“Czerwona jaskółka” to powieść sensacyjna pióra byłego agenta CIA. Rosja Putina. Piękne agentki wywiadu wbrew ich woli szkoli się do zadań specjalnych…


Czerwona jaskółkaKorzystając z technik miłosnych, wyniesionych z położonej pod Moskwą „szkoły jaskółek”, Dominika Jegorowa stara się przetrwać w dżungli, jaką współcześnie stał się rosyjski wywiad.

Rosja, Finlandia, Grecja, Włochy czy Stany Zjednoczone – wszędzie będzie musiała toczyć walkę nie tylko z wrogiem, ale również z zakazanym, śmiertelnie niebezpiecznym uczuciem.

Wyrafinowana gra, którą podejmie z Nathanielem Nashem, agentem CIA, przyprawi o ból głowy pracowników wywiadów od Moskwy po Waszyngton.

 
Jason Matthews
Czerwona jaskółka
Przekład: Krzysztof Puławski
Wydawnictwo Świat Książki
Premiera: lutego 2018
 
 

Czerwona jaskółka


1


Dwanaście godzin trasy sprawdzeniowej sprawiło, że Nathaniel Nash nie czuł nóg. Były jak z drewna, kiedy szedł po kocich łbach jednej z moskiewskich uliczek. Zdążyło się już ściemnić, a Nate wciąż przemierzał miasto, sprawdzając, czy nie puszczono za nim obserwacji; próbował podrażnić agentów, zaniepokoić ich, zmusić, by się ujawnili. Nic jednak nie mógł dostrzec, żadnego poruszenia, żadnej wymiany agentów, żadnego krycia się gdzieś z tyłu za rogiem, zero reakcji na jego kolejne ruchy. Jest czysty? A może zajmuje się nim jakiś wielki zespół? Reguły gry mówiły, że lepiej widzieć dziesiątki ogonów niż nie widzieć nikogo.
Początek września, ale w ciągu trzech pierwszych godzin trasy padał śnieg, co pomogło mu w ucieczce z wozu. Późnym rankiem Nate wyskoczył w biegu z łady kombi, prowadzonej przez Leavitta z rezydentury, który, kiedy Nate obliczał czas przerwy w obserwacji przez Federalną Służbę Bezpieczeństwa, bez słowa uniósł w górę trzy palce, gdy skręcili w przemysłową uliczkę, a następnie klepnął go po ramieniu. Przerwa wynosiła trzy sekundy i agenci przejechali tuż obok schowanego za zaspą Nate’a, wciąż podążając za Leavittem. Nate zostawił w wozie włączony swój oficjalny telefon, więc FSB mogła go sobie namierzać przez następne trzy godziny. W czasie skoku uderzył kolanem o chodnik, więc w ciągu pierwszych godzin marszu zesztywniała mu noga. Teraz cały już był sztywny. Do zmroku, ślizgając się i przedzierając przez śnieg, przeszedł niemal pół Moskwy, nie wykrył jednak ogona. Miał więc wrażenie, że jest czysty.
Nate należał do niewielkiej grupy agentów wewnętrznych CIA, wywiadowców przeszkolonych do działań pod czujnym okiem nieprzyjaciela na jego własnym terenie. Gdy pracował na ulicy, nie miał wątpliwości, nad niczym się nie zastanawiał. Znikał strach przed tym, że zawiedzie lub nie okaże się doskonały. Dzisiaj bez trudu radził sobie w bardzo różnych sytuacjach. „Nie przejmuj się zimnem, które cię otacza i ściska kleszczami ciało. Pozostań w bezczuciowej bańce i pozwól, by stres ją jeszcze wzmocnił”. Wzrok mu się wyostrzył. „Skoncentruj się na drugim planie, szukaj powtarzających się pieszych i pojazdów. Zapamiętuj kolory i kształty”. Nie myślał o tym za dużo, ale jednocześnie rejestrował dźwięki miasta, które stopniowo pogrążało się w mroku. Szum trolejbusów i pisk opon samochodowych na mokrej jezdni, skrzypienie węglowego miału pod stopami. Wciągnął do płuc gorzki zapach dieslowskich spalin i węglowego dymu, a także bogaty aromat barszczu z jakiegoś otworu wentylacyjnego. Był jak kamerton, reagujący na każdy dźwięk w mroźnym powietrzu, nastrojony i gotowy, ale dziwnie spokojny. Po dwunastu godzinach zyskał niemal pewność, że jest czysty.
