Książka Roberta Littella zaskakuje przede wszystkim niespotykanym jak na powieść szpiegowską rozmachem i panoramicznym ujęciem tematu.


W gąszczu lusterAkcja rozgrywa się w latach 1950-1995 i ukazuje losy kilku pracowników Centralnej Agencji Wywiadowczej – kolegów “z jednego naboru”, którzy z czasem stają się arcymistrzami szpiegowskiej gry.

Jak w kalejdoskopie zmieniają się miejsca i wydarzenia: podzielony Berlin 1950 roku, owładnięty powstaniem antykomunistycznym Budapeszt, Zatoka Świń w dniach kryzysu kubańskiego, Moskwa podczas zamachu stanu w sierpniu 1991 roku. Drobiazgowo przygotowane akcje CIA często nie odnoszą zamierzonych skutków, co prowadzi do nieuchronnego wniosku, że w Firmie działa “kret”. Może być nim każdy – nawet znany od lat, najserdeczniejszy przyjaciel.

Tymczasem w Moskwie sowiecki agent o pseudonimie “Dziadek” obmyśla iście szatański plan rozbicia kapitalistycznej gospodarki. Czy zdąży wcielić go w życie?

W odróżnieniu od klasyka literatury szpiegowskiej, Johna Le Carré, Robert Littell nie ironizuje ani nie oddaje się drobiazgowym obserwacjom psychologicznym.

Jego żywiołem jest akcja, od której ta obszerna powieść wręcz pęka w szwach, a przesłaniem – szacunek dla wysiłku ludzi, którzy w latach zimnej wojny poświęcili się walce z komunizmem.

A to, że poruszali się “w gąszczu luster”, gdzie prawda często jest brana za pozór, pozór zaś za prawdę, tylko dodaje szczególnego smaku tej książce, często odwołującej się do Alicji w Krainie Czarów.

Robert Littell
W gąszczu luster
Powieść o CIA
Przekład: Dorota Walasek-Elbanowska i Aleksandra Lercher-Szymańska
Oficyna Literacka Noir sur Blanc
Premiera: 20 grudnia 2017
 
 

