Fannie Flagg przypomina nam, jak ważna jest sąsiedzka wspólnota, że życie jest wspaniałym darem, a miłość nigdy nie umiera. “Całe miasto o tym mówi” to opowiedziana z humorem klasyczna historia z udziałem sympatycznych mieszkańców miłego miasteczka i… miejskiego cmentarza.


W czwartej z serii powieści, których akcję Fannie Flagg umiejscowiła w małym prowincjonalnym miasteczku Elmwood Springs, czytelnik ma okazję poznać losy założyciela osady, szwedzkiego imigranta Lordora Nordstroma, jego żony Katriny (oczywiście także Szwedki) i innych osadników, skuszonych wizją przyjemnego miejsca do zamieszkania. Jako że akcja powieści toczy się w latach 1889-2021, poznajemy życie kilku pokoleń mieszkańców, potomków pierwszych budowniczych i założycieli tej miłej miejscowości, których losy co rusz splatają się i rozchodzą.

Lordor Nordstrom, jak na pierwszego osadnika przystało, pośród licznych inwestycji w rozwój osiedla, zakłada również cmentarz Spokojne Łąki na wzgórzu górującym nad miastem, cichy, z pięknym widokiem. Ostatecznie zostaje także pierwszym i dożywotnim burmistrzem Elmwood Springs, a po śmierci… budzi się na cmentarzu jako duch. Jak się okaże, wkrótce będą mu towarzyszyć kolejni zmarli mieszkańcy miasta, choć trafią się również osoby przypadkowe, jak choćby Indianin z plemienia Osagów.

Na przestrzeni ponad stu lat w Elmwood Springs dzieje się sporo, choć głównie są to drobne wydarzenia. Ludzie kochają się, pobierają, zdradzają i rozstają, borykają się z codziennymi problemami egzystencji. Od czasu do czasu zdarzy im się także uczestniczyć w globalnych wydarzeniach XX wieku – jedni walczą na frontach obu wojen światowych, inni z niedowierzaniem testują nowe wynalazki, fascynują się pierwszymi samolotami i lądowaniem człowieka na księżycu, kobiety uczestniczą w ruchu sufrażystek i walczą o prawa wyborcze, przy okazji wpadając w zachwyt na widok nowych trendów w modzie czy kulturze masowej. Warunki życia mieszkańców, ich codzienne problemy, dążenia i marzenia zmieniają się tak, jak zmieniał się świat w XX wieku, ale kilka rzeczy pozostaje niezmienne: dla wszystkich ważne są miłość, szczęście i udane życie rodzinne, akceptacja i realizacja pragnień. I tak opowieść wije się przez pokolenia mieszkańców Elmwood, a narracja krąży tam i z powrotem między społecznością żywą, a martwą.

Flagg w wolnym tempie snuje opowieści o miłości i przyjaźni, codziennych problemach i małych przyjemnościach

Flagg w wolnym tempie snuje opowieści o miłości i przyjaźni, codziennych problemach i małych przyjemnościach, a wszystko to z inteligentnym humorem i dowcipnymi dialogami. Tutaj nie znajdziemy zemsty po latach, zawiści, morderstw, dążeń po trupach do sławy i sukcesu, w zamian śledzimy przeciętne, proste życie, pełne smaczków, radości i smutków.

Autorka już we wcześniejszych powieściach udowodniła, że ma niebagatelną umiejętność nakreślania postaci oryginalnych, wzbudzających zdziwienie i zarazem sympatycznych. Choć jej bohaterowie mają swoje słabostki, przywary i dziwactwa, to w przeważającej większości nie są osobami z gruntu złymi. Nie inaczej jest i w “Całe miasto o tym mówi”, dzięki czemu czytelnik z przyjemnością śledzi historie całej gamy wykreowanych przez autorkę ciekawych postaci.

Lektura powieści to dawka wzruszeń i chwila oddechu od wszechobecnych katastrof serwowanych przez media i autorów ociekających krwią brutalnych thrillerów. Powiew optymizmu w sam raz na wiosnę. Wanda Pawlik

Fannie Flagg, Całe miasto o tym mówi, Przekład: Dorota Dziewońska, Wydawnictwo Literackie, Premiera: 15 marca 2018
 

 

Fannie Flagg
Całe miasto o tym mówi
Przekład: Dorota Dziewońska
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 15 marca 2018
 

Co wie wrona


Zrywają się wcześnie, na wsi i w miastach, gotowe zająć się ważnymi wronimi sprawami. Zbierają się w duże stada, czasem latają samotnie lub w małych grupkach. Cały dzień wzbijają się i opadają, krzycząc do ludzi. Wołają z drzew, z dachów, z drutów telefonicznych:
– TERAZ! TERAZ! ŻYJ TERAZ!
Biedne stare wrony. Myślą, że coś mówią, a tymczasem ludzie słyszą tylko:
– KRA! KRA! KRA!