Kontrola czasu: 22.17. Dwudziestosiedmioletni Nate Nash miał za dwie minuty spotkać się z legendą, klejnotem w koronie, najcenniejszym współpracownikiem CIA. Znajdował się zaledwie trzysta metrów od uliczki, gdzie umówił się z Marmurem – wykształconym, obytym mężczyzną po sześćdziesiątce, generałem Służby Wywiadu Zagranicznego (SWR), będącej spadkobierczynią I Zarządu Głównego KGB, w którym pracowali najlepsi kremlowscy szpiedzy. Marmur chodził w zaprzęgu CIA od czternastu lat, co było wyjątkowym wynikiem, zważywszy na średnią, która w przypadku informatorów jeszcze z okresu zimnej wojny wynosiła półtora roku. Nate rozglądał się dookoła, a przed oczami stanęły mu ziarniste zdjęcia utraconych agentów: Pieńkowski, Motorin, Tołkaczew, Poliakow i wszyscy inni, których już nie było. „Nie ten, nie w czasie mojej służby”. Nie mógł zawieść.
Marmur był teraz szefem Wydziału Ameryki SWR, dzięki czemu miał dostęp do najtajniejszych informacji, ale należał też do starej szkoły KGB i zdobył doświadczenie (oraz generalskie szlify) w czasie służby zagranicznej, w której wyróżnił się nie tylko sukcesami zawodowymi, ale też umiejętnością przetrwania czystek, reform i wewnętrznych gier. Nie miał złudzeń co do systemu, któremu służył, nie znosił jego kaprysów, ale był ze wszech miar profesjonalny i lojalny. Kiedy miał czterdzieści lat i już jako pułkownik pracował w Nowym Jorku, centrala odmówiła jego żonie leczenia onkologicznego w Ameryce, w wyniku czego żona zmarła na wózku w szpitalnym korytarzu w Moskwie. Był to przejaw bezmyślnej sowieckiej bezkompromisowości.
Marmur potrzebował aż ośmiu lat, by podjąć decyzję, a następnie przygotować i wreszcie nawiązać bezpieczną współpracę z Amerykanami.
Kiedy został szpiegiem lub też – mówiąc profesjonalnym językiem – agentem, przepraszał pokornie swoich oficerów prowadzących z CIA za to, że przekazuje im tak mało informacji. Ludzie z Langley byli zadziwieni. Marmur stanowił nieocenione źródło informacji o operacjach KGB i SWR, związanych z penetracją obcych rządów, a także co jakiś czas, gdy nadarzała się okazja, na temat Amerykanów pracujących dla Rosji, co stanowiło ukoronowanie wszystkiego. Był nadzwyczajnym, nieocenionym wprost współpracownikiem.
22.18. Nate skręcił na rogu i po nierównym chodniku ruszył w dół wąskiej uliczki z kamienicami po obu stronach i gołymi, przysypanymi śniegiem drzewami. Na końcu uliczki na tle świateł ze skrzyżowania zauważył znajomą sylwetkę, która wyłoniła się zza rogu i ruszyła w jego stronę. Stary był prawdziwym zawodowcem – zmieścił się w czterominutowej luce czasowej.
Zmęczenie opadło z niego niczym stary łach i Nate poczuł przypływ adrenaliny. Odruchowo sprawdził, czy na ulicy wszystko wygląda normalnie. „Nie ma samochodów. Teraz w górę. Okna pozamykane i ciemne. Za mną – spokój. Teraz cienie. Nie ma śmieciarzy ani włóczących się meneli”. Mały błąd – mimo tylu godzin trasy sprawdzeniowej, prowokacji, czekania na śniegu i mrozie, obserwacji – mógł skutkować tylko jednym: śmiercią Marmura. Dla Nate’a nie byłaby to utrata informatora czy też porażka dyplomatyczna, ale śmierć jego człowieka. Dlatego nie mógł zawieść.
Marmur szedł niespiesznie przed siebie. Widzieli się wcześniej dwukrotnie. Marmur miał różnych oficerów prowadzących z CIA i wszystkich ich uczył zasad postępowania. Niektórzy byli naprawdę utalentowani. U kilku podejrzewał postępujący debilizm. Zdarzyło się też ze dwóch na tyle apatycznych i niezainteresowanych pracą, że stanowili prawdziwe zagrożenie. Nate wydawał się inny, ciekawy. Była w nim jakaś potencja i wyczuwalna potrzeba profesjonalizmu. Może jeszcze zbyt mało obyty, zbyt impulsywny, ale Marmur przyznawał, że niewielu mogło się pochwalić takimi predyspozycjami.
Teraz aż zmrużył z przyjemnością oczy na widok młodego Amerykanina: średniego wzrostu, szczupły, z ciemnymi włosami zaczesanymi na czoło nad prostym nosem. Czujne brązowe oczy Nate’a nie zaprzestawały obserwacji; zbliżając się, spoglądał za jego ramię, ale nie sprawiał wrażenia podenerwowanego.