W gąszczu luster

Spis treści

INTERLUDIUM. KALABRYJCZYK
Rzym, czwartek, 28 września 1978
PRELUDIUM. ANATOMIA EKSFILTRACJI
Berlin, niedziela, 31 grudnia 1950
CZĘŚĆ I. ŁADUJĄC BROŃ
1. New London, Connecticut, niedziela, 4 czerwca 1950
2. Moskwa, wtorek, 5 września 1950
3. Frankfurt, środa, 7 lutego 1951
4. Berlin, piątek, 23 lutego 1951
5. Berlin, wtorek, 6 marca 1951
6. Waszyngton, D.C., piątek, 30 marca 1951
7. Waszyngton, D.C., czwartek, 5 kwietnia 1951
8. Heidelberg, poniedziałek, 9 kwietnia 1951
9. Berlin, czwartek, 12 kwietnia 1951
10. Berlin, wtorek, 17 kwietnia 1951
11. Frankfurt, poniedziałek, 23 kwietnia 1951
12. Frankfurt, środa, 2 maja 1951
13. Berlin, piątek, 11 maja 1951
14. Arlington, niedziela, 20 maja 1951
15. Gettysburg, sobota, 26 maja 1951
16. Waszyngton, D.C., poniedziałek, 28 maja 1951
17. Berlin, sobota, 2 czerwca 1951
18. Czeriomuszki, obwód moskiewski, poniedziałek, 4 czerwca 1951
CZĘŚĆ II. KONIEC NIEWINNOŚCI
1. Moskwa, sobota, 25 lutego 1956
2. Nowy Jork, poniedziałek, 17 września 1956
3. Budapeszt, wtorek, 16 października 1956
4. Waszyngton, D.C., niedziela, 21 października 1956
5. Budapeszt, wtorek, 23 października 1956
6. Wiedeń, poniedziałek, 29 października 1956
7. Budapeszt, piątek, 2 listopada 1956
8. Waszyngton, D.C., sobota, 3 listopada 1956
9. Budapeszt, niedziela, 4 listopada 1956
10. Wiedeń, środa, 7 listopada 1956
11. Budapeszt, czwartek, 8 listopada 1956
12. Waszyngton, D.C., piątek, 23 listopada 1956
CZĘŚĆ III. BŁĘDNE KOŁA
1. Waszyngton, D.C., piątek, 9 września 1960
2. Nowy Jork, wtorek, 22 listopada 1960
3. Palm Beach, wtorek, 10 stycznia 1961
4. Waszyngton, D.C., sobota, 11 lutego 1961
5. Waszyngton, D.C., wtorek, 4 kwietnia 1961
6. Niebieska Plaża, Zatoka Świń, poniedziałek, 17 kwietnia 1961
7. Waszyngton, D.C., piątek, 5 maja 1961
CZĘŚĆ IV. LICHO NIE ŚPI
1. Czeriomuszki, obwód moskiewski, środa, 1 maja 1974
2. Waszyngton, D.C., niedziela, 12 maja 1974
3. Waszyngton, D.C., piątek, 24 maja 1974
4. Moskwa, niedziela, 9 czerwca 1974
5. Waszyngton, D.C., czwartek, 4 lipca 1974
6. Waszyngton, D.C., wtorek, 30 lipca 1974
7. W drodze do Związku Radzieckiego, sobota, 10 sierpnia 1974
8. Waszyngton, D.C., niedziela, 8 września 1974
9. Santa Fe, sobota, 12 października 1974
10. Waszyngton, D.C., czwartek, 21 listopada 1974
INTERLUDIUM. KALABRYJCZYK
Civitavecchia, czwartek, 28 września 1978
CZĘŚĆ V. ŚLEPA ULICZKA
1. Peszawar, czwartek, 13 października 1983
2. Waszyngton, D.C., środa, 19 października 1983
3. Gdzieś w Afganistanie, niedziela, 23 października 1983
4. Waszyngton, D.C., poniedziałek, 7 listopada 1983
5. Czeriomuszki, obwód moskiewski, sobota, 12 listopada 1983
6. Jatrib, piątek, 18 listopada 1983
CZĘŚĆ VI. NA WŁASNĄ RĘKĘ
1. Moskwa, czwartek, 28 lutego 1991
2. Pierchuszowo, piątek, 19 kwietnia 1991
3. Bazylea, sobota, 15 czerwca 1991
4. Drezno, czwartek, 1 sierpnia 1991
5. Niedaleko Foros na Krymie, poniedziałek, 19 sierpnia 1991
POSTLUDIUM. ANATOMIA INFILTRACJI
Vienna, Wirginia, niedziela, 6 sierpnia 1995

INTERLUDIUM
KALABRYJCZYK

– Musi to być właśnie ten las – powiedziała do siebie – gdzie rzeczy nie mają imion[1].

