Martín Caparrós w książce “Księżyc. Od nowiu do nowiu” okazuje się reporterem w najwyższej formie. Podobnie jak w głośnym “Głodzie” także w tej książce poszerza granice gatunku, podróżując śladami wykluczenia, biedy i cierpienia.


Księżyc. Od nowiu do nowiuMartín Caparrós na zlecenie Organizacji Narodów Zjednoczonych ma w krótkim czasie odwiedzić kilkanaście miejsc na świecie.

W każdym z nich spotyka się z ludźmi naznaczonymi migracją. To ofiary wykluczenia i wojen. Zadaniem argentyńskiego dziennikarza jest spisanie przeprowadzonych rozmów i nadanie im formy obiektywnych reportaży.

Coś jednak każe reporterowi postępować niezgodnie z narzuconymi odgórnie instrukcjami…

***

Kiszyniów w Mołdawii. Natalia przeszła piekło. Jej mąż sprzedał ją albańskim handlarzom żywym towarem. Trafiła do domu publicznego w Libanie. Udało jej się uciec, teraz próbuje zapomnieć.

Monrovia w Liberii. Richard jako jedyny ocalały członek rodziny nie otrzymał amerykańskiej wizy, marzy o tym, aby uciec z kraju, w którym przeżył kilka wojen domowych. Widział, jak rebelianci zabijali bliskie mu osoby i wypijali ich krew.

Amsterdam. Jadiya jest Holenderką urodzoną w rodzinie marokańskich imigrantów. Ma dwie ojczyzny, ale żadna z nich nie chce jej w pełni zaakceptować.

***

Martín Caparrós w “Księżycu…” okazuje się reporterem w najwyższej formie. Podobnie jak w głośnym “Głodzie” także w tej książce poszerza granice gatunku. Argentyńczyk opowiada historie spotkanych ludzi i miejsc, a jednocześnie zastanawia się nad sobą.

Czy on – człowiek Zachodu – kiedykolwiek zrozumie, co to znaczy być wykluczonym? Jak zachować się w obliczu takiego cierpienia? I dlaczego pod jednym księżycem dzieją się tak nieprawdopodobne rzeczy?

Wstrząsająca – i jak zawsze w przypadku Caparrósa – bardzo potrzebna książka.

Martín Caparrós (ur. 1957) – argentyński dziennikarz i pisarz. Pracował w radiu, telewizji i prasie. Od lat stale podróżuje. Jest autorem ponad dwudziestu książek tłumaczonych na wiele języków. Mieszkał w Paryżu, gdzie studiował historię, Madrycie i Nowym Jorku. Tłumaczył również dzieła Woltera, Szekspira, Queveda.

Martín Caparrós
Księżyc. Od nowiu do nowiu
Przekład: Marta Szafrańska-Brandt
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 4 kwietnia 2018
 
 

Księżyc. Od nowiu do nowiu


2. Kiszyniów

Wczoraj jadłem na kolację foie gras i było to w Paryżu. Dziś wieczorem polentę z serem w Kiszyniowie, stolicy Mołdawii. Te przeskoki mają w sobie coś wyjątkowo moim zdaniem atrakcyjnego.

Kiszyniów jest dla mnie obrazem prowincjonalnego miasta rosyjskiego po upadku komunizmu. Wielkie blokowiska, charakterystyczne ponure sklepy, hotel oświetlony słabymi żarówkami, kilka kwartałów w centrum pokazujących tanią ostentację, czasem niemiecki samochód. Ulice są białe od śniegu, jest czternaście stopni poniżej zera, świeci księżyc; dziś dzienniki potwierdziłyby, że to pełnia. W tych kwartałach kobiety mocno się malują – malują się mocno – i noszą szpilki. Mężczyźni mają swetry w paski, według mody, która minęła i nie zaistniała, albo jasne krawaty do czarnych koszul. Kobiety są ładne, w taki sposób, w jaki są ładne tylko kobiety wulgarne: z pewnym – mocno wymalowanym – ładunkiem przemocy.

