„Złota pagoda” w Polsce pierwszy raz ukazała się w 1997 roku. Niniejsze, wznowione, wydanie zostało przejrzane i poprawione przez tłumaczkę.


Złota pagodaPowieść “Złota pagoda” osnuta została wokół wydarzenia, które miało miejsce 5 lat po zakończeniu wojny.

W 1950 r. młody mnich buddyjski z trudnej do zrozumienia potrzeby popełnia samobójstwo podwójne, samobójstwo zakochanych, wraz z piękną budowlą w roli wybranki serca – podłożył ogień pod świątynię Kinkaku-ji (Świątynię Złotego Pawilonu).

„Złota pagoda” była czytana przez wiele osób i szeroko dyskutowana jako utwór, w którym pisarz, stosując jedyną w swoim rodzaju Mishimowską estetykę, zbeletryzował wydarzenie rzeczywiste, które odbiło się głośnym echem w prasie.

***

Odwagi dodawał mi fakt, że i mnie, i Złotej Pagodzie groziły na tym świecie te same niebezpieczeństwa. Znalazłem sposób, by powiązać siebie i piękno. Czułem, że został przerzucony most pomiędzy mną a czymś, co mnie odrzucało, co nie pozwalało mi się do siebie zbliżyć.
Myśl, że ten sam ogień, który strawi mnie, prawdopodobnie strawi także Złotą Pagodę, nieomal mnie upajała. Dzięki temu samemu przeznaczeniu, temu, że miała nas dotknąć ta sama klęska, ten sam niepomyślny ogień, światy, które zamieszkiwaliśmy, nabrały tego samego wymiaru. Moja powłoka cielesna była brzydka i słaba, a jej ciałem był twardy, lecz łatwopalny pierwiastek – węgiel. Gdy tak o tym rozmyślałem, z czasem zaczęło mi się wydawać, że mógłbym uciec, ukrywszy pagodę w swoim wnętrzu, i unieść ją, jak złodziej, który podczas ucieczki połyka cenny klejnot”
fragment powieści

Yukio Mishima – japoński prozaik, poeta, eseista, dramaturg i reżyser. Uważany za jednego z najwybitniejszych pisarzy XX wieku; był wieloletnim kandydatem do Literackiej Nagrody Nobla. Wielbiciel i mistrz japońskich sztuk walki: kendo i karate; miłośnik japońskiej tradycji cesarskiej, dziedzictwa samurajskich przodków i kulturystyki. Założył paramilitarne stowarzyszenie Tatenokai (Stowarzyszenie Tarczy). Jego samobójcza śmierć po nieudanym prawicowym przewrocie wstrząsnęła opinią publiczną.
Wydał kilkanaście powieści, trzydzieści trzy sztuki teatralne, dwa reportaże z podróży, liczne eseje i opowiadania. W Polsce ukazały się m.in.: powieści „Na uwięzi. Ballada o miłości” (1972), zbiór opowiadań „Zimny płomień” (2008) i dramaty: „Pawilon ryczącego jelenia”, „Madame de Sade”, „Mój przyjaciel Hitler” w: „Mishima Yukio (1925–1970). Mała antologia dramatu japońskiego” (2008). Na podstawie jego tekstów nakręcono wiele filmów i wystawiono dziesiątki przedstawień teatralnych. Jego twórczość do dziś jest żywo komentowana, wielu artystów powołuje się na nią.

Yukio Mishima
Złota pagoda
Przekład: Anna Zielińska-Elliott
Państwowy Instytut Wydawniczy
Premiera: 15 grudnia 2017 2018-03-12
 
 