RZYM, CZWARTEK, 28 WRZEŚNIA 1978

Wysoko nad miastem chmury mknęły na tle księżyca jak na przyspieszonym filmie. Brudna żółta minitaksówka „Fiat” z wygaszonymi światłami zaparkowała w cieniu długiego muru, przy krawężniku opustoszałej o tej porze Porta Angelica. Z tylnego siedzenia podniósł się szczupły zakapturzony mężczyzna w dominikańskim habicie.
Wychował się w górzystej krainie na samym koniuszku włoskiego buta, a w mrocznych organizacjach, które zatrudniały go od czasu do czasu, znany był jako Kalabryjczyk. Przed laty, będąc jeszcze chłopcem o anielskiej twarzy renesansowego kastrata i budząc podziw swoją urodą, chciał zostać akrobatą. Trenował nawet w szkole cyrkowej, lecz porzucił to zajęcie, gdy spadł z rozpiętej wysoko liny i złamał nogę w kostce. Teraz, pomimo dostrzegalnego utykania, wciąż jeszcze poruszał się z kocią elegancją linoskoczka. Na wzgórzach nad Tybrem dzwon kościelny, podłączony niedawno do elektrycznego czasomierza, wybił godzinę o pół minuty za wcześnie. Kalabryjczyk zerknął na podświetloną tarczę swojego zegarka i ruszył wzdłuż kolumnady. Uszedłszy jakieś pięćdziesiąt metrów, przystanął przed wejściem dla kupców, włożył gumowe rękawiczki chirurgiczne i zaskrobał w ciężkie drewniane wrota. Po drugiej stronie zazgrzytała potężna zasuwa i wpasowana w bramę mała niebieska furtka uchyliła się na tyle, że mógł się wślizgnąć. Niemłody już, śniady mężczyzna w cywilnym ubraniu, ale z oficerską trzcinką w ręku, uniósł otwartą dłoń i machnął w kierunku jedynego okna stróżówki, z którego płynął strumień światła. Zakapturzona postać skinęła w odpowiedzi głową. Ruszyli w dół podjazdu, oficer prowadził. Kiedy przechodzili pod oświetlonym oknem, schylił się. Kalabryjczyk poszedł za jego przykładem, ale przedtem zdążył zajrzeć do środka: w schludnym pokoju dwaj umundurowani ludzie grali w karty, trzej inni drzemali w fotelach. Na stole, obok małej lodówki, leżały karabiny maszynowe i magazynki.
Człowiek w dominikańskim habicie podążył za przewodnikiem. Minąwszy Instytut Dzieł Religijnych, stanęli przed wejściem dla służby na tyłach okazałego palazzo. Oficer wyjął z kieszeni marynarki pokaźny wytrych, włożył go do zamka i drzwi uchyliły się bezszelestnie. Drugi wytrych wręczył swemu towarzyszowi.
– Do pokoju na półpiętrze – szepnął.
Mówił po włosku ze szwajcarskim akcentem, przeciągając samogłoski w sposób typowy dla mieszkańców przygranicznych wiosek w Dolomitach.
– Trudno zdobyć klucz bez zwrócenia czyjejś uwagi.
– Nie używam kluczy. Poradziłeś sobie z alarmem?
– Nie martw się. Odłączyłem, co trzeba, na panelu sterowania w stróżówce.
– Co z mlekiem?
– Mleko dostarczone. Za chwilę się przekonasz, czy zostało wypite.
Kalabryjczyk ruszył ku drzwiom, ale oficer przytrzymał go za ramię.
– Masz dwanaście minut do następnego obchodu.
– Mogę zwolnić albo przyspieszyć bieg czasu – odpowiedział Kalabryjczyk, spoglądając na księżyc. – Dwanaście minut to wieczność, jeśli je dobrze wykorzystać.
To rzekłszy, zniknął we wnętrzu budynku.
Znał plan tego palazzo jak linie życia na własnej dłoni. Z podkasanym habitem, przeskakując po trzy stopnie naraz, wspiął się wąskimi schodkami dla służby na drugie piętro, otworzył drzwi wytrychem i wyszedł na słabo oświetlony korytarz. Stąpając bezszelestnie, przeszedł po wydeptanym fioletowym chodniku ze spłowiałego drojetu. Przy małym stoliku na podeście frontowych schodów, na wprost windy, siedziała pulchna zakonnica, jedna z sióstr Służebniczek Jezusa Ukrzyżowanego, z głową wspartą bezwładnie o blat, w kręgu bladego światła srebrnej lampki, jakby w jej cieple suszyła sobie włosy. Obok staromodnego telefonu o wysokich widełkach stał pusty kubek z resztką zaprawionego narkotykiem mleka.
Z przepastnej kieszeni habitu Kalabryjczyk wyjął drugi, identyczny, ale z kożuchem czystego mleka na dnie, a zabrał naczynie ze śladami narkotyku. Potem ruszył z powrotem, licząc mijane po drodze drzwi. Przy trzecich z kolei zatrzymał się, włożył w dziurkę od klucza kawałek zagiętego drutu i dotąd obracał nim w zamku, aż rygiel odskoczył z cichym trzaskiem. Mężczyzna delikatnie nacisnął klamkę i przez chwilę nasłuchiwał. Nie doczekawszy się żadnego dźwięku, przemknął przez hol i po chwili znalazł się w obszernej bawialni z marmurowym kominkiem. Nieliczne rzeźbione meble ginęły w mrocznym wnętrzu, skąpo oświetlonym przez słabą żarówkę samotnej lampki. Drewniane żaluzje na oknach były spuszczone. Wszystko zgadzało się z raportem ze wstępnego rozpoznania.