Kto przeprowadzi kiedyś badanie porównawcze: bezguście kapitalistyczne kontra bezguście socjalistyczne? kto podejmie się interpretacji pstrokatego Wieku Świateł?
Możliwe tropy: socjalizm był skierowany ku przyszłości, a żaden środek estetyczny nie jest bardziej narażony na przejście do kategorii démodé niż wizja futurystyczna. Bezguście socjalistyczne bierze się często z chęci obdarzenia tą nowoczesnością wszystkich – nowoczesnością zwulgaryzowaną, produkowaną masowo. Niemniej jest to bezguście w ogromnej mierze ascetyczne. Kapitalizm wnosi ze sobą przede wszystkim błyskotki, ponieważ nie ma żadnych zahamowań moralnych wobec luksusu czy idei luksusu jako formy życia. Kapitalizm – i na tym polega jego zwycięstwo nad systemem sowieckim – to jeden z niewielu przypadków w historii, kiedy rzeczywistość daje więcej niż obietnica, kiedy teraźniejszość prześcignęła przyszłość.

Albo raczej – z tym ładunkiem przemocy, jaki noszą w sobie kobiety, gdy wiedzą, że nie są dla ciebie.

W restauracji w stylu starej Rosji, w Kiszyniowie, obsługuje mnie kelnerka blondynka, z pryszczami na twarzy, o iksowatych nogach sfatygowanej tancerki, która potrafi nalać wina do kieliszka i czekać na werdykt, z butelką trzymaną jak niemowlę, ze spuszczonym wzrokiem, jakby w napięciu – która potrafi zainscenizować odwieczny mit kobiety uzależnionej od twojego polecenia.
Co w końcu zaowocuje napiwkiem.

Nie ma jednak w czasie tych dni podróżowania i pracy nic gorszego niż kolacja. Z reguły jem ją sam. Bardzo rzadko w restauracji jest na tyle jasno, żebym mógł czytać; toteż myślę, rozmyślam. Owe kolacje stwarzają nadmiar relacji z samym sobą, co nigdy nie jest dobre – ale pozwalają również zapełniać zeszyt. Pisanie daje mi w tych dniach poczucie, że ktoś mnie słucha. Nigdy nie gawędzi mi się lepiej, niż kiedy jestem sam.

Albo inaczej: zjeść obiad w miejscu – być w miejscu – do którego wiem, że nie wrócę.

W restauracji hotelu, tak nędznego, według miar radzieckich rzekomo czterogwiazdkowego, wróciwszy późno, słyszę odgłosy zabawy: ktoś gra rosyjską muzykę, pije wódkę, śpiewa. Hałasuje. Czwórka ludzi. Poza tym olbrzymia sala jest pusta.

Jaka to przyjemność – powtarzające się zaskoczenie – obudzić się słonecznym rankiem w miejscu, do którego przybyłem wieczorem, w którym patrzyłem, myślałem, pisałem przy świetle nocy, i zobaczyć, że w słońcu wygląda zupełnie inaczej. Przybyć do dwóch różnych miejsc – albo przybyć znów do tego samego, odmienionego, i przekonać się kolejny raz o mocy słońca, o jego zdolności przemiany świata. Tego ranka Kiszyniów lśni, śnieg jest nieskazitelny.

Czy nie można by wyobrazić sobie przyjemności jako „powtarzającego się zaskoczenia”? Zaskoczenia spodziewanego, którego wyczekujesz dyskretnie, tak żeby mogło być dalej niespodzianką i przez swoje pojawienie się napełnić cię radością: oto zyskałeś coś, czego pragnąłeś, chociaż sobie tego nie uświadamiałeś; w każdym razie nie miałeś wyraźnych powodów, by oczekiwać tej rzeczy.

Rano, wraz ze słońcem, pojawili się żołnierze. Foyer i chodnik przed hotelem pełne są żołnierzy, którzy poruszają się tak, jakby ziemia pod stopami była ich wrogiem: spięci, ubrani w kamuflujące panterki – to znaczy ubrani tak, żeby było widać, że są żołnierzami, ludźmi gotowymi na wszystko. Prawdopodobnie był czas, kiedy kamuflaż stroju służył – prawdopodobnie i dziś nieraz służy – kamuflowaniu, jednak niemal zawsze uniform taki stanowi formę afirmacji: jestem twardy, jestem prawdziwym skurwysynem, kimś zdolnym upodobnić się do świata, wmieszać się w świat po to, żeby wyróżnić się w chwili, w której człowiek jest możliwie najbardziej odrębny. Nic nie wyróżnia człowieka bardziej niż zabicie drugiego człowieka. Miliardy z nas umierają, nie zabiwszy nikogo. Wszyscy niemal myślimy o głupotach, spółkujemy, wyobrażamy sobie inne życie, przeżywamy rozczarowania, z czegoś rezygnujemy, zdradzamy ukochanego, ukochaną, zyskujemy, tracąc, tracimy, zyskując; bardzo niewielu zabiło. Włożyć wojskowy mundur kamuflujący to stwierdzić: zabijam, należę do tych, którzy zabijają, jestem jednym z nielicznych. To wyróżnić się w czymś najbardziej szczególnym.