Złota pagoda


OD TŁUMACZKI

Mija właśnie dwadzieścia lat od ukazania się tej książki nakładem wydawnictwa Wilga. Kiedy dowiedziałam się, że Państwowy Instytut Wydawniczy zamierza ją wznowić, postanowiłam na nowo przeczytać powieść i zobaczyć, czy przekład przetrwał próbę czasu. Stanisław Barańczak, pisząc o tłumaczeniu poezji, obawiał się, że jego uwagi mogą zostać odczytane jako „pełne obrzydliwej pychy, nieznośnego zarozumialstwa i dogmatycznej pewności własnych racji”. Ale tłumaczenie wymaga pewnej arogancji, wiary w to, że ma się rację, pomieszanej z pokorą i przekonaniem, że i tak nie da się w pełni przekazać treści i formy tego, co autor chciał w swoim utworze powiedzieć.
Mawia się często, że oryginały się nie starzeją, natomiast starzeją się przekłady. Nie potrafię ocenić, na ile ten się zestarzał, ale wiem na pewno, że sama mam o dwadzieścia lat więcej doświadczenia jako tłumaczka, nie mogłam się więc powstrzymać przed wnoszeniem poprawek. Zmiany są w większości kosmetyczne, ale wydaje mi się, że teraz książka czyta się lepiej. (To zdanie to właśnie przykład „obrzydliwej pychy i nieznośnego zarozumialstwa”). Tłumaczyłam tę powieść niedługo przed pojawieniem się wyszukiwarki Google, a więc wszelkich informacji musiałam szukać w bibliotekach. Teraz, po sprawdzeniu w internecie, okazało się, że dwie czy trzy nazwy własne odczytałam nieprawidłowo, więc je także poprawiłam. Znalazłam też — na szczęście nieliczne — błędy, które również usunęłam.
Chciałabym też przy tej okazji wspomnieć o polskim tytule powieści — Złota pagoda. Być może liczni czytelnicy wiedzą, że opisywana w powieści świątynia znana jest w większości języków europejskich jako „Złoty Pawilon”. Kiedy jednak zaczęłam tłumaczyć książkę w latach dziewięćdziesiątych, doszłam do wniosku, że użycie rzeczownika w rodzaju męskim, pociągające za sobą konieczność używania czasowników i przymiotników w tym samym rodzaju, daje dość nieoczekiwany i nie całkiem pożądany efekt w kontekście obsesji narratora na punkcie owego budynku.
Przez pewien czas rozważałam możliwość użycia słowa „świątynia”, ale doszłam do wniosku, że wyraz ten brzmi zbyt dostojnie i ciężko, podczas gdy narrator ciągle podkreśla, że budynek jest lekki, przewiewny, unosi się nad chmurami itp. Wtedy wpadłam na pomysł z „pagodą”. A może ktoś mi go zasugerował? Niestety, już tego nie pamiętam. Słownikowe definicje pagody zgadzały się z opisem Złotego Pawilonu, który niewątpliwie jest „świątynią buddyjską w kształcie wielokondygnacyjnej wieży o piętrach oddzielonych wygiętymi ku górze daszkami” (Słownik języka polskiego PWN), znajomi specjaliści od buddyzmu także po namyśle zgodzili się, że może być „pagoda”. W wyobraźni przeciętnego czytelnika pagoda ma pewnie więcej pięter niż Złoty Pawilon, ale uznałam, że lepsza będzie żeńska pagoda niż męski pawilon (oto przykład „dogmatycznej pewności własnych racji”). W rezultacie więc narrator zakochany jest w pagodzie, oczarowany urodą pagody, pagoda jawi mu się w marzeniach, wyłania się z mgły, staje mu przed oczami jakby zazdrosna, kilkakrotnie uniemożliwiając uwiedzenie dziewczyny. Mam nadzieję, że czytelnicy zrozumieją i wybaczą mi tę pagodę.
Lizbona, 10 listopada 2017 r.

