“Norma” to mistrzowskie połączenie realizmu magicznego, feministycznego manifestu i mrożącego krew w żyłach thrillera.
Kiedy jej matka ginie pod kołami pociągu, Norma przeczuwa, że nie był to zwykły wypadek. Choć z trudem porusza się w labiryncie kłamstw i mistyfikacji, z każdym krokiem odkrywa przerażającą prawdę.
Czy jej też zagraża niebezpieczeństwo? Czy jak jej poprzedniczki trafi do piekła kobiet? Czy czeka ją los gorszy niż śmierć?
“Norma” to mistrzowskie połączenie realizmu magicznego, feministycznego manifestu i mrożącego krew w żyłach thrillera.
Z powieści wyłania się obraz rzeczywistości pozornie odległej, ale niepokojąco znajomej.
Sofi Oksanen – bezlitośnie demaskuje mroczną stronę rzeczywistości. Bestsellerowa, wielokrotnie nagradzana autorka z Finlandii nazywana jest literackim fenomenem swojego pokolenia. Jej książki przetłumaczono na ponad pięćdziesiąt języków.
Norma
Przekład: Katarzyna Aniszewska
Wydawnictwo Znak
Premiera: 4 kwietnia 2018
Norma
Jeśli wszystko pójdzie dobrze, w sierpniu będziemy mogły skupić się na dobrym jedzeniu, śnie, leczeniu i wypoczynku. Wzniesiemy toast za twoją przyszłość, która da ci wszystko, o czym dotąd nie odważyłaś się marzyć. Zrobię to, co do mnie należy, a cena, jaką zapłacę za twoje nowe życie, nie wzbudzi we mnie najmniejszego żalu.
Po pogrzebie nic już nie będzie takie samo, choć Norma jeszcze próbowała udawać, że to możliwe, kiedy maszerując w ogonie gości na cmentarzu, nagle zwolniła i niepostrzeżenie skręciła w stronę bramy wyjściowej. Mama nie miałaby jej za złe, że zamówiła już taksówkę – a nic innego nie miało dla Normy znaczenia. Obcy krewni, spadkowe intrygi, losy gospodarstwa Naakka, o które ktoś prędzej czy później zapyta nad pierożkami karelskimi i kanapkowym tortem, pomiędzy jednym a drugim komentarzem babci, przebijającym się zza postrzępionej zasłony jej pamięci. Zostawi tę farsę za sobą, spróbuje wrócić do rzeczywistości, spojrzy śmierci i wszystkim jej skutkom prosto w oczy; przestanie unikać miejsc, które przypominają jej o mamie. Już nie będzie się spóźniać do pracy, nie będzie jeździła taksówką, zamiast korzystać z metra, nie będzie wybuchać płaczem, gdy czesząc rano włosy, wyrwie sobie kosmyk żelaznym grzebykiem. Nie będzie zapominać o jedzeniu ani o piciu i nie pozwoli, żeby zwykłe życie, które razem z mamą tak mozolnie dla niej budowały, rozpadło się raz na zawsze. Jutro rano przygotuje się do pracy tak samo jak zawsze: usunie kłaczki ze zmechaconych pleców koszuli, spakuje do torby olejek do ujarzmiania loków, diazepam i postafen dla ukojenia umysłu i ciała; do tego dorzuci podróżną butelkę lakieru Elnett – pachnie jak normalny dzień w pracy, używają go kobiety, które wszystko mają poukładane, a właśnie taką kobietą miała zamiar być. Uzbroiwszy się na nadchodzący dzień, podąży na stację metra w Sörnäinen, wtopi się w zbitą masę ludzi, a ruchome schody zwiozą ją na sam peron, skąd skieruje się w stronę wlotu do tunelu, tak jak każdego innego dnia. Prąd powietrza zatrzepocze rąbkami ubrań, ludzie będą przeglądać telefony i darmowe gazety i nikt z nich nie pomyśli nawet o tragedii, do której doszło dokładnie w tym miejscu; nikt oprócz niej. Przygotuje się na spotkanie z dniem, na nerwową atmosferę, która panuje w pracy już od miesięcy, odkąd zaczęły się zwolnienia. I zrozumie, że nic innego w jej życiu się nie zatrzymało – nic poza biciem serca jej mamy.