Na ławce na placyku sine z zimna dwie sześcioletnie dziewczynki ćwiczą czułe gesty z telenoweli; nieco dalej, na innej ławce, mężczyzna koło czterdziestki patrzy na nie z zaciśniętymi ustami.
To dziwna praca. Polega na tym, że tygodniami rozmyślasz nad jakimś tematem, przygotowujesz się, jedziesz dzień albo dwa dni z drugiego końca świata, rozmawiasz z tymi, którzy załatwiają ci spotkanie z daną osobą, organizujesz je, czytasz na ten temat, obmyślasz pytania, śpisz w hotelach, gdzie mówi się innymi językami, oglądasz trudne do wytrzymania programy w telewizji, jesz polentę, która nie jest polentą, cudaczne owoce, niedorzeczne sery, by potem w ciągu godziny i trzech kwadransów, dwóch godzin, czterech godzin, zagrać o całą stawkę podczas wywiadu. Wszystko może się zgadzać, być szczegółowo przygotowane i poprzedzone wstępnymi procedurami, lecz jeśli rozmowa się nie uda, wysiłek pójdzie na marne. Można się wtedy starać o kolejne spotkanie, ale musi zostać powtórzony ten sam schemat: długie dni poprzedzające parę chwil, w czasie których coś nastąpi albo i nie nastąpi. Ciekawe – przychodzi mi później do głowy – że tyle rzeczy dzieje się według podobnego modelu. Nie trzeba chyba wspominać o seksie – jak sądzę – czy gotowaniu.

