“Korespondencja”, najnowsza powieść twórcy “Maleny” i “Cinema Paradiso”, to opowieść o miłości Eda i Amy, która wykracza poza prawa czasu i obecności.


KorespondencjaEd Phoerum, dojrzały mężczyzna, światowej sławy astrofizyk, ma żonę i dwójkę dzieci. Amy Ryan jest studentką fizyki, która utrzymuje się z pracy kaskaderki.

Spotkania kochanków są rzadkie i potajemne, codzienność ich związku to głównie kontakty wirtualne. Ta sieć stopniowo ich przenika, przejmuje nad nimi kontrolę i przenosi ich uczucie poza realną rzeczywistość.

Giuseppe Tornatore snuje kunsztowną miłosną intrygę, a przy okazji stawia ważkie pytania, czym jest miłość w epoce wszechobecnego Internetu i czy wirtualna obecność jest w stanie zastąpić prawdziwą relację z żywym człowiekiem.

Jesteśmy w stanie zobaczyć
martwe gwiazdy,
mimo że już nie istnieją.
To właśnie ich tragiczny koniec
pozwala nam je odkryć.

Giuseppe Tornatore (ur. w 1956 r.) – słynny włoski reżyser, scenarzysta i pisarz. W 1990 roku zdobył Oscara za film Cinema Paradiso. Twórca wielu głośnych filmów, takich jak Malena (2000) czy Koneser (2013). Powieść Korespondencja została zekranizowana w 2016 roku w doborowej obsadzie z Olgą Kurylenko i Jeremym Ironsem w rolach głównych. Muzykę do filmowej adaptacji skomponował Ennio Morricone.

Giuseppe Tornatore
Korespondencja
Przekład: Alicja Bruś
seria: Bel paese
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 13 lutego 2018
 
 