Taksówka nie przyjeżdżała. Norma oparła się o ogrodzenie, czując, jak ulga rozpływa się po jej ciele w bańce ze skopolaminy i benzodiazepinu. Przeżyła pogrzeb. W żadnych kondolencjach nie wyczuła kłamstwa, w niczyich serdecznych słowach nie wyczytała hipokryzji. Nie zemdlała, nie zwymiotowała, nie wpadła w panikę – choć niektórzy podeszli blisko, żeby ją objąć. Zachowała się jak wzorowa córka. W końcu była gotowa, żeby zdjąć ciemne okulary, które w upale zsuwały się ze spoconego nosa. Ale kiedy wpychała je do torebki, nieznany mężczyzna podszedł złożyć jej kondolencje.
Norma z powrotem założyła okulary. Nie tęskniła za towarzystwem.
– Wydaje mi się, że inni już tam poszli.
Skinęła głową w stronę restauracji, gdzie miała się zacząć stypa, i nasunęła kapelusz mocniej na twarz. Mężczyzna nie odszedł, wyciągnął do niej rękę. Norma odwróciła się, nie odpowiadając na pozdrowienie; nie miała najmniejszej ochoty spędzać czasu z obcymi ludźmi. Mężczyzna się nie zniechęcił i jeszcze raz podał jej dłoń.
– Dyrektor Lambert – przedstawił się. – Max Lambert.
Jeden ze starych znajomych mamy.
– Nie pamiętam, żeby o panu wspomniała.
– A czy pani mówiła mamie o wszystkich swoich znajomych? – zaśmiał się. – Minęło już wiele lat. W młodości przeżyliśmy z Anitą całkiem sporo przygód.
Wyrwała dłoń z uścisku. Dalej czuła na palcach jego dotyk, jak pieczęć, którą ktoś odcisnął na jej skórze, nie pytając o pozwolenie. Jakby tego było mało, mężczyzna mówił o mamie w czasie przeszłym. Co za zniewaga. Norma wciąż nie była na to gotowa, a on wcale nie wyglądał na żadnego przyjaciela. Norma i Anita Ross trzymały się na uboczu, praca ograniczała ich życie towarzyskie. Obie świetnie znały wąskie kręgi swoich znajomych. Ten mężczyzna nie należał do żadnego z nich.
Miał zaczesane do tyłu włosy; wiek nie wpłynął szczególnie na ich kondycję – czego nie można było powiedzieć o skórze. Wyżłobione przez ostre słońce zmarszczki, worki pod oczami, uginające się pod ciężarem długo i sumiennie spożywanego alkoholu, popękane naczynka, których nawet opalenizna nie była w stanie zakryć. Na spoconych skroniach wciąż dało się wyczuć wczorajsze piwo. Również garnitur mężczyzny nosił ślady poprzedniego dnia, był odkształcony w kolanach, źle leżał i kłócił się ze spokojem iglastych drzew – mimo że był, zgodnie ze zwyczajem, czarny, materiał wyglądał na drogi, a mężczyzna wypowiadał się uprzejmie. Czuć było od niego wodę kolońską Kouros, świeżą – nie taką, która nietknięta, leżała przez lata na półce – i fryzjerski szampon do włosów. Na tym Norma zakończyła analizę. Nos miała zatkany przez leki i smutki, a przyklejone za uszami plastry przeciw nudnościom miarowo pompowały do jej żył skopolaminę – nie była w stanie rozszyfrować mężczyzny dokładniej. Gdy zauważyła, że kosmyk włosów, który wysunął się jej z kucyka, zaczyna kręcić się wokół własnej osi, zalała ją fala przerażenia. Sprawdziła w telefonie godzinę – taksówka powinna już tutaj być. Mężczyzna wyciągnął z kieszeni lustrzane okulary przeciwsłoneczne i włożył je na nos.
– Czy mógłbym zaproponować, że panią podwiozę?
– Nie, dziękuję. Moja taksówka zaraz tu będzie.
Mężczyzna wybuchnął śmiechem podstarzałego kobieciarza i przysunął się tak blisko, że omal nie dotknął jej w bok. Coś w jego głosie skojarzyło się jej z gwarem turystów; zawsze wybijają się z niego dowcipne uwagi jakiegoś błazna, głośne, wyraziste anegdoty, z których towarzystwo śmieje się, jeszcze zanim usłyszy puentę.
– Niech pani jak najszybciej się ze mną skontaktuje. Załatwimy wszystkie nieprzyjemne sprawy i będzie pani mogła wrócić do normalnego życia.