– Witaj, Nathanielu – zaczął z lekkim brytyjskim akcentem, który pozostał mu po pracy w Londynie, co później zmienił jednak pobyt w Nowym Jorku. Marmur chciał mówić po angielsku, by bardziej zbliżyć się do swojego oficera prowadzącego, chociaż Nate niemal równie dobrze mówił po rosyjsku.
Rosjanin był niski, krępy, miał ciemnobrązowe oczy i mięsisty nos. Krzaczaste siwe brwi pasowały do falujących siwych włosów, które nadawały mu wygląd bon vivanta.
Przepisy nakazywały im używać pseudonimów, co tylko budziło śmiech. Marmur miał dostęp do albumu fotograficznego SWR i doskonale wiedział, z kim ma do czynienia.
– Miło cię widzieć. Wszystko w porządku? – Przyjrzał się uważnie twarzy Nate’a. – Zmęczony? Jak długo jesteś na ulicy? – Były to zwykłe grzecznościowe pytania, ale Marmur naprawdę się tym interesował. Nigdy nie uważał niczego za pewne.
– Dobryj wieczer, diadia – odrzekł Nate. Zwracał się tak do niego po trosze, by okazać szacunek, a po trosze z prawdziwej sympatii. Spojrzał na zegarek. – Dwanaście godzin. Wygląda na to, że ulice są czyste. – Obaj wiedzieli, o co mu chodzi. Nate rozumiał też, że Marmur chce sprawdzić, jak bardzo przyłożył się do tego, by zgubić wszelkie ogony.
Marmur nie skomentował jego słów. Ruszyli razem w cieniu rosnących na chodniku drzew. Było mroźno, ale spokojnie. Mieli mniej więcej siedem minut na rozmowę. Nate mówił mało i słuchał uważnie. Marmur mówił szybko, ale bez pośpiechu, mieszał plotki z polityką, opowiadał o tym, kto poszedł w górę, a kto w dół. Streścił szczegóły nowej akcji SWR, pomyślnego zwerbowania kogoś z obcego kraju. Szczegóły na płytce. Nie przypominało to zwykłej rozmowy, lecz raczej przekaz informacji. Brzmienie ich głosów, kontakt wzrokowy, chichot Marmura. To było najważniejsze.
W trakcie spaceru obaj musieli się powstrzymywać, by nie wziąć się pod ręce, jak ojciec i syn. Wiedzieli, że nawet ich ubrania nie mogą się zetknąć, w obawie przed „metką”, szpiegowskim proszkiem. Marmur sam dostarczył informacji na temat tajnego programu rozpylania metki na przypuszczalnych agentach CIA pracujących w Ambasadzie USA w Moskwie. Był to żółty, pienisty związek chemiczny nitrofenyl-pentadienal, znany jako NPPD. Wystarczyło, że paru dziobatych techników rozpyliło tę substancję za pomocą gumowych gruszek, a pokrywała ona ubrania, wycieraczki i kierownice. Zaprojektowano ją tak, by rozprzestrzeniała się niczym kleiste pyłki żonkili, z uścisku ręki na kartkę, a potem klapę kurtki. Niewidoczna dla oka, oznaczała wszystko, czego dotknęli oficerowie CIA. Dlatego podejrzewani o szpiegostwo przedstawiciele rosyjskich władz byli skończeni, gdy badanie lampą fluorescencyjną ujawniało NPPD na ich dłoniach czy ubraniach. Raporty Marmura informujące o tym, że do metki dodawane są różne substancje znaczące, pozwalające ujawnić kontakty z konkretnymi agentami, zdenerwowały Langley.
W czasie spaceru Nate sięgnął do kieszeni i wyjął z niej zapieczętowaną plastikową torebkę. Były w niej zapasowe baterie do kryptokomunikatora Marmura – trzy stalowoszare i niezwykle ciężkie pudełka papierosów. Kryptokomunikatorów używali do przekazywania gorących informacji w przerwach między spotkaniami i dla podtrzymania kontaktu. Ale krótkie osobiste spotkania, choć śmiertelnie niebezpieczne, dawały im znacznie więcej. W ich trakcie Marmur przekazywał mnóstwo informacji, płytki, pendrive’y, a dostawał wyposażenie i ruble. Liczył się też kontakt z drugim człowiekiem, możliwość wymiany paru słów i wzmocnienie partnerstwa, które nabrało niemal religijnego charakteru.