Stąpając bezgłośnie w butach na gumowej podeszwie, przeszedł przez salon i wąski korytarzyk i stanął przed wejściem do sypialni. Przekręcił porcelanową gałkę, pchnął ostrożnie drzwi i znów nasłuchiwał. Z wnętrza buchnął stęchły zaduch, woń mieszkania starego człowieka; ten, kto tu mieszkał, z pewnością nie sypiał przy otwartym oknie. Kalabryjczyk włączył latarkę i rozejrzał się po izbie.
W przeciwieństwie do salonu umeblowanie było tu raczej spartańskie: solidne mosiężne łóżko, prosty drewniany krzyż na ścianie u wezgłowia, szafka nocna, naga żarówka zwisająca z sufitu, umywalka z jednym kurkiem oraz dwa twarde krzesła: na jednym dostrzegł starannie złożone ubranie, na drugim stertę akt. Podszedł bliżej i spojrzał na uśpioną, opatuloną kocem postać. Postawny mężczyzna o grubych, chłopskich rysach pracował tu od niedawna – zaledwie trzydzieści cztery dni – ale trasę swego codziennego obchodu wokół palazzo znał już na pamięć. Pogrążony w głębokim, narkotycznym śnie, oddychał głośno i rytmicznie, a sterczące z nozdrzy włoski lekko falowały. Na nocnej szafce stał kubek z resztką mleka na dnie, a przy nim fotografia w srebrnej ramce. Zdjęcie przedstawiało biskupa, który błogosławi leżącego przed nim krzyżem młodego księdza. Starannie wykaligrafowane litery głosiły: „Per Albino Luciani, Venizia, 1933”. U dołu widniał zamaszysty podpis: „Ambrogio Ratti, Pius XI”. Obok leżały okulary, podniszczona Biblia z mnóstwem zakładek i oprawiony numerowany egzemplarz Humani generis unitas – nieopublikowanej encykliki Piusa XI, potępiającej rasizm i antysemityzm, która w dniu śmierci papieża w 1939 roku leżała na jego biurku, czekając na podpis.
Człowiek w habicie spojrzał na zegarek i wziął się do pracy. Opłukał w umywalce naczynie po mleku, wytarł je w suknię i odstawił dokładnie na to samo miejsce na nocnej szafce. Wyjął z kieszeni fiolkę z czystym mlekiem i wlał jej zawartość do kubka. Z latarką w zębach pochylił się nad uśpionym mężczyzną, odsunął kołdrę, przewrócił go na brzuch i podciągnął białą płócienną koszulę, żeby odsłonić żyłę pod kolanem. Ludzie, którzy zlecili mu tę robotę, zdobyli wyniki rutynowych badań lekarskich Albina Lucianiego, wykonanych zimą zeszłego roku: kolonoskopia wykazała żylaki prawej nogi, a pacjent odbył profilaktyczną kurację. Kalabryjczyk wyjął z kieszeni podręczną blaszaną apteczkę, postawił ją na brzegu łóżka i otworzył. Szło mu błyskawicznie – po wypadku na linie kilka lat pracował jako pielęgniarz. Na napełnioną wyciągiem z rącznika strzykawkę wprawnie założył cieniutką igłę lekarską, następnie fachowo wbił ją w żyłę pod kolanem i wpuścił do krwi czteromililitrową dawkę płynu. Zapaść powinna nastąpić w ciągu paru minut, a po kilku godzinach trucizna się rozpuści, nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu. Sekcja zwłok nic nie wykaże. Ostrożnie wyciągnąwszy niewiarygodnie cienką igłę, wytarł kropelkę krwi wilgotną gąbką i schylił się, żeby sprawdzić, czy po ukłuciu pozostał jakiś znak. Zauważył delikatne zaczerwienienie wielkości ziarnka piasku, ale to również powinno zniknąć do czasu, kiedy rano znajdą ciało. Zadowolony ze swego dzieła, przeszukał leżące na krześle dokumenty i wyjął teczkę, podpisaną antykwą: CHOŁSTOMIER. Podciągnął habit, wcisnął plik akt za pasek, a potem rozejrzał się, chcąc się upewnić, czy o czymś nie zapomniał.
Znalazłszy się z powrotem na korytarzu, zamknął za sobą drzwi. Gdy usłyszał trzask zamka, spojrzał na zegarek – za cztery minuty strażnicy wyjdą na obchód. Zbiegł po schodach i skręcił w boczną alejkę, prowadzącą do wejścia dla kupców. Oficer w cywilu już tam czekał. W odpowiedzi na jego nieme pytanie zakapturzony mężczyzna uśmiechnął się i oddał wytrych. Tamten odetchnął z ulgą. Operacja bez nazwy dobiegła końca. Uchylił niebieską furtkę na tyle, by Kalabryjczyk mógł się przez nią przecisnąć, i natychmiast zaryglował ją z powrotem.

Przypisy

[1] Cytaty z powieści Lewisa Carrolla Przygody Alicji w Krainie Czarów i O tym, co Alicja odkryła po Drugiej Stronie Lustra w przekładzie Macieja Słomczyńskiego (wszystkie przypisy tłumaczek).

 
Wesprzyj nas