Mężczyzna wyjął kartonik z wizytownika – ciemne plamy na jego powierzchni sugerowały, że jest srebrny – i wcisnął go Normie do ręki. Złoty łańcuch wokół jego nadgarstka zabłysnął w słońcu. Na pewno wygrał ten wizytownik w karty albo ukradł. Norma zaczęła snuć w myślach filmowe scenariusze: mężczyzna nie mógł być jej prawdziwym ojcem – był nim Reijo Ross – a mama przecież nie zapomniałaby jej wspomnieć o swoim rodzeństwie, z którym była zwaśniona. Facet pomylił pogrzeby.
Margit zadzwoniła, kiedy taksówka już dojeżdżała do Kallio. Norma odebrała po szóstym sygnale. Ciągle trzymała na kolanach wizytówkę Lamberta i zaginała jej rogi. Ciotka zaczęła ją namawiać, żeby przyjechała z powrotem. Karton, z którego zrobiono wizytówkę, był drogi i giętki, kremowy, z wytłoczonymi na złoto literami. Brakowało tytułu i adresu mężczyzny. Nie zastanawiając się, Norma zapytała ciotkę, czy Max Lambert przyszedł na stypę.
Imię i nazwisko nic jej nie mówiły. Norma miała rację, mężczyzna przyszedł na zły pogrzeb. Już miała otworzyć okno i rzucić wizytówkę na wiatr.
– Czekaj, masz na myśli byłego męża Heleny? – zapytała Margit.
Norma zaniemówiła. Za bardzo znieczuliła się przed pogrzebem. To dlatego nie była w stanie powiązać ze sobą faktów: najlepsza przyjaciółka mamy miała na nazwisko tak samo jak tamten mężczyzna, który właśnie się jej przedstawił.
– Tylko co Max Lambert robiłby na pogrzebie Anity Ross? – zapytała Margit. – Zupełnie nie do pomyślenia.
– Myślę, że właśnie go spotkałam. Jest tam?
– Nie.
– Może przyszedł w imieniu Heleny?
– Nie pamiętasz już, w jakich okolicznościach się rozstali? Mama nigdy nie chciałaby go na swoim pogrzebie.
W tle słychać było spokojny głos księdza i brzęk talerzy. Gdy Margit po raz pierwszy usłyszała imię Lamberta, w jej słowach dało się wyczuć gorycz – teraz było już słychać, że jest zmartwiona. Mówiła o Helenie z szacunkiem, tak jakby mama mogła jeszcze usłyszeć jej słowa. Na tę chwilę, w tej rozmowie – mama znów żyła. Nikt inny nie mówił o Helenie tak samo jak ona.
– Z tamtych lat zostało dwoje dobrych dzieci, poza tym były przepełnione cierpieniem. Pomyśl tylko, jak Helena skończyła.
Margit coś przełknęła, zadzwoniło szkło.
– Zapomnij o całej sprawie, to na pewno nie był on.
Mąż szalonej Heleny. Mama nie mogła znieść obrzucania przyjaciółki wyzwiskami i prawie nie opowiadała Normie o ich spotkaniach. W ostatnim roku zaczęła odwiedzać Kuopio coraz częściej i Norma stwierdziła, że Helena musi się mieć albo lepiej, albo gorzej. Nigdy o nią nie wypytywała. Szpitale zawsze przywodziły jej na myśl losy wszystkich odmieńców – a o nich słyszała już od mamy wystarczająco dużo; nie dawały jej spokoju. Sama nie znała Heleny, ledwo ją pamiętała. Dopiero teraz zrozumiała, że nie zapytała Margit, czy Helenę powiadomiono o śmierci mamy i czy była wystarczająco świadoma, by pojąć, co to oznacza.
– Przez tych znajomych były same kłopoty.
– Znajomych, jakich znajomych?
Margit znowu zaczęła się rozgadywać, ale diazepam spowalniał układanie słów w całość i wypełnił jej usta watą. Norma zaczęła się zastanawiać, czy ciotka w ogóle byłaby w stanie rozpoznać Lamberta. Mężczyzna wyjechał do Szwecji razem z Reijo parędziesiąt lat temu, później nikt we wsi Naakka już nigdy ich nie widział. Nie wrócili nawet na pogrzeby własnych rodziców.
– Mówisz o Reijo? Jest tam z wami ktoś z jego rodziny? Może Lambert z kimś przyjechał.