Nate ostrożnie otworzył plastikową torbę i wyciągnął ją w stronę Marmura, a ten wyjął zapakowane sterylnie w laboratorium w Wirginii baterie. Następnie wrzucił je do swojej torby.
– Na płytce jest około pięciu metrów bieżących dokumentów – powiedział. – Przyjemnej lektury.
Nate zauważył, że Marmur wciąż myśli w starych kategoriach, chociaż wykrada dane cyfrowe.
– Dzięki. Dałeś streszczenie? – Agenci zajmujący się tymi informacjami błagali Nate’a, by przypomniał Marmurowi o streszczeniach. Dzięki nim mogli szybciej zlecić tłumaczenia ważniejszych dokumentów i w ogóle przyspieszyć proces ich obróbki.
– Tak, tym razem pamiętałem. Na drugiej płytce znajdziesz też nową książkę telefoniczną biura. Parę zmian, ale nic szczególnego. I moje plany zagranicznych wyjazdów na przyszły rok. Szukam operacyjnych powodów do wyjazdu, tam znajdziesz szczegóły. – Wskazał płytkę.
– Z przyjemnością spotkam się z tobą poza Moskwą – rzekł Nate. – Gdziekolwiek zechcesz.
Czas biegł szybko, dotarli już do końca uliczki, zawrócili i ruszyli z powrotem. Marmur się zamyślił.
– Wiesz, zastanawiałem się nad swoją pracą, związkami z Amerykanami i tym, co mnie czeka – zaczął. – Prawdopodobnie zostało mi tylko parę lat do emerytury. Polityka, starość, niewybaczalny błąd. Trzy, cztery, a może tylko dwa lata. Pomyślałem, że wtedy chętnie zamieszkałbym w Nowym Jorku. I co ty na to, Nathanielu?
Nate przystanął i obrócił się lekko w jego stronę. Przestały do niego docierać uliczne hałasy. O co chodzi? Czy jego agent ma kłopoty? Marmur uniósł dłoń, jakby chciał uścisnąć jego ramię, ale tego nie zrobił.
– Nie ma powodów do obaw. Po prostu głośno myślę.
Nate przyglądał mu się z boku. Stary był spokojny, pewny siebie. To normalne, że agenci też myślą o emeryturze, marzą o końcu wiecznego zagrożenia, podwójnego życia i nasłuchiwania, czy ktoś nie zapuka natarczywie do drzwi. Życie w końcu zaczyna męczyć, a to prowadzi do błędów. Czy w głosie Marmura pobrzmiewa zmęczenie? Nate będzie musiał opisać szczegóły dzisiejszej rozmowy w jutrzejszej depeszy operacyjnej. Wszystkie problemy zawsze uderzały w oficera prowadzącego, a on wcale nie potrzebował problemów.
– Coś się dzieje? Wyczuwasz niebezpieczeństwo? – spytał. – Wiesz, że konto już na ciebie czeka. Możesz zamieszkać, gdzie zechcesz, i będziesz miał nasze pełne wsparcie.
– Nie, wszystko w porządku – odparł Marmur. – Mamy jeszcze zadanie do wykonania, a potem będzie można odpocząć.
– Praca z tobą to dla mnie prawdziwy zaszczyt – rzekł z przekonaniem Nate. – Trudno przecenić informacje, które od ciebie uzyskaliśmy.
Stary rozejrzał się po ciemnej uliczce. Ich spotkanie trwało aż sześć minut. Powinni się już żegnać.
– Potrzebujesz czegoś? – Nate zamknął oczy, żeby się skoncentrować. Przekazał baterie, odebrał płytki z informacjami, streszczeniem i planami wyjazdów. Teraz musiał się tylko umówić na kolejne spotkanie. – To jak, za trzy miesiące? To będzie już prawdziwa zima. Nowe miejsce, Orzeł, nad rzeką.
– Tak, Orieł – mruknął Marmur. – Potwierdzę to jeszcze na tydzień przed spotkaniem.
Znowu zbliżali się do końca uliczki i jaśniej oświetlonego skrzyżowania. Po drugiej stronie ulicy znajdował się neon, wskazujący przejście do metra. Nate poczuł nagle, jak po plecach przebiega mu ostrzegawczy dreszcz.
Przez skrzyżowanie przejeżdżała zniszczona łada sedan, w której siedziało dwóch mężczyzn. Nate i Marmur przywarli do pogrążonej w mroku ściany budynku. Marmur też zauważył samochód, gdyż podobnie jak Nate był profesjonalistą w każdym calu. Kolejny wóz, tym razem nowszy opel, przejechał w drugą stronę. Mężczyźni w środku obserwowali inne miejsce. Nate zauważył kolejny samochód, który skręcił w uliczkę po skosie za nimi. Jechał wolno na światłach postojowych.

 
Wesprzyj nas