I

Kiedy byłem dzieckiem, ojciec często opowiadał mi o Złotej Pagodzie.
Urodziłem się na odludnym cyplu wysuniętym w Morze Japońskie, na północny wschód od Maizuru. Mój ojciec nie pochodził stamtąd, lecz z Shiraku, przedmieścia we wschodniej części Maizuru. Namówiono go, by został duchownym. Potem powierzono mu rolę kapłana w świątyni położonej na oddalonym cyplu, ożenił się z miejscową dziewczyną i urodziłem się ja.
W okolicach przylądka Nariu nie było odpowiedniej szkoły, tak więc wkrótce musiałem opuścić dom rodziców i zamieszkać u wuja w rodzinnym mieście ojca. Zacząłem uczęszczać do miejskiego gimnazjum w Maizuru Wschodnim.
Rodzinne miasto ojca było pełne światła. Jedynie w listopadzie i grudniu zdarzało się, że nawet w pogodne dni bez jednej chmurki miewaliśmy po kilka przelotnych deszczów. Myślę, że może właśnie temu zawdzięczam swoje zmienne usposobienie.
W majowe popołudnia wracałem ze szkoły, siadałem w swoim pokoju na piętrze i patrzyłem przez okno na wzgórza w oddali. Porośnięte wiosenną zielenią zbocza odbijały promienie zachodzącego słońca i wyglądało to tak, jakby ktoś ustawił tam złoty parawan. Patrząc na te wzgórza, wyobrażałem sobie Złotą Pagodę.
Prawdziwą Złotą Pagodę widywałem oczywiście na różnych zdjęciach i w podręcznikach, ale w moim sercu niepodzielnie panował obraz pagody z opowiadań ojca. Ojciec nigdy nie twierdził, że rzeczywiście jest pokryta złotem, mówił tylko, że nie ma na świecie nic piękniejszego. Znaki, jakimi pisane były słowa „Złota Pagoda”, a nawet samo ich brzmienie, wyryły się w moim sercu. Nic nie mogło się równać ze Złotą Pagodą.
Gdy tak przyglądałem się polom lśniącym złotem na zboczach dalekich wzgórz, myślałem, że to niewidzialna Złota Pagoda opromienia je swym blaskiem. Przełęcz Kichizaka, która oddziela prefekturę Fukui od Kioto, leży dokładnie na wschód — to właśnie nad nią wschodziło słońce. I choć Kioto znajduje się po przeciwnej stronie, ja wierzyłem, że to Złota Pagoda unosi się w promieniach słońca znad wzgórz w poranne niebo.
W ten sposób pagoda ukazywała mi się wszędzie, mimo że naprawdę nigdy nie było jej widać. Przypominała mi w tym tutejsze morze. Zatoka Maizuru była położona zaledwie o jakieś pięć kilometrów na zachód od Shiraku, lecz przesłaniały ją góry. Jednak w tej okolicy jakoś zawsze czuło się obecność morza. Czasem wiatr przynosił jego zapach, a kiedy było wzburzone, uciekające mewy obsiadały okoliczne pola.
Ponieważ fizycznie byłem słaby, zawsze przegrywałem w biegach czy w ćwiczeniach na poręczy. Poza tym od urodzenia się jąkałem i dlatego byłem raczej zamknięty w sobie. Wszyscy także wiedzieli, że wychowałem się w świątyni buddyjskiej. Źli chłopcy wyśmiewali się ze mnie — udawali mnichów, którzy jąkając się, recytują sutry. W jednej ze szkolnych lektur była historia o jąkającym się detektywie. Specjalnie bardzo głośno czytali mi fragmenty, w których się jąkał.
To jąkanie oczywiście stanowiło pewną barierę między mną a światem. Nigdy nie mogłem wykrztusić pierwszej litery. Była jak zamek w drzwiach, oddzielających mój świat wewnętrzny od świata zewnętrznego. I ten zamek nie dawał się łatwo otworzyć. Ludzie zazwyczaj swobodnie posługują się słowami i w ten sposób bez trudu otwierają drzwi między tymi dwoma światami, mogą nawet otworzyć je na oścież, ale mnie się to nigdy nie udawało. Mój zamek był kompletnie zardzewiały.
Gdy jąkała usiłuje wykrztusić ten pierwszy dźwięk, męcząc się i denerwując, przypomina trzepoczącego się ptaka, który stara wyrwać się z pułapki w owym wewnętrznym świecie. Kiedy w końcu mu się uda, jest już za późno. To prawda, że czasem rzeczywistość zewnętrznego świata przystaje na chwilę i czeka, aż uda mi się uwolnić. Ale ta czekająca rzeczywistość traci swoją świeżość. Kiedy wreszcie z trudem docieram do świata zewnętrznego, już coś w nim zmieniło kolor, stało się nieostre, niewyraźne… i rozpościera się tam tylko jedyna rzeczywistość odpowiednia dla kogoś takiego jak ja; już nie tak świeża, a lekko nadgniła.
Łatwo sobie wyobrazić, że z tego powodu rozwinąłem w sobie dwa przeciwstawne rodzaje żądzy władzy. Bardzo lubiłem czytać życiorysy wielkich tyranów. Gdybym ja — jąkający się i małomówny — był tyranem, moi poddani żyliby w ciągłym strachu, starając się z mego wyrazu twarzy odgadnąć, w jakim jestem humorze. Nie byłoby potrzeby uzasadniać mego okrucieństwa potoczystą, jasną mową. Moje milczenie usprawiedliwiłoby wszystkie okrucieństwa. Cieszyłem się na myśl o tym, jak karałbym, jednego po drugim, wszystkich pogardzających mną nauczycieli i kolegów, ale jednocześnie sprawiało mi radość wyobrażanie sobie, że jestem artystą obdarzonym spokojną umiejętnością jasnego widzenia, królem wewnętrznego świata. I choć cielesną powłokę miałem mizerną, moje życie wewnętrzne było znacznie bogatsze niż u innych ludzi. To chyba naturalne, że chłopiec z trudną do ukrycia wadą uważał siebie za człowieka wybranego? Wydawało mi się, że świat szykuje dla mnie w przyszłości jakąś misję.