– Rodzina Rossów? Nie żartuj. Przeszłość to przeszłość, nie ma sensu do niej wracać.
Ciocia miała pewnie rację, mama powiedziałaby to samo. Wolałaby zatrzymać tamtych znajomych tam, gdzie ich miejsce, w przeszłości. Ale jeśli nikt nie kontaktował się ani z Reijo, starym przyjacielem Lamberta, ani z Heleną – kto powiadomił Lamberta o wypadku? Norma nie pamiętała już, co napisano w nekrologu, czy w ogóle była tam wzmianka o pogrzebie. Margit i to wzięła na siebie. O mamie pisano wprawdzie w gazetach, ale zawsze anonimowo: Kobieta zginęła pod kołami metra na stacji Sörnäinen. Zdaniem policji nie ma przesłanek, by mówić o zbrodni.
Norma wycisnęła z blistra kolejną tabletkę i wrzuciła wizytówkę do torebki. Zadzwoniła na infolinię. Powiedziano jej, że mężczyzna albo zastrzegł swój numer, albo korzysta z karty pre-paid; adres też się nie znalazł. Mama wiedziałaby, co robić bez względu na to, czy to był jej znajomy, czy nie – zawsze znajdowała wyjście z każdej sytuacji. Choć plastikowa, energiczna muzyka w radiu w ogóle nie pasowała do tego dnia, Norma poprosiła kierowcę, żeby podgłośnił. Może zagłuszy jej katar. Jej bezradność. Na karku miała już prawie trzydzieści lat, a dotąd to mama rozwiązywała większość jej pokręconych problemów.
Nie pozwoliłaby, żeby Normę męczyli podejrzani dyrektorzy, przez których włosy jeżyły się na głowie.
Marion spojrzała na Alvara, ten ledwo zauważalnie kiwnął głową. Dziewczyny nie było na stypie. Lamberta też nie. W myślach Marion zadecydowała, że chce porozmawiać z Normą jako pierwsza.
– Więcej kawy?
Pytanie zadała kobieta po pięćdziesiątce. Wyglądała na lekko zdezorientowaną. Jej twarz zastygła w ostrożnym uśmiechu, który nie zniknął nawet, kiedy weszła przez pomyłkę do męskiej toalety i zderzyła się z drzwiami.
– Piękna ceremonia. Właśnie takiej życzyłaby sobie Anita.
Dla dobra misji Alvar sięgnął po swój najprzyjaźniejszy ton. Zachowywał się, jakby byli starymi znajomymi Anity, wierząc, że kobieta nie odważy się zapytać o szczegóły – a raczej w duchu przeklnie własną dziurawą pamięć.
– Nie do końca wiedzieliśmy, jak to zorganizować – powiedziała. – W zakładzie pogrzebowym powiedzieli nam, że w podobnych przypadkach rodziny zwykle decydują się na kremację. Ale my uznaliśmy, że standardowy pogrzeb będzie lepszy, ze względu na moją mamę. Źle by się czuła, gdybyśmy odeszli od tradycji.
Siostra. To była Margit, siostra Anity. Na cmentarzu stała przy jej matce. Elli Naakka była kruchą, nieobecną istotą – dokładnie tak, jak opowiadała Anita. Kiedy ksiądz posypał trumnę ziemią, a kołysząca się w ramionach matki Margit wybuchła płaczem, staruszka wyraźnie się spłoszyła. Poklepała ją po ręce, jak gdyby pocieszała daleką znajomą. Nie rozpoznawała córki, nie rozumiała, że właśnie chowa drugą. Marion czuła się dzięki temu bezpieczniej; miała jednak nadzieję, że staruszka zrozumie, jaka to uroczystość. Chciała zobaczyć jej łzy.
Alvar położył dłoń na ramieniu Margit i wziął od niej dzbanek z kawą.
– Może pomogę. Bardzo taktownie rozwiązała pani kwestię pogrzebu.
– Oczywiście nie mówiliśmy matce, co się naprawdę stało. Kiedy będziecie z nią rozmawiać, nie zdziwcie się, jeśli wspomni o wylewie – ostrzegła Margit. – Pewnie jesteście znajomymi Anity z poczty?