Prolog


Cóż mogę powiedzieć o tym miasteczku? Gdybyś przejeżdżał przez nie w tamtych czasach, pewnie uznałbyś je za mieścinę, jakich wiele… ale myliłbyś się. Urodziłem się tam i wychowałem, więc dobrze wiem, o czym mówię. Mieszkańcy nie byli bogaci, ale trzymaliśmy się razem. A wiadomość o tym, co stało się z Hanną Marie, bardzo nas poruszyła. Wszyscy o tym rozprawiali. Nie było nikogo, kto by się nie zarzekał, że coś z tym zrobi. Ale nigdy, nawet w najśmielszych marzeniach, nie przyszłoby nam do głowy, kto tego dokona. A już na pewno nikt nie przypuszczał, w jaki sposób się to stanie. W tym momencie nie powiem nic więcej, żeby nie zdradzić za dużo. Bo kto by chciał przedwcześnie znać zakończenie? Ja na pewno nie.
Przyjaciel

A więc od początku…


Lordor Nordstrom
1889
Missouri, USA

W wieku dwudziestu ośmiu lat Lordor Nordstrom opuścił dom w Szwecji z zamiarem kupienia ziemi w Ameryce. Po kilku miesiącach, kiedy przemierzał południowe Missouri, natrafił na dużą połać żyznej ziemi z wieloma źródłami, w sam raz na farmę mleczarską. Gdy już oczyścił teren pod gospodarstwo, zamieścił w szwedzko-amerykańskiej gazecie ogłoszenie, w którym zapraszał młodych osadników. W odpowiedzi zaczęli przybywać wraz z rodzinami i zwierzętami gospodarskimi. Do 1880 roku utworzyła się mała wspólnota rolnicza, którą okoliczni mieszkańcy nazwali Swede Town, nie bacząc na fakt, że mieszkało tam dwóch Niemców i jeden Norweg (podejrzewany o bycie Finem).
Tego dnia Lordor Nordstrom stał na szczycie niewielkiego wzgórza, spoglądając na rozległe zielone łąki i białe domki w dole. Ciszę i spokój zakłócały jedynie głosy ptaków i pobrzękiwanie dzwonków na szyjach krów. Jak okiem sięgnąć, widoki zapierały dech w piersiach. To było to, o czym Lordor marzył.
Postanowił podarować tę ziemię wspólnocie i nazwać ją Spokojnymi Łąkami. Schodząc ze wzgórza, był z siebie zadowolony. Jako pierwszy osadnik czuł się odpowiedzialny za tych, którzy zjawili się tu po nim. I oto udało mu się znaleźć idealne miejsce, w którym kiedyś będą mogli złożyć swoje kości. W następnych tygodniach Lordor i inni pionierzy oczyścili teren na wzgórzu i wyznaczyli kwatery na pochówki. Każdej kwaterze przydzielili numer, zapisany po szwedzku i angielsku, żeby uniknąć nieporozumień. Zbudowali wysoką drewnianą bramę zwieńczoną łukiem i zdobioną rzeźbionymi kwiatami, po czym wyryli na niej napis: CMENTARZ SPOKOJNE ŁĄKI, ZAŁ. 1889.
Po skończeniu pracy Lordor zwołał zebranie i ogłosił, że ponieważ wszyscy przybyli tu mniej więcej w tym samym czasie, otrzymają miejsca na cmentarzu za darmo, według zasady: kto pierwszy, ten lepszy. Takie podejście wydawało mu się jedynym uczciwym. W przyszłości następni przybysze mieli płacić po pięćdziesiąt centów za działkę. W niedzielę wszystkie rodziny załadowały wozy i wjechały na wzgórze, by małymi kołkami oznaczyć swoje kwatery. Niektórzy, jak Swensenowie, mieli nadzieję na założenie dużej rodziny, zaznaczyli więc cały rząd ponad dwudziestu działek, by zapewnić miejsce spoczynku sobie i tym, którzy mieli przyjść po nich. Birdie Swensen była bardzo zadowolona z wybranej parceli. Lubiła muzykę i z przyjemnością wsłuchiwała się w śpiew ptaków i dzwonki krów. Podobało jej się też otoczenie. Zwróciła się do męża:
– Patrz, Lars, widać stąd naszą farmę i wiatrak. To będzie wspaniałe miejsce dla dzieci, kiedy przyjdą nas odwiedzić.
Państwo Knott chcieli mieć widok na pola kukurydzy. Chociaż obszar na szczycie wzgórza był dość rozległy i osadnicy mogli się ulokować z dala od siebie, to jednak dała o sobie znać siła przyzwyczajenia. Wszyscy wybierali działki obok sąsiadów, tak jak mieszkali w dolinie: Lordor pośrodku, pod dużym dębem, a pozostali wokół niego. Wyjątkiem był stary Hendersen, który przeszedł na drugą stronę i tam zatknął swój kołek. Ktoś kiedyś powiedział, że Eustus Hendersen woli muły od ludzi, a on przytaknął. „Muły są wredne, ale przynajmniej nie zanudzają człowieka swoim gadaniem”.
Później, gdy każdy już wybrał dla siebie miejsce, usiedli do wspólnego posiłku na świeżym powietrzu. Był sezon czarnych jagód, więc kobiety upiekły ciasta. Pan Lindquist grał na skrzypcach, a pani Knott na akordeonie. Spędzili naprawdę przyjemne popołudnie. Oczywiście w tamtym czasie nikt z nich nie wiedział o dziwnych i tajemniczych zdarzeniach, które dopiero miały się rozgrywać na tym wzgórzu. Nawet gdyby im o tym powiedziano, i tak by nie uwierzyli.

