. Nie widzisz, jak bardzo denerwujesz ludzi?
— Piję, żeby zapomnieć — huknął Papa. — Ty nie widziałaś tego, co ja. Ty nie masz w głowie tych wszystkich obrazów, na okrągło, dzień i noc.
— Przecież to było tak dawno temu — odezwała się ciszej, podchodząc do niego i wyciągając ku niemu ręce, aby ująć go za ramiona. — Ja wiem, jak bardzo cię to wszystko boli, ale proszę cię, Wilhelm, ty pomyśl, czy nie dlatego, że bronisz się przed rozsądną rozmową na ten temat. Może gdybyś podzielił się tym swoim bólem ze mną…
Emilie nie dokończyła zdania, ponieważ w tym momencie Wilhelm zrobił coś bardzo złego; coś, co zrobił po raz pierwszy kilka miesięcy wcześniej, a potem zaklinał się, że nie pozwoli sobie na to nigdy więcej, ale kilkakrotnie od tamtego czasu łamał przyrzeczenie. Mimo wszystko matka Pierrota zawsze zdobywała się na to, żeby jakoś wytłumaczyć, usprawiedliwić postępki ojca, zwłaszcza gdy odnajdywała syna w jego pokoju, skulonego, zapłakanego z powodu przerażających scen, jakich był świadkiem.
— Nie powinieneś go obwiniać — powiedziała teraz.
— Ale on zrobił ci krzywdę — szepnął Pierrot, spoglądając na nią oczyma pełnymi łez.
D’Artagnan zerkał z łóżka, gdzie znalazł sobie miejsce, to na nią, to na niego, aż w końcu zeskoczył i przylgnął do chłopca, wtykając mu nos pod ramię; ten mały piesek zawsze wiedział, kiedy jego mały pan jest zrozpaczony i potrzebuje pociechy.
— On jest chory — stwierdziła Emilie, kryjąc twarz w dłoniach. — A jeśli ktoś, kogo kochamy, choruje, to naszym zadaniem jest pomóc mu wydobrzeć. Jeśli nam na to pozwoli. Ale jeśli nie…
Matka na chwilę umilkła, a zanim znowu się odezwała, wzięła głęboki oddech.
— Pierrot — powiedziała w końcu. — A jak ty byś się czuł, gdybyśmy stąd odeszli?
— Wszyscy?
Pokręciła przecząco głową i powiedziała:
— Nie. Tylko ty i ja.
— A co z Papą?
Maman westchnęła ciężko, a Pierrot zobaczył, jak łzy napływają jej do oczu.
— Wiem tylko — wykrztusiła — że dalej nie może być tak, jak jest.

 
Wesprzyj nas