Korespondencja


Droga, która wiedzie od pomysłu do gotowego filmu, jest długa i wyboista. Jest to trajektoria przerywana niezliczonymi zmianami. Na początku pomysł rozbija się na pozornie niezwiązane ze sobą rozważania, nieuporządkowane notatki, wizje, luźne spostrzeżenia. Następnie całą tę plątaninę słów i miraży porządkuje się i klaruje w krótkie, kilkustronicowe opowiadanie, które w końcu przyjmuje pierwsze znamię narracji. To zarys fabuły filmu. Teraz następuje wiele innych metamorfoz, z których każda jest dalszym rozwinięciem historii i jednocześnie jej bezustannym zdradzaniem. Od zarysu fabuły przechodzi się do jej konstruowania dramaturgicznego, potem skaletki, treatmentu, w końcu do pierwszej wersji scenariusza, później drugiej, a jeśli to konieczne, do następnych. Sprawy komplikują się jeszcze bardziej w sytuacjach, w których historia jest napisana w innym języku niż ten, w którym powstanie film, jak na przykład w przypadku Korespondencji, która została zredagowana po włosku, ale z myślą o nakręceniu jej po angielsku.
Na podstawie definitywnej wersji scenariusza przygotowuje się przekład w obcym języku, który może nieść za sobą wyraźne zmiany w profilach postaci i ich działań, a także w rozwoju akcji. Gdy się już dotrze do ostatecznej wersji adaptacji, rozpoczyna się inną artykulację opowiadania, tę ważniejszą, tę, w której tekst pisany jest stopniowo zastępowany obrazami filmowymi. To czas rozpoczęcia zdjęć. Na planie, czy to z powodu scenografii, organizacji produkcji czy raczej z powodu gry aktorskiej, by nadać lekkości relacjom między aktorami i postaciami, oraz dzięki pomysłom reżyserskim z ostatniej chwili, tekst przechodzi naturalną, lecz głęboką modyfikację, prawie zmianę skóry. Wydaje się, że po zakończeniu tego decydującego etapu w życiu dzieła filmowego wszystko zmierza do konkluzji, lecz to tylko ułuda.
Konieczne jest kolejne opracowanie narracji, być może to najbardziej wycyzelowane ze wszystkich przeróbek, którym film jest zaciekle poddawany: montaż. Montaż jest analityczną kontynuacją pracy nad scenariuszem, ale także wyrzeczeniem się tego, co już nakręcone, postępowaniem wbrew logice kamery. W każdym razie to poprzez montaż film odsłania swój prawdziwy wymiar, nawet jeśli proces alteracji historii jeszcze się nie skończył.
W przypadku filmu kręconego w innym języku teraz przychodzi czas na przerobienie dialogów zgodnie z wymogami praw, którymi rządzi się dubbing, zachowując oryginalny kod językowy, starając się trzymać jak najbliżej początkowej wersji scenariusza. Jest to zdradziecki proceder, który czasem zmusza do bolesnych wyrzeczeń, ale też jest bogaty w niespodzianki.
A to jeszcze nie koniec. W trakcie postprodukcji otwiera się bogactwo możliwości, jeśli chodzi o integrację narracyjną i stylistyczną filmu. Praca nad dźwiękiem, na przykład nad równowagą między jego realistycznymi składowymi a tymi dodanymi, takimi jak muzyka, poza tym kontrola koloru, a w niektórych przypadkach figuratywna lub produkcyjna potrzeba użycia cyfrowych efektów wizualnych, stanowią jeszcze jedną istotną okazję do poddania filmu kolejnym ważnym zmianom. Nareszcie droga pełna przeszkód dobiega końca. Jeśli udało ci się przejść bez szwanku przez to wielkie pole minowe, które rozciąga się między wyobrażeniem filmu a jego ukończeniem, zachowując jego oryginalny sens, wykonałeś dobrą robotę. I jeśli wykluczyć rzadkie, choć nie niemożliwe, okoliczności, które będą kazały ci znów manipulować przy filmie, nawet gdy już trwa jego komercyjna eksploatacja, twoje dzieło kończy się tutaj. Twoje. Ponieważ teraz, jeśli wszystko dobrze idzie, zaczyna się praca innych.
Przerabianie filmu przez masę pracowników, dystrybutorów, redakcji, handlowców, krytyków, przysięgłych, specjalistów, przyjaciół, wrogów oraz publiczność, i na końcu, choć to nie najmniej ważne, przez Internet. Tutaj, oprócz tradycyjnego prawa do rozpowszechniania swoich ocen i komentarzy, społeczność internetowa ma niekontrolowaną i nadal niedającą się kontrolować możliwość rozczłonkowania filmu na jego pojedyncze składowe, czasem nawet pozbawienia go niektórych z nich i zmuszenia do przybrania dowolnej formy. Nieustające interaktywne przerabianie, które może podkreślić narracyjną intuicję twórcy filmu, ale może też ją wypaczyć, może ją ulepszyć, ale też wywrócić do góry nogami, zniszczyć, jeżeli nie całkowicie zniweczyć. Proces nie do zatrzymania, w którym nie możesz wziąć udziału, bo twoje zadanie jest już wykonane. Jesteś rzeźbiarzem, który skończył ciosać kamień, a szlif zostawiasz demokracji wiatru. I nic nie możesz na to poradzić. Ale jeśli będziesz mieć trochę szczęścia, to mądrzy i umiejętni wydawcy, tacy jak Antonio i Olivia Sellerio, poproszą cię o przetłumaczenie na język literacki scenariusza filmu, który właśnie ukończyłeś. W ten sposób pokonując odwrotną drogę do tej, która zazwyczaj łączy literaturę i film. Zazwyczaj to ten drugi rodzi się z tej pierwszej. Ale nie w tym przypadku.
Zabieracie się do czytania “Korespondencji”, książki napisanej na podstawie filmu pod tym samym tytułem. Oryginalna i nadzwyczajna możliwość, by przywrócić słowu pisanemu supremację, którą uzurpuje sobie obraz. Uzasadniona okazja do odzyskania tego, co ekran kinowy musi lub woli tylko sugerować.
Dla mnie to szczęście móc pełnoprawnie znaleźć się w gronie tych, którzy przepisują „cudze” dzieło. I przywilej, by poczuć się zręczny jak wiatr.