Miłość i ślub

Lordor miał wrażenie, że całe to przygotowywanie miejsca na spędzenie wieczności i obliczanie, ile działek dla siebie zarezerwować, skierowało jego myśli ku przyszłości. W dojrzałym wieku trzydziestu siedmiu lat był jednym z wielu żyjących w okolicy farmerów w kawalerskim stanie. A przecież nie chciał tego. Stało się tak, bo za bardzo pochłonęło go nadawanie kształtu czemuś, co dopiero powoływał do istnienia. Pięć zaprzyjaźnionych mężatek stale mu wypominało, że powinien znaleźć sobie miłą żonę, ale nie było to takie proste. Lordor nie miał nic przeciwko samej koncepcji małżeństwa. Kilka lat wcześniej pod wpływem owych nalegań próbował kogoś poznać. Tamtej wiosny obciął włosy u prawdziwego golibrody, kupił nowiuteńką parę butów z katalogu i wyruszył w daleką podróż do szwedzkiej społeczności Lindsborg w stanie Kansas. Kiedy jednak tam dotarł, okazało się, że wszystkie porządne kobiety były już zajęte. Wrócił więc z niczym; jedynym, co zyskał na tej wyprawie, były nowe buty i schludna fryzura.
W Swede Town naprawdę brakowało kobiet. Nie można było nawet urządzić potańcówki. Kiedy mimo wszystko ją zorganizowano, mężczyźni musieli po kolei przywiązywać sobie do ramienia białą chusteczkę na znak, że teraz przejmują rolę partnerki. To, że podczas tańca ściskali owłosione, pełne odcisków, stwardniałe dłonie innych farmerów, sprawiało, że kobiety wydawały im się dużo piękniejsze, łagodniejsze i delikatniejsze, niż były w istocie. Brak kobiet przyczyniał się też do utraty dobrych robotników. Po tańcu z Nancy Knott, która miała półtora metra wzrostu i około metra szerokości, jeden z młodych farmerów powiedział Lordorowi: „Kiedy pani Knott zaczyna ci się podobać, to znak, że trzeba stąd wyjechać”.
Tak też zrobił.
Lordor uznał, że jeśli ma podjąć jeszcze jedną próbę znalezienia dla siebie miłej kobiety, to tylko teraz. Niedawno podpisał nowy kontrakt na sprzedaż mleka i sera dla robotników budujących kolej i jego finansowa przyszłość była zabezpieczona na tyle, że stać go było na utrzymanie rodziny. Poza tym czuł się samotny. Chciał mieć z kim dzielić nowy dom, który właśnie zbudował. Jednak tradycyjny sposób zdobywania żony był bardzo czasochłonny, a on akurat w tym momencie nie dysponował wolnym czasem. W dodatku nie mógł zostawić farmy bez opieki, a nie miał nikogo, kto by go zastąpił.