W chwili śmierci matki Natalia miała siedem lat i brakowało jej jednego oka. Bardzo kochała matkę. Pewnego popołudnia, dwa lata wcześniej, przed ich domem w mołdawskiej wiosce sąsiadka wyzwała matkę od idiotek. Natalia, krzycząc, stanęła w obronie matki; sąsiadka pchnęła ją na stos gałęzi. Oko pękło i trzeba je było usunąć.
Najgorsze nadeszło jednak później, kiedy matka umarła na raka. Natalia była przekonana, że matka zachorowała, ponieważ ojciec za bardzo ją bił – a ona nie umiała jej bronić. W Mołdawii funkcjonuje powiedzenie: nie bić baby, to jak nie zamiatać domu. Mołdawia, wciśnięta między Rumunię a Ukrainę, była niegdyś republiką Związku Radzieckiego; teraz jest bardzo małym krajem, wielkości Lesotho czy Belgii.
Kiedy umarła matka, Natalia została sama z czterema braćmi i ojcem, ubogim chłopem. Ojciec trzymał dziewczynkę krótko, powtarzał jej, że jest dla wszystkich ciężarem, a w ogóle po co ją posyłać do szkoły, skoro jest ślepa na jedno oko i nie ma z niej żadnego pożytku. Bracia nie traktowali jej lepiej. Natalia zaczęła wynajmować się do drobnych prac, żeby zarobić na życie.
– Nie rozumiałam, dlaczego mnie nie kochali, dlaczego wciąż mi dokuczali.
W wieku czternastu lat znalazła pracę w domu sąsiadki: sprzątała, doglądała inwentarza, rąbała drwa. Po trzech latach poprosiła sąsiadkę o pomoc w zorganizowaniu dalszej nauki. Zaczęła kształcić się na nauczycielkę WF i instruktorkę sztuk walki – aż skończyły się jej pieniądze i musiała szukać pracy. Wróciła do domu. Chcąc zjednać sobie ojca i braci, oddawała im prawie cały zarobek, ale oni wciąż ją bili, wysługiwali się nią. Kiedy czuła się bardzo samotna, szła na cmentarz i zwierzała się matce ze swoich utrapień. Matka, jak twierdziła później dziewczyna, radziła jej być cierpliwą. Natalia próbowała.
Nic się jednak nie zmieniało. W końcu postanowiła uciec do Kiszyniowa, stolicy; dostała pracę na głównym targu, ale nie trwało to długo. Bracia odszukali ją i siłą sprowadzili do domu – ktoś musiał zajmować się gospodarstwem. Natalia wróciła, poddała się – na parę miesięcy. Gdy skończyła dziewiętnaście lat, przyjęła oświadczyny chłopaka z sąsiedniej wioski: mieli się pobrać i wyjechać, raz na zawsze. Natalia nie była zakochana, ale tylko w ten sposób mogła rozpocząć nowe życie. Z początku wszystko układało się szczęśliwie: znaleźli pracę i pokój w Kiszyniowie; śmiali się, dobrze im było razem. Aż on zaczął jej pilnować i robić jej wymówki o każdy wydany grosz. Krzyczał na nią, bił ją; w rezultacie – uświadomiła sobie – był właściwie taki jak ojciec i bracia. Kiedy dowiedziała się od lekarza, że jest w ciąży, przestraszyła się, co powie mąż. Ten początkowo wydawał się zadowolony. Potem zaczął jej wyrzucać, że przez nią, jeśli ona przestanie pracować, będzie musiał zapewnić utrzymanie całej trójce, miał pretensję, że nie pilnowała się lepiej – i ją bił.
Któregoś dnia zaproponował, żeby wyjechali do Włoch i rozpoczęli nowe życie. Mołdawia jest najbiedniejszym krajem Europy; przeciętne wynagrodzenie nie przekracza tu stu dolarów, a na trzy i pół miliona Mołdawian prawie milion wyemigrował do Rosji, Turcji, Włoch, Hiszpanii, Portugalii. Przysyłane przez tych ludzi sumy przewyższają niemal dwukrotnie wartość budżetu narodowego.
Natalia się zgodziła. Tak jak wszyscy słyszała historie o wzbogaconych emigrantach. Mąż przedstawił jej przyjaciela, który miał załatwić im papiery i pożyczyć pieniądze do oddania w przyszłości. Przyjaciel był sympatycznym czterdziestolatkiem, wygadanym, inteligentnym. Teraz Natalia mówi o nim „pan X”.
– A nigdy nie słyszałaś o handlu kobietami?
– Nie oglądałam telewizji, raczej nie czytałam gazet. Słyszałam to i owo, ale nie wierzyłam; nie sądziłam, że ludzie mogą być tak okrutni. A poza tym każdy myśli zawsze, że takie rzeczy zdarzają się innym.
– Więc niczego nie podejrzewałaś…
– Nie, chciałam wierzyć w to, co mi mówiono.
Mąż namówił ją, żeby zanim on do niej dojedzie, popracowała najpierw jako służąca u siostry pana X.
– Miałam wielką ochotę wyjechać; czekałam na to pełna entuzjazmu.
– A nie ogarniały cię wątpliwości w związku z ciążą?
– Przeciwnie, tym bardziej się cieszyłam: myślałam, że zapewnię swojemu dziecku lepsze życie.
Tamtego popołudnia Natalia wsiadła do samochodu pana X i po chwili zasnęła. Obudziła się, gdy już zapadła noc, na pustkowiu w pobliżu rzeki. W aucie były jeszcze dwie dziewczyny; powiedziały jej, że są w Rumunii. Pan X kazał im wysiąść, rozprostować kości. Natalia spytała, po co. Odpowiedział, że ma robić, co każe, i siedzieć cicho. Natalia zaczęła płakać i pomyślała, że zaraz spotka ją coś strasznego.