Marion podała bratu do napełnienia filiżankę, grała na zwłokę – ale Alvar już zdążył odpowiedzieć twierdząco. Najwyraźniej Anita nie powiedziała siostrze o swoim zwolnieniu ani o nowej pracy w Magii Włosów. Nic dziwnego, ludzie wstydzą się przyznać, że stracili pracę, nawet w dzisiejszych czasach. Anita na pewno nie chciała się tłumaczyć temu towarzystwu ze swoich nowych planów. W przemowach między posiłkami ludzie wspominali wakacje w Naakka i nudzili o innych nieistotnych głupotach. Te słowa nie miały wiele wspólnego z prawdziwym życiem Anity. Marion czuła, jak coraz mocniej pali ją gniew. Ludzie, którzy nie znali Anity, nie powinni jej odprowadzać do grobu. Ona sama by tego nie zniosła. Chciałaby, żeby goście pili wino i tańczyli do piosenek Abby, chciałaby, żeby zamiast Lamberta przyjechała Helena. Kiedy ksiądz przemawiał nad grobem, Lambert szepnął Marion do ucha: „Niepotrzebnie się martwiliście, czy wszystko dobrze pójdzie”. Nikt nawet nie wspomniał o Helenie, nikt nie pamiętał Lamberta, a już tym bardziej Marion czy Alvara. Czas zrobił swoje.
– Nawet się nie domyślałam, że Anita chowała w sobie coś takiego – mówiła dalej Margit.
– Depresja bywa podstępna – przyznał Alvar.
– Wy też niczego nie zauważyliście?
– Może była ostatnio trochę wycofana – odparł Alvar, po czym spojrzał na Marion, szukając potwierdzenia.
Powinna coś powiedzieć, ale nie była w stanie. Spróbowała wyłowić z kieszeni chusteczkę do nosa, ale wszystkie, jakie znalazła, były już brudne. Alvar podał jej serwetkę. Marion otarła nią oczy.
– Anita nigdy nie była towarzyska – ciągnęła Margit. – Mimo wszystko powinnam była częściej dzwonić, wypytywać, co u niej słychać, choćby i na siłę.
– Jak znosi to Norma? – zapytał Alvar. – Jej jest na pewno najtrudniej.
– Norma wdała się w matkę, wszystko chce trzymać w sobie.
– Jeśli możemy jakkolwiek pomóc…
– Dziękuję, będę pamiętać. Chętnie porozmawiałabym czasem z jej znajomymi z pracy, chociaż wydaje mi się, że nikogo nie rozpoznaję – odparła Margit i dodała, że dzwoniła na pocztową centralę poprosić, żeby powiadomiono wszystkich o pogrzebie Anity, ale kobieta, z którą rozmawiała, nie wiedziała nawet, o kim mowa.
– Na poczcie często zmienia się personel – Alvar wyjaśnił przepraszającym tonem.
Rozmowa robiła się coraz trudniejsza do zniesienia, brat powinien już skończyć z tymi bajkami. Marion powoli odsunęła się na bok, a Alvar subtelnie kiwnął w jej stronę głową, wracając do nalewania kawy. Margit zapomniała o szukaniu znajomych Anity już przy drugim gościu, który poprosił o dolewkę. Dzbanek do kawy okazał się genialnym posunięciem, Alvar mógł teraz swobodnie przyjrzeć się wszystkim gościom.
Męska część rodu wciąż trzymała się w kupie – tak samo jak wcześniej, na cmentarzu – nieprzyzwyczajona do sztywnych garniturów, z rękami skrzyżowanymi za plecami. Lambert robił to samo. Nabożny męski gest. Nie pasował do Lamberta, a już szczególnie nie na pogrzebie Anity, biło od niego obłudą. Kiedy Marion krążyła wśród gości, przelatywały jej obok uszu wyrazy zdumienia i doznanego szoku, żalu, że nikt niczego nie zauważył. Zupełnie jakby ktoś mógł – większość z nich nie widziała Anity od czasu, gdy przeprowadziła się do Helsinek. Marion nie rozumiała, dlaczego ci ludzie w ogóle tu przyszli. Może chcieli zrzucić z siebie poczucie winy, że zerwali kontakty, może chcieli poplotkować z wieśniakami o tragedii, która dotknęła rodzinę Naakka. Reakcje ludzi na brutalne śmierci były zawsze takie same, pełne hipokryzji i ciekawości; później szeptano o nich po kątach jeszcze przez dziesiątki lat – szczególnie jeśli nie dało się ich wyjaśnić logiką, tylko jej brakiem. Marion nawiąże jeszcze kontakt z dziewczyną. Miała dość tej farsy, musiała wyjść.