Podczas stawiania kolejnej obory, gdy wszyscy posilali się przy długim drewnianym stole, Lordor poprosił o radę sąsiadów. Henry Knott, krzywonogi i chudy hodowca tuczników, siedzący przy odległym końcu stołu, zawołał:
– Hej, Lordor!… a może byś tak skorzystał z któregoś z tych korespondencyjnych biur matrymonialnych, co to przysyłają narzeczone na zamówienie? Wtedy ona tu przyjedzie, a ty nie stracisz czasu.
Wszystkie kobiety natychmiast go poparły.
– To dobry pomysł, Lordorze – odezwała się pani Eggstrom – tak właśnie powinieneś zrobić.
Lordor nic nie odpowiedział, lecz pani Lindquist, wymachując łyżką, rzekła:
– Wiem, co sobie myślisz, Lordorze, ale to żaden wstyd. Wielu mężczyzn na zachodzie tak robi, a na pewno jest dużo miłych szwedzkich dziewcząt, które pragną wyjść za mąż.
– Ona ma rację – dorzuciła Birdie Swensen, nakładając sobie na talerz kolejny kawałek pieczonego kurczaka. – A jeśli dziewczyna będzie zainteresowana, przyśle ci swoje zdjęcie. Wtedy wszyscy będziemy mogli ją zobaczyć i pomóc ci w podjęciu decyzji.
Lordor wciąż nie był przekonany. Zawsze onieśmielało go damskie towarzystwo, a już myśl o poślubieniu kogoś całkiem obcego wprawiała go w wyjątkowe zakłopotanie. W końcu pani Knott zdecydowała za niego:
– Starzejesz się, Lordorze. Powinieneś to zrobić.
Ostatecznie uznał, że nikomu nie zaszkodzi, jeśli przynajmniej spróbuje. Tak więc tydzień później w szwedzko-amerykańskiej gazecie w Chicago ukazało się ogłoszenie:

37-letni Szwed pozna Szwedkę
w celu matrymonialnym.
Mam dom i krowy.
Lordor Nordstrom
Swede Town, Missouri

Szwedka
1889
Chicago

Katrina Olsen, zaledwie od pięciu lat mieszkająca w Stanach, była służącą w dużej posiadłości w Chicago. Tego dnia pomagała sprzątać kuchnię, gdy zobaczyła ogłoszenie Lordora w gazecie. Ostrożnie je wydarła i włożyła do kieszeni fartucha. Wieczorem, kiedy już znalazła się w pokoiku na poddaszu, pokazała je swojej przyjaciółce, z którą pracowała, Annie Lee.
– Myślisz, że powinnam odpowiedzieć?
Anna Lee spojrzała na ogłoszenie z niepokojem.
– Ojej, Katrino… Missouri? Nawet nie wiemy, gdzie to jest. Mogą tam być dzicy Indianie, a nawet niedźwiedzie. A ten Lordor Nordstrom może się okazać zły i brzydki.
Katrina westchnęła.
– Wiem, ale nie chcę całe życie być służącą.
– Ja też nie, ale co za różnica, czy jesteś służącą, czy żoną starego hodowcy bydła. To bardzo ciężka praca, i to bez żadnej zapłaty. Nie, ja wolę zostać w mieście i szukać szczęścia z tutejszymi chłopcami.
Katrina była ładną dziewczyną, więc chętnie spotykali się z nią znajomi Anny Lee z Chicago, ale wszyscy oni wydawali się jej zbyt cwani i wygadani. Nie odstraszała jej wizja ciężkiej pracy na własnej ziemi, ale to, co Anna Lee powiedziała o Indianach i niedźwiedziach, prawdziwie ją zaniepokoiło. Kiedy uczyła się angielskiego, czytała różne tanie powieści, takie jak Osadniczka Bess i Kate z gór, które opowiadały o najróżniejszych niebezpieczeństwach czyhających na kobiety w dzikich ostępach.
Im więcej jednak myślała o tym ogłoszeniu, tym bardziej ją intrygowało. Zdawała sobie sprawę, że długa podróż do Missouri będzie ryzykownym przedsięwzięciem. Może pożre ją górski lew albo przytrafi się jej coś jeszcze gorszego. Ale jednocześnie z ogłoszenia wynikało, że ten mężczyzna ma dom. Kiedy Katrina wyjeżdżała ze Szwecji, złożyła pewne obietnice i była zdecydowana ich dotrzymać. W końcu uznała więc, że warto zaryzykować. Zwlekała z tym jednak tak długo, że pisząc list, nie miała pewności, czy pan Nordstrom do tej pory już kogoś nie znalazł. Mimo to postanowiła się przekonać.