Ruszyli, w mroku, przed siebie. W końcu dotarli do samochodu, w którym siedziało trzech mężczyzn. Pan X podszedł; Natalia zobaczyła, jak mężczyźni dają mu plik dolarów. Próbowała uciec, zdołała uderzyć X, ale tamci chwycili ją, zbili, skopali. Zaczynała rozumieć. Leżąc na ziemi, powiedziała do X, że pożałuje tego, że ona wróci do Mołdawii i go znajdzie, i że on pożałuje. Pan X roześmiał się i odparł, że Natalia nigdy nie wróci, ponieważ ktoś bardzo jej bliski o to zadbał.
– Dopiero po jakimś czasie dotarło do mnie, że mój mąż sprzedał mnie za trzy tysiące dolarów. Mój mąż! Nie mogę wyobrazić sobie gorszej zdrady.
W ostatnich latach handel kobietami w Mołdawii stał się problemem na skalę narodową, o którym wielu stara się zapomnieć. Proceder przybrał na sile po zakończeniu wojen bałkańskich: uciszeni partyzanci i żołnierze sił pokojowych nudzili się – burdele potrzebowały coraz więcej towaru. Większość sprzedawanych kobiet pochodzi z rodzin bardzo ubogich, rozbitych, dotkniętych przemocą. Ale równocześnie wyjeżdżające to kobiety najbardziej aktywne, które nie chcą pogodzić się ze swoją sytuacją i starają się ją poprawić. Brak jest globalnych statystyk, jednak ekstrapolując badania cząstkowe, można obliczyć, że od roku 2000 ofiarą handlu padło w Mołdawii około 40 tysięcy kobiet – pięć procent kobiet między piętnastym a trzydziestym dziewiątym rokiem życia.
Natalia krzyczała, leżąc na ziemi. Jej nowi albańscy właściciele zakuli ją w kajdanki, pobili; wyciągnęli strzykawkę. Chciała powiedzieć, że nie, że jest w ciąży; i chciała umrzeć, żeby nie cierpieć więcej.
Podróż trwała długo. Natalia nie pamięta dobrze. Co jakiś czas podawano jej kolejną dawkę narkotyku, utrzymującego ją w stanie między snem a halucynacją; do tego groźby i bicie. W którymś momencie – wie na pewno – została zgwałcona: obudziła się naga i obolała w bagażniku jeepa. Była przerażona.
Gdzieś kazano jej wysiąść z busa i musiała iść przez kilka godzin górami, z sześciorgiem innych dziewcząt. Jedna próbowała uciec – dostała dwie, trzy kule. Natalia zaczęła się szarpać z jednym ze strażników, złamała mu rękę; bili ją, aż się zmęczyli. Znalazła się w domu w małym miasteczku, gdzie jakiś mężczyzna powiedział jej, że ją kupił i będzie musiała dla niego ciężko pracować. Na powitanie dwóch zbirów związało ją i zgwałciło.
– W ciągu dnia siedziałam zamknięta w pokoju. Wieczorem wyprowadzano mnie, dawano mi alkohol i kazano spełniać wszystkie zachcianki klientów.
Pewnej nocy poczuła się źle i musiała przyznać się swojemu właścicielowi, że jest w ciąży. Powiedział, żeby się nie przejmowała. Rzekomy lekarz wywołał u niej poronienie. Płakała przez trzy dni bez przerwy.
Kilka tygodni później udało jej się uciec i schronić w klasztorze. Po paru dniach zakonnice powiedziały jej, żeby sobie poszła, że się boją. Kiedy znów znalazła się na ulicy, oprawcy z burdelu natychmiast ją odnaleźli. Wówczas to dowiedziała się, że jest w Libanie. Jej właściciel miał już dosyć: znalazł kupca i sprzedał ją tanio, ponieważ Natalia nie umiała dogadzać klientom. Nowy właściciel obiecał dziewczynie, że jeśli będzie się dobrze sprawować, tak żeby zwróciła mu się zapłacona za nią suma, to za parę miesięcy pozwoli jej odejść. Każdej nocy Natalia musiała tańczyć i „zadowalać klientów”.
– To byli niegodziwcy, zwierzęta, chorzy ludzie, zboczeńcy, okrutnicy.
Natalia ociera palcem łzę, patrzy na nią jak na coś wrogiego. Jest krótko ostrzyżona, ciemnowłosa, ma chłopską twarz, dłonie o krótkich palcach; gniecie z nienawiścią jakiś plastik.
– Nie chcę sobie nawet przypominać.
Po paru miesiącach stały klient zaproponował jej pomoc. Wkrótce potem Natalia, korzystając z zamieszania, uciekła i schroniła się w domu klienta – żeby się przekonać, że mężczyzna chciał otrzymywać gratis usługi, za które musiał płacić w burdelu. Postanowiła opuścić miasteczko. Biegła polem, kiedy usłyszała silnik – nadjeżdżało dwóch zbirów z burdelu. Złapali ją, próbowali wsadzić do auta; krzyczała, że woli umrzeć, niż tam wrócić, i jakoś zdołała się oswobodzić. Ścigali ją samochodem, potrącili, zostawili na drodze, uznawszy za martwą.
– Co byś zrobiła, gdybyś spotkała tych, którzy cię porwali?
Natalia śmieje się; pierwszy raz w ciągu tych godzin śmieje się naprawdę:
– Przejechałabym ich samochodem.

 
Wesprzyj nas