Giuseppe Tornatore
Rzym, 6 grudnia 2015 r.

I

Matematycznie nieubłagany czas wpada do pokoju, wślizguje się przez okno z geometriami porannego światła i znów zaczyna odliczać.
Zanim jeszcze światło zawładnie światem, Ed jest już ubrany.
Amy wciąż jest w niego wtulona. Całuje go w usta, w podbródek.
Lecz teraz jej miłość musi walczyć z czasem, jest go za mało, zawsze jest go za mało. On siedzi na łóżku, z rękami wzdłuż ciała, opuszkami palców muska prześcieradło. Ona patrzy mu w oczy, choć jego twarz jest teraz zamazana. Są tak blisko siebie, dotykają się czubkami nosów, jego rysy są jak na nieostrej fotografii, ledwo można je rozróżnić. Jednak jego głos jest wyraźny, stara się brzmieć poważnie.
– Myślisz, że zawsze mówiliśmy sobie wszystko?
Amy myślami była gdzie indziej, uśmiecha się, by skraść choć krótką chwilę na zastanowienie. Chwilę potrzebną do przygotowania odpowiedzi, ale też do zrozumienia sensu tego pytania, odgadnięcia, skąd się wzięło, dlaczego akurat teraz, z jakiej wątpliwości się zrodziło.
– Co za trudne pytanie, Ed. O szóstej rano…
On trwa bez ruchu, obserwuje ją, lekko tylko mrużąc powieki.
Zanim odpowie, Amy chce jeszcze raz go poczuć, dotknąć. Wsuwa palce w jego włosy, ściska je w dłoni.
– Jak tak o tym pomyślę – mówi z uśmiechem – może masz rację, może nie zawsze sobie o wszystkim mówiliśmy. Ty, na przykład, nigdy mi nie powiedziałeś, czy wolisz czerwony czy niebieski.
– Chodzi mi o prawdziwe sekrety, mówię poważnie, sekrety, których nigdy nie byliśmy w stanie sobie wyjawić. I powiedziałbym, że niebieski.
W tym momencie wydaje jej się, że znalazła dobrą odpowiedź. Trochę wymijającą, ale wystarczającą na tę chwilę, małą broń, którą stłumi strach zaczynający ściskać jej żołądek.
– Gdybyśmy nie byli sekretem, Ed, olbrzymim sekretem, nigdy nie bylibyśmy razem, a na pewno nie bylibyśmy tutaj, teraz.
Amy nie podoba się ta rozmowa, jej ton, enigmatyczność, którą w sobie kryje. Czuje, że sama toczy walkę z czasem, który ich goni, który już ich prawie dosięgnął. Próbuje się ratować kolejnymi pocałunkami, zdaje się, że chciałaby go pochłonąć, pozwolić, by on pochłonął ją. Ale światło już całkowicie wypełniło pokój, dla nich to nieubłagany sygnał, jak piasek ubywający w klepsydrze.
– Dlaczego nie chcesz mi odpowiedzieć, Amy?
– Już tak dawno nie dałeś mi swojego podkoszulka.
– Proszę cię! Czy jest coś, czego o tobie nie wiem, coś, o czym nie chciałaś ze mną rozmawiać, a co powinienem wiedzieć? Nie wiem, coś, co było ci trudno wyznać. Nawet mnie. Albo zwłaszcza mnie.
– Te stare już straciły zapach twojego ciała.
– Dobrze. Następnym razem włożę jakiś i zostawię ci go.
Następnym razem. Te dwa trudne słowa, niewygodne, niemal parzące. Spotkanie nigdy nie jest łatwe, nie dla nich. Udaje im się zobaczyć raz na miesiąc, czasem dwa razy, kiedy wszystko się dobrze ułoży. Za każdym razem muszą poczekać, aż zamkną się za nimi drzwi hotelowego pokoju, zanim będą mogli patrzeć na siebie tak, jak tego pragną, zanim będą mogli się objąć.