Przypominam sobie pewne wydarzenie. Gimnazjum miejskie w Maizuru Wschodnim miało wielkie boisko, otoczone łagodnie falującymi wzgórzami, a budynek szkolny był nowy i jasny.
Pewnego majowego dnia jeden z absolwentów, który teraz był studentem Wydziału Inżynierii Wojskowej Akademii Morskiej w Maizuru, dostał akurat przepustkę i przyjechał w odwiedziny do swojej starej szkoły.
Był opalony, spod daszka głęboko nasuniętej na czoło mundurowej czapki wystawał pokaźnych rozmiarów nos, słowem, od stóp do głów — wzór młodego bohatera. Otoczony wianuszkiem młodszych uczniów, opowiadał o trudach życia w wojskowej dyscyplinie, ale mówił takim tonem, jakby to życie w rzeczywistości było luksusowe i wspaniałe. Cały promieniał dumą i choć był taki młody, wiedział już, jak udawać fałszywą skromność. Wypinał pierś odzianą w szamerowany mundur, jak galion na dziobie okrętu, nieustraszenie prującego wzburzone fale. Siedział na kamiennych schodkach prowadzących na boisko, wśród grupki zasłuchanych uczniów. Na klombie opadającym ku boisku rosły wiosenne kwiaty — tulipany, groszek, anemony i maki. Magnolia nad jego głową rozpościerała gałęzie obsypane dużymi białymi kwiatami.
Zastygli w bezruchu mówiący i słuchacze wyglądali z daleka jak jakiś pomnik. Siedziałem sam na ławce przy brzegu boiska, mniej więcej dwa metry od nich. Tak się zwykle zachowywałem. Tak się zachowywałem w stosunku do majowych kwiatów, do noszonego z dumą munduru i do wesołego śmiechu. Młody bohater, zamiast skupić się na swoich wielbicielach, musiał zwrócić uwagę na mnie. Najwyraźniej nie ugiąłem się przed jego majestatem i to zraniło jego dumę. Zapytał chłopców, jak się nazywam, i zawołał mnie, choć wcale się nie znaliśmy.
— Hej! Mizoguchi!
Spojrzałem mu prosto w oczy, ale się nie odezwałem. W jego uśmiechu skierowanym ku mnie kryła się fałszywa łaskawość władcy.
— Nie odpowiadasz? Jesteś niemową?
— Jąjąjąjąkam się — odpowiedział w moim imieniu jeden z wielbicieli i wszyscy wybuchnęli śmiechem.
Szyderczy śmiech jest oślepiający. Ten okrutny śmiech kolegów, tak typowy dla chłopców w tym wieku, zabłysnął w moich oczach jak młode listowie, od którego odbiło się światło.
— Co? Jąkasz się? Może wstąpiłbyś do Akademii Morskiej? Przetrzepaliby ci skórę i zaraz by jąkanie przeszło.
Nie wiem, jakim cudem udało mi się od razu i wyraźnie odpowiedzieć. Słowa popłynęły jedno za drugim, natychmiast, niemal mimowolnie:
— Nie wstąpię. Ja zostanę mnichem.
Wszyscy zamilkli. Młody bohater pochylił się, zerwał źdźbło trawy i włożył je do ust.
— Taak? W takim razie za kilka lat, kiedy trzeba mnie będzie pogrzebać, może i ja będę potrzebował twoich usług.
Tego roku rozpoczęła się wojna na Pacyfiku.

Właśnie wtedy bez żadnych wątpliwości coś sobie uświadomiłem. Uświadomiłem sobie mianowicie, że powinienem wyciągnąć ramiona w stronę tego ponurego świata i czekać. Wkrótce i te majowe kwiaty, i mundury, i złośliwi koledzy, wszystko do mnie przyjdzie. Miałem świadomość, że pewnego dnia wszystko dostanie się w moje ręce. Chwycę ten świat u podstaw i wycisnę. Jednak taka świadomość nie mogła stać się powodem do dumy młodego chłopca. Była zbyt ciężka. Powód do dumy powinien być lżejszy, weselszy, dobrze widoczny, lśniący. Chciałem czegoś widocznego. Czegoś, z czego każdy mógłby być dumny. Czymś takim był na przykład krótki miecz u pasa tego studenta. Taki miecz — marzenie każdego uczniaka — był naprawdę piękną ozdobą. Plotka głosiła, że studenci Akademii Morskiej po kryjomu ostrzą nimi ołówki, ale mnie używanie takiego imponującego symbolu do codziennych czynności wydawało się czymś robionym jedynie na pokaz.

 
Wesprzyj nas