Szanowny Panie!
W odpowiedzi na Pański anons zgłasza się 24-letnia Szwedka wyznania luterańskiego, która umie gotować, szyć, zna się na pracach ogrodowych i ma łagodny charakter.
Załączam swoją fotografię. Jeżeli ma Pan taką wolę i nie jest Pan jeszcze zajęty, proszę przysłać swoje zdjęcie.
Z poważaniem
Katrina Olsen

Mijały tygodnie, a Lordor Nordstrom nie otrzymał ani jednej odpowiedzi na swoje ogłoszenie. Wiele Szwedek w Chicago je czytało, lecz na ogół były one podobne do Anny Lee. Zostawiły wiejskie domy w Szwecji i nie chciały wracać do pracy na roli. Lordor już niemal stracił nadzieję, kiedy przyszedł list od panny Olsen.

Werdykt

W dniu, w którym nadeszła wiadomość, Lordor zgodnie z obietnicą zaniósł zdjęcie panny Olsen kobietom z sąsiedztwa. Z tej okazji zgromadziły się wszystkie w kuchni pani Knott. Gdy podał im fotografię, wyprosiły go na zewnątrz, aby móc swobodnie się naradzić. Lordor poszedł do stodoły pogawędzić z panem Knottem, którego kobiety także wyrzuciły z kuchni. Ledwie skończyli po papierosie, gdy drzwi domu szeroko się otworzyły i pani Knott krzyknęła:
– Lordorze, chodź do nas! Henry, ty jeszcze tam zostań. Zaraz zrobię ci obiad.
Pan Knott skinął głową. Miał nadzieję, że tego dnia dostanie ziemniaki z mięsem. Jego żona nie była najpiękniejsza, ale jej parująca kapusta, kotlet w panierce, skwierczące mięso duszone z jarzynami, kluski ze śmietaną, placek z jabłkami… Lordor powoli wchodził po schodach, gotów na wysłuchanie werdyktu. Zdjął kapelusz, przekroczył próg i kazano mu usiąść. Znalazł się pod obstrzałem pięciu par kobiecych oczu. Czuł, że pod presją tych spojrzeń zaczyna się pocić, kiedy Birdie Swensen, najłagodniejsza z tej piątki, powiedziała:
– No więc, Lordorze… uroda dziewczyny może zwieść mężczyznę, lecz nie oszuka innej kobiety. Tak, ta dziewczyna jest ładna, ale na żonę potrzebny ci ktoś, kto ma też dobry charakter.
Lordor chrząknął.
– Tak, chyba tak.
– Zaufaj nam. No więc po głębokim zastanowieniu wszystkie się zgadzamy. Ta dziewczyna ma charakter. – Kobiety kiwały głowami, gdy Birdie Swensen mówiła dalej. – Uważamy, że powinieneś odpowiedzieć jej natychmiast, zanim ktoś inny sprzątnie ci ją sprzed nosa.
– Poza tym jest luteranką – wtrąciła pani Lindquist. – To powinno ci wystarczyć.
Lordor szczerze się ucieszył z tej rady. Bardzo liczył się z ich zdaniem, ale w tym przypadku nie potrzebował dużej zachęty. Gdy tylko ujrzał zdjęcie dziewczyny, kompletnie stracił głowę. Miała, jak na Szwedkę przystało, długie jasne warkocze, starannie oplecione wokół głowy, a ubrana była w białą koronkową bluzkę z wysokim kołnierzykiem, pod którym widniała broszka w kształcie kamei. Do tego była bardzo ładna. Nie to jednak od pierwszej chwili przykuło jego uwagę, lecz spojrzenie, jakie niektórzy emigranci rozpoznawali u innych. Spojrzenie pełne nadziei i determinacji, zupełnie jakby patrzyła gdzieś w dal, w odległą przyszłość. W dniu, w którym Lordor otrzymał to zdjęcie, tak długo się w nie wpatrywał, że wieczorem po zamknięciu oczu wciąż widział twarz dziewczyny. Uznał, że to musi coś znaczyć, ale starał się zbyt wiele sobie nie obiecywać. Najpierw musiał udać się do fotografa, żeby móc wysłać pannie Olsen swoją podobiznę. O Boże. Już sama myśl o tym, że ona zobaczy jego zdjęcie, przeszyła go strachem. Teraz wiedział, jak musiał się czuć niedawno zakupiony koń, kiedy Lordor oglądał każdy centymetr jego ciała i wszystkie zęby, zanim wyłożył pieniądze. Postanowił, że następnego dnia da nieszczęsnemu zwierzęciu dodatkową porcję siana w ramach przeprosin.

 
Wesprzyj nas