Tak wielu ogranicza swoją miłość do hotelowego łóżka lub do esemesów wysyłanych po kryjomu, w pośpiechu. Tylu, że można by stworzyć całą armię, która żyje, ukrywając zakazaną stronę swojego pożądania, armię, która ciągle maszeruje naprzód, w której każdy jest sam. Tylko czasem pojawia się iluzja, oczekiwanie na dzień, w którym wszystko się zmieni, kiedy ostatni raz zapłaci się rachunek w hotelu, a świat przyjaciół i nieznajomych, cały ten świat, który czeka na zewnątrz, zobaczy każdy skrywany uścisk. I czy będzie mu się to podobało czy nie, będzie musiał go zaakceptować.
– À propos… Następny raz to będzie w dzień konferencji na uniwersytecie?
– Nie, kamikadze, na pewno zobaczymy się wcześniej.
Amy wie, że Ed potrafi otulić ją samym tylko tonem głosu. Czasem sama jego intonacja daje jej poczucie bezpieczeństwa, odpędza nawet największe lęki. Teraz jest spokojna. Nie dzięki jego słowom, lecz dzięki barwie głosu.
– Wystarczy, że dasz mi znak, czarnoksiężniku. Przyjdę do ciebie, dokąd tylko będziesz chciał.
Przychodzi do niego także teraz, zbliża się jeszcze bardziej, jej ciało mówi, że znów chce poczuć jego dotyk. Ed, wciąż z rękami opuszczonymi wzdłuż boków, pochyla głowę w stronę jej szyi, muska ją ustami, po czym schodzi niżej, zanurza twarz w jej piersiach, całuje ją i wdycha głęboko, jak gdyby chciał wypełnić całe swoje życie tym aromatem. Przesuwa się, odnajduje sutek, wodzi po nim czubkiem języka. Potem jego usta znajdują się na brzuchu Amy, może teraz poczuć wszystkie zapachy miłości, przyciąga ją do siebie rękami i zatapia twarz w otchłani jej intymności. Amy ma zamknięte oczy, dłonie trzyma w jego włosach. Pozwala, by opadły niżej, opuszkami palców dotyka jego wilgotnego podbródka. Ed się podnosi.
– Przykro mi, że nie możemy się widywać, kiedy mamy na to ochotę.
– Wystarczy mi, że jesteś. Reszta nie ma znaczenia. Nie muszę ci tego ciągle powtarzać. Czekam na ciebie, wiesz o tym, zawsze będę na ciebie czekać.
Pokój jest już przepełniony światłem. Bezwzględnym światłem, przemieniającym nieskończoną miłość Amy w substancję logiczną, która musi ulec poczuciu obowiązku.
– Dalej, Ed, wstawaj. Musisz iść, już późno. Jeśli się nie pospieszysz, spóźnisz się na samolot.
Obejmują się na pożegnanie. Ostatni uścisk nie ma w sobie nic z tych poprzednich, jest bardziej beznamiętny, dojrzały. Ed podnosi się z łóżka i podchodzi do drzwi. Zanim je otworzy, jeszcze raz odwraca się do Amy.
– Nadal nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
Ona też wstaje, bosa, w rozpiętej koszuli. Idzie w stronę Eda, dzięki temu, że się zatrzymał, może jeszcze raz go pocałować.
– Mnie także brakuje wielu gwiazd z twojej galaktyki. Ale nie martwi mnie to. Nigdy nie mam dość obserwowania cię, zobaczysz, że prędzej czy później odkryję je wszystkie.
– Pozostaje mi tylko życzyć ci powodzenia.
– Czemu nie? Dziękuję.
– Do zobaczenia wkrótce, Amy.
– Tak, najdroższy. Do zobaczenia wkrótce.
W chwili, gdy drzwi zamykają się za profesorem Edem Phoerumem, przestaje on być zakazanym gościem w pokoju kobiety, która nie jest jego żoną. Przechodzi kilka kroków korytarzem, po czym wkłada rękę do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyciąga z niej klucz elektroniczny do pokoju, który recepcja przypisała jemu. Wszedłszy do środka, zdejmuje koszulę. Chwyta maszynkę, by w pośpiechu się ogolić. Poprawia włosy, wkłada nową koszulę, krawat, marynarkę i płaszcz. Zbiera rzeczy do walizki, którą zostawił w swoim pokoju, nerwowo rozściela łóżko, by stworzyć iluzję spędzonej w nim bezsennej nocy, i znów jest na korytarzu.
– Dzień dobry, profesorze Phoerum.
– Dzień dobry.
Idąc w stronę wind, mija dziewczynę z obsługi hotelowej pchającą wózek. Ed ciągnie za sobą swoją walizkę na kółkach, aż znajduje się przy drzwiach Amy, kilka kroków od windy. Nie wiedząc dlaczego, zatrzymuje się. Może mógłby zapukać, zaczeka, aż ona otworzy, pocałuje ją jeszcze raz. Ale tylko stoi tam przez chwilę nieruchomo, zagubiony w myślach. Na jego twarzy maluje się spokój, może nawet cień uśmiechu. Amy nadal wygląda tak samo jak przed kilkoma momentami. Bosa, w rozpiętej koszuli. Nie wie, że Ed przystanął pod jej drzwiami, ona jest już przy oknie, czeka, aż będzie wychodził z hotelu, by móc jeszcze choć przez chwilę na niego popatrzeć. Pożegnać się, teraz nawet takie pożegnanie z oddali jej wystarczy.
Idąc w stronę czekającej na niego taksówki, profesor podnosi głowę i patrzy tam, gdzie wie, że znajdzie jej wzrok. Amy tylko delikatnie skłania głowę, on to dostrzega, uśmiecha się i unosi rękę. Tę samą, która za chwilę otworzy drzwi samochodu. Kierowca taksówki już wie, że musi jechać na lotnisko. I to szybko.
Obserwowanie oddalającego się samochodu to wszystko, co pozostaje Amy po Edzie, i dopóki nie zniknie on za zakrętem, podąża za nim zachłannym wzrokiem, jak za fragmentem świata, którego kurczowo się trzyma. To tak niewiele, ostatnia nić, która ją z nim łączy, choć przez tę krótką chwilę.
– A co to takiego?
Amy podnosi leżącą na komodzie, lekko wygniecioną koszulkę, którą zdjęła poprzedniego wieczoru. Odkrywa pod nią małe pudełeczko. Prezent, który w nim znajduje, jest w kształcie gwiazdy, gładki jak porcelana, migocze zielonymi refleksami. To kamień księżycowy. Amy się uśmiecha, ma ochotę roześmiać się w głos. Ed dopiero co wyjechał, a już znowu jest obok niej. Dzwoni telefon. Na ekranie wyświetla się jego imię.
– Jedna mniej do odkrycia.
– Jesteś cudowny! Ale wytłumacz mi, skąd, do diabła, wiedziałeś, że będę mówić o gwiazdach?
– Kochanie, ty też powinnaś znać to słynne prawo astrofizyki, które nazywa się cholerne szczęście.
Ona uśmiecha się tak, żeby Ed to usłyszał. Chce dzielić z nim ten uśmiech. Obraca w palcach wypolerowany kamień.
– Jest przepiękny! Przyznaję, że nawet nie zauważyłam,
kiedy go tam zostawiłeś. Jak to zrobiłeś?
– Zręczność, moja kamikadze. Zręczność.

 
Wesprzyj nas